30 grudnia 2013

103. Who Are You? cz. XIV (Kiyozumi x Shindy)

Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Jakoś tak… nie przepadam za tym rozdziałem, ale jest to przełomowy moment, że tak powiem. A teraz BARDZO, BARDZO WAŻNA SPRAWA mianowicie moja chamska reklama:
POSZUKUJESZ SZABLONU NA SWOJEGO BLOGA, A NIKT NIE CHCE SŁYSZEĆ O ROBIENIU NAGŁÓWKA Z „CHIŃSKIMI PEDAŁAMI” W ROLI GŁÓWNEJ? NIE ZWLEKAJ! JUŻ TERAZ ZAJRZYJ NA STRONĘ TEMPLATES FROM JAPAN, GDZIE BĘDZIESZ MÓGŁ ZŁOŻYĆ ZAMÓWIENIE, A MY (TO ZNACZY JA, CHERRY) ZROBIMY WSZYSTKO, ŻEBYŚ DOSTAŁ SWÓJ WYMARZONY SZABLON.  
Druga część reklamy:
OD JAKIEGOŚ CZASU PAŁASZ MIŁOŚCIĄ DO TWORZENIA GRAFIKI? KOCHASZ ROBIĆ SZABLONY, A KODY CSS NIE SĄ CI STRASZNE? CHCESZ DOSKONALIĆ SWOJE UMIEJĘTNOŚCI I JESZCZE BARDZIEJ SIĘ ROZWIJAĆ? DOŁĄCZ DO NAS (DO MNIE…) I ODMIEŃ NASZĄ BLOGOSFERĘ SWOIMI PRACAMI I NIEKONWENCJONALNYM PODEJŚCIEM DO ZMIANY WYGLĄDU BLOGA!
Tak, Cherry założyła swoją pierwszą w życiu szabloniarnię, dlatego błagam: zajrzyjcie, zamówcie, dołączcie! *u* Potrzebuję szabloniarzy!

CZĘŚĆ XIV
Mam zaszczyt zaprosić Cię na mój pogrzeb, który odbędzie się dzisiaj o godzinie 15:00, na dziedzińcu szkoły.
Shinya
Taka wiadomość wita mnie, kiedy otwieram szafkę. Zgniatam w palcach czarną kopertę i wpatruję się w tekst na białej kartce. Rozglądam się po korytarzu. Wszyscy stoją, trzymają w dłoniach czarne koperty i czytają kilkakrotnie treść zaproszenia.
Po korytarzu roznoszą się szepty:
− Kto to ten Shinya?
− O co tu chodzi?
− To jakiś żart?
− Ktoś zrobił sobie kawał?
− Czy to nie jest przypadkiem ta laska, która mówi, że jest facetem?
Patrzę na zegarek. Czternasta pięćdziesiąt… Że też dopiero teraz otworzyłem tę cholerną szafkę!
Szukam go wszędzie. Na parterze, na piętrach, w schowku woźnego, przy jego szafce, w toaletach… Nigdzie go nie ma. Czternasta pięćdziesiąt pięć… Błagam, niech nie robi nic głupiego.
Czternasta pięćdziesiąt siedem. Na dziedzińcu zebrała się chyba cała szkoła. Widzę ich przez okna. Patrzą na dach… Szybko wbiegam po schodach na górę.
− Shindy!
Stoi na krawędzi, patrząc na tłum, rozlewający się pod budynkiem, na karetkę, radiowóz i straż pożarną, które ktoś wezwał. Ignoruje lamenty, płacz, błagania.
− I co, gnojki?! – krzyczy tak głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. – Teraz płaczecie! Myśleliście, że można mnie tak traktować?! Że można mnie gnębić i molestować, a ja nic nie zrobię?!
− Shindy? – Podchodzę do niego powoli.
− Nie podchodź do mnie! – Na chwilę na mnie spogląda, ale zaraz przenosi wzrok na resztę. – Ale wiecie co?! Było warto, żeby teraz patrzeć jak gryzie was sumienie! Wyglądacie teraz jak nędzne robactwo, aż mnie kusi, żeby was zgnieść! I chyba to zrobię!
Zbliżam się, stawiając cicho każdy krok.
− Dziękuję wam za tak liczne przybycie i… za zrujnowanie mi życia… − Zamyka oczy i wystawia nogę do przodu. Natychmiast podbiegam, łapię go w pasie i odciągam od krawędzi.
− Zostaw mnie, idioto! – wrzeszczy, próbując się wyrwać. – Zostaw! Wszystko zniszczyłeś! Znowu wszystko zniszczyłeś!
Kładę go na dachu, przypierając do powierzchni swoim ciałem.
− Nienawidzisz mnie, wiem to, ale żyj! Zrób dla mnie tę jedną rzecz i żyj!
Wpijam się w jego usta. Przez chwilę stara się mnie odepchnąć. Otwieram szeroko oczy, kiedy uspokaja się i oddaje pocałunek… Rozluźniam nieco uścisk na jego nadgarstkach. Wplata palce w moje włosy i przeczesuje je. Czuję wilgoć na policzkach, nasze wymieszane łzy.
Nagle ktoś odciąga mnie od niego, przerywa tę cudowną chwilę. Dwóch policjantów przytrzymuje mnie. Próbuję się wyrwać, chcę do niego wrócić, chcę znów go pocałować, mieć pewność, że nie zrobi sobie krzywdy.
− Zostawcie go! – krzyczę do lekarzy, którzy zakładają zszokowanemu chłopakowi kaftan bezpieczeństwa.
− Kiyozumi… − Patrzy na mnie błagalnie. – Kiyozumi, zrób coś! – prosi, kiedy siłą go wyprowadzają.
Znów się szarpię. Widzę strach w jego oczach, ale po raz kolejny nie jestem w stanie go ochronić…
− Jego też zabieramy. Jest w szoku, musimy go zbadać. – Słyszę słowa, jakby wypowiadane przez jakąś maszynę.
Reaguję dopiero wtedy, gdy ktoś skuwa mi z tyłu nadgarstki kajdankami.
− Co wy robicie?! – Kopię jednego z policjantów w brzuch.
− Spokojnie, to tylko badania.
− Gdzie jest Shindy?! Co mu zrobiliście?!
− Twój kolega jest w karetce. Nic mu nie grozi, tak samo jak tobie – uspokaja lekarz.
− Muszę go zobaczyć!
− Zobaczysz, tylko chodź z nami.
Pozwalam, by zaprowadzili mnie do karetki. Ignoruję spojrzenia reszty szkoły. Liczy się dla mnie tylko drobna postać siedząca w otwartym pojeździe. Zauważa mnie i podrywa się z miejsca. Chce wyjść i pobiec do mnie, jednak pilnujący go funkcjonariusz natychmiast zmusza go, by ponownie usiadł.
− Chcę go przytulić. – Zerkam znacząco na jednego z lekarzy.
− To w tej chwili niemożliwe.
− Rozkuj mnie! – unoszę głos.
− Nie mogę tego zrobić, stanowisz dla siebie zagrożenie.
− Nie jesteśmy świrami, więc nas tak nie traktujcie!
Policjant wpycha mnie do środka i zamyka drzwi. Siadam obok Shindy’ego. Odjeżdżamy.
− Jak się czujesz, kochanie? – Spoglądam w jego przestraszone oczy.
− Boję się… Dokąd oni nas zabierają?
− Do szpitala. Zrobią nam badania i nas wypuszczą. Nie bój się, jestem przy tobie.
Chłopak opiera głowę o moje ramię. Całuję go kilkakrotnie we włosy, po czym przytulam policzek do jasnych kosmyków.
− Jestem przy tobie – powtarzam.

27 grudnia 2013

102. Who Are You? cz. XIII (Kiyozumi x Shindy)




Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Bardzo przepraszam, że tak krótko. :c Następny rozdział jest ciekawszy. :3 Dziękuję za wszystkie komentarze. Dostałam ich aż siedem. ^^ Dziękuję, to naprawdę daje motywację. :*

CZĘŚĆ XIII
Budzi mnie wołanie. Ktoś krzyczy moje imię. Umarłem… Nareszcie umarłem. Tutaj nikogo nie ma, więc to jedyne sensowne wyjaśnienie.
− Shinya! – Słyszę coraz wyraźniej.
Nie odzywam się. Nie mam siły. Ponownie zamykam oczy. Chcę, żeby ten dźwięk ucichł. Chcę, żeby tu było znów tak spokojnie. To mnie odpręża.
− Shinya? – Ktoś pochyla się nade mną.
Unoszę powieki i spoglądam w oczy nieznajomego mężczyzny.
− Możesz wstać? – pyta.
− Proszę mnie zostawić – szepczę.
Zbliża rękę do mojego ramienia.
− Niech mnie pan nie dotyka! – unoszę głos, odsuwając się bardziej pod drzewo.
− Spokojnie, nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Zaciskam nogi, obserwując go z przerażeniem.
− Ktoś cię skrzywdził?
Nie odpowiadam. Po chwili zza drzew wychodzą pozostali mężczyźni. Próbuję się podnieść, żeby jakoś im uciec, ale natychmiast upadam na ściółkę.
− Nie ruszaj się.
− Nie… − mówię cicho, kiedy mężczyzna bierze mnie delikatnie na ręce i przenosi na nosze. Ktoś okrywa mnie kocem i przypina pasami.
− Przekażcie reszcie, że go mamy i zabieramy do szpitala. Poinformujcie też, że jest wyziębiony, ma lekkie zadrapania i jest w szoku.
Nie chcę, żeby zabierali mnie do szpitala. Znów próbuję wstać, jednak pasy skutecznie mnie ograniczają.
− Shinya, uspokój się, nic ci nie zrobimy.
− Ja was nie znam… Czego wy chcecie?
− Twoja matka również tu przyjechała. Zaraz przyjedzie do ciebie do szpitala, dobrze?
Mężczyzna odsłania odrobinę moją rękę i zanim się zorientuję wbija w skórę igłę. Po chwili moje powieki opadają.
***
Otwieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Cały pokój tonie w bieli. Irytujące pikanie nieprzyjemnie przerywa ciszę. Zamazana twarz wisi nade mną. Czuję jak jej palce zanurzają się w moich włosach.
− Nareszcie się obudziłeś, kochanie. Dlaczego uciekłeś? Tak się o ciebie bałam. – Całuje moje czoło.
Kontury się wyostrzają i wreszcie widzę ukochaną twarz.
− Co się tam wydarzyło? – pyta, ale ja tylko kręcę przecząco głową. Nie chcę o tym mówić. Nie chcę wracać do tych wspomnień. – Jest tutaj twój kolega Kiyozumi. Szukał cię przez cały ten czas. Bardzo się o ciebie martwił.
Spuszczam wzrok.
− Chciałbyś z nim porozmawiać?
− Tak.
Wychodzi z sali. Po chwili zagląda do mnie Kiyozumi.
− Shindy… − Siada przy łóżku, ujmuje rękami moją dłoń i zaczyna całować delikatnie moje palce. – Martwiłem się o ciebie. Gdyby coś ci się stało… − Zauważa moje zaskoczone spojrzenie i puszcza moją rękę. – Przepraszam…
− Dlaczego się martwiłeś?
− Ja… Shindy, ja cię kocham. Chciałem się z tym kryć, ale dłużej już nie mogę. Chcę, żebyś wiedział.
Patrzę mu w oczy, doszukując się jakiejś cząstki kłamstwa. Jednak jego tęczówki są szczere i spoglądają na mnie z jakimś silnym uczuciem.
− To niemożliwe – mówię w końcu. – Nie możesz mnie kochać. Ja nie jestem zabawką! – Zaciskam palce na pościeli, a po moich policzkach spływają łzy.
− Oczywiście, że nie jesteś, kochanie. – Ociera moją skórę palcami.
− Nie mów do mnie kochanie…
− Shindy…
− Ja się boję, rozumiesz? To, co oni mi zrobili… − Odwracam głowę.
− Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić.
− Nie było cię wtedy… Pozwoliłeś im na to.
− Przepraszam. – Głaszcze moje włosy, przez co zauważalnie się wzdrygam.
− Boję się… Boję się dotyku…
− Nie chcę zrobić ci krzywdy – zapewnia. Słyszę, że jego głos drży.
− Masatoshi mnie trzymał. – Zaciskam powieki. – Tak mocno, nie mogłem się wyrwać. Potraktował mnie jak jakiś towar, powiedział im, że mogą mnie dotykać… Kaoru i Die chwycili mnie za nogi i mi je siłą rozchylili. Najpierw podszedł Kyo. Dotykał mnie, a mi… mi się to podobało… Gdyby nie to, że Masatoshi zatykał mi usta, jęczałbym jak jakaś kurwa. Ale i tak co nie co dało się słyszeć. Jeden z nich wziął mnie do ust. Tego nie wytrzymałem, doszedłem niemalże od razu… − Znów płaczę. – Ja chciałem tylko, by mnie akceptowali. Nie muszą mnie lubić, byleby tylko nic mi nie robili. – Ukrywam twarz w dłoniach.
− Przepraszam, kochanie… − Gładzi moje udo przez kołdrę.
− Nie dotykaj!
Zabiera rękę.
− Co teraz zrobisz? Zmienisz szkołę? – pyta.
Spoglądam mu w oczy. Nie zamierzam zmienić szkoły. Chcę zrobić coś zupełnie innego. Potrzebuję tylko dobrego planu i odwagi. Ogromnej dawki odwagi.

25 grudnia 2013

101. Who Are You? cz. XII (Kiyozumi x Shindy)



Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Dziękuję za komentarze. :3 Zajmuję się właśnie pisaniem ostatniej części WAY. Jeszcze trochę i dobrniemy do końca. Czytałam sobie ostatnio całe Golden Cage i zastanawiam się, jak ja niby mam przelać to na papier pod postacią rysunków? ;-;

CZĘŚĆ XII
Masatoshi lustruje moje ciało od góry do dołu, zatrzymując się na moim przyrodzeniu.
− Czyli to prawda… − szepcze.
− Wynoś się stąd – mówię cicho, starając się zasłonić.
Chwyta mnie za ramię i siłą wyciąga z łazienki. W ostatniej chwili zabieram ręcznik, żeby się nim zakryć.
− Puść! – Zapieram się nogami, z całych sił próbuję wyrwać, ale nie daję rady.
Na korytarzu już czeka reszta wycieczki.
− Obiecałem, że wam coś pokażę i słowa dotrzymuję.
− Puść mnie! – krzyczę, rumieniąc się na całej twarzy. Walczę ze łzami, by nie widzieli jak jestem słaby.
Masatoshi wykręca mi ręce do tyłu. Stoję nagi przed zupełnie obcymi ludźmi. Wzrokiem staram się odszukać Kiyozumiego, mając nadzieję, że mi pomoże, ale jego nie ma. Uczniowie patrzą na moje krocze, jakbym był jakimś dziwadłem, jakbym był niespotykanym okazem w parku zoologicznym.
− Możecie dotknąć – odzywa się Masatoshi.
− Ni… − Chłopak w porę zasłania mi usta dłonią.
− Ucisz się, ty tu nie masz nic do gadania, pedale.
Szarpię się, jednak bezskutecznie.
Kaoru i Die chwytają mnie za kostki i rozchylają moje nogi. Pierwszy podchodzi Kyo. Nie tłumię już łez.
− Ojej, maleństwo się popłakało.
Ściska dłonią moją męskość i śmieje się.
− Jaki gładki, wszystko wydepilowane.
Zaciskam powieki, starając się nie jęknąć. Czuję jak czerwień pali moje policzki. Kiedy zaciska mocniej palce, z mojego gardła wydobywa się stłumione westchnienie.
− Już wiemy, co lubi nasz mały Shindy. – Kyo przybliża się do mojego ucha i delikatnie je przygryza. – Podoba ci się, pedale?
Dlaczego tu nie ma żadnego nauczyciela? Dlaczego w tym tłumie nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc? Dlaczego nie ma Kiyozumiego?
Po chwili Kyo się odsuwa, ale natychmiast zastępuje go ktoś inny. Zupełnie nieznane mi osoby, ludzie, z którymi nie zamieniłem nawet słowa, dotykają mnie, całują po udach, liżą moją nagą skórę. Kiedy jeden z chłopaków bierze mojego penisa w usta, publiczność bije brawo. Robią to jednak cicho, żeby nie zwabić opiekunów.
− Zrób mu z połykiem – odzywa się Kyo.
Już nie wytrzymuję. Nie mam nawet siły się wyrwać. To jest zbyt przyjemne, a ja nie panuję nad swoim ciałem. Cały drżę, moja skóra jest skropiona potem. Dochodzę w jego usta. Uczeń odsuwa się i połyka moją spermę. Z trudem łapię powietrze, Masatoshi nadal zakrywa moje usta. Chłopak oblizuje się lubieżnie i, patrząc mi w oczy, ostatni raz sunie językiem po całej długości mojego penisa.
− Co tu się dzieje? – Słyszę znajomy, zaspany głos. Kiyozumi… Całe zmęczenie go opuszcza, gdy tylko mnie zauważa. – Co wy robicie?!
Puszczają mnie. Chwieję się i upadam na kolana. Na klęczkach zmierzam w kierunku odrzuconego na bok ręcznika i owijam nim szczelnie swoje ciało. Rozmasowuję obolałe nadgarstki nadal się trzęsąc.
Tłum zaczyna rozchodzić się do swoich pokoi. Moi prześladowcy również wracają do sypialni.
− Shindy? – Kiyozumi klęka przy mnie. Wyciąga rękę, chcąc dotknąć mojego ramienia.
− Ni-nie dotykaj… Proszę, nie dotykaj… − Odsuwam się.
Czołgam się w kierunku łazienki, gdzie przebieram się w swoją piżamę. Wracam na korytarz, ledwo utrzymując się na nogach.
− Dokąd idziesz? – pyta Kiyozumi, kiedy go mijam.
− Do swojego pokoju – kłamię.
Idę do głównych drzwi i opuszczam budynek. Zimny powiew wiatru otula moje ciało. Obejmuję się ramionami i przyspieszam. Biegnę. Coraz bardziej zagłębiam się w leśnych odmętach. Coraz bardziej oddalam się od tego miejsca, które teraz przypomina mi piekło. Gałęzie obsypane igłami szarpią moje ubrania, ranią skórę, ale nie zwracam na to uwagi. Nie czuję tego. Czuję jedynie ten dotyk. Już nie słyszę świerszczy ani szumu drzew. Słyszę tylko śmiech. Nie widzę zielonego gąszczu. Widzę ich ciekawskie spojrzenia.
Biegnę tak długo dopóki nie upadam, wyczerpany. Kulę się na mokrej ściółce. Moja piżama nasiąka wilgocią. Ukrywam twarz w dłoniach i płaczę, szlocham, krzyczę.
Tracę rachubę czasu. Nie wiem, jak długo tak leżę. Może umrę w końcu z głodu. Może rozszarpie mnie jakieś dzikie zwierzę. W tym momencie bardzo na to liczę.
Uspokajam się dopiero wtedy, gdy dzień leniwie budzi się do życia. Patrzę jak promienie przedzierają się przez drobne szczeliny w ścianie drzew. Drżę z zimna. Kicham kilkakrotnie. Nie mam siły by się podnieść, trochę się rozruszać, żeby nie zmarznąć jeszcze bardziej. Patrzę na swoje sine dłonie.
Słońce jest już wysoko. Góruje nade mną. Widzę jak igły sosen odbijają się cieniem na mojej wyziębionej skórze.
Podciągam bardziej kolana pod brodę. Mam na sobie krótkie spodenki, więc moje nogi są całe poranione i lodowate.
Żołądek zaczyna domagać się posiłku, ale ignoruję to. Zastanawiam się, czy ktokolwiek będzie mnie szukać. Wydaje mi się, że nie.
Słońce ponownie chowa się za horyzontem. Wpatruję się w białe punkty rozsypane po niebie i uświadamiam sobie, że moje życie już się skończyło. Zabrali mi wszystko: moją godność, moją intymność, moje szczęście, moje poczucie bezpieczeństwa.
Czekam na śmierć, na moje wybawienie. Ile to jeszcze będzie trwać? Teraz żałuję, że nie zabrałem ze sobą niczego ostrego. Mógłbym to szybko zakończyć.
Jeszcze trochę – pocieszam się w myślach. – Wytrzymaj te kilka dni i już nikt więcej cię nie skrzywdzi.
Zamykam oczy i zasypiam z nadzieją, że już się nie obudzę.

22 grudnia 2013

100. Who Are You? cz. XI (Kiyozumi x Shindy)



Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: No i mamy notkę numer 100. ^^ Naprawdę nie wiedziałam, co dodać, więc postawiłam na WAY. :3 Przepraszam, że nie ma żadnego specjalnego shota, czy czegoś, ale nie miałam pomysłu. W zamian za to macie pierwszą stronę mojej mangi, na podstawie opowiadania Golden Cage. I tu pytanie do Was: czy chcielibyście, żebym dodawała tu razem z one-shotami lub rozdziałami te bazgroły? Mam już kilka stron narysowanych i przynajmniej miałabym dzięki Wam motywację, by rysować dalej i wreszcie skończyć jakiś komiks. :3

CZĘŚĆ XI
Na dnie fioletowej walizki układam stosiki ubrań. Ze względu na miejsce, do którego jedziemy, decyduję się na same wygodne ubrania, składające się ze spodni, koszulek i bluz. Pakuję jedynie dwie spódniczki i jedną sukienkę w groszki.
Po włożeniu do środka ostatniej rzeczy, zamykam walizkę i siadam na łóżku. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym tam jechał. Ale z drugiej strony, jeśli ucieknę przed tym, oni wyczują jak bardzo się ich boję, co zwiększy ich przewagę.
Spoglądam w lustro. Kim ja tak naprawdę jestem? Delikatniejszą wersją mężczyzny? Czy w ogóle mam prawo nazywać się mężczyzną?
Kluczem otwieram szufladę, w której chowam kosmetyki. Ukrywam je przed światem jak tajemnicę. Muskam tuszem rzęsy, eyeliner’em rysuję kreski, daję trochę różu na policzki, usta maluję na czerwono. Czy to jestem prawdziwy ja?
Z szafy wyciągam błękitną sukienkę. Satyna sięga moich kolan i rozkosznie się o nie ociera. Podpinam włosy… Znów patrzę w lustro. Czy tak wygląda mężczyzna?
Co jest ze mną nie tak? Dlaczego udaję kogoś, kim nie jestem? Siadam przed zwierciadłem i ukrywam twarz w dłoniach. Palcami wyszarpuję wsuwki z włosów. Łzy rozmazują makijaż. Zrzucam z siebie sukienkę, z szuflady wyciągam nożyczki…
Zbliżam ostrza do materiału, a kiedy już prawie go nacinam, do pokoju zagląda mama.
− Shinya?
Odwracam ku niej zapłakaną twarz.
− Kochanie, co się stało? Co ty robisz?
Podchodzi do mnie i delikatnie wyjmuje z moich rąk nożyczki i błękitny materiał.
− Ja… − zaczynam, ale zaraz milknę. Moje gardło ściska rozpacz.
− Nie niszcz jej – szepcze, przeczesując moje potargane włosy. – Nie niszcz tego kim jesteś.
Wtulam się w jej ramiona, cicho płacząc.
− Jesteś wyjątkowy – mówi dalej. – Nie można krzywdzić tego, co wyjątkowe. Tym trzeba się zaopiekować. Ponieważ to, co wyjątkowe jest narażone na większą agresję ze strony tych, którzy takiego piękna nie rozumieją. – Odsuwa się ode mnie odrobinę, by dotknąć dłonią mojego policzka. – Nigdy nie wątpiłam w to, że urodziłam mężczyznę. Teraz też w to nie wątpię. Jesteś wspaniały. Oni jeszcze tego nie zrozumieli, daj im czas, pozwól siebie poznać. Powiedz mi, Shinya, czy jest ktoś, kto  akceptuje ciebie takiego, jakim jesteś?
Chwilę się zamyślam. Przypomina mi się jedynie Kiyozumi…
− Tak, jest.
− Zaprzyjaźnij się z tą osobą. Ona pokazała, że jak nikt inny jest warta twojej przyjaźni, bo widzi piękno, które się w tobie kryje.
Wstaje i idzie do drzwi.
− Dziękuję. – Uśmiecham się do niej. Odpowiada tym samym i wychodzi.
***
Wchodzę do autokaru, rozglądając się za jakimś wolnym miejscem. Zauważam dwa fotele. Wiem, że nikt przy mnie nie usiądzie i właściwie odpowiada mi to.
− No, no! – Czuję szarpnięcie za ramię i ktoś siłą wyciąga mnie z pojazdu. – Lalunia po raz pierwszy w życiu założyła spodnie. – Kyo uśmiecha się do mnie.
− Zostaw mnie…− Próbuję wyszarpnąć rękę.
Dłonią muska moje udo i niebezpiecznie zbliża się w stronę krocza.
− Zostaw! – Odtrącam jego palce i wbiegam do autokaru.
Zajmuję miejsce obok okna.
− Święto jakieś? – słyszę głos Masatoshiego.
Spoglądam na niego. Zerka znacząco na moje nogi. Przewracam oczami i przenoszę wzrok na widok za szybą. Kątem oka zauważam Kiyozumiego, który rozgląda się za wolnym miejscem. Chwilę się waham, aż w końcu mówię:
− Kiyozumi?
Odwraca głowę w moją stronę, zaskoczony. Uśmiecham się delikatnie, wskazując fotel obok siebie. Przez moment nie rusza się, jedynie wpatruje we mnie szeroko otwartymi oczami. Wreszcie nieśmiało rusza ku mnie i ostrożnie zajmuje miejsce.
Opieram głowę o oparcie. Niewiele spałem tej nocy, więc oczy same chowają się pod powiekami, a ja zasypiam.

Kiedy się budzę, jestem przykryty czarną bluzą, a moja głowa spoczywa na czyimś ramieniu. Podnoszę ją delikatnie i przecieram oczy. Kiyozumi spogląda na mnie z uśmiechem.
− To chyba twoje… − Oddaję mu bluzę. Czuję ciepło na policzkach, nieco zawstydził mnie tym gestem. – Dziękuję.
− Nie ma za co. – Przejmuje odzież i uśmiecha się do mnie.
Odwracam głowę w stronę okna, rumieńce ukrywam za kurtyną włosów. Patrzę na przesuwający się za szybą świat. Teraz stanowi go gęsty las. Wokół mnie krążą szepty. Plotki na mój temat. Wydaje mi się, że wszyscy uczniowie zaraz zaczną śmiać mi się w twarz.
Wreszcie dojeżdżamy. Czekam aż wszyscy opuszczą autokar. Kiyozumi również nie rusza się z miejsca. Podnoszę się dopiero wtedy, gdy wychodzi ostatnia osoba. Chłopak także wstaje, po czym puszcza mnie przodem. Denerwuje mnie to, że traktuje mnie jak kobietę, ale nic nie mówię. Biorę swoją walizkę, mijam Masatoshiego i grupę z Kyo na czele, po czym idę w kierunku dużego budynku.
− Walizkę też ma pedalską, a ciekawe, co w środku – zastanawia się na głos Kyo, a jego towarzysze wybuchają śmiechem.
− Pewnie przenośny salon kosmetyczny.
Znowu śmiech.
− Gdyby te żarty były chociaż zabawne. – Słyszę pogardliwy ton Kiyozumiego.
− Pilnuj lepiej swojej laleczki – odpowiada Kaoru – nie chcemy, żeby coś jej się stało.
Zaciskam mocniej dłoń na rączce walizki i przyspieszam.
− Może pomóc? – pyta Kiyozumi, kiedy widzi jak z trudem wciągam bagaż po schodach prowadzących do głównych drzwi ośrodka.
− Dam sobie radę – mówię z przekonaniem.
− Daj, pomogę ci. – Wyciąga rękę, by wziąć ode mnie walizkę.
− Nie. Nie rozumiesz? Nie potrzebuję obrońcy. Sam sobie poradzę. Zajmij się swoimi sprawami.
− Shindy, chcę cię tylko wyręczyć w dźwiganiu tego.
− Nie jestem taki słaby.
− Proszę, pozwól mi… − Znów wyciąga dłoń, żeby mi pomóc.
− Nie! Odczep się ode mnie! Mam przez ciebie same problemy! Nie pomagasz mi, tylko wszystko niszczysz!
Na moment zamiera, później odwraca wzrok i zaciska dłonie w pięści.
− Jak sobie życzysz… − Bierze swoją walizkę i wchodzi do środka.
Jakoś udaje mi się zanieść swój bagaż do pokoju. Jesteśmy przydzielani klasami przez nauczycieli. Nie ma więc mowy o osobnym pokoju, tylko dla mnie.
Kiedy wchodzę do pomieszczenia, reszta patrzy na mnie z pogardą. Są tu od pięciu minut, a już zdążyli zrobić bałagan. Zajmuję ostatnie wolne łóżko przy oknie. Siadam na posłaniu, wpatrując się w pejzaż za oknem. Wszędzie widać tylko zieleń. Z zamyślenia wyrywa mnie głos jednego z moich towarzyszy:
− A co ty tu takiego masz?
Odwracam głowę i widzę, że wyciąga z mojej walizki sukienkę.
− Zostaw to – mówię cicho.
− Do twarzy mi? – pyta, przykładając sukienkę do ciała.
− No, dobra dupa z ciebie – odpowiada drugi, klepiąc chłopaka w pośladek.
− Zostaw to – powtarzam. Podchodzę do niego, chcąc odzyskać sukienkę. Wyrywam mu materiał z rąk i odkładam z powrotem do walizki, którą natychmiast zamykam.
Kładę się na łóżku, słysząc ich śmiech.
− Będziesz w tym hasać po lesie?
− Masz z tym jakiś problem?
− Nie, ale będziesz konkurencją dla tych panienek, które stoją na drodze.
Zaciskam palce na poduszce, z całej siły starając się nie rozpłakać. Mam nadzieję, że ta wycieczka zakończy się jak najszybciej.
***
Czekam aż wszyscy się wykąpią. Chcę być sam w łazience. Siedzę na parapecie, obserwując przyrodę. Ona nigdy nie zasypia. Nawet teraz, kiedy zapadł już zmierzch, nadal szumią drzewa, słychać świerszcze. Światło księżyca wydobywa zarys sosen, ukrytych w czerni lasu. Ciemne chmury o postrzępionych konturach, zabarwione czarnym gradientem, który stopniowo przechodzi w coraz jaśniejsze odcienie, aż bieli się na krawędziach. Biała tarcza utulona w jaśniejącym puchu.
− A ty się nie kąpiesz, pedale? – Słyszę jednego z moich współlokatorów.
Schodzę z parapetu, biorę potrzebne rzeczy i wychodzę. Zaglądam nieśmiało do łazienki, która na szczęście jest pusta. Czułbym się pewniej, gdyby drzwi posiadały zamek… Szybko zdejmuję ubrania. Ręcznik i kosmetyczkę odkładam na parapecie tuż przy kabinie. Wchodzę pod prysznic, odkręcam wodę. Nagle drzwi z dymnego szkła się rozsuwają. Odwracam głowę.