29 maja 2014

141. Anorexia cz. V (Masatoshi x Shindy)



Tytuł: Anorexia
Pairing: Masatoshi x Shindy
Notka autorska: Pewna osoba marudziła mi na GG, żebym dodała kolejną część Anorexii. xD Proszę, o to i ona. Jest dziwna, ale nawet przyjemnie opisuje mi się szaleństwa Hideto. :3

CZĘŚĆ V
− Hideto, puść mnie – jęknąłem, starając się wyrwać.
− To twój kochanek? – Odwrócił mnie, by spojrzeć mi w oczy. – Odpowiedz!
− To mój chłopak!
Westchnął, przymknąwszy powieki.
− Wybaczę ci to. Wiem, że jesteś chory.
− Daj mi spokój!
− Taichi…
− Nie jestem Taichi! Zrozum to wreszcie! – Szarpnąłem się mocniej, odtrącając jego ręce. Ponownie chciał mnie chwycić, jednak udało mi się uciec.
Przy wyjściu stał Masatoshi. Rozmawiał z Harukim. Kiedy podszedłem do nich, szatyn przeniósł wzrok na mnie, a brunet odszedł do swojej sali.
− Masatoshi, ja ci wyjaśnię…
− A co tu chcesz wyjaśniać?
− Ja nie chciałem, on mnie zmusił. – Moje oczy okryła warstwa łez.
− Zmusił cię? – prychnął, oparłszy się o ścianę. – Jakoś wcale nie starałeś się wyrwać.
− Ty nic nie rozumiesz… Ja naprawdę nie chciałem… Kochanie… − Przysunąłem się do niego.
− Nie podchodź.
Zabolało mnie to.
− Ale Masatoshi…
− Wracaj sobie do niego! – krzyknął. − Wracaj i dalej tkwij w tym wariactwie!
− Ale ja chcę się wyleczyć. Tylko mi pomóż – szepnąłem błagalnie.
− On ci pomoże. – Zacisnął dłonie w pięści. – On ci pomoże o wiele lepiej niż ja…
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Przez chwilę patrzyłem się w nie oniemiały. Moje kolana ugięły się pode mną. Odszedł… Upadłem na podłogę, wpatrując się w swoje ręce, naznaczone okropnymi bliznami. Ślady rozmazywały się przed moimi oczami. Usłyszałem krzyk, moje rozpaczliwe wycie. Przybiegł jakiś pielęgniarz. Przybiegł Hideto. Mężczyzna w białym fartuchu powtarzał, żebym się uspokoił, ale ja nie potrafiłem, nie w tym momencie. Pomógł mi wstać i zaprowadził mnie na salę. Potykałem się o swoje nogi. Gdyby nie jego silne ramię, nie raz bym się przewrócił. Kiedy znalazłem się w pokoju, wpadłem w jeszcze większą panikę. Krzyczałem imię ukochanego, bijąc pięściami w ściany i łóżko.
− Taichi, uspokój się. – Usłyszałem znienawidzony głos Hideto. – Dadzą ci więcej leków i będzie tylko gorzej.
− Wyjdź stąd! To wszystko twoja wina!
− Nie, kochanie. – Ukucnął przy mnie. − To był zły człowiek. Krzyczał na ciebie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
− Jesteś pomylony! Zostaw mnie!
Chwycił moje nadgarstki i spojrzał mi w oczy.
− Jesteś mój. Muszę się tobą opiekować.
− Proszę cię, wyjdź…
− Nie wyjdę. – Zacisnął mocniej palce na moich przegubach. – Zostanę z tobą.
Wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Ułożył się tuż obok mnie, uśmiechnął delikatnie i musnął opuszkami mój policzek.
− Widzisz? On odszedł, ja zostałem. Który z nas jest lepszy?
Nie miałem siły, by mu się sprzeciwić. Zamknąłem oczy, żebym nie musiał na niego patrzeć.
− Odpowiedz – warknął, chwytając boleśnie moje włosy.
− Ty… − szepnąłem, a on, usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, puścił długie pasma i objął mnie ciasno ramionami.
***
− Zobacz, Taichi, co przyniosłem – powiedział podekscytowany Hideto. Niechętnie spojrzałem na niego, a konkretniej na zwoje bandaży, które trzymał w dłoniach.
− Skąd to masz?
− Ukradłem. Pielęgniarki mają tego pełno. Pamiętasz jak się nimi bawiliśmy? Bardzo ci się to podobało.
− Bawiliśmy? W jaki sposób bawiliśmy?
− Zaraz ci przypomnę. Uklęknij – polecił.
− Co?
− Uklęknij – powtórzył zniecierpliwiony.
Wykonałem jego polecenie. Zaszedł mnie od tyłu i zasłonił mi oczy bandażem.
− Hideto, co ty robisz? – szepnąłem, kiedy wykręcił mi ręce.
− Cii… − Związał mi nadgarstki za plecami.
− Proszę…
− Otwórz usta.
− Dlaczego? – Cała ta sytuacja coraz bardziej mnie przerażała. Czego on chciał?
− To ważny element w zabawie.
− Nie chcę się w to bawić.
− Otwórz usta.
Zacisnąłem wargi i pokręciłem przecząco głową. Poczułem nacisk jego palców na nosie. Brak powietrza zmusił mnie do otwarcia ust, co Hideto natychmiast wykorzystał i wepchnął coś między moje wargi. Chciałem to wypluć, ale kolejny bandaż przywarł do moich ust, uniemożliwiając pozbycie się sporych rozmiarów zwoju, który utrudniał mi mówienie.
− Teraz będziesz już cicho, prawda? – Zaśmiał się, gładząc palcami moje włosy. Spuściłem głowę i szarpnąłem dłońmi, jednak nic to nie dało. – Taichi… Mam coś jeszcze… − Poczułem na swojej skórze coś zimnego. – Wiesz co to jest? – Pokręciłem jedynie głową. – Zaraz się dowiesz – zapewnił, powalając mnie na podłogę. Podciągnął moją koszulkę i przesunął przedmiotem po moim ciele, raniąc je. Kreślił wzory na moim torsie, co jakiś czas zlizując krew. Starałem się nie wykonywać gwałtownych ruchów, ale otwarte rany, których przybywało, strasznie piekły.
− Jesteś słodki – mruknął, przygryzając moją skórę. Jęknąłem i poruszyłem się niespokojnie. Wreszcie po długim czasie tortur, z których on czerpał chorą satysfakcję, powiedział: − Teraz cię rozwiążę, ale jeśli zaczniesz krzyczeć albo powiesz komukolwiek, co się wydarzyło, zrobię coś o wiele gorszego.
Zadrżałem na samą myśl, jaki pomysł mógł się właśnie pojawić w jego głowie.
Rozciął wszystkie bandaże, które osunęły się na podłogę. Odsunąłem się od niego, przesuwając przerażonym wzrokiem po ranach. Zerknąłem na Hideto. Z uśmiechem zlizywał krew ze skalpela. Po chwili wstał i podszedł do mnie. Pochylił się nade mną i szarpnął za materiał mojej koszulki.
− Jesteś mój.
− Hideto…
− Wyraziłem się jasno?
− Tak…
Jego uśmiech się poszerzył. Poczułem jak jego wargi, na których czerwieniły się jeszcze krople krwi, łączą się z moimi.

28 maja 2014

140. Little Complex cz. IV (Tatsuro x Ruki)



Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Dziękuję bardzo za komentarze. :3 Cieszy mnie, że opowiadanie się podoba. ^^ Zapraszam na kolejną część.

CZĘŚĆ IV
− Tatsuro, kup mi czekoladę… − jęczał Hiroto, wpatrując się we mnie błagalnie, kiedy staliśmy w stołówce szkolnej.
− Nie.
− Ale Tatsuro… Ja potrzebuję cukru! – Spojrzenie Hiroto przypominało wzrok obłąkańca. Ogata był bardzo żywym człowiekiem, toteż nieustannie musiał w siebie ładować nowe pokłady energii. Najlepsze było to, że pochłaniał te słodycze w niesamowicie dużych ilościach, a i tak nie tył… Prawdopodobnie dlatego, że od razu spalał kalorie, chociażby na samym mówieniu. A potrafił mówić bez końca. Nawet przez sen… Pamiętam jak kiedyś wyjechaliśmy wspólnie na wycieczkę pod namiot. Nie spałem całą noc, tylko słuchałem jego opowieści. – Tatsuro, Tatsuro… Kup mi!
− Poproszę czekoladę mleczną z karmelem – zwróciłem się do sprzedawczyni. Kobieta podała mi obleczony fioletowym opakowaniem prostokąt. Odszedłem od lady, otwierając czekoladę.
− Taaak! Cukier! – krzyczał podekscytowany Hiroto, zwracając na nas uwagę wszystkich osób w stołówce.
Podsunąłem mu czekoladę pod nos. Jego nozdrza poruszyły się, wyczuwając aromat karmelu.
− Chciałbyś, prawda? – Uniosłem wysoko dłoń, a blondyn zaczął podskakiwać, żeby sięgnąć po swój skarb.
− Taaak! Daj mi! Daj mi!
− No nie wiem… − Zbliżyłem czekoladę do swoich ust.
− Tatsurooo… − zajęczał Ogata, padając przede mną na kolana.
Już miałem odgryźć kostkę, kiedy poczułem ból w palcach.
− Kurwa! – zakląłem i opuściłem rękę, a ktoś wyrwał mi czekoladę.
− Naprawdę fajne uczucie nabijać się z mniejszych, co? – warknął Ruki, nadal dociskając butem moją stopę. Wręczył Hiroto czekoladę.
Odepchnąłem go.
− Nie wtrącaj się, kurduplu!
− Myślisz, że jak jesteś od niego wyższy, to wszystko ci wolno?!
− Powiedziałem, że masz się nie wtrącać!
Spoglądaliśmy sobie wzajemnie w oczy. Wydawać by się mogło, że oto nastąpiła scena z filmu o życiu nastolatków: cała stołówka zamiera, oczekując wyniku tego pojedynku…
Nic z tych rzeczy. Nikt nie zwrócił na nas nawet najmniejszej uwagi. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Nawet Hiroto na nas nie patrzył, zbyt zajęty pochłanianiem czekolady.
Kiedy patrzyłem w jego źrenice, cały świat przestał nagle istnieć. Zastanawiałem się, co zrobić. Wyprostować się, prychnąć pogardliwie i odejść? Nie, wtedy uzna mnie za tchórza. Z kolei jakikolwiek przejaw przemocy z mojej strony skończyłby się dywanikiem u dyrektora i srogim opieprzem mojej matki. Czekałem po prostu na jego ruch, jednak nic takiego nie nastąpiło. Ruki dalej stał, wpatrując się intensywnie w moje tęczówki.
− Zamrugałeś, cieniasie! – powiedział w końcu.
− Co? Wcale nie! Poza tym nie grałem z tobą w jakąś chorą grę.
− Zamrugałeś!
Przewróciłem jedynie oczami. I pomyśleć, że przez pewien czas ta kreatura zdobyła moje uznanie…
− Chodź, Hiroto, idziemy – mruknąłem, ciągnąc blondyna za ramię. Zjadł już czekoladę, dlatego podskakiwał teraz energicznie, a wypowiadane przez niego słowa płynęły z tysiąckrotną szybkością. Wcześniej zamulony brakiem cukru, teraz naładowany nim do oporu, zauważył pewną niepokojącą rzecz.
− Tatsuro… Twoja twarz… Ty się tniesz?! – Przyłożył ubrudzone czekoladą dłonie do ust.
No tak… Od wczorajszego spotkania z kotem i śmietnikiem zostały widoczne ślady.
− Rozumiem ręce, ale twarz? Nie spodziewałem się tego po tobie. Żeby Aki, samobójca, to jeszcze rozumiem. Ale ty?
− Co Aki? Co Aki? – Znikąd zmaterializował się obok nas wspomniany przez Hiroto chłopak. Nie wspominałem o Akim? No tak, jest sobie taki brunet, z grzywką zasłaniającą pół twarzy i kolczykiem w wardze. Aki w bardzo cwany sposób zdobył sławę, której tak naprawdę nie chciał – w szkole znany jest ze swoich notorycznych prób samobójczych (nikt oprócz mnie nie wie, że Aki ma swojego sobowtóra w grze komputerowej The Sims, którego nieustannie zabija za pomocą kodów, a następnie nie zapisuje gry, dzięki czemu jego postać przeżyje wszystko i to jej historie krążą po całej szkole). Ponadto jego tajemnicza natura ma niesamowity wpływ na dziewczyny. Jego blada twarz i czarne cienie na powiekach, przypominają jego adoratorkom jakiegoś wampira z powieści dla nastolatek. Muszę przyznać, że nawet lubię Akiego – facet nie daje żadnych oznak życia. To naprawdę kojące, kiedy to nie on nieustannie szczebiocze i to ja raz na jakiś czas muszę nim potrząsnąć i zapytać: „Żyjesz?”.
Mimo ogólnego uwielbienia jakim darzą Akiego uczennice naszego liceum, chłopak nie zwraca na nie uwagi. Zastanawiało mnie to, aż pewnego dnia zobaczyłem jak tęskne spojrzenie Akiego zmierza w kierunku osoby, która mogłaby być uznawana za najlepszą laskę w szkole. Gdyby tylko laską była… Shindy jest cheerleaderem w szkolnej drużynie koszykówki. Jakim cudem udało mu się dostać do zespołu? Po prostu przyćmił swoją śliczną buźką te wszystkie przeciętne Japonki. Dodatkowo w dniu przesłuchania napchał sobie do stanika skarpet swojego taty, pomachał tyłkiem kilka razy i od razu dostał stanowisko głównej cheerleaderki.
Hiroto nadal opowiadał o ulotności naszego cudownego życia, a Aki wpatrywał się z uwielbieniem w obiekt swoich westchnień, który akurat pojawił się na korytarzu. Ślina, która wypływała z jego ust utworzyła sporą kałużę tuż przy jego butach.
− Blublablaulablalabula… − wybełkotał Aki, patrząc na Shindy’ego z uwielbieniem. Był dziś bardzo gadatliwy.
− Co on powiedział? – szepnąłem do Hiroto.
− Że go uprowadzi, kiedy Shindy będzie wracać z cukierni. Zaciągnie go do samochodu. Potem będzie gwałcić w swoim domu. Każe mu chodzić w kobiecych ubraniach. Pewnego dnia Shindy zachoruje, a on będzie zmuszony zabić doktora, który zacznie coś podejrzewać. Wszystko sprowadzi się do tego, że Aki zmusi Shindy’ego do ślubu. Później Shindy narysuje Akiego jako diabła, a Aki zamknie go w psychiatryku. Shindy wpadnie w ręce mafii. Aki go odbije, potem pobije. Shindy pod wpływem psychotropów zacznie widzieć potwory. Jeden z nich będzie nakłaniać go do samobójstwa. Shindy ponownie ucieknie ze szpitala, ale Aki i tak go odnajdzie i będą żyć razem na wieki.
− To nienormalne, przecież Aki nie ma samochodu – zauważyłem.
− Blublablabalbalablabalublbalubalblbulabalablabalbalabyyyylblablauablablabla.
− W Simsach ma – wyjaśnił Hiroto.
Shindy zniknął w toalecie, a Aki wrócił do normalnego stanu. Znów przestał się odzywać i tak naprawdę zapomnieliśmy o jego istnieniu.
− Mam ochotę na batona – powiedział Hiroto.
− Na dziś starczy.
− Tatsuro, proszę… Wiesz, że potrzebuję cukru…
− To noś ze sobą pieniądze!
− Zapominam wyciągnąć je ze skarbonki… − usprawiedliwił się cichutko chłopak.
Westchnąłem i wyjąłem z portfela odpowiednią sumę.
− Masz, kup sobie tego batona. Tylko nie zgub ich po drodze.
− Dziękuję! – Hiroto objął mnie w pasie, po czym w podskokach ruszył do stołówki.
Dzwonek zakończył przerwę.
− Aki. – Potrząsnąłem wyjętym z rzeczywistości chłopakiem. – Tu Tatsuro. Tak, Tatsuro – powtórzyłem, żeby przebić się przez barierę obojętności, która otaczała bruneta. – Teraz musisz iść do swojej sali na lekcję – mówiłem powoli, patrząc prosto w jego oczy. Następnie popchnąłem go w kierunku odpowiednich drzwi. Jak zwykle szedł ze spuszczoną głową, powłócząc nogami.
Co oni wszyscy by beze mnie zrobili? Westchnąłem i pokręciłem głową. Wszedłem na odpowiednie piętro. Na końcu pustego korytarza, przy otwartej szafce dostrzegłem małą postać. Znajomą postać.

25 maja 2014

139. Little Complex cz. III (Tatsuro x Ruki)



Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Kolejna część Little Complex. Wiem, że powinnam dodać coś specjalnego, bo dzisiaj są przecież DRUGIE URODZINY BLOGA! ^^ Jednak niestety nie miałam kompletnie pomysłu. :c Mam nadzieję, że dotrawcie ze mną do kolejnych urodzin. :3 Wtedy postaram się przygotować jakąś niespodziankę. Zapraszam do czytania. <3

CZĘŚĆ III
Nie mogę przyznać, że jestem zupełnie samotny na tym świecie. Oprócz Teto-chan i Hiroto, mam jeszcze swoją własną grupę, tak zwany Klub Udręczonych Żyraf. Każdy kto do niego należy musi mieć powyżej stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Do klubu należą aż trzy osoby: Dunch (sto osiemdziesiąt centymetrów), Miyavi (sto osiemdziesiąt pięć centymetrów i pomysłodawca nazwy) oraz ja, Tatsuro (sto osiemdziesiąt dwa centymetry). Klub Udręczonych Żyraf ma za zadanie zrzeszać osoby z problemem zbyt wielkiego wzrostu. Na razie swoje zadanie wykonuje z marnym skutkiem. Tak naprawdę koncepcję wymyśliłem ja. Jak zwykle roztropny Dunch stwierdził, że to głupie, ale postanowił mnie wesprzeć, a Miyavi ma, kolokwialnie mówiąc, w dupie fakt, czy jest niski, czy wysoki. Jemu po prostu przyniosło frajdę wymyślanie nazwy i rysowanie projektów ulotek, które mieliśmy później rozdawać (co z tego, że znudziło mu się po narysowaniu dwóch ulotek?).
Nasze spotkania odbywały się co niedzielę. Podczas nich potrafiliśmy mierzyć się co pięć minut, żeby sprawdzić, czy zmaleliśmy. Byłem praktycznie jedyną osobą, która angażowała się w to przedsięwzięcie. Chciałem organizować parady, aby ktoś wreszcie nas zauważył, mimo że przecież byliśmy doskonale widoczni. Jednak moi współtowarzysze nie chcieli się w to pakować. Dunch podchodził do wszystkiego ostrożnie i sceptycznie, a Miyavi wolał rysować jakieś wzory na ścianach piwnicy, w której się widywaliśmy.
Wracając z kolejnego spotkania, które nic nie wniosło do mojego życia, myślałem o tym kurduplu ze szkoły. Nie wiedziałem tylko, dlaczego zaprzątam sobie nim głowę. On był jedynie nic nie znaczącym, małym karłem. Po co marnować czas na myślenie o nim?
Robiło się coraz ciemniej. Moje uszy zatykała donośna muzyka, wydobywająca się z małych słuchawek podłączonych do telefonu. Minąłem jakąś boczną uliczkę, gdzie dostrzegłem dwie postacie. Jedna napierała na tę drugą, która szarpała się i krzyczała tak głośno, że wrzaski docierały do mnie mimo perkusji, która donośnie napierdalała w moje bębenki. Nikogo oprócz mnie oczywiście tu nie było, więc to mnie przypisano rolę super bohatera. Westchnąłem i wyłączyłem piosenkę. Pewnym krokiem podszedłem do chłopaka, który właśnie kopał drobną osobę, kulącą się od zadawanego jej bólu. Stanowczym ruchem odepchnąłem go, a kiedy rzucił się na mnie z pięściami, kopnąłem go z całej siły w brzuch.
− Spierdalaj – warknąłem, kiedy zataczał się, pojękując. Niezdarnie stanął na nogach i opuścił uliczkę.
Przestraszona dziewoja patrzyła na mnie. Miała jasne włosy spięte w dwa kucyki i różową spódniczkę, która teraz odrobinę się podwinęła. Z jej wargi spływała krew, a pod lewym okiem pojawił się siny cień.
− Żyjesz? – zapytałem, pochyliwszy się nad nią.
− Tak, dziękuję – odpowiedziała, drżącym, cichym, cholernie irytującym głosikiem.
− Taa… − Podrapałem się po głowie. – To może…
− Bou! – rozległ się krzyk, który przerwał ciszę.
− Ruki?
Odwróciliśmy głowę w kierunku wrzasku. Zaniemówiłem. W wejściu do uliczki stał kurdupel z mojej szkoły. Podbiegł szybko do mnie. Klęczałem właśnie przy Bou, więc nieco zaskoczyło mnie, kiedy jego pięść mocno zderzyła się z moją żuchwą, a moją głowę odrzuciło na bok. Facet miał siłę w łapach. Zaraz poczułem ból w okolicach krocza. Kurwa, w nogach też!
− Nie, Ruki, przestań! – piszczała Bou, kiedy Ruki kopał mnie i okładał pięściami. – Ruki, on mnie uratował!
− Uratował? – wykrztusił Ruki. Ostatni raz wymierzył mi cios w brzuch i mruknął: − Dobrze, w takim razie możemy iść.
Pociągnął zdezorientowaną Bou i ruszyli na główną ulicę.
− Zaraz – mruknąłem, podnosząc się z asfaltu.
− O czymś zapomniałem? – Ruki spojrzał na mnie z dołu.
− Ej, koleś uratowałem twoją dziewczynę.
− To nie jest moja dziewczyna, idioto! To mój kumpel!
Oniemiały patrzyłem na złotowłosy twór. Kurdupel ze szkoły wydawał mi się najmniejszą osobą na tej planecie, a ten blondyn swoim wzrostem spieprzył moje święte przekonania! No i gdzie w tym człowieku można dostrzec choćby namiastkę męskości?
− Kumpel? – wykrztusiłem.
− Masz jakiś problem? Może i jest niski, ale to nie jest przeszkodą, bym się z nim przyjaźnił!
− Nie o to mi chodziło.
− A o co?!
− O nic – powiedziałem i, ignorując ból, który zadały mi te krótkie kończyny, ruszyłem do domu.
Na szczęście obrażenia były niewidoczne, więc matka nie będzie się czepiać, że znowu wdałem się w bójkę. Jednak człowiek z wrodzoną tendencją do przyciągania pechowych zdarzeń, musiał akurat nie zauważyć stojącego kontenera ze śmieciami. Patrzyłem akurat w niebo, rozmyślając o tym karle Rukim, toteż nie zdążyłem zareagować, kiedy moja stopa zahaczyła o kółko zielonego pojemnika. Zachwiałem się i upadłem na asfalt, ciągnąc za sobą śmietnik, a że był on otwarty, cała jego zawartość wysypała się na mnie. Zaskoczony kot, który wcześniej w spokoju przeszukiwał śmieci, licząc na ciekawe zdobycze, wylądował na mojej głowie, raniąc moją twarz pazurami. Wydostałem się spod sterty odpadków i zrzuciłem z siebie zwierzę.
− Niech cię chuj strzeli, Ruki! – zakląłem głośno, bo to przecież była jego wina. Gdybym o nim nie myślał, nic by się nie stało.
Myślałem, że to koniec atrakcji. Nic bardziej mylnego. Właśnie obok mnie przejechała taksówka, rozbryzgując wodę z kałuży prosto na mnie.
***
− Tatsuro! Znowu szlajałeś się po knajpach, licząc, że wyrwiesz jakąś dziewuchę! – opieprzyła mnie matka. – Ile razy mam ci powtarzać, że nic ci to nie da, a starając się poderwać dziewczyny tych bandziorów, jedynie nabijesz sobie guza!
− Potknąłem się o kontener ze śmieciami – wymamrotałem, kierując się do swojego pokoju.
− Jasne, jasne! Za jakie grzechy mam takiego syna? Nie dość, że nie umie sobie normalnie znaleźć dziewczyny, to jeszcze kłamie.
− Potknąłem się o kontener ze śmieciami – powtórzyłem.
− Upaść tak nisko, żeby jeszcze obrzucić się śmieciami i udawać, że naprawdę potknęło się o ten cholerny kontener!
− Ale ja naprawdę potknąłem się o ten pieprzony kontener!
− Idź spać!
− Najpierw się umyję.
− O nie. Specjalnie się ubrudziłeś, to teraz pójdziesz tak spać.
Mrucząc jakieś przekleństwa, udałem się do swojego pokoju i rzuciłem na łóżko. Byłem zmęczony tym wszystkim, więc szybko usnąłem.
− Wstawaj, frajerze! – Ktoś potrząsnął mnie za ramię.
− Co jest…? – mruknąłem niezbyt przytomnie. Przetarłem oczy, zamrugałem kilkakrotnie powiekami i krzyknąłem, kiedy zawisła nade mną zirytowana twarz Rukiego. Karzeł uderzył mnie w twarz.
− Zamknij się! Wstawaj z wyra! – Chwycił mnie za kostki i zaczął ciągnąć z całej siły.
− Co ty tu w ogóle robisz? – Złapałem za ramę łóżka. Ruki uparcie ciągnął za moje nogi, a ja trzymałem się kurczowo ramy, co rozciągało moje ciało, sprawiając mi ogromny ból. – Pojebało cię, kretynie?!
− Wstawaj z wyra! – krzyczał Ruki. Starałem się wyrwać nogę, by kopnąć go w twarz, ale nie dałem rady. Skubany był silny.
− Wypierdalaj stąd!
− Wstawaj z wyra! – powtórzył.
− O co ci chodzi?! – W końcu uwolniłem lewą nogę. Moja stopa idealnie zderzyła się z nosem Rukiego. Zdziwiło mnie, kiedy pod skórą poczułem coś puchatego. Ponownie zamrugałem powiekami i zauważyłem, że w moim pokoju nie ma nikogo innego poza moim kotem, którego właśnie kopnąłem tak mocno, że wylądował na ścianie. Przez chwilę tkwił tak, przyczepiony do niej, z niezbyt rozgarniętym wyrazem pyszczka, po czym osunął się leniwie i wylądował brzuchem na podłodze.
− Żyjesz, grubasie? – Zaniepokojony, podczołgałem się na brzeg łóżka. Teto-chan potrząsnął głową i prychnął na mnie. – To nie moja wina. To przez tego piździelca! Przyśnił mi się… − Wziąłem kota na ręce, ignorując jego oburzone miauknięcie i próby wydostania się z mojego uścisku. Wiedziałem, że on tylko udaje, że mnie nie lubi. Wrodzona duma nie pozwalała mu na okazanie sympatii. – Dlaczego ja o nim myślę, grubasie? – Podrapałem go za uchem, na co odpowiedział sykiem.
Dlaczego w mojej głowie pojawiała się ta skurczona wersja człowieka? Przecież to był irytujący, niewyrośnięty skrzat. Owszem imponowała mi jego determinacja, ale poza tym był wnerwiającym kurduplem, który najwidoczniej próbował zamaskować swoją ułomność nadmierną chęcią udowodnienia, że jest najsilniejszy i najlepszy. Pewnie jego stopa była w normalnym rozmiarze i nigdy duży palec nie zrobił dziury w skarpecie. Pewnie nigdy nie potknął się o kontener na śmieci, a na koncertach nie raz stał w pierwszym rzędzie. Pewnie nigdy nie musiał się schylać, żeby kogokolwiek dostrzec czy usłyszeć. Pieprzony kurdupel! Z każdą sekundą cholernie mocniej go nienawidziłem.

22 maja 2014

138. Little Complex cz. II (Tatsuro x Ruki)

Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Ten rozdział nie powala długością i zbyt wiele się w nim nie dzieje, ale te początkowe części mają jakby na celu przedstawić Wam jak najlepiej głównego bohatera. Bo Tatsuro to dosyć ciężki przypadek, podobnie jak Ruki. 

CZĘŚĆ II
Nie miałem przyjaciół. Odkąd pamiętam w moim życiu występowały koty. Ich egzystencja kończyła się na różne sposoby. Jeden wślizgnął się do bębna pralki i ukrył pośród brudnej odzieży, a ja niechcący go utopiłem. Kolejny był maltretowany przez moją o wiele młodszą kuzynkę. Pewnego dnia, kiedy ta mała diablica pojawiła się w naszym domu, kot przestraszył się i uciekł. Więcej już go nie zobaczyłem. Kiedy byłem w gimnazjum miałem czarnego kota. Był wychudzony przez co przypominał pupila szatana. Mój znajomy ze szkoły go uwielbiał, nadał mu nawet imię Behemot. Musiałem przyznać, że mój kumpel był dziwny. Od bardzo długiego czasu zapuszczał włosy, więc czarne pasma zasłaniały jego tyłek. Sypiał w trumnie, którą wraz z kolegami ukradł z cmentarza. Ubierał się na czarno i obwieszał swoje wychudzone ciało łańcuchami, krzyżami i pentagramami. Pamiętam, że omal nie zabił swojej matki, kiedy obcięła mu włosy podczas snu. Tak czy inaczej, Behemot bardzo mu się podobał aż pewnej soboty zniknął… Tak się akurat złożyło, że musiałem udać się do mojego znajomego, aby pożyczyć notatki z matematyki. Na jednej ze ścian wisiał czarny kot. Od tego czasu straciłem wiarę w ludzi i praktycznie ograniczyłem z nimi wszelkie kontakty. Dopiero w liceum się otworzyłem i to właśnie za sprawą tego kurdupla Hiroto.
Kotów było oczywiście więcej, ale bez sensu je wszystkie opisywać. Teraz w moim życiu zagościł Teto-chan. Podobno jest facetem, ale chyba jest z nim coś nie tak. Jego brzuch jest tak ogromny, że snuję przypuszczenia, iż mój kot jest w ciąży. On nie chodzi, on się turla. Niczym wielka puchata kula przemieszcza się po niewielkim mieszkaniu, które dzielę z matką (ojciec odkąd pamiętam mieszka tam, gdzie pracuje).
Wszedłem do domu i zsunąłem z nóg buty. Duży palec u mojej prawej stopy zrobił niezwykle okazałą dziurę w skarpecie. Nie przejąłem się tym zbytnio. Przeszedłem do małego salonu i rozłożyłem się na kanapie.
− Cześć, grubasie – przywitałem Teto-chan, a kot prychnął na mnie i poturlał się do łazienki, żeby zaszyć się w szparze pod wanną, gdzie brakuje jednej płytki. Usilnie starał się wcisnąć do środka, przez co często dochodziło do sytuacji, w której utknął ledwie wsadziwszy pyszczek do swojej kryjówki. Wyciąganie go stamtąd kończyło się zadrapaniami i natrętnymi pytaniami Hiroto: „Tatsuro, ty się tniesz?”, „Tatsuro, ty masz myśli samobójcze?”, a potem długim wywodem na temat piękna i kruchości naszego życia.
− Tatsuro! – skrzekliwy głos mojej matki wyrwał mnie z mojego stanu rozkosznego nicnierobienia. Zaraz pewnie poprosi, żebym wyrzucił śmieci. – Jak ty wyglądasz? Zmień w tej chwili skarpetki!
− Mamo, daj spokój – jęknąłem. – Jestem w domu, mogę tu chodzić nawet w brudnych gaciach.
− Za pięć minut chcę cię widzieć w nowych skarpetkach! – Krzyki mojej matki przypominały odgłosy wydawane przez niezadowolonego strusia. Czasami współczułem tej kobiecie. Odkąd tylko pamiętam, była ona brzydka. Z biegiem lat tylko bardziej się marszczyła, garbiła, malała… − ZMIEŃ TE SKARPETKI!
− Dobrze, mamo! − Zdjąłem skarpetki i stanąłem na środku pokoju, trzymając je w dłoni. – Co mam z nimi zrobić?
− Wyrzucić je! – dobiegł skrzek z kuchni.
Wyrzuciłem skarpety za siebie, a te szybowały przez chwilę, po czym wypadły przez otwarte okno.
− Niech to szlag! To pewnie znowu ten Iwakami rzuca gdzie popadnie skarpetami!
Wychyliłem delikatnie głowę przez okno. Mój sąsiad właśnie trzymał w dłoni moje skarpety i wykrzykiwał najrozmaitsze epitety pod moim nazwiskiem, patrząc z nienawiścią na odzież.
***
Ze stoickim spokojem przemierzałem szkolne korytarze. Zatrzymałem się przy swojej szafce i mocno pochyliłem, żeby móc ją otworzyć. Następnie ukucnąłem przed półkami, szukając wzrokiem odpowiednich książek. Wyciągnąłem podręczniki i wyprostowałem się. Jak zwykle patrzyłem przed siebie i właśnie wtedy poczułem jak zderza się ze mną małe ciało.
− Kurwa, Hiroto! Ile razy… − zamilkłem, zauważając tego samego chłopaka, który wpadł na mnie jakiś czas temu.
− Patrz jak leziesz! – odpyskował maluch. – Chyba mnie widać, prawda?!
− Widać? – Uniosłem do góry jedną brew.
− A jak!
Pochyliłem się nad nim i spojrzałem mu w oczy.
− Taki karzełek łatwo gubi się w tłumie. – Kpiący uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy dostrzegłem jak jego policzki barwią się purpurą.
− Ja nie jestem niski! – krzyknął, zwracając swoją osobą uwagę wszystkich uczniów na korytarzu.
− Ależ oczywiście. – Ledwo tłumiłem śmiech.
− Serio, nie jestem niski! Mierzyłem się rano i… i…
− I?
− A co cię to obchodzi?! – Odwrócił się gwałtownie i ruszył pewnym krokiem na tych króciutkich nóżkach.
Musiałem przyznać, że imponowały mi jego determinacja i charyzma. Mimo niskiego wzrostu, potrafił mi się postawić. Zazwyczaj wystarczyło jedno moje zimne spojrzenie, bez zbędnych słów i już powalałem delikwenta na łopatki. Ale on był inny. Kim on był? Jak miał na imię? Skąd czerpał przekonanie, że pomimo niewielkich rozmiarów jest wielkim człowiekiem? Musiałem poznać odpowiedzi na te pytania.