30 maja 2012

2. Sexual Affection (Mizuki x Kenzo)

N/A: Moje pierwsze yaoi, napisane wieki temu, skończone niedawno.


Stoi przy oknie. Opierając się o parapet, kontempluje wszystko, co widzi za szklaną taflą. Jego uroda oświetla całe pomieszczenie, pięknie przyozdabia ściany swoim blaskiem, ożywia je niczym świeża farba, niestety nietrwała – wystarczy, że opuści pokój, a wszystko zniknie.
Przyglądanie się jak kwitnie życie pod różnymi postaciami, pochłonęło go doszczętnie. Nie zauważa, kiedy wchodzę do sypialni. Za towarzyszki nadal ma jedynie myśli, ja jeszcze nie istnieję. Dopiero gdy podchodzę bliżej, odwraca się zaalarmowany odgłosem moich kroków. Wita mnie szczerym, ciepłym uśmiechem. Światu ukazuje się delikatna szpara między górnymi jedynkami. Drobna wada, która dodaje mu uroku, obdarzona nienawiścią z jego strony oraz miłością z mojej.
Oczy błyszczą szczęściem, odnosi się wrażenie, iż są to dwie gwiazdy. Pewnie jakiś anioł ukradł je z nieba i ozdobił jego tęczówki.
− Witaj, słoneczko. – Gładzi palcami mój policzek, nieświadomie przyspieszając tym bicie mojego serca.
− Wi… witaj – odpowiadam z trudem. Jego dotyk ma okropnie uciążliwy dar – skutecznie plącze język.
Powoli zanurzam drżące dłonie w jego kruczoczarnych włosach. Odnoszę wrażenie, że moje opuszki badają strukturę jedwabiu.
Mizuki mruży oczy. Jego twarz zmienia się w bezchmurne niebo. Można by spędzić wieczność na podziwianiu jego piękna. Można by spędzić wieczność na przyzwyczajaniu się do niecodzienności jego urody. Można by spędzić wieczność na powolnym kosztowaniu jego kuszącego ciała.
Uśmiecha się promiennie i lustruje moją twarz. Przeciętność sterczących, mahoniowych włosów, brązowych tęczówek oraz bladych ust, zadaje się go fascynować. Modlę się, aby w obrazie, który teraz widzi, zostało pominięte szaleństwo w moich oczach.
Jest na wyciągnięcie ręki, a mimo to, wydaje mi się, że dzieli nas ogromna przepaść. Zbyt długo nie całował moich warg. Czuję jak usychają z pragnienia zasmakowania kolejnej porcji słodyczy jego ust.
Tymczasem mój książę oddala się. Każdy jego krok popycha mnie ku przepaści samotności, która niebezpiecznie się pogłębia, jak gdyby szykowała dla mnie niekończącą się drogę męki. Siada na samym środku wielkiego łóżka, racząc mnie niesamowitą zmysłowością swoich gestów.
− Chodź do mnie, królewno – mówi miękko, wyciągając w moim kierunku swoje długie ramiona.
− Dlaczego nazywasz mnie królewną? – Nieco oburzonym tonem staram się odwrócić jego uwagę od rumieńca zawstydzenia, który wywołało to urocze określenie. – Dużo brakuje mi do królewny. Nie zauważyłeś?
− Jedyną rzeczą jaką zauważyłem jest to, że królewny są równie słodkie, jak ty. Ale jeśli przeszkadza ci bycie moją królewną, mogę cię nazywać królewiczem. Co ty na to? – Nie czekając na odpowiedź, dodaje: − Więc chodź już do mnie, mój królewiczu. Szybko się niecierpliwię, zdecydowanie zbyt szybko.
Moje nogi same ruszają w jego stronę, ciało chce znaleźć się jak najszybciej w jego ramionach. Już po chwili Mizuki tuli do piersi moją drobną sylwetkę.
− Niesamowicie prezentujesz się w fiolecie – szepcze mi do ucha. – Zwłaszcza jeśli jest to barwa sukienki.
Jego słowa niczym niesforni malarze barwią czerwienią moje policzki.
Śmieje się, mierzwiąc mi włosy. Z kieszeni spodni wydobywa spinkę ukoronowaną czarną kokardą, po czym wpina ją w mahoniową burzę. Delikatnie całuje róże rumieńców, które zdobią moją twarz, i niespiesznie zbliża się do ust. Znajomy słodki smak skrapia myśli pożądaniem, obraca w popiół silną wolę, budzi najskrytsze pragnienia.
Mizuki przytula mnie mocniej i wstaje ostrożnie. Oplatam go nogami w pasie, kiedy on, nie zaprzestając pocałunku, kieruje swe kroki do łazienki. Sadza mnie na blacie, przerywając moją ucztę. Z przebiegłym uśmiechem zaciska zęby na kokardzie i odwraca powoli głowę. Spinka ciągnie boleśnie brązowy kosmyk, w oczach szklą się łzy. Jeden gwałtowny ruch, wsuwka wyrywa kilka włosów i wraz ze swoją zdobyczą, upada na kafelki. Mój cichy jęk, zagłuszony jego śmiechem.
Rozbawiony, wpija się łapczywie w moje wargi, zaborczymi rękoma zdzierając ze mnie fioletową satynę. Ujmuje moje dłonie, zwodniczo delikatnie, i rozrywa nimi biały materiał swojej koszulki. Moje palce, kierowane ruchem jego rąk, błądzą po nagim torsie, ocierają się o ramiona, badają ciepło aksamitnej skóry. Następnie suną w dół, w kierunku najsłodszej części jego ciała, która kryje się za drzwiami z błyskawicznego zamka. I pomyśleć, że wystarczy jeden ruch, by rozpakować najwspanialszy prezent na świecie…

− Nie jesteś przypadkiem zmęczony? – pyta, odrywając się odrobinę od moich ust.
− Nie. Jestem jedynie głodny… Bardzo głodny…
− Już ja cię nakarmię – zapewnia.
− Na to liczę…
− Nie sądziłem, że moja królewna potrafi być taka niegrzeczna. – Kręci głową z niedowierzaniem.
Ścieram wargami poziomkową słodycz, która spowija jego usta. Czuję jak płoną z pragnienia. Mizuki miał mnie nakarmić, a tymczasem pożerają mnie płomienie, tańczące na jego wargach…
Z zamkniętymi oczyma, zatracam się w rozkosznie palącym bólu. Kiedy je otwieram, stoję w rogu wyściełanych płytkami ścian. Szklane drzwi kabiny przesłania piękne ciało. Czując chłód kafelków, uświadamiam sobie, że pokryte nimi powierzchnie stoją zdecydowanie zbyt blisko siebie. Wszystko dookoła ulega metamorfozie: powietrze tężeje, zmienia się w ciało stałe, Mizuki z anioła staje się demonem. Krew szumi mi w uszach, zawroty głowy zamazują kształty – klaustrofobia wdziera się w moje ciało, pobiela skórę i skrapia ją potem.
Na drżących nogach ruszam w kierunku wyjścia. Niemal natychmiast jego silne ręce popychają mnie na ścianę. Osuwam się na kolana, patrząc na niego błagalnie.
− Mizuki, muszę stąd wyjść… Przecież wiesz, że… − urywam, kiedy chwyta mnie za ramiona i stawia na nogi.
− Nie myśl, że w związku z tym będę cię traktował ulgowo – rzuca, odkręcając wodę.
Ciepły strumień zamyka mi oczy, czuję jego palce na moich nadgarstkach. Jego język zlizuje krystaliczny płyn z mojego policzka.
− Mizuki, proszę…
Gwałtownie łączy swoje wargi z moimi. Jego usta połykają moje protesty.
Czuję zastrzyk pożądania zaaplikowany przez jego zęby, delikatnie wbijające się w moje wargi. Pocałunek zmienia się w narkotyk, od którego uzależniam się całkowicie. Strużka krwi spływa po mojej brodzie i niemalże natychmiast znika w jego gardle.
− To mnie tu miałeś nakarmić, nie siebie – przypominam.
− Wiem, obiecałem i słowa dotrzymam, ale żebyś później tego nie żałował.
Jego słowa odrobinę mnie przerażają, ale staram się nie dać tego po sobie poznać.
− Na razie żałuję, że pozwoliłem ci się tu przyprowadzić.
Mizuki śmieje się cicho. Uwielbiam ten dźwięk. Przypomina srebrne dzwonki kołyszące się na wietrze.
− Proszę, wyjdźmy już stąd…
− Rany, człowieku, jak ty się na co dzień myjesz?
− Zazwyczaj robię to sam – zauważam – no i często korzystam wtedy z wanny.
Wzdycha i ostrożnie wycofuje się z kabiny. Ruszam za nim, a moje nogi drżą, bynajmniej nie z zimna, ponieważ Mizuki rozpalił mnie do granic możliwości. Teraz patrzę jak siada na blacie, zastanawiając się, co zamierza. Po raz drugi tego dnia wyciąga ku mnie swoje ramiona. Podchodzę do niego nieśmiało, ważąc każdy swój krok. Trochę się boję, więc staram się nieco opóźnić nasze zbliżenie, a ponieważ nie mogę tego robić w nieskończoność, po dość krótkiej chwili znajduję się już w jego uścisku.
− Gdzie się podziała twoja pewność siebie? – pyta. – Przed chwilą byłeś gotowy na wszystko.
− Nadal jestem gotowy – zapewniam, mając nadzieję, że nie przejrzy, iż kłamię. Nie chcę, by wiedział, że się boję. Czekam aż to on pierwszy się wycofa. Czekam na powrót mojego anioła.
Sadza mnie sobie na kolanach i wyciera białym puchowym ręcznikiem. Mniejszym suszy moje włosy, które teraz są zupełnie czarne i opadają kosmykami na moje oczy. W lustrze na przeciwległej ścianie widzę swoje odbicie. Jak można się domyślić nie prezentuję się najlepiej – włosy w strąkach okalają moją bladą twarz, która nadal błyszczy się chorobliwie. Drżę na całym ciele zarówno ze strachu, jak i złego samopoczucia.
Mizuki stawia mnie na kafelkach i wyciera moje nogi, celowo omijając krocze. Podobnie czyni z pośladkami, kiedy osusza moje plecy.
Niżej… − proszę w myślach, gdy raptownie zatrzymuje rękę tuż nad granicą, gdzie zaczynają się dwie półkule. Z trudem powstrzymuję cichy jęk.
− Z resztą chyba sam sobie poradzisz, prawda? – mówi, patrząc wymownie na miejsca, które ominął. Uśmiecha się przy tym tak bezczelnie, że nieco rozgniewany wyrywam ręcznik z jego dłoni i sam kończę wycieranie. Następnie owijam się nim i idę do sypialni.
− Królewna się obraziła – słyszę jego śmiech. Wypływa z łazienki dokładnie jak para spod prysznica.
− Nie jestem królewną! – mówię nieco unosząc głos, wywołując tym kolejną salwę śmiechu.
− Ojej, jesteś słodki, kiedy się złościsz. – Mizuki wchodzi do pokoju i natychmiast rzuca się na łóżko. Muszę przyznać, że wygląda niezwykle kusząco w samych dżinsach, które musiał założyć będąc jeszcze w łazience.
Otwieram szufladę komody w poszukiwaniu czegoś na przebranie.
− Co ty robisz? – Mizuki gwałtownie podrywa się do siadu.
− Szukam ubrań. Nie zamierzam cały dzień paradować w ręczniku.
− A czy ja ci pozwoliłem na ubranie się? Nie będę cię znowu rozbierać.
− Masz rację, nie będziesz. I nie potrzebuję twojego pozwolenia.
Wyciągam czarne rurki i zwykły biały T-shirt. Mizuki obejmuje mnie ramionami.
− Powiedziałem, że masz się nie ubierać.
Zrywa ze mnie ręcznik i podnosi do góry zupełnie jakbym nic nie ważył.
− Mizuki, postaw mnie! – krzyczę, wierzgając nogami.
Bez słowa rzuca mnie na łóżko, przez co ląduję twarzą do miękkiej poduszki. Siada na mnie okrakiem i rozciąga się na całej długości mojego ciała, chwytając mnie za nadgarstki.
− Co ty chcesz zrobić? – pytam, nie starając się już ukryć przerażenia.
− Zobaczysz – odpowiada, tajemniczo, przytrzymując mnie tylko jedną ręką. Słyszę, jak rozpina spodnie, by po chwili ocierać się o mnie swoim członkiem.
− Nie, Mizuki, proszę, nie rób tego! – Szarpię się rozpaczliwie.
− Cicho. – Głaszcze mnie po włosach.
− Mizuki… − Nie potrafię powstrzymać płaczu. Łzy spływają obficie po moich policzkach, jakby razem z nimi opuszczało mnie zaufanie do niego. Wtulam twarz w poduszkę, by ukryć jak jestem słaby. Muszę wyglądać wyjątkowo żałośnie, nie chcę dawać mu satysfakcji.
Niespodziewanie wchodzi we mnie, bez żadnego przygotowania. Krzyczę z bólu, próbując wycofać się biodrami. Natychmiast zamyka je w swoich dłoniach. Zaciskam palce na prześcieradle i wgryzam się w poduszkę, żeby stłumić kolejną serię krzyków.
Po dłuższej chwili wypluwam biały materiał i jeszcze raz proszę:
− Przestań…
Nie przestaje dopóki nie osiągnie spełnienia i nie wypełni mnie potwierdzeniem swojego szczytu. Perłowa strużka spływa po udach wraz z moją krwią. Biel miesza się z szkarłatem. Symbol niewinności i grzechu. Jing i jang. Jak ja i Mizuki.
 

25 maja 2012

1. Last Letter (Miyavi x Kai)


Witam Cię na moim blogu, niegdyś prowadzonym z przyjaciółką, której obecnie niestety przeszedł zapał do pisania.
Publikowane na tej stronie historie dotyczą miłość męsko-męskiej między gwiazdami japońskiego rocka. Nie są opowiadaniami pisanymi ot tak. Są dla mnie czymś niezwykle ważnym,  co pozwoliło mi się doskonalić w tym, co kocham. Mam nadzieję, że zechcesz zostać na dłużej, by towarzyszyć mi w ewolucji mojego stylu. 
Zapraszam do czytania.


Już na samym wstępie pojawia się problem, mianowicie: jak się do Ciebie zwrócić? „Kochany” jest chyba nie na miejscu… Nie, to nie oznacza, że moje uczucia względem Ciebie się zmieniły. Prawdę mówiąc, rosną gwałtownie z dnia na dzień. Ale skoro Ty ich nie odwzajemniasz, muszę zrobić wszystko, aby ten proces zatrzymać.
Nie mam nic przeciwko Twojej dziecinnej naturze. Podoba mi się to, że czerpiesz z życia ile się da, że wszystko widzisz w pozytywnych barwach, że nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych, jednak chciałbym, abyś czasem spoważniał. Kiedyś trzeba dorosnąć, zdjąć różowe okulary, które ukazują jedynie optymizm, i spojrzeć na świat z innej perspektywy, na ludzi wokół, na mnie…
Nie wymagam, byś poświęcał mi całą swoją uwagę. Masz swoje życie, a ja swoje, ale postanowiliśmy przecież je razem dzielić, więc do cholery spójrz wreszcie na mnie, ale spójrz tak naprawdę, niech Twoje oczy coś wyrażają, traktuj mnie jak partnera, a nie jak kolejny mebel w naszym mieszkaniu.
Pamiętasz, jak było na początku? Przypomnę Ci: było po prostu pięknie. Okazywałeś mi swoją miłość niemalże codziennie. Pamiętasz, jak musieliśmy dokupować  nowe prześcieradła? Pamiętasz nasze nie do końca grzeczne zabawy na trawie w pobliskim parku? To była noc, a ja panikowałem, że ktoś nas zobaczy. A ty mnie uspokajałeś, głaszcząc po głowie i mówiąc jakieś nonsensy, że „zakryjemy miejsca intymne liśćmi i będzie git”. Potem założyłeś mi kajdanki i zdjąłeś ze mnie ubranie, żebym nie myślał o uciekaniu. Musiałbym zwariować, żeby uciekać nago ze skutymi rękoma. A potem wziąłeś mnie delikatnie. W życiu nie postrzegałbym Cię o taką ostrożność. Byłeś tak subtelny, martwiłeś się o mnie i pytałeś, czy przypadkiem nie robisz mi krzywdy. Głaskałeś mnie po plecach i całowałeś mój kark. Nigdy wcześniej nie czułem się tak wspaniale. Doprowadzałeś mnie do rozkoszy już samymi pocałunkami i dotykiem swoich palców. Ale to minęło i już nigdy nie wróci. Miałem nadzieję, że jeszcze mnie zaskoczysz, że zaprosisz mnie na spacer po parku, lecz już od dawna ją straciłem.
Pamiętasz, jak sprzeciwiliśmy się zakazowi PS Company? I ukrywaliśmy nasz związek w tajemnicy. Nie zwierzyłem się nawet chłopakom z zespołu, żeby nic nie wygadali. Żyliśmy wtedy jak na zbuntowane gwiazdy rocka przystało – w naszym domu panował bałagan, jedliśmy byle co, można by powiedzieć, że karmiliśmy się wzajemnie miłością, którą nazywałeś malinowym budyniem. Zawsze uwielbiałem te twoje nietypowe pomysły. Jesteś osobą pełną życia, we wszystkim widzisz pozytywy, naprawdę nie rozstajesz się ze swoimi różowymi okularami. W przeciwieństwie do mnie − zawsze ostrożnego realisty. Mimo, że uzupełnialiśmy się doskonale i ponoć pasowaliśmy do siebie jak dwa kawałki układanki, coś jednak było nie tak. Może to, że jako twoje uke oczekiwałem od Ciebie wsparcia? Chciałem, byś zawsze był przy mnie w trudnych chwilach, chciałem móc wypłakać się w Twoje ramię, podczas gdy robiłem to po kryjomu, ponieważ w Twoim słowniku nie ma miejsca na takie słowa jak „smutek” czy „płacz”. Jeszcze naruszyłoby to Twoją landrynkową aurę. Tymczasem czułem się, jakbym to ja dominował, a tak bardzo upierałeś się, że jesteś seme. Chyba tylko w łóżku.

Pamiętasz, jak wybraliśmy się o dziesiątej w nocy do supermarketu, żeby porobić sobie zdjęcia na parkingu? Wymyśliłeś bardzo nietypowe pozy: leżenie na jezdni, siedzenie na przejściu dla pieszych, w wózku, na wózkach… Ja jak zwykle bałem się, że ktoś nas zauważy, a Ty kojącym głosem zapewniałeś mnie, że nic takiego się nie stanie. Tak samo robiłeś podczas seksu. À propos, chciałeś się wtedy ze mną kochać („Chodź, Kai, szybki numer na koszykach!”), ale ja się nie dałem. Kajdanek tym razem nie udało Ci się założyć, a chciałeś, cholero jedna, przykuć mnie do wózka! Ostatecznie się poddałeś i, po zrobieniu kilku zdjęć, udaliśmy się do domu. Noc była piękna, zewsząd otaczał nas zapach ciepłej wiosny i… nagle wepchnąłeś mnie w krzaki, próbując zdjąć ze mnie spodnie! Znów udało mi się uciec i zamknąć w domu. Ponieważ nie miałeś kluczy, spędziłeś dwie godziny na klatce schodowej, dopóki Cię nie wpuściłem. A później, przez następne dwie godziny mnie za to karałeś.
Najgorzej było, kiedy zapraszałeś mnie na lody. Te twoje komentarze: „Kai, a dlaczego, robiąc mi loda nie manewrujesz tak języczkiem, jak przy tym?!” Mina kelnerki, która akurat przechodziła obok naszego stolika była bezcenna. Cóż, przynajmniej było śmiesznie. Nadal jest, ale jak to mówią: „Co za dużo, to nie zdrowo”. Chyba się ze mną zgodzisz.
Potem nasz malinowy budyń zaczął się troszkę psuć. Skończyło się upajanie miłością, zaczęły pierwsze kłótnie. Na początku były to głupstwa typu: kto zmywa dziś naczynia, gdzie podziały się Twoje ulubione bokserki w misie (oczywiście okazało się, że były w szufladzie z Twoją bielizną), jakim prawem zeżarłeś cały słoik majonezu, nie zapytawszy o zgodę, i tym podobne. Później zacząłem Ci wytykać późne powroty i twój stan nietrzeźwości oraz częste obściskiwanie się z przedstawicielami obu płci. Toleruję Twój biseksualizm w przeciwieństwie do zdrady. Mimo to wybaczałem Ci za każdym razem. A wiesz dlaczego? Z miłości. Ponieważ nie chciałem, by nasz malinowy budyń zepsuł się na dobre. Fakt, że za Twoją sprawą był trochę przesłodzony, ale nie chciałem z niego rezygnować, chciałem go kosztować dalej. Z Tobą. Ale najwidoczniej Ty wolisz się nim podzielić z kimś innym, dlatego daję Ci wolną rękę, zabieram łyżeczkę i wycofuję się. Wybacz, że nie powiem Ci tego wprost, ale po prostu nie potrafię. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy, wtedy ja też będę.
Kai

Konnichiwa!

Konnichiwa! 

Nazywamy się Satan Bitches i jesteśmy autorkami chyba już tysięcznego bloga o tematyce yaoi, czyli miłości męsko-męskiej. Mamy jednak nadzieję, że nasze opowiadania wyróżnią ten blog spośród tego tysiąca innych. Na wstępie chciałybyśmy powiedzieć, że osoby nietolerujące związków homoseksualnych prosimy o to, by darowały sobie wystawianie obraźliwych komentarzy i opuszczenie strony…
Napisane przez nas one-shoty będą o gwiazdach j-rocka, a bohaterami naszych opowiadań nie będą tylko chłopcy z the Gazette. Pojawią się w nich również inne gwiazdy grające w tego typu zespołach.


Życzymy wielu przyjemnych doznań podczas czytania... Bai Bai.