16 grudnia 2014

167. Little Complex cz. VII (Tatsuro x Ruki)



Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Przepraszam Was bardzo i mam nadzieję, że mi wybaczycie tak długą nieobecność. Wena gdzieś wyparowała i nie mogłam się za nic zabrać. W końcu, po dość długim czasie, pojawiła się jakaś namiastka weny i natychmiast postanowiłam ją wykorzystać, dzięki czemu powstała kolejna część Little Complex. Przypomnę może jeszcze, co było w poprzednim rozdziale:
Tatsuro po raz drugi ratuje Bou, który ponownie wpadł w kłopoty i omal nie został skatowany przez jakiegoś mężczyznę. Blondyn wyznaje miłość swojemu obrońcy. Wszystko zauważa Ruki i wysnuwa pochopne wnioski, myśląc, że Tatsuro molestuje jego przyjaciela, przez co zakompleksiony miłośnik kotów ponownie otrzymuje od niego kilka ciosów. Jakoś udaje się załagodzić sytuację i cała trójka udaje się do lodziarni. Po deserze Bou wpada na spontaniczny pomysł, aby napili się piwa. Tatsuro i Ruki kupują mu piwo bezalkoholowe, jednak blondyn wierząc, iż jest ono prawdziwe, upija się już po pierwszej puszce. Po odstawieniu Bou bezpiecznie do domu, Tatsuro proponuje Rukiemu, że jego również odprowadzi. Podczas drogi wywiązuje się rozmowa, dzięki której Iwakami zauważa, że Ruki tak naprawdę może być fajnym kolegą.

CZĘŚĆ VII
− Tatsuro-sama! – Ledwo opuściłem szkolny budynek, irytujący osobnik imieniem Bou już kleił się do mojego ciała.
− Czy ty nie masz żadnych innych zajęć niż stalking? – warknąłem, odsuwając go od siebie. Musiał tu czekać od dosyć dawna albo znał na pamięć mój plan lekcji, co mnie dodatkowo przeraziło. Bou wyglądał na świra, ale nie przypuszczałem, że jego obsesja na moim punkcie jest tak wielka. Z jednej strony w zupełności go rozumiałem, no bo kto mógłby mi się oprzeć? Z drugiej w głowie odbijało się jedno pytanie: cholera, dlaczego akurat Bou? Czemu nie ktoś wysoki, błyskotliwy, mający wyszukane poczucie humoru i… Przerwałem swoje rozmyślania, ponieważ zwróciłem uwagę na to, że wymieniam cechy, które mnie kształtowały. A przecież nie było na świecie drugiego takiego ideału.
− Czy Tatsuro-sama pójdzie ze mną na randkę?
− Nie! –zaprzeczyłem natychmiast.
− Tatsuro-sama pójdzie ze mną do domu – warknął maluch, uczepiwszy się mojej koszuli. Jego spojrzenie godne było demona śmierci albo mordercy, ale to takiego, który nie zabija od razu swoich ofiar, tylko robi to powoli, zadając im ból i smakując ich cierpienia.
− Dobra, pójdę.
Bou uśmiechnął się promiennie i chwycił mnie za rękę. Mimo że byłem w miejscu, w którym mieszka tylko raz, doskonale zapamiętałem do niego drogę. Czego nie mogłem powiedzieć o Bou. Pozwoliłem mu prowadzić, kiedy nagle poszliśmy w zupełnie inną stronę.
− Sądzę, że powinniśmy… – zacząłem.
− Wiem, dokąd idę.
Jednak okazało się, że nie wiedział. Jakim trzeba być debilem, żeby nie pamiętać drogi do swojego domu.
W końcu udało mi się przekonać go, że to ja nas poprowadzę. Zgodził się pod warunkiem, że wezmę go na barana. Czy może być coś bardziej upokarzającego?
− Tatsuro-sama jest taki wysoki – zachwycał się blondyn.
− Nie musisz mi o tym przypominać – warknąłem.
Kiedy stanęliśmy pod jego blokiem, niemalże zrzuciłem go z siebie.
− Tatsuro-sama się czegoś napije?! – zawołał z kuchni.
− Nie! – odkrzyknąłem z jego pokoju. – Powiedziałem, że nie – przypomniałem, gdy przyszedł z kilkoma butelkami piwa.
− Tatsuro-sama się napije! – uniósł piskliwy głosik.
− No dobra. – Wziąłem od niego butelkę, zastanawiając się, skąd on je wytrzasnął. – Ej, co ty robisz? – zapytałem, zauważając jak ochoczo i z niesamowitą szybkością opróżnia swoją. – Nie pij tego! Przecież wiesz, że masz słabą głowę! – Jednak było już za późno. Bou siedział niebezpiecznie blisko mnie na łóżku i chichotał głupkowato.
− Zrobić ci masaż, Tatsuro-sama? – wybełkotał, spoglądając na mnie spod lekko przymkniętych powiek.
− Właściwie to muszę już iść – powiedziałem, zastanawiając się przy okazji, czy zostawianie go samego na pastwę jego zamroczonego alkoholem mózgu jest aby na pewno etycznym posunięciem. A właściwe, co mnie to obchodzi?
− Zrobię ci masaż – postanowił, popychając mnie na łóżko.
− Ale Bou…
− Cii… Rozluźnij się, Tatsuro-sama. – Chwycił mnie delikatnie za ręce i podciągnął je ku górze. Do moich uszu dotarło kliknięcie. Kurwa, co to?! Spojrzałem w górę i zobaczyłem różowy plusz owinięty wokół moich nadgarstków.
− Czy ciebie pojebało?! – wydarłem się.
− Będzie ci przyjemnie, obiecuję. Nigdy tego nie zapomnisz.
On chce mnie zgwałcić? On chce mnie zgwałcić… On chce mnie zgwałcić! Rany! On chce mnie zgwałcić!
− Nie! – krzyknąłem, szamocząc się.
− Spokojnie. – Pocałował mnie w usta. Jego wargi były spowite malinowym błyszczykiem. Ohyda.
− Jesteś pijany! Nie myślisz racjonalnie!
− Przy tobie nigdy nie myślę racjonalnie, Tatsuro-sama. Moje zmysły wariują. – Jego głowa zanurkowała pod materiał mojej koszulki, a ja pisnąłem, kiedy zacisnął zęby na sutku. Zabiję go za to, że swoim postępowaniem wydobywa ze mnie takie dźwięki.
− Przestań! – warknąłem, kiedy zaczął prowokacyjnie ocierać się o moje krocze. – Kurwa, przestań! – Nieustannie szarpałem rękoma, starając się jakoś wyrwać. Kiedy tylko zauważyłem, że dobiera się do mojego paska, adrenalina sięgnęła zenitu i rozerwałem łańcuch, którym kajdanki były połączone z ramą łóżka. Odepchnąłem Bou od siebie i ignorując jego wołanie, wybiegłem z mieszkania.
***
Pędziłem przez zatłoczone ulice, jednocześnie próbując pozbyć się tego cholerstwa z rąk. Zastanawiałem się jak wytłumaczę to mojej matce, która i tak sobie coś ubzdura i nic do niej nigdy nie dotrze.
Kiedy przekroczyłem próg mieszkania, oparłem się o drzwi, próbując wyrównać oddech. Powoli docierało do mnie przed jakim niebezpieczeństwem właśnie uciekłem. I pomyśleć, że ten dzieciak przez chwilę nade mną dominował. Jak to w ogóle możliwe, że dałem się tak podejść?
− Tatsuro! – Znowu ten irytujący skrzek. – Co ty masz na rękach?! Uciekłeś z komisariatu?! Przyznaj się, ty bandyto!
− Mamo, od kiedy takie kajdanki mają futerko? – mruknąłem, prezentując różowe obręcze.
− Pewnie kochałeś się z jakąś dziwką, a zapomniałeś pieniędzy i uciekłeś!
− Rzeczywiście, uciekłem przed dziwką – przyznałem.
− Wiedziałam! Za jakie grzechy mam takiego syna?
Przewróciłem oczami.
− Porozmawiamy o tym potem, teraz musimy to jakoś ze mnie zdjąć.
− Chyba śnisz, jeśli myślisz, że w czymkolwiek ci pomogę. Gdybyś nie był taki pies na baby, nie byłoby problemu. Sam musisz sobie poradzić.
Nienawidzę tej kobiety…
− Ale mamo, jutro mam szkołę… Nie mogę iść do niej… w tym.
− Trudno. To twój problem – rzuciła krótko i wróciła do kuchni. Za jakie grzechy mam taką matkę?