29 lipca 2013

63. Dzień i Noc (??? x ???)




Tytuł: Dzień i Noc
Pairing: ??? x ???
Notka autorska: Tekst jest krótki, specyficzny i może Wam się nie spodobać, ale jest przesiąknięty emocjami, które mi teraz towarzyszą. Będzie więcej takich tekstów – krótkich, specyficznych, przesiąkniętych emocjami.

W dzień ty ode mnie odszedłeś. Był wtedy pochmurny poranek. Zaparzyłeś nam kawy. Zdążyłeś swoją wypić, zanim wstałem, a kiedy dołączyłem do ciebie w kuchni, mój napój był już letni. Pocałowałeś mnie w czoło. Odprowadziłem cię do drzwi, a potem stałem w nich długo, trzymając w dłoniach kubek i obserwując jak stopniowo otula cię mgła.
W nocy już nie wróciłeś. Siedziałem na kanapie, czekając na charakterystyczny szczęk kluczy wkładanych do zamka. Ale on nie nastąpił. Ani w noc, ani w dzień, ani w kolejną noc… Czułem jak coś rozrywa mnie od środka. Dławiłem się słonymi łzami, kuląc na kanapie, otulony kocem. Zasypiałem i budziłem się, po to, by znów boleśnie zderzyć się z rzeczywistością, z faktem, że ciebie przy mnie nie ma.
W dzień przyszedł do mnie anioł. Miał poszarzałe skrzydła, a jego poświata słabła z każdą sekundą. Spytałem go, dlaczego tak wygląda. Odpowiedział, że to przez ludzkie grzechy.
W nocy przyszedł do mnie diabeł. A ja padłem na kolana i całowałem go po rękach. Uśmiechał się serdecznie, palcami przeczesując moje poplątane włosy. Tak jak ty robiłeś to kiedyś.
W dzień przyszło do mnie życie. Poprosiło mnie, żebym z niego korzystał. Ale ja chciałem dzielić je z tobą. A skoro ciebie już nie ma…
W nocy przyszła do mnie śmierć. Poprosiłem ją, żeby mnie ze sobą zabrała… A co ona zrobiła? Swoją dupę na mnie wypięła, a w moją mnie kopnęła! Suka!
W dzień przyszedł do mnie listonosz. Z listem pożegnalnym. Od ciebie.
A w nocy przyszła do mnie śmierć. I tym razem mnie zabrała.

18 lipca 2013

62. Welcome to our MADNESS cz. II (Anli Pollicino, Dunch from Jealkb)

Tytuł: Welcome to our MADNESS
Zespół: Anli Pollicino, Dunch (Jealkb)
Notka autorska: Ponieważ chcieliście kolejną część przygód naszych Japończyków w psychiatryku, proszę bardzo, oto i ona. :3 Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Jeszcze jedna część i będzie koniec. :c No ale mam jeszcze inne opowiadania. :3 Jutro wyjdę ze szpitala. ^^ Dziękuję za Wasze miłe słowa. :* Jesteście kochani. <3
CZĘŚĆ II

− Shinda, zapraszam do mojego gabinetu, na rozmowę ze mną. – Dunch zajrzał do sali trójki znajomych. – Kiyozumi, co ty wyprawiasz?!
Chłopak właśnie wisiał do góry nogami na drzwiach szafy na ubrania i wykonywał skłony.
− Muszę pozbyć się tłuszczu z brzucha – wyjaśnił, nie przerywając ćwiczenia. – Raz, dwa, trzy, cztery − dam radę do cholery! Pięć, sześć − wcale nie chce mi się jeść! Siedem, osiem, dziewięć… Dalej już nie wiem…
Doktor zauważył czerwoną i fioletową niteczkę na nadgarstku trenującego.
− Kiyozumi, promujesz anoreksję i bulimię?[1]
− Tak! Ana i Mia to moje najlepsze przyjaciółki![2] Zwłaszcza Ana − to moja królowa.
− Opowiedz mi o tym – zachęcił lekarz.
− Nie będę panu o tym opowiadać. Poza tym, chyba chciał pan rozmawiać z Shindą.
− No tak – przyznał psychiatra i zabrał Shindę do swojego gabinetu. – Co widzisz na obrazku. – Zaprezentował białą tabliczkę z czarnymi bohomazami.
Shinda siedział z założonymi rękoma i wpatrywał się niechętnie w lekarza.
− Widzę śmierć. – A po chwili wpadł na inny pomysł. – Chociaż jak się lepiej przyjrzę, widzę małe, białe, puchate króliczki, które nocą postanowiły się rozmnażać. Czyli innymi słowy: królicza orgia w środku nocy.
Doktor pokazał następny obrazek.
− Znów widzę króliczki. Ale tym razem jest coś innego. One… one się wzajemnie zabijają. Tak, wypruwają sobie flaki. Jeden tutaj wyszarpnął drugiemu serce zębami! A ten… ten go całkiem rozszarpał! – Shinda patrzył na obrazek z podekscytowaniem. Wszystko wymyślił, tak naprawdę widział tylko czarne plamy na białym tle, ale miał z tej zabawy niezdrową satysfakcję.
Trzecia tablica.
− Ostatni z ocalałych królików popełnia samobójstwo z żalu za swoimi kompanami.
− Dlaczego te króliczki najpierw się rozmnażały, a następnie zaczęły zabijać? Jak myślisz?
− To jest jak z ludźmi – zaczął Shinda – tak naprawdę nic nie wiemy o osobach, które znajdują się w naszym otoczeniu. Jednego dnia ruchamy się z przyjacielem, a następnego on wbija nam nóż w plecy, dosłownie.
Doktor pokiwał głową, rozmyślając nad wyjaśnieniem Shindy.
− Dobrze, będziemy jeszcze o tym rozmawiać.
Odprowadził Shindę na salę i zabrał Yoichiego.
− Co widzisz? – Pokazał dokładnie ten sam obrazek, co Shindzie.
− Dlaczego to jest czarno-białe? – Yoichi zmarszczył nosek. – Świat ma tyle kolorów… A to? Nie podoba mi się. – Odwrócił głowę, żeby nie patrzeć na te pesymistyczne wizje.
Doktor wydobył tabliczkę z plamami we wszystkich kolorach tęczy.
− Widzę zieloną łąkę, pełno kolorowych motylków, żółte pszczółki zbierające nektar z czerwonych kwiatków, niebieskie niebo, białe chmurki, słoneczko…
− Już dobrze. – Przerwał mu doktor. – Może zdejmę ci kaftan? – zaproponował, zauważając, że Yoichi nadal siedzi w kaftanie.
− Mój płaszcz? Nie!
Doktor spojrzał na niego z niedowierzaniem i stwierdził, że rzeczywiście bezpieczniej będzie kiedy pacjent pozostanie unieruchomiony.
Poprosił do siebie Kiyozumiego, który całą drogę do gabinetu pokonał truchtem. Nie przestał nawet, kiedy znaleźli się już w pomieszczeniu. Biegł w miejscu, patrząc na doktora, który również przez chwilę przyglądał mu się uważnie.
− Może usiądziesz?
− Nie! Siedząc również spalamy kalorie, ale to jest niewiele w porównaniu z ruchem.
− Posłuchaj, Kiyozumi, zostałeś tu wysłany z jednego powodu: jesteś anorektykiem. Muszę cię wyleczyć, więc nie ma żadnego biegania, zbyt dużo chodzenia ani ćwiczeń. Leżysz w łóżku i objadasz się słodyczami, rozumiemy się?
− Nie! Nie zmusicie mnie!
− Jestem jedyną osobą, która pracuje w tym szpitalu.
− Nie zmusisz mnie! – poprawił Kiyozumi.
− Zmuszę, a teraz usiądź.
− Nie! – krzyknął anorektyk i zaczął jeszcze energiczniej „biec”.
W końcu Dunch został zmuszony do ostateczności – siłą zawlókł szarpiącego się blondyna i przypiął go do łóżka w izolatce (oczywiście nie wsadził go do tej zajmowanej przez Takumę). Do izolatki Takumy nawet nie zaglądał, ponieważ i tak nie dogadałby się z pacjentem. W końcu jednak wypuścił ich wszystkich z pokoi, żeby przeszli się po korytarzu. Kiyozumi biegał od jednego końca do drugiego, Shinda szukał wszystkiego, czym mógłby się zabić. Nikt z nich nie mógł mieć przy sobie telefonów, sznurków ani ostrych przedmiotów, co bardzo mu nie odpowiadało.
− Fred! Fred! Gdzie jesteś, Fred?! Nie słyszę cię… − Masatoshi był bliski płaczu.
Wreszcie dotarł do łazienki, gdzie wisiało małe lusterko.
− Fred! – wykrzyknął radośnie szatyn, widząc swoje odbicie. – Ale z ciebie kawał przystojniaka, Fred. Co mówisz? – spytał, zauważając, że Fred porusza ustami.
Ja nic nie mówię, Masatoshi.
− Fred! Jak dobrze znów słyszeć twój głos…
Shinda słysząc zamieszanie w łazience, zajrzał do środka.
− Lusterko!
− Nie, to mój kumpel Fred – powiedział z dumą Masatoshi.
Shinda odepchnął chłopaka od zwierciadła i przejrzał się w nim poprawiając włosy. Jeśli dane jest mu wreszcie umrzeć, musi dobrze wyglądać.
Masatoshi zobaczył, że Fred… zmienił się… Teraz przypominał Shindę. Coś było nie tak.
− Fred! Co się stało? To… to twój kolega?
Jaki kolega, jełopie?
− Ja nic już nie rozumiem… − Masatoshi wybiegł z łazienki.
Dokąd biegniesz? Zaczekaj na mnie!
Shinda wziął zamach i kiedy już jego dłoń prawie zderzyła się z zimną powierzchnią, coś, a raczej ktoś, złapał go za rękę. Odwrócił głowę i spojrzał na… doktora Duncha!
− Przykro mi, Shinda, ale muszę to zrobić…
Shinda zaparł się nogami i próbował wyrwać.
− Nie! Ja wcale nie chciałem się zabić!
− Wszystkich was zabiję! – krzyknął Takuma, biegnąc przez korytarz w swoim kaftanie.
− Dlaczego on chce nas zabić, panie doktorze? – zapytał Yoichi, który rysował na ścianie różowe kutasy.
− Co chce z nami zrobić? – ożywił się Shinda.
Doktor słysząc to wepchnął chłopaka do izolatki. Shinda dał się grzecznie przypiąć do łóżka. Miał bowiem plan, a żeby go zrealizować, musiał jak najszybciej stąd wyjść.

[1] Czerwona niteczka – promowanie anoreksji, fioletowa niteczka – promowanie bulimii.

[2] Pro-Ana – promowanie anoreksji; Pro-Mia – promowanie bulimii. 

Informacja

Witajcie, kochani! ^^
Mam dla Was smutną wiadomość... Jak zauważyliście dość długo nie ma nowości na tym blogu. Jest to spowodowane tym, że przebywam właśnie w szpitalu. Dostaję co prawda laptopa, mam tu swoje yaoice, ale nie mam do nich bannerów i w ogóle, jakoś tak nie wiem, co dodać. Myślę, że jak wrócę do domu, wszystko ogarnę, to wtedy dostaniecie taką porcję yaoi, że starczy Wam na długo. :3 A tak poza tym, co chcielibyście przeczytać? Piszcie. ^^

10 lipca 2013

61. Kocyk (Reita x Masatoshi)



Tytuł: Kocyk
Pairing: Reita x Masatoshi
Notka autorska: Zrobiłam z Masatoshiego kompletnego idiotę… Za to lubię przemyślenia Reity na temat debilizmu ukochanego. ^^ Tak, coś takiego mogła stworzyć tylko Black Cherry. Nie, nie wlewam sobie. Sami się przekonacie, jeśli dotrwacie do końca. Powodzenia. :3 
Cieszę się, że szablon Wam się spodobał. ^^ Trochę się przy nim napracowałam. Chodzi mi o ustawianie, parametry, wymyślanie kodów itd. A i tak nie wygląda, jak chciałam. :c No nic, może następny mi lepiej wyjdzie?

Patrzę jak siedzi na kanapie w salonie i… Czy on właśnie rozwiązuje krzyżówkę? Jest wiele rzeczy, które można robić (na przykład seks), a on spośród wszystkich wybrał tę najmniej ekscytującą i najbardziej spokojną. Musi mu się bardzo nudzić.
− Część ciała na „p” – zwraca się do mnie.
− Penis – odpowiadam bez namysłu.
− Palec też pasuje… – Chwilę się namyśla.
− Daj penisa. Będzie ciekawiej – zachęcam. Siadam obok niego i całuję go w ucho.
− Reita, nie teraz. Jestem bardzo zajęty.
− Rozwiązywaniem krzyżówki? – szepczę. – Masatoshi, nie zmieniaj się w babcię w kapciach, co to cały dzień przesiedzi, rozwiązując krzyżówkę i popijając słabą herbatę.
− To po prostu dobrze wpływa na myślenie.
− Znam ciekawsze zajęcia.
− Jakie na przykład?
Biorę go na ręce i zanoszę do sypialni. Wtula się we mnie ufnie, chyba nie przeczuwając moich zamiarów. Kładę go na łóżku i ściągam z niego koszulkę.
− Och…
− Coś nie tak? – pytam, zauważając, że delikatnie drży.
− Zimno mi. – Obejmuje się ramionami.
− Zaraz będzie ciepło – obiecuję, uśmiechając się znacząco.
Zdejmuję jego spodnie.
− Czekaj. Może włączymy ogrzewanie?
− Kochanie, za chwilę będzie ci gorąco.
− Co ty chcesz zrobić?
Zamieram, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma. Jak można być tak… głupiutkim? Niby po co go rozebrałem? Żeby poleżał sobie nago?
Kiedy zsuwam z niego bokserki, zaczyna coś podejrzewać, ponieważ mówi, że jeszcze nigdy tego nie robił.
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, a myśl, że mój ukochany jest prawiczkiem jeszcze bardziej mnie podnieca.
− Ja nie umiem – dodaje po chwili.
− Czego nie umiesz?
− Nie umiem tego robić. Nie wiem, co po kolei trzeba.
− Każdy umie to robić.
− Ja nie.
− Postępuj instynktownie.
− Nie umiem – powtarza, ukrywając twarz w dłoniach. – Zimno…
− Masatoshi…
Wydostaje się spod mojego ciała, kładzie obok i nakrywa czerwonym kocem. Spoglądające na mnie oczy są idealnie okrągłe i odrobinę wystraszone.
− Kocyk… − odzywa się po chwili.
Zaraz padnę. Od dawna podejrzewałem, że Masatoshi jest cofnięty w rozwoju, ale nie sądziłem, że moje przypuszczenia są trafne.
− Tak, tak, kocyk – mówię, nieco markotnie. Cholera, chcę seksu – dodaję w myślach.
 Zakrywa się tym swoim kocem pod sam nos i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczyma. Przy tym człowieku czuję się jak pedofil. Przypomina mi męską lolitkę. Co ja mówię? On nią jest! Brakuje jedynie różowej falbaniastej sukienki z bufkami i miliardem koronek. Wyobrażam go sobie i uśmiecham się perwersyjnie. Chyba mu sprawię takie ubranko…
Masatoshi chowa się cały pod kocem.
− Nie lubię, kiedy się tak uśmiechasz – dobiega, spod kawałka prostokątnej czerwonej szmaty.
− Masatoshi, przestań się wydurniać, odłóż tę szmatę i… − szukam odpowiednich słów – zróbmy to, co robią wszyscy ludzie od pokoleń.
− Czyli co?
− Seks, ciemnoto.
Piszczy, koc zsuwa się z jego głowy. Widzę, jak zakrywa uszy dłońmi.
− Nie mów tego przy mnie.
− Seks, seks, seks – powtarzam.
Mocniej zatyka uszy, nucąc jakąś piosenkę o małych muchomorkach.
− To jak? Dasz się przelecieć? – pytam.
− Ale kocyk zostaje?
− Tak, zostaje, przecież nigdzie nie pójdzie.
− Może mieć nogi i sobie ucieknie.
− Zaręczam, że nie ma nóg.
− Patrz, tu są nogi. – Pokazuje mi rogi szmaty i… zaczyna udawać, że one chodzą. Ludzie, z kim ja jestem? Zakochałem się w kompletnym kretynie. I ktoś mógłby pomyśleć, że zaciągnięcie takiej ciemnoty do łóżka to bułka z masłem. O nie. Jeśli chodzi o seks, miał głowę na karku i robił wszystko, żeby odwrócić od niego moją uwagę. Ale ja nie zamierzam się poddać. Jeszcze dziś Masatoshi da mi dupy. – No patrz… − nakazuje i znów powraca do swojej zabawy. Uśmiecha się delikatnie. Muszę przyznać, że wygląda uroczo. Jak niedorozwinięte dziecko. Znów czuję się jak pedofil.
− Wszystko dobrze z twoją główką? – chcę się upewnić. Może trzeba wezwać lekarza. Mój partner życiowy (a niedługo też seksualny) myśli, że koc to żywy organizm.
− Tak. A czemu pytasz? Dobrze się czuję. – Nie zaprzestaje zabaw z rogami.
− Możesz wreszcie zostawić tę szmatę? – pytam zirytowany.
− To nie jest żadna szmata, tylko mój kocyk!
− No to możesz zostawić kocyk? – ostatnie słowo ledwo przechodzi mi przez gardło. Dla mnie to i tak zwykła czerwona szmata.
− Jest mi zimno. Oddaj mi moje ubrania.
− Nie po to cię rozebrałem, żebyś się teraz ubierał.
Jego ciało zaczyna dygotać. Owija się kocem, kuląc na łóżku.
− Z-zamarznę…
− Mogę zrobić coś, co sprawi, że zrobi ci się gorąco.
− Nie chcę tego. Nie umiem. – Zaciska mocno powieki.
− Wszyscy to potrafią. Nawet takie bezmózgi jak ty.
− Ej! Nie jestem bezmózgiem!
− Jesteś. – Zerkam w kierunku okna.
Nagle dociera do mnie cichy szloch. Rozpłakał się…
− O co znowu chodzi?
− Obrażasz mnie. Dlaczego obrażasz osobę, która cię kocha?
− Jej, Masatoshi, no, przepraszam… − Drapię się po głowie. Najlepszym sposobem jest odwrócenie jego uwagi. Jego mózg jest tak mały i ograniczony, że nie jest w stanie przetwarzać jednocześnie więcej niż jednej myśli. – Ehm, Masatoshi? Zakład, że Reita dobiegnie do lodówki, wyjmie z niej piwo i wróci do sypialni przed Masatoshim?
− Nikt mnie nie pokona! – wykrzykuje Masatoshi i zrywa się z łóżka w kierunku drzwi. Oczywiście owinięty swoim kocem.
Wraca w mgnieniu oka z puszką piwa. Nie ma to jak połączyć przyjemne z pożytecznym. Wystarczy mieć tylko chłopaka-debila.
− No, kochanie, to teraz daj mi piwo.
Mruga kilkakrotnie powiekami.
− Nie, ja je przyniosłem. Jest moje. – Zabiera się za otwieranie puszki. Idzie mu to opornie. Właściwie to w ogóle mu nie idzie.
− Daj, pomogę ci.
− Nie, dam sobie radę.
W końcu otwiera puszkę i bierze porządny łyk.
− Fuj… − Krzywi się.
− Oddaj mi to.
− Paskudztwo. Wyleję to – postanawia i wychodzi z pokoju.
− Czyś ty zwariował?! – Biegnę za nim, ale jest już za późno. Cała zawartość puszki przepadła w umywalce.
Masatoshi zgniata aluminium i idzie do kuchni, by je wyrzucić. Obserwuję go z narastającą furią. Czeka go za to kara. Bardzo wyczerpująca kara.
− Co? – pyta, zauważając moją rozgniewaną minę.
− Ty niemyślący jeleniu! Wylałeś do umywalki jeden z najcenniejszych na świecie płynów!
− To było ohydne. Nie masz czego żałować. Poza tym nie jestem jeleniem. Bliżej mi do kotka. – Przystawia zaciśnięte w pięści dłonie do policzków i miauczy.
Z wrażenia muszę usiąść, przez co serwuję moim pośladkom bolesne spotkanie z podłogą.
Ponieważ nie ma jak przytrzymywać koca, czerwona szmata osuwa się na podłogę, odsłaniając jego ciało. Rumieni się soczyście i szybko z powrotem owija kocem. Ale co nie co zdążyłem zauważyć.
Wracamy do sypialni. Masatoshi podnosi swoje spodnie z zamiarem ponownego założenia ich. Wyrywam mu je, ciskam w kąt i popycham go na łóżko. Próbuję wyszarpnąć koc spomiędzy jego zaciśniętych na nim kurczowo palców, ale nie daję rady.
− Oddawaj tę szmatę – warczę, ciągnąc czerwony materiał.
− Zostaw mój kocyk – piszczy.
− Oddawaj w tej chwili albo go wyrzucę, gdy pójdziesz spać.
Posłusznie puszcza koc. Zrzucam go na podłogę i kładę się na Masatoshim, który przez ten czas zdążył się jeszcze bardziej zarumienić.
− Złaź ze mnie, zboczeńcu!
− Nie, najpierw cię porządnie przelecę.
− Jesteś zboczony.
− To, że lubię seks, nie oznacza, że jestem zboczony. Każdy ma jakieś potrzeby. Moją jest akurat seks.
− Chyba dano ci tej potrzeby w nadmiarze.
− Nie przesadzaj, nie wiesz do czego zdolny jest Ruki, gdy ma chcica. A warto dodać, że on najchętniej nie wychodziłby z łóżka.
− Ojej, taki jest zmęczony? – pyta z troską w głosie.
− Nie, tępaku, najchętniej nie wychodziłby z łóżka, tylko bzykał się z Uruhą.
− Nie jestem tępakiem!
− Ale nie zmieniajmy tematu – mówię, ignorując jego wypowiedź. – Kochajmy się!
− Nie chcę. Jestem na ciebie zły. – Krzyżuje ręce i robi obrażoną minę.
− O co? – dziwię się.
− Brzydko mnie nazywasz. Nie pozwolę się obrażać.
Wywracam oczami.
− No dobrze, przepraszam – mówię od niechcenia.
Odwraca głowę w bok na znak, że nic to nie zmienia.
− Przepraszam, słonko – mruczę, muskając ustami jego ramię, a następnie klatkę piersiową.
Spogląda na mnie i uśmiecha się.
− Masz szczęście, że nie potrafię się długo gniewać.
− Dziękuję ci, mój łaskawy królu – odpowiadam ironicznie.
− Ej, znowu zaczynasz!
− No dobrze, dobrze, przepraszam. A teraz… − robię dość długą pauzę – kochajmy się! – Wgryzam się delikatnie w jego szyję.
Piszczy, próbując się wyrwać.
− Zostaw! Zostaw! – Klepie mnie po ramionach, co chyba miało być biciem.
Odrywam się od jego szyi, podziwiając ślad, który na niej zostawiłem. Niech wszyscy wiedzą do kogo należy Masatoshi.
Ściągam swoją koszulkę i rozpinam spodnie, które następnie zsuwam.
− Ty nie nosisz bielizny? – Oczy Masatoshiego ponownie robią się okrągłe.
− A po co? Zaoszczędzam czas na rozbieraniu.
− Jesteś zboczony – powtarza. – Jak mogę być z takim zboczeńcem?
A jak ja mogę być z takim baranem? Ale kocham go i nie zamieniłbym mojego skarbu na żadnego innego mężczyznę na świecie.
− Akurat tak wyszło, że trafiło na mnie. – Pochylam się nad nim i całuję go w policzek. – Ale czekaj… Ty robisz wszystko, żeby odwrócić moją uwagę!
Zmienia nerwowo pozycję.
− Wcale nie.
− Właśnie tak. Chcesz uniknąć seksu. Ale nie dziś, kochanie. Dziś będziemy się kochać aż padniemy z wyczerpania.
Przełyka ślinę i obserwuje mnie uważnie.
− Nie masz się czego bać. – Głaszczę go po głowie. − Będę delikatny.
A przynajmniej się postaram – dodaję w myślach.
− Nie… Ja nie chcę… − Zaciska powieki.
− To będzie najpiękniejszy dzień w twoim życiu, obiecuję.
− Na pewno nic mi nie zrobisz? – pyta z niepokojem.
− Na pewno.
− No dobrze, więc jak mam się ułożyć?
− Leż sobie spokojnie, a ja się wszystkim zajmę. Nie musisz nic robić.
Kiwa głową i rozchyla nogi. Już na sam ten widok się podniecam. Z szuflady wyciągam żel i nawilżam nim palce. Wkładam pierwszy z nich do jego dziurki.
− Ymm… − Mocniej zaciska powieki i krzywi się delikatnie. – Zimne…
Nic nie mówiąc, dokładam drugi palec, delikatnie poruszając nimi w jego wnętrzu. Wsuwam trzeci, rozciągając jego wejście.
− Aaa! Boli! Zabierz je! Zabierz!
− Cii… Zaraz przestanie – uspokajam go, drugą ręką gładząc delikatnie jego udo.
Masatoshi zagryza wargi i chwyta palcami prześcieradło.
Wyjmuję palce, by ostrożnie się w nim zanurzyć. Krótki krzyk opuszcza jego gardło, a chwilę potem się ucisza. Kiedy zaczynam się rytmicznie poruszać, z jego ust wypływają ciche mruknięcia, które mieszają się z moimi. Uśmiecham się delikatnie, obserwując jego zamknięte oczy i lekko rozchylone wargi. To taki uroczy, a zarazem podniecający widok. Wbijam się w niego głębiej, wsłuchując się w jego rozkoszny jęk. Jeszcze bardziej kurczowo chwyta prześcieradło, a czerwień jego policzków staje się intensywniejsza.
Przyspieszam swoje ruchy, wywołując tym u niego dalszą serię słodkich dźwięków. Spoglądam pożądliwie na jego usta i już dłużej się nie opieram, by ich posmakować. Jednocześnie wymierzam mu mocniejsze pchnięcie. Zaskoczony, wydusza z siebie stłumiony okrzyk. Moja dłoń delikatnie głaszcze go po głowie w uspokajającym geście. Odrywam się od niego. Jego powieki ponownie się zamykają. Ufa mi, wie, że nic mu nie zrobię. Uśmiecham się delikatnie, jednocześnie mrucząc z przyjemności, gdy jego mięśnie zaciskają się na mojej męskości. Kiedy trafiam w prostatę, szepcze:
− Tak, Reita, tutaj…
Spełniam jego prośbę i kilkakrotnie drażnię czułe miejsce. Chcę, żeby było mu przyjemnie. Sunę palcami po jego smukłym ciele. Przebiegam opuszkami po delikatnie zarysowanych żebrach. Zataczam koła na jego brzuchu, by delikatnie musnąć jego przyrodzenie. Ostatni raz wbijam się w niego. Jego krzyk roznosi się po pomieszczeniu, ciało wygina w łuk, poczym opada na materac. Dochodzę zaraz po nim. Z przeciągłym jękiem kładę się na jego rozgrzanej sylwetce.
− Widzisz? Jednak potrafisz. I jesteś w tym cudowny – stwierdzam, całując jego zarumieniony policzek. Następnie zsuwam się z jego ciała i obejmuję go ramieniem.
− Reita? – mówi cicho, wpatrując się w sufit.
− Tak?
− Skoro piwo to jeden z najcenniejszych w świecie płynów, to jaki płyn jest jeszcze taki cenny?
− Moja sperma – odpowiadam z uśmiechem, za co obrywam od niego w ramię.

7 lipca 2013

60. Who Are You? cz. III (Kiyozumi x Shindy)



Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Kolejna część Who Are You? Ponoć jest to najciekawsze z moich opowiadań. Tak przynajmniej powiedziała mi pewna osoba. <3 Zapraszam do czytania.
CZĘŚĆ III
Stoję na korytarzu, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała. Opieram się plecami o ścianę i ukrywam twarz w dłoniach, załamany swoją głupotą. I brakiem mózgu u tego dupka również! Myślałem, że się przyjaźnimy…
Staram się równo oddychać, kiedy jestem w miarę spokojny, idę do sali, w której na szczęście nie spotykam Masatoshiego. Chyba nadal jest u dyrektora.
Wraca w połowie zajęć i siada obok mnie w ławce. Nawet na niego nie patrzę. Mam zbyt wielką ochotę, by go udusić. I pewnie gdybym na niego spojrzał, przemieniłbym myśli w czyny.
− O co ci chodzi? – pyta po skończonej lekcji.
− O co mi chodzi?! Chciałeś ją ośmieszyć przed całą szkołą, idioto! Fajnie jest tak znęcać się nad słabszymi?! Z jednym z was nie miałaby szans, a co dopiero z czterema! Może ja ci zdejmę spodnie przed resztą uczniów, co?! Zobaczysz jakie to przyjemne! W ogóle, od kiedy ty się przyjaźnisz z Kyo i jego kumplami?
Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamyka.
− Zresztą tracę tylko z tobą czas – rzucam i odwracam się do niego plecami.
− Nie przyjaźnię się z nimi. Po prostu zaoferowali się, że pomogą mi ją przytrzymać.
− Tu nie chodzi o to! Mam w dupie z kim się przyjaźnisz! Jak mogłeś choćby pomyśleć o zrobieniu jej takiego świństwa?!
− Ale czemu ty jej tak bronisz? Rozumiem, że pewnie masz ochotę ją wyruchać, ale wystarczy zaciągnąć ją do jakiegoś kibla, rachu-ciachu i po strachu.
− Jebnij się w łeb, durniu! 
− Nie ogarniam cię, człowieku. Mi też staje na jej widok, ale, stary, to jest laska jednorazowa. Raz bzykniesz i już możesz szukać innej.
Przypieram go gwałtownie do ściany, ignorując fakt, że jego głowa boleśnie się z nią zderza.
− Posłuchaj mnie, skurwielu, jeszcze raz ją obrazisz, to obiecuję, że będziesz musiał nauczyć się egzystować bez kończyn.
− Na mózg ci padło…
Ignoruję jego uwagę i mówię dalej:
− I lepiej, żebym cię przy niej nie widział. Nie dotykaj jej, nie zbliżaj się do niej, nawet na nią nie patrz!
Puszczam go i odchodzę.
***
Siedzę na ławce przed szkolnym budynkiem, obserwując jak opuszczają go uczniowie. Nie spieszy mi się do domu, mam nadzieję, że spotkam jeszcze Shindy. Wychodzi ostatnia osoba, a ja uparcie wpatruję się w drzwi. Wreszcie się w nich pojawia.
− Shindy! – Zrywam się z miejsca i biegnę za nią.
Słysząc swoje imię, odwraca na moment głowę, ale zauważając mnie, znów idzie w obranym przez siebie kierunku.
− Zaczekaj… − Łapię ją za nadgarstek i przyciągam do siebie.
− Zostaw mnie.
− Shindy, proszę, daj mi wyjaśnić…
− A co tu jest do wyjaśniania?
− Ja naprawdę nie chciałem, żeby to zrobił.
− Nie chciałeś? Super… A teraz bądź tak dobry i się ode mnie odczep. – Odwraca się i próbuje odejść, przez co mocniej zaciskam palce na jej ręce.
− Nie! – unoszę odrobinę głos i przyciągam ją do siebie, obejmując ramionami w talii. Patrzy na mnie zaskoczona. Wiem, że swoją zaborczością tylko ją do siebie zrażę, ale chcę, żeby wszystko wiedziała. – Zależy mi na tobie. Chcę, żebyś się tu dobrze czuła.
− Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, jak się tu czuję, to niech zadowoli cię odpowiedź: beznadziejnie.
− Zrobię wszystko, żeby to się zmieniło.
− Nie chcę, żebyś cokolwiek robił. Już wystarczająco namieszałeś w moim życiu. – Opiera dłonie o moje ramiona i stara się mnie odepchnąć. Odrobinę bawią mnie jej rozpaczliwe próby, ale staram się zachować powagę, żeby jeszcze bardziej jej nie zdenerwować. − No puść mnie…
− Nie. – Uśmiecham się figlarnie.
− Nie chcę, żebyś mnie dotykał. Nie rozumiesz słów „nie chcę”?
Wpatruję się w jej usta, rozmyślając nad ich smakiem. Muszą być słodkie jak maliny – mają identyczny kolor.
− Puść mnie!
Przekrzywiam głowę, przyglądając się jej twarzy, a mój uśmiech się poszerza. Już dłużej nie opieram się pragnieniu skosztowania jej warg. Przybliżam się i po prostu ją całuję.
Tak samo, jak po ujrzeniu jej twarzy, teraz również czeka mnie niespodzianka w postaci słodkości, która spływa na moje usta. Przesuwam językiem po jej dolnej wardze. Chcę jak najbardziej skorzystać z tego pocałunku, ponieważ wiem, że następnego może nie być…
Jej reakcja mnie nie zaskakuje – zaczyna okładać moje ramiona pięściami i stara się odwrócić głowę, którą przytrzymuję jedną ręką.
Na policzkach czuję coś mokrego, przypuszczalnie są to jej łzy, ale nie zwracam teraz na nie uwagi. Liczy się tylko słodycz, która spowija jej usta oraz szarpiące się drobne ciało w moich ramionach.
Odrywam się od niej dopiero wtedy, gdy brakuje mi powietrza. Nadal mam zamknięte oczy, więc nawet nie zauważam, kiedy podnosi rękę, by mnie uderzyć. Czuję jedynie delikatne klepnięcie w policzek, jakby musnęło mnie skrzydełko ćmy.
− To miało być uderzenie? Czy chciałaś mnie tylko pogłaskać?
Zaciska zęby, a jej jasna twarz barwi się na delikatny czerwony odcień.
− Oj, chyba kogoś rozzłościłem. – Śmieję się.
− Przestań! Przestań się ze mnie nabijać! A poza tym, jestem chłopakiem! Zrozumcie to wreszcie wszyscy!
− Shindy, nie żartuj sobie. Przecież widać, że jesteś śliczną dziewczynką.
Patrzy na mnie z niedowierzaniem, a w jej pięknych oczach szklą się łzy.
− Jeśli mnie w tej chwili nie puścisz, zacznę krzyczeć – ostrzega szeptem.
− Co zaczniesz robić? – pytam rozbawiony. Nikt jej przecież nie usłyszy.
− Krzyczeć! – unosi głos, a jego donośne brzmienie mnie zaskakuje. Z wrażenia opuszczam ręce, co Shindy natychmiast wykorzystuje i ucieka z płaczem.