30 października 2012

13. My Little Darling (Anli Pollicino)




Tytuł: My Little Darling
Zespół: Anli Pollicino
Od autorki: Shota dedykuję BeatleStarr, ponieważ prosiła, żeby poprawić jej humor. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.

Od jakiegoś czasu Kiyozumi chodził smutny. Chłopcy z Anli zastanawiali się, co też może być powodem jego ponurego nastroju. Pewnego dnia, kiedy Kiyo siedział skulony na kanapie, Shindy wpadł do salonu, śpiewając wymyśloną przez siebie piosenkę do muzyki Lady GaGi Monster:
− Nie emuj się, Kiyozumi.
Bo ja wiem, dlaczego jesteś smutny.
To wina Masy, bo ciastka zjadł.
On ciastka zjadł, on ciastka, ciastka zjadł.
On ciastka zjadł, on ciastka, ciastka zjadł.
On ciastka zjadł, on ciastka, ciastka zjadł.

Miałeś ciastek cały wór.
Pokaźny był, jak spasły knur.
Lecz pojawił się nam Masa,
Któremu nie wystarczyła kiełbasa.
Dorwał się do ciastek i wszystkie naraz wpieprzył,
A to były te jedne z lepszych.
I teraz płaczesz za swymi ciastkami,
Których nie ma już między nami.

Ja wiem, co się stało. (Wiem co się stało)
Ciastek jest mało. (Ciastek jest mało)
A Masa je wpieprzył. (Masa je wpieprzył)
I wszystko spieprzył. (Wszystko spieprzył)
On ciastka zjadł. (No co za gad!)
On ciastka zjadł. (No co za gad!)
On ciastka zjadł. (No co za gad!)
On ciastka zjadł, on ciastka zjadł.

Gadzina z niego i menda.
 Snuje się po domu jak przybłęda.
Wszystkie ciastka wpierdolił
I teraz brzuch go boli.
A ja śpiewam, robiąc z siebie idiotę.
Za mą głupotę obrzucą mnie zaraz błotem.
I wszystko po to, by cię rozweselić.
Naprawić to, co Masa spierdzielił.

Ja wiem, co się stało. (Wiem co się stało)
Ciastek jest mało. (Ciastek jest mało)
A Masa je wpieprzył. (Masa je wpieprzył)
I wszystko spieprzył. (Wszystko spieprzył)
On ciastka zjadł. (No co za gad!)
On ciastka zjadł. (No co za gad!)
On ciastka zjadł. (No co za gad!)

− Tu nie chodzi o ciastka, Shindy – mruknął Kiyozumi, opierając brodę o kolana.
− Więc o co? Wiem, teraz zaśpiewam ci do Alejandro! – wykrzyknął wokalista i położył się na podłodze. Po chwili rozbrzmiała muzyka, a Shindy zaczął udawać, że płacze.
Kiyozumi patrzył na niego z przerażeniem.
− Miałem przyjaciela, który zawsze był zajebiście szczęśliwy, ale przyszedł dzień, w którym zmienił się w ponure Emo. – Shindy westchnął. – Kiyozumi…
Po czym Masatoshi pomógł mu wstać i długowłosy zaczął śpiewać:
− Spójrz na Takumę.
Znów kiełbasę je.
I głęboko w dupie ma to, że obżera się.
Spójrz na Yoichiego.
Pojebany jest.
Mózgu więcej ma chyba jego pies.

Mówię ci, myśl tak samo jak oni.
Nikt ci tego przecież nie zabroni.
Przełącz się na ich tok myślenia.
A Masę, bo zjadł ciastka, wyślemy do więzienia.

Nie emuj się (nie emuj się), Kiyozumi.
Przegoń myśli złe (przegoń myśli złe), Kiyozumi.
Pamiętaj, że (pamiętaj że)
Nasze fanki kochają cię.
Nie emuj się (nie emuj się), Kiyozumi.
Kiyozumi (Kiyozumi).
Kiyo-, Kiyozumi, Kiyo-, Kiyozumi.
Kiyozumi (Kiyozumi).
Kiyo-, Kiyozumi, Kiyo-, Kiyozumi.

Stop, please, don’t be Emo…
Kiyozumi, don’t be Emo..

Spójrz na Masę.
Robi z siebie durnia czasem.
A czy go kto lubi, nie obchodzi go.
Ma przecież fanów
I swoich wiernych kompanów.
Nie ma co narzekać.
Poszedł zjeść kotleta.

Nie emuj się (nie emuj się), Kiyozumi.
Przegoń myśli złe (przegoń myśli złe), Kiyozumi.
Pamiętaj, że (pamiętaj że)
Nasze fanki kochają cię.
Nie emuj się (nie emuj się), Kiyozumi.
Kiyozumi (Kiyozumi).
Kiyo-, Kiyozumi, Kiyo-, Kiyozumi.
Kiyozumi (Kiyozumi).
Kiyo-, Kiyozumi, Kiyo-, Kiyozumi.

Nasi kumple ciągle jedzą coś…
Masatoshi przed chwilą w kotlecie znalazł ość.
Takuma zagryza kiełbasę batonem.
A Yoichi, gdy jest głodny, zadowoli się betonem.

Mówię ci, myśl tak samo jak oni.
Nikt ci tego przecież nie zabroni.
Przełącz się na ich tok myślenia.
A Masę, bo zjadł ciastka, wyślemy do więzienia.

Nie emuj się (nie emuj się), Kiyozumi.
Przegoń myśli złe (przegoń myśli złe), Kiyozumi.
Pamiętaj, że (pamiętaj że)
Nasze fanki kochają cię.
Nie emuj się (nie emuj się), Kiyozumi.
Kiyozumi (Kiyozumi).
Kiyo-, Kiyozumi, Kiyo-, Kiyozumi.
Kiyozumi (Kiyozumi).
Kiyo-, Kiyozumi, Kiyo-, Kiyozumi.
Kiyozumi…

− Shindy, nie pomagasz mu – powiedział Takuma, zauważając, że perkusista się rozpłakał. Gitarzysta konsumował właśnie chrupki o smaku batona Lion.
− W takim razie zaśpiewam jeszcze jedną! – postanowił Shindy i zaczął śpiewać do muzyki Dance in the dark:
DE-PRE-CHA!
Kiedy masz depresję, psycholog Shindy pomoże ci,
Za drobną opłatą dodatkowo wyreguluje ci brwi.
Wyglądasz dobrze,
Masz śliczny uśmiech,
Nie to, co Mizuki – on ma zęby bobrze.

Na nieszczęście wokalisty Mizuki przechodził obok salonu i wszystko usłyszał.
− Zabiję cię, skurwielu! – warknął i zaczął gonić Shindy’ego po salonie, który, uciekając, nadal śpiewał:
− Kochanie ty się o nic martw.
Przez życie z uniesioną głową krocz.
Ten świat twoich łez nie jest wart.
A jak coś nie wyjdzie, to z mostu skocz.

− Shindy! – skarcili go pozostali, kiedy Kiyo głośniej zaszlochał.
− Takuma przyniósł niedobre chrupki – co za szajs…
Najgorsze, że poszedł na nie ostatni hajs!
Są o smaku batona Lion.
Straszny smród wokół siebie rozprowadzają.
Potem lepią się od nich ręce.
A gdy zaczniesz żreć, masz ochotę na więcej.

Kochanie ty się o nic martw.
Przez życie z uniesioną głową krocz.
Ten świat twoich łez nie jest wart.
A jak coś nie wyjdzie, to z mostu skocz.

Okey, guys! Masatoshi, are you ready?!
Yes! I’m ready! – odparł Masatoshi.
Takuma, are you ready?
Of course!
Yoichi odchrząknął znacząco, kiedy wokalista się do niego nie zwrócił.
Yoichi – warknął Shindy – are you ready?
Of course, I’m always…
− Dość – przerwał długowłosy i dalej śpiewał:
Takuma, Masatoshi...
− Ekhem. – Yoichi ponownie odchrząknął.
− Yoichi… Jesteśmy twoimi ziomami.
I choćbyśmy byli za górami.
Zawsze możesz na nas liczyć.
Będziemy teleportację ćwiczyć.
I znajdziemy się przy tobie,
Żeby otrzeć twoje łzy.
Nawet jak już będziesz w grobie.
Najważniejszy jesteś ty.
− Gróóób – zaszlochał perkusista. – G-Genowefa!
− Jaka Genowefa? – zapytał Takuma.
− Moja złota rybka Gienia. O-ona nie ży-żyje… − Kiyozumi zaniósł się szlochem.
− Tu chodzi o jakąś rybę? – powiedział Yoichi.
− To była malutka rybcia – wychlipał Kiyo. – Moje złote maleństwoooo… Mam ją w pudełku po zapałkach. – Blondyn wyjął opakowanie i otworzył je. W środku spoczywała maleńka złota rybka.
− Wywal rybsko na śmietnik i zapomnij o niej – poradził Yoichi.
− Ty bezduszny skurwielu! – pisnął Kiyozumi. – Jak możesz tak mówić? To moja przyjaciółka, jako jedyna mnie rozumiała!
− To ryba! R-Y-B-A! Do tego martwa.
− Nie obrażaj Gieni! – oburzył się blondyn.
− Kiyozumi, myślę, że powinniśmy pozwolić Gieni odejść. – Shindy położył dłoń na ramieniu perkusisty.
− Ona już odeszła, nie czekała na żadne pozwolenia – mruknął Yoichi.
− Morda, Yoichi – warknął wokalista.
Kiyozumi przytulił do siebie pudełeczko po zapałkach.
− Moja Gienia, moja kruszynka.
Yoichi wzniósł oczy ku niebu.
− To jak? Oddamy Gienię wodzie? – zapytał długowłosy.
− Tak! Spłuczmy ją w sedesie! – krzyknął Yoichi, za co dostał od Takumy w głowę.
Przerażony Kiyozumi mocniej przycisnął pudełko do swojej piersi. Nie pozwoli by Gienia przepadła w odmętach brudnego sedesu.
− Spokojnie, Kiyozumi, nie  mamy zamiaru jej spuszczać w toalecie – powiedział kojącym głosem Shindy. – Myślałem raczej o puszczeniu ją na jakąś rzekę. Niech wróci tam, gdzie przyszła na świat.
− Zakład, że ta ryba urodziła się w sklepie zoologicznym? – szepnął Yoichi do Masatoshiego.
− Yoichi, nie pomagasz mi – warknął Shindy.
− Wybacz, stary.
Kiyozumi popatrzył na opakowanie, jeszcze raz przytulił je mocniej i kiwnął głową.
− To chodź, razem pożegnamy Genowefę. – Masatoshi wyciągnął rękę w jego kierunku.
Kiyozumi ujął dłoń i wstał z kanapy.

Patrzyli jak pudełko po zapałkach niczym mała łódeczka odpływa wraz z prądem rzeki.
Kiyozumi pociągnął kilkakrotnie nosem i szepnął:
− Czy możemy uczcić jej śmierć minutą ciszy?
Wszyscy oprócz Yoichiego kiwnęli głowami i, kiedy zamilkli, blond gitarzysta włączył na swojej komórce piosenkę heavy metalowego zespołu.
− Yoichi! – syknęli pozostali muzycy, a Kiyozumi ponownie się rozpłakał.
− Wyłącz to darcie mordy – dodał Masatoshi.
Yoichi mruknął coś pod nosem i wyłączył piosenkę.
***
− Proszę, Kiyozumi, to dla ciebie – powiedział Yoichi, stawiając przed perkusistą klatkę z kolorową papużką. – Mam nadzieję, że to ci trochę pomoże otrząsnąć się po stracie Genowefy.
− Ojej, Yoichi, dziękuję. – Kiyozumi przytulił gitarzystę. – I przepraszam, że nazwałem cię bezdusznym skurwielem.
− E tam, należało mi się.
− Jeszcze raz dziękuję, jest śliczna. – Kiyozumi wyjął ptaszka z klatki. Papużka przez chwilę grzecznie siedziała na jego palcu, poczym wzbiła się w powietrze i… wyleciała przez otwarte okno.
Blondyn wpatrywał się w nie zaszklonymi oczyma.
− Ups, zapomniałem zamknąć okno – szepnął Yoichi.
Kiyozumi spojrzał na niego i rozpłakał się.
− Chyba najlepiej będzie, jak kupię ci chomika – stwierdził gitarzysta, drapiąc się po głowie.

19 października 2012

12. Idiots (Kiyozumi x Takuma x Shindy)




Tytuł: Idiots
Paring: Kiyozumi x Takuma x Shindy
Od autorki: Dziś zamiast kolejnej części My Lord będzie to. Rany, Shindy znowu wyszedł mi najbardziej ukesiowaty… ;/ Trzeba coś z tym zrobić.

− Kiyozumi, idioto, znowu żeś nawnosił błota do mieszkania! – krzyknąłem, zauważając brunatne ślady w korytarzu. – Jesteśmy w Japonii, do cholery! Tu trzeba zdejmować brudne buciory i zostawiać je w przedpokoju!
Kiyozumi leżał rozwalony na kanapie, czytając gazetę. Najgorsze, że na tapczanie znajdowały się również jego nogi obute w ubłocone sandały.
− Ja już od dawien dawna powtarzam, żebyś wyrzucił te bamberskie sandały na śmietnik – powiedział Takuma, siedząc na podłodze i strojąc gitarę.
− Zdejmuj je w tej chwili albo wsadzę ci pałeczkę w dupę! – zagroziłem, podchodząc do blondyna.
− Pałeczkę mówisz? – Perkusista uniósł do góry jedną brew.
− Nie pałę, tylko pałeczkę. Tę, którą walisz w perkusję.
− A myślałem, że w końcu przyznałeś, że twój mały jest… mały i zasługuje jedynie na określenie „pałeczka”.
Poczułem, że na twarzy robię się purpurowy.
− Ty skurwielu w dziadowskich sandałach! Ukatrupię cię!
− Serio, Kiyozumi, wywal je – wtrącił Takuma. – Mogłyby pozować do zdjęć z podpisem „Nie pyskuj, bo ci kupię takie buty”.
− Są piękne – odburknął Kiyo. – Nie pozwolę, by wpadły w ręce jakiegoś żebraka ryjącego po śmietnikach.
− Uwierz, że nikt by ich nie wziął – stwierdził gitarzysta.
− Zdejmuj w tej chwili te obrzydliwe, brudne, śmierdzące sandały! – rozkazałem.
− I wywal do śmietnika! – dodał Takuma.
− Śmierdzące?! One wcale nie śmierdzą! – Kiyozumi powąchał obuwie, po czym zrobił wielkie oczy i powiedział: − O kurwa, ale smród…
− W takim razie nadszedł czas – oznajmił brunet grobowym głosem, odkładając gitarę.
Podszedł do blondyna, dał mi znak i siłą ściągnęliśmy z niego buty.
− Nie, sandały-sama!
Takuma przejął ode mnie sandał i wyrzucił je do śmieci.
− O, ile się już tego nazbierało. Wyrzucę je – postanowił, chociaż w koszu oprócz sandałów, znajdował się jedynie kapsel, skórka jabłka i zgniły ogórek.
− Nie! – krzyknął Kiyozumi, kiedy Takuma wraz z workiem zniknął za drzwiami.
Takuma dość długo nie wracał. Przez cały ten czas Kiyo i ja nie odzywaliśmy się do siebie. Wreszcie gitarzysta wszedł do domu.
Perkusista z miną „jestem na was śmiertelnie obrażony i nigdy wam tego nie wybaczę, choćbyście mnie przepraszali przez całe wieki, ja aż do śmierci będę obrażony, a kiedy już umrę, za karę będę was nawiedzać, no chyba, że umrzecie przede mną, to wtedy trochę dupa…” wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszeliśmy cichutki trzask drzwi. Głupek myślał, że uda mu się wymknąć niepostrzeżenie? Nie z nami te numery. My jesteśmy firma „Gumowe ucho” i słyszymy wszystko!
Razem z Takumą wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę kontenerów, gdzie spodziewaliśmy się spotkać naszego chłopaka. Był tam. Przewieszony przez krawędź wielkiego pojemnika na kółkach, przeszukiwał jego zawartość.
− Kiyo, co ty robisz? – zapytałem, choć doskonale znałem odpowiedź.
− Oddajcie mi moje sandały!
− Tu ich nie znajdziesz. Specjalnie pojechałem do innej dzielnicy i tam je wyrzuciłem – powiedział Takuma.
− CO?! – Reakcja Kiyozumiego była tak gwałtowna, że stracił równowagę i znalazł się w śmietniku.
Szybko podbiegliśmy do niego i wyciągnęliśmy go z odmętów niehigienicznego kontenera.
Jego ubranie całe lepiło się od jakiejś tajemniczej substancji, a z włosów skapywało zsiadłe mleko.
− Jak mogłeś pojechać z nimi do innej dzielnicy, ty niewyrośnięty sukinsynu?! – Złapał bruneta za koszulkę i zaczął nim szarpać.
− Puść mnie! – Takuma próbował oderwać jego palce od materiału swojej koszulki. – Coś ci zmiażdżyło mózg?
− Z moim mózgiem wszystko w porządku, to tobie go chyba amputowali!
− Ja mam mózg! – Takuma chwycił Kiyo za kołnierz koszuli i zaczęli się wzajemnie szarpać. – Ty cepie! Ty cepie!
− Nie jestem cepem! Sam jesteś cepem!
− Cep!
− Zamknij mordę, cwelu!
− Przestań się do mnie tak niekulturalnie odzywać! I idź odetkać ubikację, bo znowu się zatkała!
− Sam se odetkaj!
− Od brudnej roboty jesteś tutaj ty!
− Uważaj jak ci ją odetkam! Już nigdy nie tknę toalety.
− Aha, mam przez to rozumieć, że od teraz srasz na dworze. Proszę bardzo. Jestem ciekaw co powiesz przy mrozach. Tyłek ci zamarznie.
Kiyo zaniemówił, więc postanowiłem włączyć się w dyskusję:
− Chłopaki…
− Nie wtrącaj się! – warknęli chórem.
− Nienawidzę was! – wrzasnąłem i pobiegłem do domu.
− Shindy! – krzyknął za mną Kiyozumi, poczym zwrócił się do Takumy: − Widzisz coś narobił, matole?
− To twoja wina, zasrańcu!
Więcej nie usłyszałem. Wpadłem do naszej sypialni i rzuciłem się na łóżko. Po jakimś czasie drzwi się uchyliły.
− Shindy? – powiedział cicho perkusista.
− Wyjdź stąd.
− Nie, najpierw chcemy cię przeprosić – odezwał się Takuma.
− To nic nie da. Za chwilę znowu się pokłócicie. Mam tego dosyć! Wyprowadzam się do mamy. – Wstałem z łóżka i zacząłem się pakować. Do walizki włożyłem stosik czystych majtek, kilka koszulek, dwie pary spodni, pluszowego misia, spódnicę do kolan, w której wyglądałem jak sekretarka, szczoteczkę do zębów, zestaw wsuwek do włosów, grzebień, suchy prowiant na drogę, książkę do poczytania, klatkę z naszym chomikiem Zdzisławem, wcisnąłem lodówkę, zlewozmywak, toster, sokowirówkę, pralkę i mikrofalówkę.
− Po co bierzesz te wszystkie rzeczy? – zapytał gitarzysta.
− Nigdy niewiadomo, co może się przydarzyć podczas podróży – odparłem z poważną miną.
− Shindy, twoja mama mieszka pięć minut drogi stąd – powiedział Kiyozumi.
− I właśnie dlatego chcę być na wszystko przygotowany. Rany, to aż pięć minut? Chyba zamówię taksówkę. – Wyjąłem komórkę i wybrałem numer.
Perkusista szybko mi ją wyrwał.
− Nigdzie nie jedziesz – zadecydował.
− Mam prawo jechać do swojej mamy, kiedy tylko mi się podoba.
− Powiedziałem, że nigdzie nie jedziesz! – Kiyo uniósł głos, przez co trochę się przestraszyłem.
Zacząłem płakać i to wcale nie przez Kiyozumiego.
− Shindy… Shinusiu, dlaczego płaczesz? – zapytał Takuma.
− Bo-bo… my się ci-ciągle kłó-kłócimy. Nie lubię, kiedy się kłócimy.
− My też tego nie lubimy, naprawdę – rzekł Kiyozumi i… również się rozpłakał. – Ja tak was kocham, moje słodkie głupolki.
− Ej, ludzie, nie płaczcie – odezwał się brunet.
Razem z Kiyozumim rozpłakaliśmy się jeszcze bardziej.
− Przestańcie ryczeć, bo ja też zaraz zacznę!
Aż w końcu i jego oczy zaszkliły się łzami, które następnie spłynęły po policzkach. Zrobiliśmy grupowego przytulasa. Płakaliśmy jak niemowlęta, ale było nam tak cholernie dobrze.
− Dobra, chłopaki, dość tego – stwierdził blondyn. – Shindy, bądź mężczyzną.
− Wątpisz w moją męskość? – zapytałem, uspokajając się. – Czekaj, zaraz coś ci pokażę…
Rozpiąłem… czerwony żakiet i zsunąłem go z ramion. Tak, żakiet. A wy co myśleliście? Że niby spodnie? Zboczeńcy! Wstydźcie się! Pod żakietem znajdowała się jedynie długa czarna koszulka na ramiączkach. Moje umięśnione ramiona były więc cudownie wyeksponowane. Napiąłem swoje imponujące bicepsy, by z dumą pokazać chłopakom, jaka drzemie w mnie siła.
− Już? – upewnił się perkusista.
− No tak – odparłem nieco zbity z tropu.
− To jest ta twoja męskość?
− No.
− Ja tam nie widzę żadnej różnicy przed tym jak je napiąłeś i teraz – wtrącił Takuma.
− No bo nie ma żadnej różnicy – stwierdził Kiyozumi. – Mam większe bicepsy w stanie spoczynku niż ty, kiedy je napniesz.
− Nienawidzę was! – krzyknąłem już drugi raz tego dnia. – Wyprowadzam się do mamy!
Wziąłem walizkę i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Ale ostatecznie wróciłem, ponieważ nie zastałem mamy w domu.

8 października 2012

11. My Lord cz. V (Tatsuro x Hiroto)




Tytuł: My Lord
Paring: Tatsuro x Hiroto
Od autorki: Ta część pewnie nie przypadnie Wam do gustu.Chodzi o Tatsu.

CZĘŚĆ V
− Załóż to – mówi Tatsuro po kilku dniach, rzucając we mnie białym podkoszulkiem. Zakładam go, zastanawiając się, o co może chodzić. Dlaczego nie mam już paradować jedynie w lateksowych spodniach? Przyglądam się brunetowi, czekając aż mi to wyjaśni.
− No co tak patrzysz? Byłeś grzeczny, więc czeka cię nagroda. Wyjdziemy na trochę do ogrodu. Chyba, że nie chcesz.
− Chcę, oczywiście, że chcę – zapewniam.
− To zakładaj buty i chodź.
Wsuwam nogi w swoje stare trampki i już jestem gotowy do wyjścia. Nie mogę się doczekać. Nareszcie opuszczę moją klatkę, którą stanowi dla mnie jego dom.
Schodzimy po schodach i wychodzimy na zewnątrz. Ciepłe promienie osiadają na mojej skórze. Delikatny wiatr bawi się naszymi włosami. Patrzę jak Tatsuro poprawia niesforne pasma, które opadają na jego twarz, i wyobrażam sobie, jak przyjemne muszą być w dotyku.
− Idziesz? – pyta, ściągając mnie na ziemię.
− Tak, tak.
Przechodzimy na tyły domu, gdzie dalej ciągnie się kręty labirynt. Wchodzimy do niego. Tatsuro prowadzi. Wreszcie docieramy na dość małą kwadratową polankę, którą pokrywa dywan z kwiatów. Siadamy na środku łąki.
− Możesz je zerwać – mówi brunet, zauważając, że przyglądam się małym kwiatkom.
Zrywam kilka i owijam je sobie wokół palca. Chciałbym móc tak owinąć jego włosy. Sprawdzić, czy są rzeczywiście tak miękkie, jak przypuszczam. Kwiaty łącze w miniaturowy bukiet i daje mojemu… panu? Czy w tej sytuacji nadal muszę go tak nazywać? Jak długo potrwa jego przemiana?
− Dziękuję – odpowiada, uśmiechając się do mnie. Jest przeuroczy, kiedy tak robi.
− Chciałbym, żebyś był taki zawsze – wyznaję.
− Jaki?
− Taki… dobry dla mnie. – Wbijam wzrok w trawę.
− To sprzeczne z moją naturą – śmieje się, mierzwiąc moje włosy. Tak po prostu, jakbym był jego kochankiem, a nie niewolnikiem.
− Ale mimo to potrafisz taki być.
− Dzisiejszy dzień ma wyglądać po prostu inaczej. Ale tylko dzisiaj – zaznacza.
Smutnieję na te słowa. Miałem nadzieję, że zmienił się na dłużej, jeśli już nie na zawsze, bo to byłby szczyt marzeń.
Zastanawiam się, co spowodowało, że postępuje tak, a nie inaczej. Nie wierzę, że jest zły. Coś musiało wydarzyć się w jego życiu, coś złego. Może był przez kogoś gnębiony, gdy był mały? I teraz próbuje się zemścić, wyżywając się na kimś.
− Tatsuro… Przepraszam, panie… − Spuszczam głowę i wzdycham. – Dziwnie się czuję, kiedy muszę się tak do kogoś zwracać. Jakbym do ciebie należał…
Ujmuje moją twarz w dłonie i unosi ją tak, że nasze spojrzenia się spotykają.
− A nie należysz? – pytanie czysto retoryczne. – Kupiłem cię, jesteś teraz mój i tak pozostanie, chyba, że mi się znudzisz.
− I co wtedy ze mną zrobisz?
− Nie zaprzątaj sobie teraz tym głowy. To tak szybko nie nastąpi. Ale chciałeś się o coś zapytać.
− Um… − Odwracam wzrok, zastanawiając się, czy mogę zadać to dość osobiste pytanie. – Co sprawiło, że taki jesteś?
− Jaki? – dopytuje. Na szczęście uśmiech nie opuszcza jego twarzy.
− Taki… No wiesz… Lubisz mieć władzę nad innymi.
− Nazwij mnie po prostu tyranem – śmieje się. Ani trochę go nie poznaję. – Nie sądzę, żebym musiał ci na to pytanie odpowiadać.
− Dlaczego?
Kilkoma sprawnymi ruchami sprawia, że leżę pod nim.
− Bo jesteś moją własnością i nie będę ci się z niczego tłumaczył.
− Ni-nie jestem twoją własnością – odpowiadam, drżącym głosem, bojąc się jego reakcji.
− Zabawne, że tak myślisz. A kto cię kupił, kochanie?
Odwracam wzrok, jak najdalej od jego oczu, aby nie zobaczył smutku w moich tęczówkach. A więc nadal jestem dla niego przedmiotem, który sobie kupił? Naiwny myślałem, że się zmienił. Owszem, mówił, że to tylko dziś, ale miałem nikłą nadzieję, że może coś go ruszyło. Może sumienie? Że będzie patrzył na mnie inaczej, nie jak na zabawkę erotyczną, którą można w każdej chwili wykorzystać. Że jakimś cudem poczuje coś do mnie. Na początku sympatię, a potem może przerodzi się to w coś silniejszego. Jestem żałosny, że liczyłem, iż ktoś taki mnie polubi, nie wspominając już o miłości. Zresztą dlaczego mi na tym zależy? Czy naprawdę chciałbym być kochanym przez kogoś tak okrutnego? Nie kocham go i nigdy nie pokocham. Nawet, gdyby się zmienił. Nie po tym, co mi zrobił.
Z rozmyślenia wyrywa mnie pocałunek, w którym łączy nasze wargi.
− Nie zapominaj o mnie – mówi z uśmiechem, kiedy się ode mnie odrywa.
− Przepraszam, zamyśliłem się.
− O czym takim rozmyślałeś?
− O niczym konkretnym – kłamię.
Kiwa głową i odsuwa się. Podnoszę się do pozycji siedzącej, przyglądając się jego twarzy. Wpatruje się w trzymany przez siebie bukiecik, uśmiechając delikatnie. Niespodziewanie rzuca się na mnie, przypierając do ziemi. Leżę pod nim, oddychając szybciej.
− C-co robisz? – pytam, przerażony.
− Cii… − Chwyta jedną ręką moje nadgarstki, drugą zdejmując swój pasek, którym je związuje.
− Ni-nie… Proszę…  − szepczę błagalnie, kiedy ściąga moje spodnie. – Obiecałeś – wypominam ze łzami w oczach.
− Wiem. Ale zobaczysz, spodoba ci się.
− Nie, zostaw mnie.
− Tak, tak, to już słyszałem – mówi, przewracając oczyma i przykładając mi palce do ust. – Poliż.
Kręcę przecząco głową.
− Nie chcesz przygotowania?
− Chcę.
− Więc poliż.
Liżę dokładnie jego palce. Po chwili czuję jak zanurza we mnie jeden z nich.
− Boli…
Ignorując mnie dokłada drugi.
− Tat-Tatsuro…
− Zaraz przestanie.
Wkłada trzeci, rozszerzając nimi moje wejście. Następnie wyciąga je i wchodzi we mnie, tym razem powoli i nie do końca.
Zamykam oczy, starając się przyzwyczaić do uczucia wypełnienia. Tymczasem Tatsuro zaczyna się poruszać, ostrożnie i rytmicznie. Ból zmienia się w przyjemność, której wcale nie chcę odczuwać.
− Przestań…
− Nie, podoba ci się. Wiem to.
− Wcale mi się… ach… nie podoba!
Stopniowo, wraz z każdym pchnięciem, przyspiesza swoje ruchy.
− Przestań, nie chcę! – krzyczę, próbując wyplątać ręce z paska.
− Chcesz, chcesz. Twoje ciało się tego domaga.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że się o niego ocieram. Rumienię się, zaciskając mocniej oczy. Śmieje się i całuje mnie w policzek.
− Słodko wyglądasz z tymi rumieńcami – szepcze mi do ucha, delikatnie je przygryzając. Wszystko robi z wyczuciem, począwszy od pocałunków, którymi teraz obsypuje moją szyję, skończywszy na ruchach w moim wnętrzu.
Słyszę jego jęki, które mieszają się z moimi. Mimowolnie wyszeptuję jego imię. Jest mi przyjemnie, tak cudownie przyjemnie. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Gładzę palcami jego włosy, zachwycając się ich miękkością. Kilka czarnych pasm opada na mój tors delikatnie go łaskocząc. Wszystkie te bodźce sprawiają, że wybucham, brudząc jego koszulkę swoim nasieniem. Dochodzi zaraz po mnie, wykrzykując moje imię i zalewając moje wejście. Wychodzi ze mnie powoli i uwalnia moje dłonie. Leżę, starając się uspokoić oddech, oswoić z tym, co przed chwilą się wydarzyło. Patrzę na niego spod wpółprzymkniętych powiek. Jest tak piękny, że zastanawiam się, czy ktoś taki może istnieć naprawdę. I jak ktoś o twarzy anioła może być takim potworem.
− Mówiłem, że ci się spodoba. – Zapina spodnie i zakłada na mnie moje.
− Mimo to, obiecałeś, że dzisiejszy dzień będzie wyglądać inaczej.
− A nie wygląda?
Na moment milknę, spuszczając wzrok.
− Wygląda – przyznaję w końcu.
− No właśnie. Chcesz już iść, czy zostajemy jeszcze?
− Chciałbym jeszcze zostać, jeśli możemy. – Nie spieszy mi się do mojej klatki.
− Możemy – zgadza się.
Siedzimy na łące aż do zachodu słońca. Patrzę jak złota kula chowa się za horyzontem, wysyłając ku nam ostatnie pomarańczowe smugi. Rozkoszuję się wszystkim, co mnie otacza: zapachem kwiatów, które porastają trawę, śpiewem ptaków ukrytych w koronach drzew, promieniami słońca, barwiącymi moją skórę na złotawy odcień, uczuciem jedwabistości między palcami, kiedy zanurzam je we włosach Tatsuro, którego głowa spoczywa na moich kolanach. Wszystko to sprawia, że czuję, iż znów jest, tak jak dawniej – jestem wolnym człowiekiem i do nikogo nie należę. Chciałbym, żeby ten dzień się nie kończył, by móc trwać w tym przeczuciu. Znów powraca marzenie o magicznym zegarku.
Kiedy powoli zapada zmrok, udajemy się do domu. Po kąpieli, będąc w jego sypialni, Tatsuro wkłada do maleńkiego wazonika bukiet ode mnie. Następnie podchodzi do łóżka, na którym leżę, kładzie się obok mnie i całując mój policzek szepcze:
− Dobranoc.
Uświadamiam sobie, że to koniec tego wspaniałego dnia. Koniec dobroci mojego „pana” dla mnie. Ze smutkiem zamykam oczy.