13 września 2015

181. Demon cz. III (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Dziękuję bardzo za wszystkie opinie pod poprzednim rozdziałem. ^^ Była to naprawdę miła niespodzianka i cieszę się, że opowiadanie się spodobało. Zapraszam na kolejną część. :3

CZĘŚĆ III
− Co tu robisz? Gdzie jest Aki?
− Ja jestem Aki – powiedział rozbawiony.
− Nie… Nie, to niemożliwe… − Pokręciłem głową.
− Bardziej możliwe niż myślisz.
− Co zrobiłeś z Akim?
− To ja nim jestem. Myślisz, że to dla mnie trudne, by omamić jakiś chłopaczków z zespołu i zostać ich basistą?
Rzuciłem się w kierunku drzwi, szarpnąłem za klamkę, ale nie ustąpiły. Mężczyzna zaśmiał się jedynie i po chwili poczułem jak oplatają mnie jego ramiona.
− I co teraz zrobisz? Nikogo już tutaj nie ma – szeptał mi do ucha. – Nikt ci nie pomoże.
− To nie dzieje się naprawdę…
− Pewnie nadal myślisz, że wszystko jest tylko snem albo, że w najgorszym wypadku zwariowałeś. – Przeczesał palcami moje włosy, na co zauważalnie się wzdrygnąłem. – Boisz się mnie, prawda? Przyznaj to. Chcę usłyszeć twój drżący głos, który to potwierdzi.
− Tak – szepnąłem. – Boję się. Dlaczego nie dasz mi spokoju?
− Teraz będziemy spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu. Nie masz nawet pojęcia jak niezmiernie mnie to cieszy. – Pocałował mój policzek. Przyparł moje ciało jeszcze bardziej do drzwi, wsuwając kolano między moje uda.
− Proszę, nie…
− Cicho.
− Przestań… − Moje szamoczące się ciało coraz bardziej słabło, jakby jego ramiona – silne i zimne – wysysały ze mnie resztki życia i przy okazji zdrowego rozsądku. – Błagam… − Łkanie było bezcelowe, wiedziałem o tym dobrze, jednak nie potrafiłem uciszyć, zamknąć głęboko w sobie szlochu ani wysuwającego się z gardła nędznego strumyczka próśb. On stał dalej, niewzruszony i mocniej mnie obejmując, rozkoszował się moim strachem.
Nie wiem, ile to trwało. Płakałem i błagałem, zdając sobie sprawę, że niczego tym nie zmienię. Uświadomiłem sobie, że nic nie ogranicza moich ruchów, kiedy osunąłem się na podłogę. Całe moje ciało wcześniej wisiało na ramionach bruneta. Teraz kuliło się na podłodze, wstrząsane płaczem.
Mijałem kolejne twarze, zbytnio nie zwracając uwagi, jak one wyglądają. Rysy rozmazywały się w strugach deszczu, sylwetki przemykały obok mnie, nie zatrzymawszy się nawet na chwilę, w pośpiechu dążąc do wyznaczonego celu. Ja nie miałem żadnego celu. Od kiedy moim życiem zawładnął lęk, wszystko – moje marzenia, ambicje, nawet chęć wstawania z łóżka – straciło barwy, jak gdyby sączący się z nieba deszcz, który kamuflował teraz moje łzy, wypłukał z sensu całe moje istnienie.
Nie chciałem wracać do domu, ale nie miałem dokąd pójść. Nigdzie nie czułem się bezpiecznie. Nigdzie nie byłem spokojny. Ledwo stawiałem kolejne kroki – zmęczenie ciążyło na powiekach, osłabiało ciało, plątało nogi. Musiałem wrócić do domu i spróbować zasnąć.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  
Blok wyrastał spomiędzy identycznych budynków, celując w chmury. Osiedle okalało centralnie ułożony park, który teraz przypominał cmentarz. Tylko czekał aż podmuch zimy uśpi go na jakiś czas. Znalazłem się wewnątrz, na maleńkiej klatce schodowej. Czwarte piętro, jasnobrązowe drzwi, klucz błyszczący srebrem w świetle jarzeniówki. W mieszkaniu panował półmrok. Buty odrzuciłem w niewielkim korytarzu i po chwili wszystkie pomieszczenia zalały snopy żółtego światła. Tkwiłem w naiwnej nadziei, że mrok jest jego sprzymierzeńcem, a jasność mnie ochroni.
Skulony w przysiadzie na kanapie obserwowałem martwy ekran drzemiącego telewizora. Telefon leżał na niskim stoliku tuż przed mną i zdawał się ironicznie śmiać, jakby na czarnym prostokącie wyświetlał się napis: „I tak nikt nie zadzwoni”. Zapatrzyłem się na małe urządzenie w rozpaczliwym oczekiwaniu. Cisza… Tylko tykanie zegara, mój niespokojny oddech. Ciało osunęło się po oparciu, powieki – coraz cięższe – opadły, przysłaniając śniado oczy. Czerń rozlała się w moim umyśle niczym wylana z kubełka farba. Zaraz o czaszkę zaczęły roztrzaskiwać się chaotyczne obrazy – moje koszmary.
Zbudził mnie powiew zimnego powietrza. Chłód rozwarł moje oczy i zatrząsł całym ciałem, które szybowało wysoko ponad wieżowcami. Otaczały mnie ramiona – blade, silne, temperaturą podobne do bryły lodu i tak samo, jak lód nieprzyjemnie łaskoczące moją wyziębioną skórę niby igiełki czy może leniwe ostrza małych żyletek. Sen, w którym trwałem, w którym leciałem nad miastem, podziwiając z góry ulice pełne kolorów bijących z neonowych reklam, wydał mi się nader piękny. Rozkoszowałem się nim, wyobrażając sobie, że niesie mnie anioł. Pewnie umarłem, a on właśnie wziął moją duszę i szuka dla mnie nowego ciała. Spojrzałem na niego. Miał czarne włosy, które rozwiewał pęd lotu. Patrzył przed siebie. Widziałem tylko zarys jego żuchwy, mocno uwypukloną grdykę oraz szyję, która rozwidlała się na szerokie ramiona, przyciskające mnie do jego torsu. Anioł zerknął na mnie i w ułamek sekundy zmienił się w demona, a moje piękne marzenie przeistoczyło się w najgorszą senną marę.
− Witaj, Shindy. – Uśmiech wykrzywił jego wargi. Zbyt sparaliżowany by krzyknąć, zamarłem w jego ramionach. – To rzeczywistość – powiedział, jakby znał moje myśli, jakby samym spojrzeniem ciemnych oczu przejrzał mój umysł. – Mogę cię w każdej chwili przez przypadek upuścić. – Rozluźnił nieco uścisk, a ja chwyciłem się kurczowo jego szyi. Ironia śmiała mi się prosto w twarz – tuliłem się właśnie do mojego koszmaru, źródła mojego lęku, który sterował mną w tym momencie jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Serce trzepotało coraz mocniej, gardło jakby ścisnęła mi niewidzialna ręka, miażdżąc swoim uściskiem, jedynie moje oczy cały czas błagały. – Nic mi nie powiesz? Nie będziesz prosić bym cię zostawił, bym się zlitował? – spytał zawiedziony.
Chciałem wtulić się w niego jeszcze mocniej, jednocześnie brzydząc się samego siebie, że próbuję odnaleźć bezpieczeństwo w jego ramionach, i właśnie wtedy Aki mnie puścił. Wyimaginowana dłoń oplatająca moją szyję zniknęła, a krzyk, który zdawał się wydostawać z innego gardła, wypełnił moje uszy. Z niesamowitą prędkością niczym meteor spadałem ku nadal tętniącemu życiem Tokio. Zaciskałem powieki jak to zawsze robi się w snach, kiedy spada się w otchłań i chce się obudzić, jednak nie skutkowało. W dalszym ciągu rozpościerała się pode mną ruchliwa ulica, która nieubłagalnie stawała się coraz większa, bardziej wyrazista, coraz bliższa…
− Mam cię – szepnął mi na ucho Aki, a jego ramiona znów mnie obejmowały. Wtulony w jego tors, płakałem jak dziecko, palce drżących dłoni wszczepiając w materiał jego koszulki. Otworzyłem delikatnie jedno oko, chcąc sprawdzić, co zamierza teraz zrobić. Właśnie lądował na dachu wysokiego budynku. Wypadłem z kołyski jego rąk na betonowy prostokąt. Szum kroków na chodnikach, zniecierpliwione klaksony samochodów, które utknęły w korkach – to wszystko rozpościerało się tuż pod nami. Podparty na łokciach obserwowałem ten okropny uśmiech, przeszywające czernią oczy, posturę, która napawała mnie przerażeniem. – I co teraz zrobisz, mój mały Shindy?
Nic. Nie mogłem nic zrobić. Zdałem sobie sprawę, że nigdy przedtem, nawet kiedy Aki już dominował w moim życiu, nie byłem od nikogo tak zależny. Mógł mnie w każdej chwili zabić, zrzucić stąd, moje ciało przez chwilę przecięłoby granat nieba, a później niczym czarna kometa runęłoby ku śmierci.
− Boisz się – stwierdził, pochylił się i wplótł palce w moje włosy. – Ale na twoją śmierć jeszcze przyjdzie czas. Kto wie kiedy? Może jutro, może za miesiąc, a może kilka lat… Kto wie, kiedy najdzie mnie taki kaprys. – Roześmiał się, a ręką, którą przeczesywał moje włosy, złapał za ramię i szarpnięciem poderwał do pionu. – Zaśnij teraz – szepnął, a słowa te zadziałały jak usypiające zaklęcie.

6 września 2015

180. Demon cz. II (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Nie przewiduję chyba, żeby to opowiadanie było bardzo długie, chociaż zobaczymy jak to będzie. Może wpadnę na więcej pomysłów w trakcie pisania. ^^

PROŚBA DO WAS, KOCHANI!
Prowadzę swoją stronę na Facebook’u, na której publikuję rysunki oraz stylizacje konwentowe, a niedługo zamierzam dodawać zdjęcia codziennych outfitów. Również będą pojawiać się sesje zdjęciowe i w przyszłości (kiedy podszkolę się w szyciu) cosplaye. Jeśli ktoś chciałby wspierać moją twórczość, to zachęcam do polubienia. :3 Wybaczcie mi tę reklamę, ale chciałabym mieć motywację. Oczywiście do niczego nie zmuszam, jednak jeśli Wam się spodoba, to serdecznie zapraszam. ^^ Oto link do fp: Black Cherry

Oprócz tego zostawię jakiś kontakt do mnie, jeśli chcielibyście mnie lepiej poznać:
ask.fm
Klej w sztyfcie (mój drugi blog)

Syo Shiroshima: Dziękuję. ^^ Wiesz, ja czasem troszkę dziwnie się czuję, kiedy to piszę, a jestem sama w domu i godzina już późna. xD
Reila Suzu: Również dziękuję za komentarz. :3 Cieszy mnie, że ciekawie się zapowiada. c:

CZĘŚĆ II
− Dokąd chcesz mi uciec? – śmiał się, obejmując mnie z całej siły ramionami.
− Proszę, puść… − szepnąłem, cicho szlochając.
− Najpierw się trochę zabawię. – Rzucił mnie na łóżko i przyparł do niego swoim ciałem.
− Nie…
− Jak ja uwielbiam patrzeć w twoje oczy, kiedy na mnie spoglądasz. Są pełne przerażenia. Wzrokiem błagasz mnie, bym cię zostawił. – Wsunął kolano między moje uda. – Mogę z tobą zrobić wszystko, a ty nie jesteś w stanie mi przeszkodzić. Jesteś za słaby. Jesteś mój, Shindy. – Nadal drażnił moje krocze; niekontrolowane jęki wypływały z moich ust.
− Proszę zostaw mnie… − Łzy spływały obficie po policzkach. – Błagam…
− Tylko tyle możesz zrobić. Błagać mnie. – Zabrał nogę i usiadł na łóżku. Nie mogłem się uspokoić. Wtuliłem twarz w poduszkę, drżąc na całym ciele.
− Co ja ci takiego zrobiłem? Dlaczego się nade mną znęcasz? Przychodzisz do mnie codziennie…
− Lubię to – odparł, jak gdyby nie było mowy o nękaniu mnie, tylko o ulubionym rodzaju czekolady. – Sprawia mi to przyjemność. Spójrz na mnie. – Nie zareagowałem. Zirytowany, chwycił mnie mocno za włosy. Zerknąłem na niego załzawionymi oczami. Na ten uśmiech ociekający chorą satysfakcją, oczy pełne szaleństwa. – Jesteś rozkoszny – powiedział jeszcze, po czym zniknął.
Ukryłem twarz w dłoniach. Ile już to trwa? Od jakiego czasu poddaję się obrazom, które podsyła mi mój umysł? Tłumaczyłem sobie, że to tylko moja wyobraźnia, że mężczyzna, który mnie nawiedza nie istnieje. Jednak on czasem zostawiał na moim ciele ślady – jakąś rankę czy zadrapanie. Jak mogłem to wyjaśnić?
Dźwięk telefonu sprawił, że omal nie krzyknąłem. Drżącą ręką odebrałem.
− Tak? – szepnąłem, by rozmówca nie usłyszał mojego roztrzęsionego głosu.
− Shindy? Gdzie ty jesteś? Zapomniałeś, że mamy dziś próbę? – spytał Takuma.
− Ojej, przepraszam, zaspałem… − skłamałem szybko. – Już jadę. Zaraz będę.
Zerwałem się z łóżka i w pośpiechu zacząłem narzucać na siebie ubrania. Traciłem już siły na pracę i wizyty mojego oprawcy.
Jako zespół nie byliśmy zbytnio znani. Próby odbywały się w wynajętej sali, a koncerty dawaliśmy jedynie na kameralnych festiwalach, za które płacili nam niewiele. Wierzyliśmy jednak, że ciężką pracą możemy coś osiągnąć, dlatego Takuma bardzo dbał, abyśmy sumiennie wypełniali swoje obowiązki, nie opuszczali prób i jak najwięcej ćwiczyli.
Poprawiłem grzywkę, która niedbale opadała na oczy. Wypadałoby już ją podciąć, w ogóle zadbać o wygląd, ale nie miałem na to siły. Ostatnią rzeczą, o której teraz myślałem było udanie się do fryzjera. Byłem już bardzo spóźniony, więc w biegu jadłem zbożowego batonika, który służył mi jako śniadanie. Telefon ponownie zadzwonił. Zanurzyłem dłoń w kieszonce torby, nadal pokonując korytarze prowadzące do naszej sali. Przyspieszyłem zauważając na wyświetlaczu numer Takumy.
− Shindy… − Zatrzymałem się gwałtownie słysząc ten głos.  
− Proszę, nie tutaj… Zostaw mnie… − Zacisnąłem powieki, pod którymi zrobiło się nieprzyjemnie wilgotno.
Zimny powiew otulił moje ciało. Odniosłem wrażenie, że moje policzki gładzą czyjeś ręce, na szyi zaciskają się długie palce… Z trudem łapałem powietrze. Telefon w mojej zaciśniętej kurczowo dłoni nadal dzwonił.
− Nie waż się odbierać – szepnął mi do ucha.
− Puść mnie… Dlaczego to robisz?
− Idź już na próbę. Nie chcemy chyba, żeby Takuma się zdenerwował – mruknął ironicznie. – I pamiętaj o jednym: jesteś tylko mój.
Uczucie chłodu minęło.  Komórka ucichła. Pobiegłem do odpowiednich drzwi i nieśmiało zajrzałem do środka.
− Księżniczka nareszcie ra… − zaczął Takuma, jednak szybko zamilkł, kiedy podniósł głowę i przyjrzał mi się. − Shindy, co ci jest?
− Co? Nic… O co chodzi?
Miałem nadzieję, że nie zwrócą zbytnio uwagi na moje zaczerwienione od płaczu oczy, potargane, niedbale upięte włosy i strach, który nadal trząsł moim ciałem.
− Nie widzieliśmy się zaledwie kilka dni, a ty znów bardzo schudłeś… − zauważył Kiyozumi.
− Ech, to nic takiego… − Nerwowym gestem owinąłem sobie włosy wokół palca.
− Martwimy się. – Yoichi zbliżył się do mnie, na co mimowolnie cofnąłem się o krok. – Płakałeś?
− Nie, nie. Coś ty? – Otarłem pospiesznie oczy. – Niewiele śpię ostatnio. To wszystko dlatego.
Nagle dostrzegłem parę ciemnych oczu wpatrzonych we mnie. Ich właściciel stał za resztą, nieco speszony, ściskając w dłoniach gryf basu.
Takuma zreflektował się i szybko nas sobie przedstawił.
− Shindy, poznaj naszego nowego basistę Masatoshiego.
− Hej. – Masatoshi uśmiechnął się nieśmiało i wyciągnął rękę. Uścisnąłem ją niepewnie. Od pewnego czasu bałem się dotyku. Chłopak zmarszczył brwi, kiedy zadrżałem, czując jego pewny uścisk, przy którym moje słabe zaciśnięcie palców wypadło naprawdę blado. – Wszystko w porządku? – zapytał.
− Tak, tak. Możemy zaczynać próbę.
Śpiew pozwalał mi choć na chwilę zapomnieć o moim codziennym koszmarze. Na moment czułem się wolny od wszelkich trosk. Gdzieś w podświadomości odbijały się echem jego słowa, dotyk, jednak starałem się skupić na piosence, którą napisałem, na melodii, którą grali moi przyjaciele. W pewnym momencie usłyszałem bas Masatoshiego. Musiałem przyznać, że chłopak naprawdę dobrze sobie radził.
Takuma przypomniał mi o wspólnym projekcie z jakimś bardziej popularnym zespołem, który miał pomóc nam się wybić. Właśnie dołączył do nich nowy basista, którego wszyscy już poznali. Po próbie miałem iść do sali, przeznaczonej tymczasowo dla grupy Sadie i porozmawiać z nowym muzykiem.
Zapukałem do odpowiednich drzwi, które nagle otworzyły się na oścież. W pomieszczeniu panował półmrok. Wszedłem niepewnie do środka, rozglądając się za basistą. Dostrzegłem ciemną sylwetkę pochyloną nad biurkiem.
− Hej – przywitałem się. – Ty jesteś Aki, prawda? Miałem przyjść do ciebie i z tobą porozmawiać. Może zapalimy światło? – zaproponowałem. – Trochę tu ciemno.
Nagle drzwi same z hukiem się zatrzasnęły. Postać wyprostowała się i powiedziała tak znanym mi głosem:
− Światło jest tu zbędne, ale jeśli chcesz mnie ujrzeć, proszę bardzo. – Nagle zabłysła lampa na suficie. Mój koszmar stał przede mną, uśmiechając się złowrogo. – Witaj, Shindy.