26 listopada 2015

184. Demon cz. VI (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Okazało się, że blog, na którym znajdował się „pożyczony” fragment mojego tekstu jest jednym wielkim plagiatem. Było tam jeszcze mnóstwo innych opowiadań skopiowanych co do słowa, zamienionych na Uruki. Na szczęście blog został usunięty. Mam nadzieję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy. Ostatnio dopisałam nieco do mojego Akindy. Zapraszam na kolejną część. ^^

CZĘŚĆ VI
W biegu przedzierałem się przez otaczającą mnie czerń. Drzewa rosły w tak ciasnych skupiskach, że z trudem udawało mi się przez nie przecisnąć. Ciemność otulała nagie, powykręcane gałęzie, przez co wydawało mi się, że przybyłem na spotkanie czarnych zjaw jako nieproszony gość. Przed oczami przemknął biały skrawek. Zamrugałem kilkakrotnie. Ponownie poraziła mnie biel, tym razem nieco oddalona ode mnie.
− Zaczekaj – poprosiłem słabym głosem i przyspieszyłem. Z każdą sekundą moje ciało słabło, a bieg nieznośnie spowalniał. Za moimi plecami krzyki rozdzierały ciszę. Nie odwróciłem się, by sprawdzić, do kogo należą te głosy. Uparcie wpatrywałem się w biały punkt, podążając za nim, naiwnie wierząc, że mnie ochroni.
Moja stopa zahaczyła o wystający korzeń. Zachwiałem się, jednak zanim wylądowałem na ziemi, która teraz zlewała się z resztą krajobrazu, wpadłem w czyjeś ramiona. Podniosłem wzrok, spotykając parę hebanowych tęczówek. Znajoma, blada twarz, wokół której wykręcały się czarne kosmyki. I delikatny uśmiech, ten, co zawsze mnie przerażał, teraz napełniał mnie spokojem.
− Aki – szepnąłem. – Zabierz mnie stąd. Proszę, zabierz mnie stąd…
Pogładził palcami mój policzek, po którym samotnie staczała się już łza. Czarny płaszcz zsunął się z jego ramion i po chwili otulił moje. Aki wziął mnie na ręce i zaczął biec w kierunku przeciwnym do głosów, które były coraz bliżej nas. Zacisnąłem powieki, wsłuchując się w słabnące krzyki, które po chwili całkowicie przyćmił świst powietrza.
− Otwórz oczy, Shindy – powiedział, sadzając mnie ostrożnie, a kiedy zrobiłem to, co kazał, zobaczyłem, że ponury las zniknął i znajdujemy się na skąpanej w słonecznych promieniach polanie.
− Gdzie ja jestem? – Rozejrzałem się dookoła.
− Czy to ważne? – Oparł dłonie na moich ramionach i stanowczo popchnął, aż upadłem na trawę. – Jesteś bezpieczny i jesteśmy tu sami. Nikt nam nie będzie przeszkadzać.
− W czym przeszkadzać? – Obserwowałem uważnie jego źrenice, chcąc wychwycić jakiś drobny szczegół, który zdradziłby zamiary Akiego.
− Uratowałem cię, czyż nie? Prosiłeś, żebym cię stamtąd zabrał. A ja nie robię niczego bezinteresownie. Chcę czegoś w zamian.
− Czego chcesz w zamian? Przecież zabrałeś mi wszystko…
− Nie wszystko. – Przeczesał moje włosy. Czułem jakby musnęło mnie skrzydełko motyla. Był jeszcze delikatniejszy od Masatoshiego. – Nawet nie wiesz, jak od dawna o tym marzę. Ale poczekam aż się obudzisz.
− Co chcesz zrobić? Błagam, powiedz mi.
− Cii… − Przyłożył palec do moich ust niby sopel lodu na rozedrganych wargach. – Teraz śpij spokojnie.
Powieki opadły, a ja znów zanurzyłem się w fałdach jedwabiu. Tym razem o purpurowym odcieniu. Jednak nadal czułem jego subtelny dotyk. Zdawał się docierać do mnie jeszcze bardziej niż otulający mnie wyimaginowany materiał. Otworzyłem usta i ułożyłem je kolejno w litery: A-k-i.
− Aki… − powtórzyłem bezgłośnie. – Aki… – szepnąłem jeszcze raz, mając wrażenie, że dławię się purpurowym jedwabiem. – Aki… − Otworzyłem oczy, dostrzegając znajomy sufit mojego pokoju, zamiast gładkiej płachty.
− Jestem tu. – Głos tuż obok mnie. Ciało zaraz przy moim i ciężkie ramię, przygniatające mój tors do posłania. Druga dłoń gładząca rozsypane na poduszce kosmyki.
− Co tu robisz?
− To było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony. Nie wiesz, co oni mogli ci jeszcze zrobić. – Podniósł się do siadu i oparłszy łokieć o kolano, palce przyłożył do czoła. – Co ci strzeliło do głowy?
− Chciałem się od ciebie wreszcie uwolnić – szepnąłem, zaciskając pięści na brzegu kołdry.
Aki opuścił rękę i zapatrzył się w ścianę. Trwał tak chwilę, a ja w paraliżującym oczekiwaniu, coraz bardziej żałowałem swoich słów.
− Rozumiem – powiedział w końcu. Nagle położył się na mnie, przypierając moje nadgarstki do poduszki. Dokładnie w ten sam sposób przytrzymywał mnie podczas naszego pierwszego spotkania. Wizyty, która odmieniła moje życie na gorsze. – Nienawidzisz mnie – mruknął cicho. – Nie dziwię się tobie. Sam siebie nienawidzę. Tyle razy skrzywdziłem kogoś tak niewinnego i bezbronnego. Nie miałeś nawet siły, by mi się sprzeciwić. Na początku wszystko było proste. Wybrałem sobie idealną ofiarę. Twój wrażliwy umysł, podatność na manipulację, nawet brak siły w tych kruchych dłoniach. – Usta złożyły się jak płatki zasypiającej róży i równie delikatnie zetknęły z opuszkami mojej prawej ręki.
− Aki… O czym ty mówisz?
Uśmiech zakwitł na jego wargach – rozsunęły się płatki zamrożonego kwiatu. Czerń oczu błysnęła, a w jej odmętach, gdzieś głęboko, niemalże na dnie, dostrzegłem swoje odbicie. Pobieloną strachem twarz, usta zastygłe w niemym przerażeniu i źrenice, w których ciekawość mieszała się z lękiem. Patrzył na mnie zupełnie inaczej niż zazwyczaj, jak gdyby chciał coś niewerbalnie przekazać, zdradzić jakiś słodki sekret.
− Shinya… − wypowiedział moje imię tonem tak ciepłym, iż miałem wrażenie niby złocista słodycz spowija jego usta, kiedy poruszał nimi, by spomiędzy nich wysunęła się ta jedna krótka nazwa. Chciałem, by mówił mi to bez końca, by przez wieki przypominał jak brzmi moje imię. – Jesteś wyjątkowy, Shindy – szepnął, a moje serce zalała fala niesamowicie przyjemnego uczucia, którego nie dało się logicznie wyjaśnić. Drobna rzecz – kilka słów wypowiedzianych z mocą pozłacanej magii – a sprawiła, że moje powieki opadły, na wpół zasłoniwszy oczy, dokładnie tak, jak wtedy, kiedy mój brat przynosił mi do łóżka kubek ciepłego mleka z łyżką miodu i odrobiną cynamonu. – Udało ci się dokonać niemożliwego.
− Ale ja nic nie zrobiłem. – Zimno zaciśnięte na nadgarstkach już mi nie przeszkadzało. Jego dotyk nie sprawiał już bólu. Leżałem odprężony, napełniony tym mlecznym posmakiem szczęścia, z miodowo-cynamonową nutą.
Jego usta poruszały się, jednak nie usłyszałem, co powiedział. Może mówił zbyt cicho, a może przyjemnie zmęczone oczy zaczęły podsyłać mi obrazy, które tak naprawdę w rzeczywistości odbicia nie zastały?
− Jesteś zmęczony… Śpij dobrze, mój mały Shindy. – Uścisk na moich przegubach zelżał, a po chwili całkiem zniknął. Aki objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. – Śpij dobrze – powtórzył. – Będę cię chronić.

12 listopada 2015

PLAGIAT

Pod ostatnią notką dostałam komentarz od osoby, której chciałabym bardzo podziękować za tak ważną, choć przykrą informację.

Pamiętacie moje opowiadanie Agony? A konkretnie fragment, kiedy Takanori kupuje Akirze papużkę, a ten nadaje jej imię Mokkori? Brzmiał on tak:

Kupiłem Akirze ptaka. Małą kolorową papużkę.

− To jakaś aluzja? – Przerwał czytanie gazety i spojrzał z niesmakiem na klatkę.

− Nie rozumiem…

− Mam małego penisa?

− Nie, Akira…

− Nie musisz kupować mi ptaków, żeby udowodnić wielkość mojego penisa. To tak, jakbyś kupił mi tabletki na odchudzanie, sugerując, że jestem gruby.

Chciałem wprowadzić cząstkę życia w nasz ponury pogrzeb. Pomyślałem, że kolorowy ptaszek trochę rozświetli nasze ponure nastroje.

− Jak go nazwiemy? – zapytałem.

− Mokkori[1] – odpowiedział, wracając do lektury prasy.


Mokkori zamieszkał razem z nami. Opieka nad nim sprawiła, że zająłem się czymś innym poza snuciem pesymistycznych wizji. Akira zaczął nawet delikatnie się uśmiechać.




Tymczasem osoba, która prowadzi bloga o nazwie uruki-yaoi.blogspot.com skopiowała go co do słowa, zamieniając imiona i wyszło coś takiego:

Ruki kupił Urusze ptaka. Małą kolorową papużkę.

− To jakaś aluzja? – Przerwał czytanie gazety i spojrzał z niesmakiem na klatkę.

− Nie rozumiem…

− Mam małego penisa?

− Nie, Takashima…

− Nie musisz kupować mi ptaków, żeby udowodnić wielkość mojego penisa. To tak, jakbyś kupił mi tabletki na odchudzanie, sugerując, że jestem gruby.

Ruki chciał wprowadzić cząstkę życia w nasz ponury pogrzeb. Pomyślał, że kolorowy ptaszek trochę rozświetli ich ponure nastroje.

− Jak go nazwiemy? – zapytał.

− Mokkori[1]– odpowiedział, wracając do lektury prasy.

Mokkori zamieszkał razem z nimi. Opieka nad nim sprawiła, Uruha zajął się czymś innym poza snuciem pesymistycznych wizji. Zaczął nawet delikatnie się uśmiechać…


Czy to  nie jest szczyt bezczelności? Zamierzam oczywiście podjąć odpowiednie środki w tej sprawie, ale postanowiłam również tutaj zwrócić na to uwagę.