29 stycznia 2014

111. White Eden cz. VI (Aki x Shindy)

Tytuł: White Eden
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Skoro WAY dobiegło końca, postanowiłam wstawić resztę White Eden.
Oczywiście streszczę również z dwa poprzednie rozdziały:
Część  IV
Shindy dostaje pozwolenie przejścia się po korytarzu. Postanawia dowiedzieć się od któregoś z pacjentów, gdzie znajduje się wyjście. Niestety sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli i Shindy mimowolnie stara się zbuntować pacjentów przeciwko personelowi. Przynosi to jednak odwrotny skutek i rozjuszony tłum rusza na Shina. Chłopak ucieka aż wpada na Akiego, któremu udaje się zapanować nad pacjentami. Aki odprowadza Shindy’ego na salę i zostawia go samego, uprzednio podając mu leki. W kącie pokoju pojawia się mała dziewczynka w okrwawionej sukience. Następnie przed Shindym materializują się kolejne zjawy. Przestraszony Shindy woła Akiego, a kiedy ten się pojawia, natychmiast każe podać chłopakowi leki uspokajające. Zjawy znikają.
Część V
Shindy pyta Akiego, co jest powodem jego pobytu w szpitalu. Aki streszcza mu historię o rzekomym ataku Shindy’ego, podczas którego starał się zabić Akiego.
Następnie towarzyszymy Shindy’emu podczas kolejnego spaceru po korytarzu. Jak zwykle stara się odnaleźć wyjście. W pewnym momencie zauważa otwarte drzwi. Okazuje się, że to łazienka, w której nie ma krat w oknach. Chłopakowi udaje się wdrapać na parapet. Na jego korzyść okno znajduje się na parterze, więc ostrożnie zsuwa się na trawę i ucieka. Przedziera się przez las otaczający szpital aż wypada na szosę. Próbuje zatrzymać jakiś samochód, ale nikt nie chce mu pomóc. Wreszcie ktoś się zatrzymuje. Shindy dziękuje i pyta, jak daleko leży Tokio. Jeden z mężczyzn opuszcza samochód i przypiera go do auta, następnie wrzucają chłopaka do bagażnika i odjeżdżają.

CZĘŚĆ VI
Leżąc w bagażniku, rozpamiętuję dzień, w którym Aki zrobił mi to samo. Wyglądało to podobnie. Pamiętam jak jego dłoń zakrywała moje usta, jak powalił mnie na asfalt, a ja mogłem poczuć jak silnym jest mężczyzną. Potem zakleił mi taśmą wargi i owinął nią nadgarstki. Zaciągnął mnie do samochodu, gdzie zasłonił mi oczy przepaską… 
Zamykam oczy i ruszam palcami. Nie mogę pogodzić się z myślą, że tak się to potoczyło. Że trafiłem z deszczu pod rynnę. Nie tak miało być. Chciałem stamtąd uciec i jakoś wrócić do swojej rodziny.  
Ktoś otwiera bagażnik, oślepia mnie światło sączące się z żarówki, zwisającej z sufitu.
− No laleczko, koniec przejażdżki. – Chwyta mnie za ramiona i stawia na nogi, a następnie puszcza. Nadal mam związane nogi, więc chwieję się i upadam na podłogę, wywołując tym salwę śmiechu.
− Co z nią zrobimy?
− Oddamy szefowi.
− A nie lepiej, żebyśmy pobawili się nią całą trójką?
Otwieram szeroko oczy z przerażenia i zaczynam się szarpać.
− Uspokój się, dziwko! – Jeden z nich kopie mnie w brzuch. Kulę się na podłodze, przez przypadek moja koszula się podwija, a ponieważ nie mam na sobie bielizny, ukazuje moje przyrodzenie.
− To chłopak! – wykrztusza drugi, ale po chwili uśmiecha się i dodaje: − Nie martw się, szef chłopaczkiem nie pogardzi.
Chwyta mnie za włosy i wlecze w kierunku drzwi. Przechodzimy przez korytarz o czerwonych ścianach i czarnych meblach. Pomieszczenie skąpane jest w mdłym świetle kilku lamp. Jęczę z bólu, próbując wyrwać ręce, żeby odciągnąć jego dłoń od moich włosów.
Otwiera żelazne drzwi, bierze mnie na ręce i schodzi po schodach do piwnicy. W środku panuje chłód, a cienka koszula, którą mam na sobie nie daje przed nim żadnej ochrony. Rzuca mnie na twardą, zimną podłogę. Tracę przytomność. Ostatnią rzeczą, jaką czuję jest ponowne szarpnięcie za włosy.
Otwieram oczy. Przez chwilę leżę nieruchomo, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Las. Samochód. Garaż. Piwnica. Próbuję się podnieść, co jest dosyć trudne, ponieważ w dalszym ciągu jestem związany. Wykonuję zbyt gwałtowny ruch, chwieję się, a następnie zderzam z czymś metalowym. Spoglądam na zimną rzecz i okazuje się, że to pręty… Jestem w klatce…
Moje gardło opuszczana stłumiony szloch. Aki tyle razy wspominał o klatce i w końcu do niej trafiłem. Tylko że ona nie jest złota. Jest szara, zimna i brudna.
Ktoś wchodzi do środka i staje przed moim małym więzieniem. Elegancki nieznajomy uśmiecha się przyjaźnie i otwiera drzwiczki. Staram się odsunąć pod ścianę. Uśmiech znika z jego twarzy. Chwyta mnie mocno za ramię i siłą wyciąga z klatki.
− Bądź grzeczny. Troszkę się teraz zabawimy.
Kładzie mnie na podłodze i wsuwa dłoń między moje uda, które natychmiast zaciskam.
− Kotku, ja nie lubię nieposłuszeństwa – mówi nieco znużony.
Zaciskam zęby na taśmie, żeby nie jęknąć, kiedy zaczyna masować mojego penisa. Unosi moją koszulę, a jego dłoń zmierza ku moim nogom, żeby je rozwiązać, gdy jeden z poznanych wcześniej mężczyzn wpada do środka.
− Czego? – warczy mój oprawca.
− Przepraszam, że przeszkadzam, Yamada-san. Chciałem tylko poinformować, że przyszedł. Lepiej, żeby nie kazał mu pan długo czekać, bo nie jest dziś w nastroju.
− Przedstawię cię mojemu wspólnikowi – zwraca się do mnie. – Zanieś go do mojego biura, Shimura.
Shimura przerzuca mnie sobie przez ramię i wynosi z piwnicy. Niesie mnie przez korytarz i sadza na miękkiej wykładzinie. Zakłada mi na szyję obrożę, tak jak kiedyś zrobił to Aki. Do obroży przyczepiony jest krótki łańcuch, który przywiązuje do nogi biurka, przez co nie mogę się od niego oddalić.
− Czekaj tu grzecznie na swojego pana. – Klepie mnie po głowie i wychodzi.
Rozglądam się po pokoju, szukając jakiejś drogi ucieczki.
Ktoś wchodzi do środka. Yamada siada za biurkiem i zaczyna drapać mnie za uchem niczym domowe zwierzątko.
Do moich uszu docierają szybkie kroki.
− Oho, zbliża się – mówi rozbawiony mężczyzna.
Drzwi obijają się z hukiem o ścianę.
− Aki. Jak miło cię widzieć, przyjacielu.

22 stycznia 2014

110. Who Are You? cz. XVI (Kiyozumi x Shindy)

Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Ostatnia część WAY. Lekki zarys BDSM się w niej pojawia, czyli coś, co Cherry lubi najbardziej. xD  Teraz dokończę dodawanie White Eden. Ech, smutno mi, że to już koniec. :c

Maki-chan: Przepraszam, ale nie podpisywałaś się, więc nie wiedziałam, jak mam się do Ciebie zwracać. ^^” Oczywiście, że rozważyłam Twoją prośbę. Chcę, żeby czytało Wam się jak najlepiej i przepraszam za te utrudnienia. Co do Anorexii… Hm… opowiadanie pisałam dawno i nie jest zbyt dobre, ale jeszcze zobaczę. Może poprawię co nieco i będzie dobrze. Chociaż na razie nie chcę się za nie zabierać, nie chcę wracać do tego, co było, zwłaszcza, że teraz wychodzę na prostą.

CZĘŚĆ XVI
Dzwonię do drzwi mieszkania Kiyozumiego. Otwiera mi z uśmiechem. Chcę podejść do niego i go pocałować, ale on jedynie wręcza mi białe pudełko i idzie do pokoju, mówiąc:
− Wejdź i zamknij drzwi.
Przekręcam zamek, zdejmuję buty, biorę karton i zaglądam do jego sypialni.
− Idź do łazienki i załóż to, co dla ciebie przygotowałem.
Posłusznie udaję się do łazienki, gdzie unoszę wieczko. Kiyozumi powiedział, że wszystko przygotuje i sprawi, że będę należeć już tylko do niego, tak jak go o to poprosiłem. Moim oczom ukazuje się czarny, półprzezroczysty zestaw ozdobiony koronką. Drżącymi rękoma ujmuję ramiączka bluzeczki. Nie przypuszczałem, że każe chodzić mi w damskiej bieliźnie…
Zdejmuję sukienkę i złożoną w kostkę odkładam na pralkę. Pozbywam się również bokserek. Wsuwam cienkie majtki, zakładam bluzkę, na nogi naciągam czarne zakolanówki z boku udekorowane atłasowymi wstążkami, zawiązanymi na kokardy.
Opuszczam łazienkę i wchodzę do pokoju Kiyozumiego. Chłopak leży na łóżku, wpatrując się w sufit.
− Zamknij drzwi.
Wykonuję jego polecenie. Wstaje i przekręca klucz w zamku, który następnie chowa do kieszeni spodni. Obserwuję go uważnie, czując, że mimowolnie się podniecam.
− Uklęknij.
− Słucham?
− Uklęknij – powtarza, odrobinę zniecierpliwiony.
Klękam przed nim, nie chcąc go rozgniewać. Delikatnym ruchem odgarnia moje włosy. Czuję, że coś zaciska się na mojej szyi.
− Co robisz? – szepczę. Mam wrażenie, że nie mogę złapać powietrza. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Nigdy nikomu nie podlegałem.
− Spokojnie. Nie mam zamiaru cię udusić.
Moje ręce mimowolnie zbliżają się do zapięcia obroży, jednak Kiyozumi szybko chwyta moje nadgarstki.
− Nie wolno – zwraca się do mnie, jak do nieposłusznego dziecka. Puszcza mnie i oddala się o kilka kroków, by lepiej mi się przyjrzeć. – Cudownie w niej wyglądasz.
Rumienię się na jego słowa.
− Musisz się do niej przyzwyczaić, bo teraz często będziesz ją nosić – informuje.
Znów do mnie podchodzi, bierze mnie na ręce i sadza ostrożnie na łóżku. Klęczę na materacu, kiedy on zachodzi mnie od tyłu i sunie palcami po moich ramionach.
− O której wróci twoja mama? – pytam.
− Nie wiem… − mruczy mi do ucha, po czym delikatnie je przygryza.
− Może w każdej chwili wrócić i nas zobaczyć… – zaczynam się niepokoić.
− Czyż to nie jest podniecające…?
Nagle wykręca mi ręce do tyłu. Czuję, że o moje nadgarstki ociera się lina. Mimowolnie odwracam głowę.
− Pozwoliłem ci patrzeć? – Słyszę srogi ton Kiyozumiego.
− Przepraszam… − Spuszczam głowę.
Owija sznurem kilkakrotnie moje ręce, po czym mocno go zaciska i zawiązuje. Zaciskam zęby, żeby nie jęknąć.
− Boli? – pyta ironicznie.
− Trochę.
Głaszcze mnie po głowie. Sięga po coś do szuflady. Kusi mnie, żeby sprawdzić, co to, ale Kiyozumi nie pozwolił mi się ruszać, więc siedzę grzecznie i czekam. Przed oczyma miga mi coś czarnego, a następnie czuję elastyczny materiał, który przylega do moich powiek.
− Po co to? – pytam, korzystając z tego, że jeszcze pozwala mi się odzywać.
− Żebyś skupił się bardziej na moim dotyku.
Popycha mnie na łóżko. Kładę się posłusznie i rozchylam nogi, kiedy wydaje taki rozkaz.
Zsuwa ze mnie bieliznę. Coś owija się wokół moich ud, tuż nad kolanami. Próbuję złączyć nogi, jednak ta rzecz blokuje moje ruchy.
− Co to jest? – mówię cicho.
− Takie specjalne pasy z metalową rozpórką, żebym miał lepszy dostęp do ciebie – wyjaśnia.
Przełykam ślinę.
− Boisz się?
− Nie – kłamię.
− Shindy, jeśli coś pójdzie nie tak, od razu mi powiedz. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
− Wszystko dobrze. – Jego słowa mnie uspokajają. Wiem, że nie pozwoli, by coś mi się stało, a fakt, że jestem od niego teraz w pełni zależny już mnie tak nie przeraża. Prawdę mówiąc, zaczyna mi się coraz bardziej podobać…
Dłonią dotyka mojego brzucha. Sunie coraz niżej. Moje ciało się napina, kiedy powoli zbliża się do krocza. Śmieje się, omija moje przyrodzenie i gładzi moje uda.
− Kiyozumi…
Nie odpowiada. Nadal mnie torturuje, dotykając wszystkich fragmentów mojego ciała, oprócz tego jednego, które najbardziej się o to prosi.
− Nie baw się mną…
Wreszcie dotyka mojej męskości. Pieści ją, ściska, masuje, sprawia mi coraz większą przyjemność. Po chwili zabiera rękę.
− Nie, proszę, nie przestawaj… − szepczę błagalnie.
− Muszę się napić – oznajmia i wstaje z łóżka.
− Nie, Kiyozumi. Napijesz się za chwilę, tylko to dokończ…
− Ale ja odczuwam teraz ogromne pragnienie – mówi ze smutkiem. – Nie bądź egoistą, Shin-chan. Nie myśl tylko o sobie.
− Robisz to specjalnie!
− Co niby robię?
− Męczysz mnie.
− Męczę cię… Hm…
Szybkie kroki, trzask drzwi.
− Kiyozumi!
Cisza. Słychać tylko moje jęki i szelest prześcieradła. Staram się poruszyć nogami, złączyć je, żeby jakoś to dokończyć, ale nie daję rady. Ból między udami jest nie do zniesienia. Tykanie zegara perfekcyjnie odmierza czas, w którym go nie ma, przy okazji zamieniając sekundy w minuty, a minuty w godziny.
− Kiyozumi… − Zaczynam cicho szlochać. – Proszę, wróć, to mnie boli.
Boli mnie wszystko: pulsujące przyrodzenie, uda, szyja, dłonie, na których leżę, a nawet oczy pieką mnie od łez.
Otwiera drzwi. Materac ugina się lekko pod jego ciężarem. Całuje delikatnie mojego penisa, a następnie zamyka na nim usta.
Odrzucam głowę do tyłu, zaciskam dłonie w pięści i cicho jęczę. Moje biodra wykonują chaotyczne ruchy. Słyszę dźwięk metalu między moimi nogami. Zaciska palce na moich biodrach, żeby wszystko spowolnić.
− Nie, Kiyo! – Szarpię się z całej siły. Nie chcę, żeby miał kontrolę nad tempem. Wiem, że wtedy przemieni to w powolne tortury. – Ach! – Zaciskam powieki. – Kiyozumi-sama!
Dociera do mnie pomruk zadowolenia, kiedy słyszy jak go nazwałem. Wolno sunie językiem po mojej męskości. Ssie po kolei każdy fragment, delikatnie przygryza. Unosi głowę do góry, a następnie ją opuszcza. Robi to powoli. Irytująco powoli. Nigdzie się nie spieszy. Podczas gdy on jest odprężony i zapewne rozbawiony moim położeniem, ja jestem całkowicie od niego zależny i stopniowo wariuję.
− Och, błagam, nie męcz mnie już…
Nie reaguje. Odsuwa głowę.
− Nie! Kiyo… Kiyozumi-sama…
Znów bierze mnie do ust. Tym razem gwałtownie rusza głową. Sunie dłońmi po moich udach i brzuchu. Szarpię palcami fałdy prześcieradła, unoszę biodra. Czuję, że wystarczy jeszcze chwila i dojdę. Jednocześnie błagam w myślach, żeby nie przestawał. Nie wytrzymam tego, nie w tym momencie. Na szczęście Kiyozumi nie przestaje. Dochodzę z przeciągłym jękiem, a moje biodra opadają z powrotem na posłanie.
− Kocham cię. – słyszę szept przy moim uchu.
− Ja ciebie też – odpowiadam, a Kiyozumi całuje mnie w usta. Następnie ściąga opaskę z moich oczu, odpina pasy i rozwiązuje moje dłonie.
Kładziemy się na łóżku. Blondyn obejmuje mnie ramieniem, a ja wtulam się w niego. Moje powieki opadają. Przez chwilę walczę ze snem, pamiętając o istotnej sprawie…
− Kiyozumi, twoja mama może zaraz wrócić – przypominam.
− Najwyżej zobaczy jak się przytulamy.
− Ale ja jestem prawie nagi…
− Bo tak wyglądasz najpiękniej. Nie zabroni ci przecież pięknie wyglądać, prawda?
Obejmuję jego szyję i całuję go. Teraz nie ma znaczenia powrót jego matki, czy fakt, że jestem nagi. Liczy się tylko ciepło leżącego obok mnie ciała, miękkie usta i uczucie bezpieczeństwa, kiedy oplatają mnie jego silne ramiona.

21 stycznia 2014

109. Who Are You? cz. XV (Kiyozumi x Shindy)

Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Wygrało WAY, zatem dodaję przedostatnią część. :3 Ostatnia jeszcze nie jest dokończona, ale postaram się dać ją jako następną notkę. Bardzo Was wszystkich przepraszam za ten zamęt, ale moja wena jest kapryśna. ;-; Żebyście nie musieli marnować czasu na przypomnienie sobie, co było w poprzednich rozdziałach postanowiłam Wam je streścić:
Po nieprzyjemnym incydencie, jaki miał miejsce na szkolnej wycieczce (wszyscy dowiedzieli się jakiej Shindy jest płci), Shin ląduje w szpitalu, gdzie odbywa rozmowę z Kiyozumim, podczas której wpada na pewien pomysł. Gdy tylko wraca do szkoły, postanawia wcielić swój plan w życie. Zostawia w szafkach innych uczniów zaproszenia na swój pogrzeb. Kiyozumi również otrzymuje czarną kopertę i natychmiast zaczyna szukać chłopaka. Znajduje go na dachu szkoły i, gdy ten chce już skoczyć, odciąga Shindy’ego na bok, a następnie całuje. Shindy po raz pierwszy odwzajemnia pieszczotę. Chwila przyjemności jednak nie trwa długo, ponieważ natychmiast na dach wpada policja oraz lekarze, którzy zabierają Shina i Kiyo do szpitala.

Mam nadzieję, że jakoś pomogłam.
Ten rozdział zbytnio mi się nie podoba, za to następny powinien być całkiem-całkiem. :3 I przepraszam, że takie krótkie... ;-;

Anonimowy: Postaram się dokończyć wcześniejsze opowiadania. Najpierw WAY, a zaraz po nim White Eden. Naprawdę kogoś interesuje jeszcze Anorexia?

CZĘŚĆ XV
− Niewygodnie mi – żali się Shindy.
− Wiem, skarbie.
Podnosi głowę i spogląda znacząco na moje usta. Całuję go delikatnie.
− Nic ci nie grozi – uspokajam go.
Nawet nie zauważam, kiedy dojeżdżamy. W tym momencie liczy się dla mnie tylko wtulone we mnie ciało.
Ktoś otwiera drzwi i szarpnięciem wyciąga Shindy’ego.
− Może trochę delikatniej – mówię, patrząc wrogo na funkcjonariusza.
Drugi policjant chwyta mnie mocno za ramię i ciągnie w kierunku szpitala. Shindy przystaje gwałtownie, kiedy zauważa, do jakiego budynku się zbliżamy.
− Ja nie chciałem się zabić! – Zapiera się nogami.
− Zrobimy ci tylko badania. Nie zostaniesz tu – zapewnia lekarz, który idzie obok.
Chłopak odrobinę się uspokaja. Znów zaczyna panikować, kiedy prowadzą nas w różne korytarze.
− Chcę z nim zostać – zwracam się do trzymającego mnie mężczyzny. – On się boi.
Ignorują mnie i wprowadzają do sali. Przestaję rejestrować, co się ze mną dzieje. Czuję jedynie, że nacisk na moich nadgarstkach się zwalnia. Prowadzą mnie od jednej maszyny do drugiej, zadają jakieś pytania, na które machinalnie odpowiadam. Czas ciągnie się w nieskończoność. Chcę już go zobaczyć, znów go dotknąć, pocałować, zabrać do domu, ochronić…
− Wygląda na to, że wszystko w porządku – informuje lekarz. – Możesz wrócić do domu, twoja mama już czeka na korytarzu.
− Co z Shindym? Gdzie on jest?
− Musisz iść prosto, a następnie skręcić w prawo – instruuje, jak gdyby nie usłyszał moich słów.
Wychodzę z sali. Nigdzie się bez niego nie ruszę. Zamiast iść drogą, która zaprowadzi mnie do matki, udaję się w przeciwnym kierunku. Słyszę płacz i krzyki. Bardzo znajome dźwięki. Przyspieszam. Wychodzę zza zakrętu. Shindy tuli się do swojej mamy, szlochając:
− Ja tu nie zostanę! Powiedzieliście, że zrobicie mi tylko badania!
− Nie zgadzam się, by mój syn przebywał w takim miejscu – odzywa się jego matka.
− Pani nie zdaje sobie sprawy z tego co się stało. Pani syn chciał popełnić samobójstwo – tłumaczy doktor.
− Co pan opowiada? – burzy się kobieta. – Mój syn jest w pełni zdrowy, nigdy by mu nawet do głowy nie przyszło, żeby zrobić coś takiego.
− Uważam, że powinien zostać u nas chociaż na kilka dni, ale jeśli pani się nie zgadza, może wrócić do domu, jednak na pani odpowiedzialność. – Lekarz odwraca się i odchodzi.
Shindy spogląda w moją stronę.
− Kiyozumi. – Podbiega do mnie i wtula się w moje ramiona. Obejmuję go mocno, głaszcząc po głowie.
− Już dobrze, kochanie – szepczę. – Teraz wszystko będzie dobrze – zapewniam.
***
Na jakiś czas razem z Shindym mamy wolne dni od szkoły. Wykorzystujemy ten czas, spędzając go w parku, spacerując po mieście. Rozkoszuję się jego obecnością, staram się zapamiętać każdy szczegół z nim związany: sposób w jaki promienie słoneczne wplątują się w jego włosy, moment, w którym zamyka powieki, kiedy mierzwię palcami złociste pukle, jego usta, które układają się w różne kombinacje, jego pomalowane powieki, których kolor miga mi przed oczyma, gdy tylko mrugnie.
Kładzie się na trawie i spogląda na mnie. Zamyka oczy. Jego powieki dziś są gradientowe: jasne, niemalże białe w kącikach przy nosie, potem przechodzą przez beż do brązu, a następnie czerni. Muśnięte tuszem rzęsy rzucają cienie na policzki. Całuję delikatną, nieco zaróżowioną skórę, która przez kontakt z moimi ustami, staje się cieplejsza i jeszcze bardziej barwi purpurą. Przesuwam się ku wargom, z których łapczywie spijam słodycz. Zarzuca mi ręce na szyję i przyciąga mnie bliżej. Kolano wsuwa między moje nogi. Zaskakuje mnie ten ruch. Wcześniej tego nie robił. Nieśmiało wsuwam dłoń pod jego sukienkę w groszki i gładzę jego udo.
− Kiyozumi… − szepcze. – Chcę być tylko twój…

17 stycznia 2014

108. Beauty and the Beast cz. V (Aki x Shindy)

Tytuł: Beauty and the Beast
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Okej, mam nadzieję, że po tej części nikt mi już nie powie, że przypomina to Zmierzch. xD  Takie pytanie do Was (i bardzo, bardzo, bardzo proszę o odpowiedź): co chcecie w następnej notce?
1) Beauty and the Beast cz. VI
2) Who Are You? cz. XV
3) White Eden cz. VI
Przy czym Who Are You? byłoby przedostatnią częścią, a White Eden mam już całe napisane i wystarczy je tylko dodać. Jednak coś widzę, że White Eden nie do końca Wam pasuje, więc nie wiem. :c

CZĘŚĆ V
− Co?! Ty chyba sobie żartujesz! – Shindy próbował otworzyć drzwi, ale nie dał rady.
− Wygląda na to, że trochę dłużej tu zostaniesz… − Aki uśmiechnął się na tę myśl.
− Nie mam zamiaru tu zostać. Zrób coś albo zadzwoń po kogoś, żeby mi otworzył.
− Poczekaj, poszukam ślusarza w spisie numerów. Gdzie ja położyłem tę książkę…?
− Aki! Weź śrubokręt i otwórz mi!
− Wolę przy tym sam nie grzebać. Jeszcze coś zepsuję i nigdy stąd nie wyjdziesz.
Shindy usiadł na podłodze i oparł się plecami o drzwi.
− Cały czas szukam książki! – poinformował Aki, spacerując po całym mieszkaniu, jednak w ogóle nie rozglądając się za książką. – Nadal jej nie znalazłem! – zawołał po pięciu minutach.
− Aki, pospiesz się!
− No przecież szukam!
Shindy westchnął i ułożył się wygodniej przy drzwiach.
− Shindy! – krzyknął Aki.
− Tak?
− Nie znalazłem jej…!
− Aki!
− Spokojnie! O, mam coś! A nie, to nie to! Czekaj, czekaj…! Nie, to też nie! No gdzie ona jest?!
− Wykończę się psychicznie z tym człowiekiem – szepnął do siebie Shin, na co Aki zaśmiał się pod nosem. – Weź śrubokręt i spróbuj otworzyć te drzwi!
− Mówiłem już, że to niebezpieczne – przypomniał Aki, podchodząc do drzwi. – Chcesz zostać łazienkowym niewolnikiem?
− Łazienkowy niewolnik… Tylko ty mogłeś wpaść na coś tak durnego…
− Cała przyjemność po mojej stronie.
− Szukaj tej książki! – rozkazał Shindy.
− Chyba pożyczyłem ją mojej cioci.
− Poszukaj numeru w Internecie.
− Nie mam Internetu.
− Jak możesz nie mieć Internetu?
− Niepotrzebny mi. – Aki wzruszył ramionami.
− No to idź do kogoś, kto umie robić takie rzeczy. Na pewno masz jakiegoś sąsiada.
− Nie mogę zostawić cię samego… A jeśli wybuchnie pożar? Nie będziesz miał jak uciec.
− Aki, ja nie mogę tu zostać do momentu, w którym ciocia zwróci ci książkę.
− Będę ci podawać kiełbasy przez te dziury w drzwiach.
Shindy wyobraził sobie, przeciskającą się przez okrągły otwór kiełbasę i skrzywił się zniesmaczony.
− To zboczone… A co z piciem, mądralo?
− Wody masz tam od groma. Wanna, umywalka, kibel… − wymienił brunet.
Shindy milczał, starając się zapanować nad napadem wściekłości, który zbliżał się wielkimi krokami.
− Ponadto –ciągnął Aki – jeśli będzie ci się nudzić, możesz się pobawić moją gumową kaczką do kąpieli albo udawać, że wanna jest okrętem, a ty nieustraszonym kapitanem, który…
− Dość! Otwieraj te drzwi! – Shindy ponownie próbował przekręcić zamek, ale za nic nie chciał się ruszyć.
− Nie mam jak – usprawiedliwił się Aki.
− Zadzwoń po kogokolwiek! Niech ta osoba poszuka numeru fachowca w Internecie.
− Ale ja nie mam telefonu.
− To po cholerę ci książka telefoniczna?!
− No bo wcześniej miałem, ale niedawno mi się zepsuł.
− W takim razie przez cały czas szukałeś książki, wiedząc, że i tak nie masz telefonu?!
− Um… Zapomniałem, że go nie mam…
Przez długi czas panowała cisza.
− Shindy? – zaniepokoił się Aki.
− Mam dość! Skaczę przez okno!
− Czyś ty zwariował?! Zabijesz się!
− W dupie to mam! – Shindy otworzył okno i wdrapał się na parapet.
Aki pobiegł do sypialni i również wyjrzał przez okno.
− Wracaj do środka, świrze! – zawołał do Shina.
Blondyn spojrzał na przerażonego chłopaka.
− Aki, durniu! Przecież te okna są bardzo blisko siebie. Trzymaj mnie, przejdę do ciebie. – Wyciągnął rękę w kierunku bruneta, który również wyszedł na parapet.
− Dzieci, nie róbcie tego! – krzyknęła z dołu jakaś staruszka.
− Skaczcie! Skaczcie! – skandował jakiś nastolatek.
− Niech ktoś zadzwoni po policję!
Aki mocno chwycił Shindy’ego. Blondyn wykonał duży krok, niemalże robiąc przy tym szpagat, jednak, kiedy tylko oderwał drugą nogę, natychmiast ześlizgnął się z parapetu.
− Aki! Aki! – krzyki Shina raniły wrażliwe uszy bruneta.
− Nie krzycz, spokojnie, trzymam cię… − Spojrzał Shindy’emu w oczy. – Trzymam cię – powtórzył i bez problemu wciągnął chłopaka do sypialni.
− Lamusy, mieliście skoczyć! – Usłyszeli jeszcze zawiedzionego nastolatka.