28 czerwca 2014

145. Little Complex cz. VI (Tatsuro x Ruki)

Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Jakimś cudem wena chyba wróciła i powstał kolejny rozdział. :3 Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dziękuję za komentarze. ^^ Zapraszam.  

CZĘŚĆ VI
− Co ty, kurwa, pieprzysz?!
− Kocham cię – powtórzył, wpatrując się we mnie z uwielbieniem. – Tatsuro-sama mnie uratował. I to już drugi raz.
− I bardzo tego żałuję – mruknąłem, czując jak jego łapska obejmują mnie z całej siły w pasie.
− Już po pierwszym spotkaniu poczułem taki niesamowity wstrząs. Wiedziałem, że to miłość.
− Spierdalaj, popaprańcu! – wrzasnąłem, starając się go odepchnąć, ale wczepił się we mnie niczym kleszcz.
− Bou! – Usłyszałem krzyk, który nie mógł należeć do nikogo innego aniżeli Rukiego. Tylko jego tu brakowało. Krasnal podbiegł do nas, podskoczył i uderzył mnie w twarz. W tym czasie Bou puścił mnie, a ja oszołomiony upadłem na chodnik. – Nie będziesz molestować mojego kumpla, pieprzony zboczeńcu! – Ruki okładał mnie pięściami, a blondyn z całych sił próbował go powstrzymać.
− Ruki! Ruki! Przestań!
Co za pierdolone déjà vu. Kuliłem się od zadawanych mi kopniaków. Nie chciałem używać wobec niego siły. Coś mnie powstrzymywało… Normalnie już dawno bym mu przypierdolił. Jednak nie mogłem… Ruki wziął zamach, jednak złapałem w dłoń jego pięść i podniosłem się, spoglądając mu w oczy. Zerknął na mnie oniemiały, ale tylko przez chwilę, ponieważ dość szybko oprzytomniał i starał uderzyć mnie drugą ręką, którą również przytrzymałem.
− Uratowałem twojego kumpla. Drugi raz.
− Bo ci uwierzę – prychnął.
− To prawda – pisnął Bou.
Ruki spojrzał na niego, a napór jego pięści na moje dłonie złagodniał. Patrzyłem w jego źrenice, a on spoglądał w moje. Ta chwila była… dziwna…
− Ekhem… − Ruki widocznie się zmieszał. Opuścił ręce i zwrócił się do Bou: − Idziemy?
− A Tatsuro-sama może iść z nami?
− Um… − Kurdupel podrapał się po głowie.
− Właściwie to nie mogę. Muszę nakarmić kota… − odezwałem się.
− Tatsuro-sama pójdzie z nami! – wycedził Bou przez zaciśnięte zęby.
− Okej, okej! – Uniosłem ręce w obronnym geście. – To gdzie idziemy?
− Do lodziarni! – wykrzyknął blondyn, chwycił mnie za rękę i pociągnął w jakimś kierunku.
Zapierdalał na swoich krótkich nogach szybciej ode mnie.
− Ej, poczekajcie, ja nie nadążam! – jęknął za nami Ruki.
Zaczekaliśmy aż Ruki nas dogoni i weszliśmy do lodziarni.
− Jak tutaj ślicznie! – westchnął Bou. Wnętrze przypominało raczej różowe wymiociny. Wszechobecny landrynkowy róż osiadł na wszystkich mebelkach. Pufy koloru fuksji przypominały włochate potwory gotowe połknąć tyłek osobnika, który tylko na nich spocznie. Truskawki, lizaki i inne pierdoły makabrycznie dekorowały wnętrze.
Spojrzałem na Rukiego – on też nie był zachwycony. Podeszliśmy do pastelowego stolika. Z powątpieniem zatopiłem pośladki w pufie i sięgnąłem po menu. Okładkę zdobił puchar lodów z czarnymi oczkami i uśmiechniętymi buźkami. Wewnątrz znajdowały się różnorodne desery lodowe, a bok każdej kartki tworzył szlaczek kleksów bitej śmietany (również miały oczka i buźki).
Podeszła do nas kelnerka. Była tak do zrzygania słodka, że bardziej mnie to przerażało niż jarało. Wyglądała jak różowy pomiot szatana, toteż zamiast słów: „Witamy w lodziarni Różowy Balonik. Na co mają państwo ochotę?”, zrozumiałem: „Witamy w piekle! Zjemy wasze dusze!”.
− Ja poproszę Pastelowe Słoniątko – odezwał się Bou.
− Dla mnie Rozkosze nocy oblane likierem – mruknął Ruki.
Mają tu takie rzeczy? Przekartkowałem menu i trafiłem na kategorię: „Niegrzeczne urwisy! No, no, no!”. Kurwa, gdzie ja jestem…?
− Mrau! – Kelnerka uśmiechnęła się do Rukiego. A to ci kocica! – A co dla pana? – Spojrzała na mnie.
Zerknąłem niechętnie na kartę.
− Może… Hm… Błękitną Lagunę?
Dziewczyna skinęła głową i oddaliła się. Niezręczna cisza zawisła w powietrzu. Tylko Bou nucił jakąś melodię. Na szczęcie po chwili postawiono przed nami desery i zabraliśmy się za jedzenie. Bou dostał kilka kulek w kolorze błękitu, różu i fioletu, ułożonych w głowę słonia. Deser Rukiego przypominał wielkie kobiece piersi (miały nawet sutki zrobione z rodzynek), natomiast Błękitna Laguna była wianuszkiem turkusowych lodów, wewnątrz którego znajdował się błękitny krem.
Kiedy w spokoju jadłem lody, poczułem dotyk na mojej dłoni.
− Bou! – warknąłem, zabierając rękę.
− Daj mu pomacać! – odezwał się Ruki.
− Nikt mnie nie będzie macać!
− Ale ja chcę pomacać… − zaszlochał Bou.
− Nie ma macania. Jedzmy.
Dokończyliśmy swoje lody, zapłaciliśmy i wreszcie mogliśmy wyjść z tego przerażającego miejsca.
− To gdzie teraz? – spytał Ruki.
− Chodźmy na browara! Chodźmy na browara! – wydarł się Bou.
− Nie jesteś za mały na browara? – zapytałem.
− Ja chcę browara! – upierał się Bou.
− Myślę, że jeden mu nie zaszkodzi… − stwierdził niepewnie Ruki.
− Dobrze, ale na twoją odpowiedzialność.
Poszliśmy do sklepu, w którym pracował starszy kolega Rukiego. Kupiliśmy Bou piwo bezalkoholowe, wmawiając mu, że jest ono prawdziwe. Chłopak tak bardzo w to uwierzył, że upił się już po jednej puszce.
− Tatsuro-sama… − jęknął, wpychając ręce pod moją koszulę.
− Spierdalaj – warknąłem, starając się go odsunąć. – Chyba trzeba go odprowadzić do domu… − zwróciłem się do Rukiego, na co ten przytaknął.
Blondyn jednak nie mógł iść o własnych siłach, toteż byłem zmuszony wziąć go na ręce.
− Tatsuro-sama, twoja siła jest tak imponująca – westchnął Bou, wtulając się we mnie. – Czuję się przy tobie tak bezpiecznie…
Wreszcie dotarliśmy do bloku, w którym mieszkał blondyn. Ruki zadzwonił do odpowiednich drzwi, a ja oddałem Bou we właściwe ręce.
− No… to na razie – mruknął Ruki, następnie odwrócił się i ruszył przed siebie.
− Poczekaj! – zawołałem za nim. – Odprowadzę cię.
Nie wiedziałem dlaczego, ale chciałem go odprowadzić. Spojrzał na mnie zaskoczony.
− Poradzę sobie.
− Odprowadzę cię – powtórzyłem.
Co ja pieprzę?!
− No dobrze – zgodził się. 
Podczas drogi do domu Rukiego, gadaliśmy o pierdołach, które były niesamowicie interesującym tematem do rozmów. Okazało się, że z tym kurduplem naprawdę można się dogadać. Odprowadziłem go pod jego blok, a potem obserwowałem jak znika za drzwiami, prowadzącymi do klatki schodowej. Stałem tak dość długo, trwając w zadumie, aż w końcu spadł na mnie deszcz o sile wodospadu. To mnie otrzeźwiło. Ruszyłem do swojego domu. Ten Ruki nie jest wcale taki zły.

27 czerwca 2014

144. Little Comlex cz. V (Tatsuro x Ruki)



Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Uch, udało mi się coś napisać. Ostatnio kiepsko u mnie z weną. Rozdział nie powala, ale starałam się. T.T

CZĘŚĆ V
Ruki stał na placach, usiłując dosięgnąć książki na najwyższej półce w szafce. Podszedłem do niego i uśmiechnąłem się kpiąco.
− Może pomóc?
− Dam sobie radę! – odpyskował Ruki, podskakując z uniesionymi rękoma.
Oparłem się o szafkę.
− A może jednak?
− Nie potrzebuję twojej pieprzonej pomocy! – Nadal kicał na krótkich nogach. – Co tak stoisz i gapisz się jak jeleń? Idź na lekcję, do cholery!
Ze stoickim spokojem wziąłem do rąk podręcznik.
− Odłóż to w tej chwili!
Podałem go chłopakowi.
− Odłóż ją z powrotem na miejsce! Sam sobie poradzę!
Ułożyłem książkę na jego głowie i uśmiechnąłem się. Ruki chwycił podręcznik i z całej siły chlasnął mnie nim w twarz.
− Przesadziłeś… − warknąłem. – Chciałem być miły…
− Nie chcę twojej dobroci! Odpierdol się ode mnie!
− Jak sobie życzysz – mruknąłem, odwróciłem się i ruszyłem do swojej sali. Niech to szlag! Przez tego krasnala spóźnię się na lekcję!
***
− Aki nie wygląda najlepiej – zauważył Hiroto.
Spojrzałem na bruneta. Uśmiechał się głupkowato, co oznaczało tylko jedno: gdzieś w pobliżu był Shindy. Rozejrzałem się i dostrzegłem go. Plotkował właśnie ze swoimi przyjaciółkami. Nagle odwrócił głowę i zauważył nas.
Nie podchodź, nie podchodź – błagałem w myślach. Wiedziałem, że Aki oszaleje, kiedy tylko Shindy się do niego zbliży.
Tymczasem Shindy ruszył w naszym kierunku, wykonując przy tym około dwieście koziołków i pięćdziesiąt szpagatów (przy koziołkach obsuwała się spódniczka, ukazując shinową bieliznę, co dodatkowo pobudziło i tak nabuzowanego hormonami Akiego). Wreszcie stanął przed nami i odezwał się:
− Cztery, pięć, sześć! Shindy mówi wam cześć!
Cheerleaderstwo na dobre wryło się w mózg chłopaka, dlatego nie potrafił normalnie funkcjonować.
− Hmpf! – stęknął Aki, słysząc głos ukochanego.
− Co wy tu robicie? Pewnie się nudzicie – stwierdził Shindy, a Hiroto i ja w osłupieniu pokiwaliśmy głowami. Mimo że Shin już od dawna mówił i chodził w tak specyficzny sposób, ciężko było uznać to za coś normalnego.
Nagle naszą niezwykle miłą pogawędkę przerwał irytujący pisk jednej z przyjaciółek Shindy’ego:
− Shindy, chodź z nami, nie gadaj z tymi babami!
− Ja już muszę iść. Do zobaczenia może i dziś! – I oddalił się znowu wykonując swoje szpagaty i koziołki.
− Aki, czy ty też masz wrażenie, że otaczają cię debile?
− Aaaa… − jęknął Aki, wpatrując się z uwielbieniem w oddalającą się sylwetkę Shina.
− Hiroto? – mruknąłem z nadzieją, jednak blondyn nie odpowiedział, zbyt zajęty obserwowaniem muchy, która właśnie szybowała nad jego głową. Zajebiście…
***
− Ej… Masatoshi… − Odwróciłem się do kolegi w okularach. – Jaka jest odpowiedź na dwudzieste drugie?
− Beeeeeee – zabeczał.
− Okej, dzięki. – Spojrzałem na odpowiedzi, ale ujrzałem tylko jakieś znaczki. – Kurwa, Masatoshi, tu nie ma żadnej odpowiedzi B.
Wziął ode mnie podręcznik, skreślił znaczek i napisał nad nim B. Tak, z całą pewnością otaczają mnie kretyni…
Resztę lekcji matematyki spędziłem na udawaniu, że w całkowitym skupieniu próbuję rozwiązać zadanie. Tak naprawdę starałam się jakoś ustawić nogi, żeby było mi wygodniej. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ wszystko mnie rozpraszało: dźwięk kredy, którą nauczycielka ryła po tablicy, obecność Hiroto, siedzącego ze mną w ławce, któremu spadał poziom cukru i niemalże wariował, bzyczenie komara, latającego po całej sali, szuranie długopisów po papierze zeszytów. Wiedziałem, że długo tego nie wytrzymam.
− Proszę pani, czy mogę iść do toalety? – palnąłem bez zastanowienia. Musiałem pobyć trochę sam.
Kreda, którą pisała, wydała przeraźliwy pisk, a nauczycielka odwróciła się w moją stroną i obdarowała mnie spojrzeniem godnym bazyliszka.
− Naprawdę musisz udać się do toalety? – Jej głos brzmiał jakby pochodził z piekielnych czeluści.
− Wstrzymywanie moczu…
− Dość! – przerwała mi mój wykład. – Idź do tej toalety.
− Dziękuję. – Zerwałem się z miejsca i opuściłem klasę.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie mogłem rozprostować nogi. Spacerowałem po szkole, a moje myśli mimowolnie krążyły wokół Rukiego. Zastanawiałem się, dlaczego tak często o nim myślę, a co najgorsze, śnię… Sny dotyczące znajomego ze szkoły, którego szczerze nienawidziłem, były czymś niepokojącym. Nie wiedziałem, jaki ukryty przekaz w sobie zawierają i chyba nie chciałem się tego dowiedzieć.
Kiedy wróciłem do sali, rozbrzmiał dzwonek. Wziąłem tylko swoje rzeczy i wyszedłem, po czym wróciłem po Hiroto, który na dobre opadł z sił.
***
Kiedy Hiroto posilił się kilkoma tabliczkami czekolady, mogliśmy udać się do domów. Hiroto poszedł w swoją stronę. Już miałem udać się w kierunku swojego bloku, kiedy zauważyłem małą postać o jasnych włosach. Przypominała mi kogoś, ale nie wiedziałem za bardzo kogo. Jednak to nie dlatego do niej podszedłem. Jakiś facet kopał ją właśnie w brzuch, krzycząc coś o jakiś pieniądzach.
Przywaliłem delikwentowi w twarz, a następnie moja długa stopa obuta w laczka zderzyła się z jego nabrzmiałym brzuchem.
− Kurwa! – krzyknął, skulił się i uciekł.
Spojrzałem na wystraszoną osobę, która leżała na asfalcie. Natychmiast go rozpoznałem.
− To ty…
Pomogłem Bou wstać i niemalże natychmiast znalazłem się w jego uścisku.
− Dziękuję, panu!
− Co ty odpierdalasz? Mów mi Tatsuro.
− Dobrze, Tatsuro-sama.
− Zechciałbyś być tak łaskawy i odsunąć swe łapska od mego szlachetnego ciała?
− Oczywiście. – Natychmiast mnie puścił. – Tatsuro-sama jest taki męski. – Patrzył na mnie z podziwem. – Tatsuro-sama ma takie zajebiste mięśnie. – Zaczął ugniatać moje bicepsy.
− Człowieku, czy ty masz jakiś problem? – Odsunąłem się od niego. – Przecież ty jesteś z Rukim.
− Nie jestem z Rukim. Tatsuro-sama… Ja cię kocham…

16 czerwca 2014

143. Katarynka cz. IV (Kamijo x Hizaki)



Tytuł: Katarynka
Pairing: Kamijo x Hizaki
Notka autorska: I znowu nie będę miała co dodać… :c Jednak ta część nawet mi się podoba. ^^

CZĘŚĆ IV
Tafla Jeziora Biwa o tej porze dnia jest pomarańczowo-złota, gdzieniegdzie przecięta niebieskawymi pasmami. W tle rozpływa się zarys wzniesień, obsypanych roślinnością. Niebo ma kolor wody, wydaje mi się, że jezioro jest wielkim lustrem, w którym przegląda się sklepienie.
Znajdujemy teatr, jednak okazuje się on miejscem, gdzie aktorami są lalki. Smutnieję na tę wiadomość, ale Miyavi postanawia dowiedzieć się, gdzie jest Hizaki.
− Musi tu być – mówi z przekonaniem i rozpoczyna poszukiwania. – Ten chłopiec na pewno pana nie widział, ponieważ jest niewidomy, ale pan musiał go zauważyć. Śpiewa i tańczy w akompaniamencie katarynki.
− I zamyka przy tym oczy – dodaję, rozpamiętując, jak starał się przede mną ukryć tę drobną wadę, jaką jest uciekająca w bok źrenica.
− Cóż… Poszukajcie w cyrku „Kryształowa Pozytywka”. Dużo tam dziwaków, może znajdziecie swojego śpiewaka z katarynką. Cyrk znajduje się na tamtym wybrzeżu. – Mężczyzna wskazuje zarys małej konstrukcji, za którą powoli chowa się słońce. Nie mogę uwierzyć, że być może za chwilę go zobaczę. Mam nadzieję, że to nie jest kolejna przykra niespodzianka, po której zostanie mi tylko dziecięce wspomnienie i myśl, że już nigdy nie usłyszę i nie ujrzę Hizakiego.
„Kryształowa Pozytywka” rzeczywiście wydaje się być zrobiona z bloków kryształu. Złączone ze sobą szklane ściany o różnych kolorach za sprawą promieni słonecznych, mienią się paletą wszystkich barw. Mimo że dzień chyli się ku końcowi, miasteczko nie zasypia. Kiedy przechodzimy przez bramę ze znakami układającymi się w nazwę cyrku, do moich uszu docierają różne melodie, które mieszają się wzajemnie w ogólnym zgiełku kolorów i głosów. Poustawiane tu i ówdzie klatki z kolorowymi ptakami sprawiają, że bolą mnie oczy. Za dużo tu barw, za dużo gwaru. Kobiety plotkują między sobą. Nawet z daleka czuję intensywny zapach ich perfum. Mężczyźni, którzy im towarzyszą, nieco już znużeni spoglądają na ogromny zegar, który odmierza perfekcyjnie czas ich udręki.
Rozglądam się za Hizakim. Szukam katarynki. Staram się wytężyć słuch, by usłyszeć jego głos. Gdy niespodziewanie harmider cichnie. Zauważam małą grupkę ustawioną wokół niewielkiej sceny. Przeciskam się na sam początek. To musi być miejsce przygotowane dla niego! Nie wyobrażam sobie, by teraz wystąpił tu ktoś inny. W tym miejscu, przy tym miniaturowym podwyższeniu, przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. Cyrk przynosi mi na myśl paryski plac tętniący życiem. Wszechobecne kolory są jak fontanna, a zachodzące słońce wydobywa barwy i oświetla nimi sylwetki publiczności. Oświetla również drzwi małego baraku, które są otwarte. Wejście przesłania delikatna kurtyna. Światło pada na kryjącą się za płachtą postać. Mój wzrok wychwytuje znajome rysy. Porusza się, chwytając otaczające go kontury palcami. Odsłania zasłonę. Jakiś mężczyzna pomaga mu zejść po schodach, a następnie dostać się na scenę. Cisza, która zapanowała zdaje się być bliźniaczką tajemnicy, wyczarowanej przez Hizakiego. Tajemnicy, którą on sam się otulił.
Zmienił się i to bardzo. Urosły mu włosy, teraz mają jasny odcień i są poskręcane w fantazyjne spirale, tworzące złotą burzę wokół jego głowy. W puszysty obłok została wpięta czerwona róża, udekorowana małą, czarną, nakrapianą woalką, bordowym piórem i zwisającym luźno sznurem czarnych pereł. Zamyka pomalowane na czerwono powieki, doklejone rzęsy, rzucają cienie na policzki i zdają się ciągnąć w nieskończoność. Czerwona sukienka, którą ma na sobie sięga kolan, a z tyłu ciągnie się tren aż do podłogi. Wygląda jak kobieta, ale wiem, że to on. To musi być on! Ta upajająca delikatność, wyczuwalna w każdym jego ruchu. Zamknięte oczy, tak cudownie zamknięte. A kiedy zaczyna śpiewać, czuję, że znalazłem się w odpowiednim miejscu.
Kiedy napięcie się rozluźnia, a Hizaki schodzi ze sceny, wielu mężczyzn pragnie z nim porozmawiać. Najwyraźniej jego kobiecość, to tylko otoczka, która ma zwabić nowych widzów. Odurzające piękno skryte za wachlarzem kuszącego ciała. Jestem ciekaw czy zdaje sobie sprawę z tej magii, którą wokół siebie roztacza.
Zainteresowanie wokół Hizakiego nasila się tak bardzo, że postanawiam zrobić coś bardzo ryzykownego, jednak wiem, że druga taka szansa może nie nastąpić. Wchodzę do jego baraku. Jego wnętrze przemieniono na garderobę. Ogromna szafa pełna sukienek rozciąga się na całej długości ściany naprzeciwko drzwi. Barwny szereg butów na wysokich obcasach stoi obok toaletki, na której znajdują się rozmaite kosmetyki. Subtelny zapach perfum unosi się w powietrzu.
Stukot obcasów. Hizaki wchodzi do środka. Zastygam w bezruchu, przyglądając się jego sylwetce. Chcę wydukać jakieś przeprosiny, kiedy uświadamiam sobie, że przecież on mnie nie widzi. Wypuszczam powietrze z płuc i tym właśnie zdradzam swoją obecność.
− Kto tu jest? – pyta lekko przestraszony. Chyba tylko duma, którą odczytuję z jego pewnej postawy nie pozwala mu jeszcze krzyczeć. Rozczula mnie jego zachowanie. Mimo tego że jest całkiem bezbronny, nadal wierzy, że da radę się obronić.
− Nie chcę zrobić panu krzywdy. – Podchodzę i chwytam jego drobne dłonie. Tak jak kiedyś…
− Panu? – powtarza zaskoczony. Z tego całego zdziwienia zapomina zamknąć oczy. Teraz są szeroko otwarte. Może ma nadzieję, że jednak coś zobaczy?
− Zdaję sobie sprawę, kim pan jest.
− Ale ja w dalszym ciągu nic nie wiem o panu… Co pan tu robi?
− Zna mnie pan.
− Nie mogę pana znać! Nawet nie wiem, jak pan wygląda.
Dziwi mnie, że jeszcze nie wyszarpnął rąk z mojego uścisku.
− Więc proszę pozwolić sobie mnie poznać.
Zagryza wargę i przewraca oczami. Wygląda przy tym jak nadąsana lalka. Muszę przyznać, że jego niedostępność jest równie urocza, co delikatny łuk ust, rysujący się właśnie w nieśmiałym uśmiechu.
Nagle dociera do mnie, że drobny podarunek byłby dobrym pomysłem. Teraz stoję przed nim bez możliwości zaoferowania mu czegokolwiek. Na tę myśl moje dłonie drżą. Zdziwienie unosi do góry jego prawą brew.
− Chyba powinien już pan iść – szepcze, zamykając oczy. Czerwone powieki przesłaniają brązowe tęczówki i chowają przed światem tę uroczą choć nie do końca doskonałą źrenicę. – Chciałbym się przebrać – dodaje, przez co czuję się jak nieproszony gość.
− Oczywiście. – W zdenerwowaniu rozprostowuję palce; dłonie, otulone koronką czarnej rękawiczki, opadają. Mam wrażenie, że przez ten krótki moment, w którym przecinają jedwabiście powietrze, barwią niewidzialną chmurę na różowo. Zarumieniona mgła unosi się wokół nas, wytwarzając atmosferę, w której marzę tylko o jednym: pocałować go.
Kiedy idę do drzwi, wyimaginowany obłok wdziera się w nozdrza i przenika do umysłu, który poprzez kontakt z ustami, wydobywa z nich moją rozpaczliwą prośbę:
− Czy zechce pan mnie jednak poznać? Nawet, gdy nie jest pan w stanie mnie zobaczyć?
− Tak.

9 czerwca 2014

142. Katarynka cz. III (Kamijo x Hizaki)



Tytuł: Katarynka
Pairing: Kamijo x Hizaki
Notka autorska: Naprawdę nie mam już co dodawać. :c Mam co prawda inne opowiadania, których tu jeszcze nie publikowałam, ale to są maksymalnie trzy części. Ostatnio w ogóle nie mam weny, ale postaram się coś naskrobać. Zmieniłam szablon na bardziej optymistyczny i założyłam nowego bloga – klej w sztyfcie. :3 Jeżeli jesteście zainteresowani, to możecie zajrzeć. Z tej części nie jestem zadowolona, ale za to czwarta jest już lepsza. c: Zapraszam. ^^

CZĘŚĆ III
Odwiedził mnie we śnie. Ma cal wzrostu, a barwne kimono osłania jego ciało. Leżę, obserwując jak rozgląda się z zainteresowaniem dookoła. Podchodzi do mnie i przygląda się mojej twarzy, przekrzywiając głowę. Wreszcie siada na ławeczce mojej ręki. Podnoszę go do oczu, a Hizaki macha nogami w powietrzu. Potem przeciera oczy, kładzie się i zasypia na moich rozprostowanych palcach. Wygląda to tak, jakby wylądował na nich mały motylek. Motylek, który cichutko chrapie.

− Hej, wszystko dobrze? – Zaniepokojony głos budzi mnie ze snu. Otwieram oczy i spotykam młodą twarz. Został chyba utkany z kolorów – barwy osiadły wszędzie, zaplątały się nawet we włosy.
− Czy jestem w Japonii? – pytam z nadzieją. Mężczyzna również jest Japończykiem.
− Nie, to jeszcze nie Japonia – śmieje się. – Tam się wybierasz?
− Tak, konkretnie do prefektury Shiga.
− To jeszcze trochę przed tobą. Mogę znać powód, dla którego postanowiłeś pokonać drogę przez całą Azję?
− Chcę odnaleźć pewnego chłopca. Ujrzałem kiedyś jak tańczy i śpiewa na paryskim placu i… oczarował mnie…
− Zakochałeś się w nim. To cudownie!
− Ale nie wiem, jak go odnaleźć…
− Dasz radę! Zobacz, ile już drogi pokonałeś, żeby się do niego dostać. Naprawdę musi ci na nim zależeć. Wspominałeś o prefekturze Shiga i o tym, że tańczy i śpiewa… Nagahama! Tam go znajdziesz!
− Skąd pan to wie?
− Teatr, mój drogi. – Uśmiecha się, jakby mówił o czymś oczywistym. – Na pewno jest teraz w teatrze.
Nie wiem, czy rzeczywiście go tam spotkam, ale nie zaszkodzi spróbować. I tak nie mam innego wyjścia.
− Czy mógłby mi pan towarzyszyć?
− Mów mi Miyavi, przyjacielu!

To niesamowite, że zupełnie przez przypadek poznałem tego człowieka. Może podpowie mi, jak najlepiej okazywać miłość? Da kilka rad, dzięki czemu uda mi się w jakimś stopniu wywrzeć wrażenie na Hizakim? Jednak kiedy go o to proszę, odpowiada smutno:
− Wiesz, Kamijo, jeśli chodzi o miłość, nie jestem dobrym autorytetem. Znalazłem co prawda kobietę swojego życia, ale Melody… ona… ona potrzebowała czegoś więcej niż tylko śmiechu i moich sztuczek. Chciała, żebym wreszcie zszedł z tych obłoków fantazyjnych pomysłów i zaczął żyć jak odpowiedzialny mąż. Powinienem był poszukać jakiejś pracy, zapewnić nam dogodne mieszkanie. Ale ja nie potrafiłem… − Spuszcza na moment głowę, jednak po chwili unosi ją, a uśmiech rozświetla jego młodzieńczą twarz. – Ale tobie się to uda! Skoro mi nie wyszło, to zrobię wszystko, żeby spełniło się twoje marzenie!

Wyruszamy następnego dnia. Kierunek: wschód. Kraj: Japonia. Miasto: Nagahama. Nic nie stanie nam na przeszkodzie! Teraz jestem pewien, że moje sny mogą przekształcić się w rzeczywistość.
Pieniędzy, które zabrałem ze sobą jest już niewiele, ale Miyavi ma przy sobie swoje oszczędności, więc to pozwala nam nocować w jakiś tanich pensjonatach. Jemy i śpimy niewiele. Bardziej zależy nam, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Cały czas towarzyszy mi widok jego twarzy. Odbija się w taflach jezior, w tarczy księżyca. Ile bym dał, żeby znów go zobaczyć…
Kiedy płyniemy statkiem ku wyspom Japonii, czuję jednocześnie strach i podniecenie. Przypominam sobie, że nie mam dla niego żadnego prezentu. Jak ja mu się pokażę tak bez niczego?
− Myślę, że nie potrzeba nic materialnego. Wystarczy, że oddasz mu całego siebie – tłumaczy Miyavi. Jak zwykle umie mnie pocieszyć nawet w najcięższej sytuacji.
Wreszcie to, o czym marzyłem dokonuje się. Stawiam stopę na wybrzeżu. Czuję zapach morskiej bryzy. Głosy wydobywające się z ludzkich gardeł, tworzą szum. Miyavi kładzie mi rękę na ramieniu. „Dotarliśmy” – słyszę podziw w jego głosie. Hizaki, nadchodzę!