20 sierpnia 2016

195. Kai cz. III (Aoi x Kai)



Tytuł: Kai
Pairing: Aoi x Kai
Notka autorska: Cieszy mnie, że Pure Beauty się spodobało. Tymczasem dodaję kolejny rozdział Kai. Mam nadzieję, że ciepło go przyjmiecie. :3

Część III
Bałem się, że Aoi odwiedził mnie tylko raz i już więcej nie przyjdzie. Bałem się tego bardziej niż obcinania paznokci. Na szczęście pojawił się następnego dnia. I następnego, i następnego… A dzisiaj przyniósł aż dwie torby! Ta druga również jest czarna, ale nie jest bliźniaczką pierwszej. Ma bardzo dziwny kształt. Aoi wyciąga z niej rzecz, która mogłaby być siostrzyczką dziwnej torby – ma ten sam kształt i kolor. Torbą jednak nie jest. Właściwie, to nie wiem, jak się to nazywa.
− Gitara – mówi Aoi, układając sobie przedmiot na kolanach. Szarpie palcami niteczki. Niteczki przypominają trochę te we włosach Aoiego, tylko że nie są czerwone i wydają dźwięki. Bardzo ładne dźwięki.
− Chciałbyś spróbować? – pyta z uśmiechem.
− A mogę?
− Oczywiście.
Biorę od niego gitarę i szarpię niteczki. Znów wydają dźwięki, ale już nie są ładne. Brzmią jak płacz – najwyraźniej gitara jest bardzo przywiązana do Aoiego i płacze z tęsknoty, więc szybko ją oddaję. Jeszcze zaczęłaby opowiadać Aoiemu o strasznych obrazach, a tego nie chcę.
− Ładnie – stwierdza Aoi.
Kręcę przecząco głową.
− To nie było ładne. Gitarze jest smutno. Będziesz ją musiał przytulić, żeby powrócił jej dobry humor. Tobie o obrazach opowiada gitara, prawda? Bo mi poduszka.
− Jakich obrazach? – Patrzy na mnie swoimi oczami. Jego oczy są czarne i kształtem przypominają migdały, które wczoraj przyniósł mi w fioletowej paczuszce. Takie same oczy mają panie w fartuszkach i panowie z paskami. Tylko pani Biały Fartuszek – ta najmilsza, z żółtymi sprężynkami – ma inne oczy. Są duże, okrągłe i niebieskie. Pani Biały Fartuszek wszystkim się tu wyróżnia: oczami, włosami, skórą… Ciekawe, dlaczego tak jest.
− Kiedy kładę głowę na poduszce i zamykam oczy, ona pokazuje obrazy – odpowiadam.
− Ach, o takie obrazy chodzi. – Uśmiecha się. – Też tak mam ze swoją poduszką.
Jakaś wesoła melodia wydobywa się z jego torby. Wyciąga z niej małe pudełeczko, unosi coś, jakby pokrywkę, i przykłada je do ucha.
− Cześć, Miyavi – mówi.
Zatem pudełeczko ma na imię Miyavi. Aoi ma talent do wymyślania imion. Z pudełka dochodzą jakieś szmery − chyba odpowiedzi Miyaviego.
− Dobrze, zaraz tam będę. – Zamyka pokrywkę i chowa Miyaviego w kieszeni spodni. – Muszę na jakiś czas wyjść, ale wrócę na obiad. – Przeczesuje palcami moje włosy i wstaje.
− Aoi?
− Tak? – Odwraca się.
− Nie zapomnij przytulić gitary.
Śmieje się. Jego śmiech jest równie śliczny jak dźwięki, które wydaje gitara.
− Dobrze, nie zapomnę.
Wychodzi. Znów słychać zgrzyty. Zauważam Miyaviego na podłodze. Musiał wypaść z kieszeni Aoiego. Podłoga jest bardzo miękka, więc nie było słychać upadku.
Może Aoi nie odszedł daleko? Może usłyszy moje krzyki? Chociaż nie, lepiej nie krzyczeć. Jeszcze przyjdą panowie z paskami…
Podchodzę do Miyaviego i kucam przy nim na podłodze. Ostrożnie podnoszę pokrywkę i pojawia się mały obrazek, przestawiający niebieskiego kwiatka. Przykładam pudełeczko do ucha i mówię cicho:
− Miyavi?
Nie odpowiada.

4 sierpnia 2016

194. Pure Beauty cz. I (Shindy x Aki)



Tytuł: Pure Beauty
Pairing: Shindy x Aki
Notka autorska: Teraz napiszę coś, co pojawiło się u mnie dotychczas tylko raz: SHINDY W TEJ SERII JEST SEME! Na dodatek stroną uległą jest Aki. Jestem ciekawa czy taka odmiana Wam się spodoba. Rozdział dodaję na prośbę – tsuki – i to jej dedykuję tę część.

CZĘŚĆ I
Znowu na niego patrzył. Ten charakterystyczny błysk w oczach, brązowa otoczka tęczówki wokół rozświetlonej źrenicy. Aki znów patrzył na Shindy’ego, wzrokiem sunął po obojczykach, które bez cienia krępacji wyglądały zza rozpiętego kołnierzyka białej koszuli. Poluzowany krawat zwisał wzdłuż płaskiego brzucha. Dalej było miejsce, skryte za materiałem spodni, zamknięte na zamek błyskawiczny. Jeszcze niżej smukłe nogi. Aki lustrował sylwetkę Shina od rozwichrzonych, rudych kosmyków, aż po czubki butów. Góra-dół, powoli, subtelnie smakując spojrzeniem jego urody.
Shindy rozmawiał z kolegami z klasy, oparty o ścianę. Zbyt zajęty konwersacją, ślepy na pełne uwielbienia oczy Akiego. Spowity nonszalancją i pewnością siebie, nacechowany powabem i osobistym urokiem, chodzący erotyzm o androgenicznej urodzie, na którego widok ukłucie zazdrości przebijało dziewczęce serca. Nieuchwytny ideał Akiego, nierealny, oniryczny, jakby wyrwany z innej rzeczywistości. Uwielbiał go.
Dzwonek rozbrzęczał na korytarzach, donośnie, wręcz irytująco przypominając o rozpoczęciu kolejnych zajęć. Shindy niechętnie stanął pod ścianą niedaleko drzwi od sali. Aki nadal śledził wzrokiem każdy jego ruch, trzymając się odpowiedniej odległości. Zbyt nieśmiały, by podejść do chłopaka, trwał w niemym pożądaniu, patrząc tęsknie na mieniące się w słonecznych promieniach rude włosy.
Lekcja dłużyła się nużąco, wskazówki zegara chyba zastygły w bezruchu. Aki co jakiś czas przerywał notowanie, by sprawdzić, ile czasu zostało do kolejnego spotkania. Ostatnie minuty dzieliły go od ponownego ujrzenia Shindy’ego, zatracenia w podziwianiu idealnie skomponowanej sylwetki, w której każda cielista linia rysowała wyraźnie spiczaste łokcie, wąskie biodra, drobne nadgarstki. Shindy już czekał na korytarzu. Unosząca się wokół niego erotyczna aura przyprawiała Akiego o drżenie kolan. Nawet przewieszona niedbale przez ramię marynarka prowokowała.
Aki usiadł pod ścianą, spoglądając na Shina spod grzywki, tym razem sporadycznie, by chłopak go nie przyłapał. Chcąc nadać swojemu zachowaniu bardziej naturalnego, swobodnego wyglądu, wyciągnął książkę, pochylając nad nią głowę. Cień padł na drukowaną stronę, utrudniając nieco dalsze czytanie. Aki spojrzał na osobę górującą teraz nad nim, która uśmiechała się delikatnie, odrobinę rozbawiona. Uśmiech ten, nieco zawadiacki spowodowany był reakcją Akiego, której nie mógł za nic teraz ukryć. Nie dało się zaskoczenia i uwielbienia w źrenicach osłonić nawet najlichszą płachtą obojętności. Nad Akim pochylał się Shindy. Jak gdyby nigdy nic. Tak po prostu, niby anioł, który dla własnego kaprysu postanowił poświęcić chwilkę uwagi śmiertelnikowi.
− Hej – przywitał się Shin, a uśmiech poszerzył się do tego stopnia, że oczy stały się dwoma łukami. Z całą pewnością dla Akiego był to najsłodszy widok na świecie.
− Hej… − odpowiedział. Chciał sprawdzić, czy to aby nie sen, był gotowy się uszczypnąć. Nie zrobił tego jednak. Nawet jeśli to kolejny wytwór jego wyobraźni, był zdecydowanie najbardziej realnym marzeniem, jakie miał dotychczas. I za nic nie chciał się obudzić.
− Jestem Shinya, ale mówią na mnie Shindy.
Brunet doskonale znał jego imię, wiedział również jak zwracają się do niego przyjaciele. Nie chciał jednak przestraszyć chłopaka swoim nieco maniakalnym podejściem.
− Aki. – Ledwo przeszła mu przez gardło ta krótka nazwa. Shindy był tak blisko… Wystarczyłoby tylko wyciągnąć rękę, by zanurzyć ją w jego włosach czy dotknąć policzka… Gdyby miał pewność, że to sen, z pewnością tak by uczynił. Tymczasem chłopak był realny jak nigdy dotąd, chociaż nadal zbyt urodziwy w porównaniu do innych uczniów wokół nich. Sen zdawał się przeplatać z rzeczywistością i zdezorientowany Aki nie wiedział już, której teorii ma się trzymać. Shindy, ten idealny, nieosiągalny Shindy, o którym mógł tylko pomarzyć, stał właśnie nad nim i kierował uśmiech tylko do Akiego. Poderwał się na nogi, uświadamiając sobie, że nieco niegrzecznym zachowaniem jest siedzenie na podłodze. Był nieco wyższy od Shindy’ego, mimo to czuł się przy nim śmiesznie mały. Urok kolegi go przytłaczał.
− Aki… − Shindy powtórzył jego imię, a każdą z liter naznaczył tajemniczą magią swojego głosu. Ton był tak przyjemny, że brunet niemalże przymknął powieki, czekając aż chłopak powie coś jeszcze. Tymczasem Shindy przekrzywił uroczo głowę, przyglądając się rozmówcy z zaciekawieniem wyraźnie zarysowanym w źrenicach. – Intrygujesz mnie, Aki – powiedział po krótkiej chwili milczenia.
− Ja? – wykrztusił, szczerze zdziwiony, chyba jeszcze bardziej niż wtedy, gdy zauważył, że jego wielkie marzenie o drobnej posturze pochyla się nad nim. Przecież to Shindy czarował, wabił, intrygował. Przyjrzał się uważnie chłopkowi, myśląc, że z niego kpi. Ten jednak patrzył nadal z tym samym zaintrygowaniem. Jeśli udawał, musiał być naprawdę dobrym aktorem.
− Ty – przytaknął, tym razem rozbawiony. – Dlaczego tak cię to dziwi? Zauważyłem, że mi się przyglądasz…
Aki zamarł. Nie przypuszczał, że jego zachowanie było aż tak widoczne. Starał się robić to ukradkiem, aby nikt go nie nakrył. Poczuł jak przyspieszone tętno, rozlewa się falą gorąca po jego policzkach. Modlił się, by jego najgorsze przypuszczenia się nie potwierdziły. Nie mógł się zarumienić, nie w tej chwili…
Shindy, widząc jego zakłopotanie, odwrócił wzrok, by dodatkowo go nie peszyć. Oparł dłoń o ścianę, tuż przy ramieniu Akiego, na co brunet gwałtownie przywarł do zimnej powierzchni. Tego było za wiele. To nagłe zainteresowanie, rozmowa, zbliżenie. Tysiące myśli kotłowały się w głowie, tyle pytań, na które nikt nie udzieli odpowiedzi.
− Ciekawi mnie… − podjął Shindy – skąd to zainteresowanie moją osobą.
Brunet chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Przyznanie się do zauroczenia niosło ze sobą ryzyko. Shindy mógłby go w każdej chwili wyśmiać. Musiał skłamać i to jak najprędzej.
− Dużo osób się za tobą ogląda. Nie jestem wyjątkiem.
− Rozumiem. – Pokiwał głową. Aki przeraził się, że na tym skończy się ich rozmowa, a jego marzenie rozproszy się i w delikatnych odpryskach ucieknie jak najdalej od niego. To nie był jednak koniec niespodzianek, ponieważ Shindy postanowił zaskoczyć go jeszcze bardziej: − Zapraszam cię na kawę. I wiedz, że nie przyjmuję odmowy. – Ostatni raz spojrzał na Akiego, prosto w jego oczy, aż ten poczuł namacalny magnetyzm jego tęczówek. – Jutro, o dziewiętnastej. Zadzwoń. – Wsunął niewielką karteczkę w drżące palce chłopaka. Już po chwili oddalał się pewnym krokiem, by zniknąć za zakrętem.