26 listopada 2013

89. Who Are You? cz. IX (Kiyozumi x Shindy)

Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Trochę zmian. Nowy szablon, który chyba jest tylko przejściowy (no chyba, że przypadnie Wam do gustu). Parę osób pisało mi, że przy tamtym tekst był przycięty. U mnie nic takiego nie było, ale na wszelki wypadek zmieniłam. Dodałam też stronę „Kontakt”, dzięki czemu będziecie mogli się do mnie odezwać. :3 Jeśli ktoś oczywiście chce. xD Zapraszam na kolejną część.

CZĘŚĆ IX
Wstaje i wychodzi z pokoju.
− Shindy…
Słyszę trzask drzwi. Kładę się na łóżku i ukrywam twarz w poduszce. Pod zamkniętymi powiekami gromadzą się łzy, aż w końcu spływają po policzkach obfitym potokiem. Staram się otrzeć słone kryształy, ale ciągle ich przybywa. Czuję się jakby ktoś przygniótł moją klatkę piersiową czymś ciężkim. Z trudem łapię powietrze, wydaje mi się, że w pokoju jest go coraz mniej. Podbiegam do okna i otwieram je na oścież. W oddali widzę sylwetkę o długich włosach.
− Shindy! – krzyczę. W myślach błagam, żeby wrócił.
Nie odwraca się. Nie słyszy albo nie chce usłyszeć… Po chwili znika za zakrętem.
− Shindy… − Osuwam się na podłogę, głośno szlochając.
Na kolanach wracam do łóżka. Kulę się na pościeli, mocząc poduszkę łzami. Co zrobiłem nie tak? Źle mu to przekazałem? Za szybko? Byłem zbyt zaborczy?
− Shindy… − szepczę. Moje powieki trzepoczą, spod posklejanych rzęs sączy się coraz więcej strumyków. Chcę zatrzymać ten wodospad goryczy, ale nie daję rady.
Nie wiem, jak długo tak leżę. W pewnym momencie na chwilę zamykam oczy i zasypiam, wymęczony płaczem.
Budzę się dopiero rano, spoglądam na zegarek i dociera do mnie, że jestem spóźniony. Z jednej strony nie chcę tam iść, ponieważ nie jestem w ogóle przygotowany do zajęć, nie mam ani odrobionych zadań domowych, ani nie nauczyłem się na kartkówkę (nawet nie pamiętam z czego ona jest), a co najgorsze, nie będę mógł się do niego zbliżyć…
Ale przecież nie zabronił mi na siebie patrzeć. Wstaję z łóżka i zaczynam się szykować. W pośpiechu pakuję książki i zeszyty, zakładam mundurek, po czym wybiegam z domu. Do szkoły docieram na drugą lekcję, właśnie na wspomnianą kartkówkę.
Kiedy dostaję kartkę z pytaniami, w głowie mam pustkę. Przynajmniej jeśli chodzi o wiedzę. Tak naprawdę moje myśli krążą wokół Shindy’ego. A kiedy tylko o nim pomyślę, w moich oczach pojawiają się łzy.
− Kiyo, co jest? – słyszę szept Masatoshiego.
Kręcę przecząco głową i zaczynam pisać odpowiedzi. Pewnie żadna z nich nie jest poprawna, ale teraz mnie to nie interesuje. Muszę wytrwać do przerwy. Wtedy go zobaczę.
Z ulgą przyjmuję wiadomość nauczycielki, że czas na pisanie pracy już się skończył. Spoglądam na zegar. Jeszcze trochę… Ale wskazówka sekundowa zdaje się w ogóle nie przesuwać. Czas jakby stanął w miejscu. Zamykam oczy i czekam. Dzwonek!
Jako pierwszy wybiegam z sali. Zerkam na plan lekcji wywieszony w gablocie, a konkretniej na tabelkę z klasą Shindy’ego. Sala numer 56.
Idę na odpowiednie piętro. Wychylam się zza zakrętu i zauważam go siedzącego przy drzwiach. Jest sam. Podczas gdy reszta zajęta jest rozmowami, on czyta książkę. Jestem ciekaw jak może się skupić w tym hałasie. A może to tylko pretekst, żeby skulić się przy ścianie i nie rzucać w oczy?
Widzę jak uczniowie z jego klasy na niego zerkają. Jedna dziewczyna szepcze coś do drugiej, patrząc na Shina z pogardą, na co ta odpowiada chichotem. Jakiś chłopak rzuca w niego kulką papieru. Shindy podnosi głowę, a kiedy ich spojrzenia się spotykają, brunet oblizuje się lubieżnie. Shindy natychmiast spuszcza wzrok i zaciska palce na książce.
Chciałbym tam podejść i go ochronić, ale nie mogę. Muszę stać i na to wszystko patrzeć.
Akurat po schodach zbiegają Kyo i jego koledzy. Modlę się, żeby go nie zauważyli. Zerkam na Shina i odnoszę wrażenie, że prosi o to samo. Kiedy go dostrzegają, spuszcza głowę, udając, że jakiś fragment tekstu go nagle zainteresował.
− Co tam, pedale? – odzywa się blondyn.
Shindy nie odpowiada. Dalej wpatruje się w stronę.
− Zapytałem cię o coś, szmato! – Kyo chwyta go gwałtownie za materiał sweterka i szarpnięciem stawia do pionu.
− Puść mnie… Nic ci nie zrobiłem… − Chłopak próbuje oderwać jego palce od swojej odzieży.
Reszta klasy oczywiście wszystko widzi, jednak nie reaguje.
− Lepiej uważaj na siebie podczas wycieczki, laleczko. – Popycha Shindy’ego na ścianę i odchodzi, a zaraz zanim jego towarzysze. Kaoru kopie jeszcze książkę, po którą schyla się Shindy.
Dzwonek kończy przerwę. Udaję się pod swoją salę.
Jeśli tak dalej pójdzie, on zmieni szkołę… Jeśli zmieni szkołę, już więcej go nie zobaczę… Jeśli więcej go nie zobaczę, zwariuję…
Wychowawczyni mówi nam o jakiejś wycieczce. Uśmiecham się, kiedy słyszę z jakimi klasami jedziemy. Wśród nich znajduje się grupa Shindy’ego.
− To świetnie, że Shindy będzie w tym samym hotelu! – mówi uradowany Masatoshi.
− Dlaczego? – Spoglądam na niego podejrzliwie.
− Będzie można podglądać ją pod prysznicem! Dowiemy się, kim tak naprawdę jest.
− Zwariowałeś?! Nawet o tym nie myśl. Zostaw go! Zostawcie go wszyscy!
− Rany, Kiyozumi… − Przewraca oczami, a po chwili zamiera. – Czekaj… Powiedziałeś „go”…?

19 listopada 2013

88. Who Are You? cz. VIII (Kiyozumi x Shindy)



Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Rozdział nie powala. Pamiętam, że trudno mi się go pisało – brak weny. Mam już początek następnego. Powinien być lepszy, jeśli niczego nie zepsuję. Da radę, żeby pod tą notką były jakieś komentarze? :3

CZĘŚĆ VIII
Układa rzeczy w szafce. Pojawił się w umówionym miejscu, tak jak prosiłem.
− Witaj, piękna – szepczę, zachodząc go od tyłu. Upuszcza kilka książek, które chciał postawić na półce. – Spokojnie. – Podnoszę podręczniki, rozbawiony jego reakcją.
− Odpowiesz mi wreszcie, o co ci chodzi?
− Najpierw się ładnie ze mną przywitasz. – I zanim zdąży w jakikolwiek sposób zareagować, przypieram go do szafki i całuję. Rozwieram jego wargi językiem i wślizguję się do środka. Chwytam palcami jego nadgarstki i szarpnięciem zmuszam, by objął moją szyję.
− Nie całuj mnie!
− A kto mi zabroni? – Opieram się nonszalancko o szafkę.
− Nie chcę, żebyś mnie całował. Nie rozumiesz tego?
Żeby go jeszcze bardziej rozgniewać, znów łącze nasze wargi. Tym razem ma wolne ręce, co od razu wykorzystuje, by mnie odepchnąć.
− Nigdy więcej tego nie rób! – Zatrzaskuje drzwi szafki i wymija mnie.
− Dokąd to? – Chwytam go za ramię.
− Na lekcję.
− Przerwa jeszcze się nie skończyła.
− Odwal się ode mnie! Słyszysz?!
− Po co te nerwy, aniołku? – Z rozbawieniem, chwytam między palce kosmyk jego włosów.
− Jak mnie nazwałeś?!
− Aniołek – powtarzam z delikatnym uśmiechem.
− Nienawidzę cię.
Przybliżam się do niego, by musnąć ustami jego policzek.
− Przestań, do cholery!
− Nie rób afery, skarbie. Nie musi tego słyszeć cała szkoła.
Zaciska dłonie w pięści.
− Pójdziemy dziś do parku po szkole? – pytam.
− Muszę się uczyć na sprawdzian.
− Możemy pouczyć się razem – proponuję.
− Nie mam przy sobie książki.
− Więc pójdziemy po nią do twojego domu.
− Nie umiem uczyć się z kimś. Muszę być sam, żeby się skupić – ucina.
− To ja cię tego nauczę. – Gładzę palcami jego policzek.
Odtrąca moją rękę. Ponownie przypieram go do drzwi i spoglądam mu w oczy.
− Shindy, dlaczego taki jesteś?
− Jaki niby? To ty zaciągnąłeś mnie do domu, a potem mnie dotykałeś. Na dodatek nic nie chcesz mi wyjaśnić.
− A co mam wyjaśnić?
− Przyznaj w końcu, że chcesz się mną jedynie pobawić!
Zamieram.
− Shindy, ty…
− Zostaw mnie.
− Nie. – Zaciskam mocniej palce na jego ramionach. – Chodź ze mną po szkole do tego parku. Wszystko wyjaśnię, obiecuję.
Rozbrzmiewa dzwonek. Całuję go delikatnie w usta, ale w tym szybkim muśnięciu warg staram się zawrzeć tyle czułości, na ile tylko mnie stać. Jakby to miał być ostatni raz…
***
Kiedy lekcje się kończą, szybko pojawiam się niedaleko jego sali. Ukryty za ostatnią szafką, patrzę jak opuszcza klasę, rozglądając się na boki. Wyraz ulgi, który zauważam na jego twarzy, gdy nigdzie mnie nie dostrzega, dotkliwie mnie rani. Dlaczego tak bardzo się mnie boi?
Idę za nim. Uważnie go obserwuję, żeby nie zgubił się w tłumie pozostałych uczniów. Opuszczamy szkołę i kierujemy się do parku. Przyspieszam, a kiedy znajduję się tuż za jego plecami, Shindy wyczuwa moją obecność i odwraca się gwałtownie. Przyciągam go do siebie i całuję. Natychmiast mnie odpycha.
− Śledzisz mnie?
− Miałeś na mnie zaczekać – mówię z wyrzutem.
− Zostaw mnie wreszcie.
− Chcę ci wszystko wyjaśnić.
− W takim razie wyjaśnij i daj mi spokój. – Krzyżuje ręce na piersiach.
Chwytam go za rękę i ciągnę na trawę pod jedną z wiśni. Siadam na zielonym dywanie i szarpnięciem zmuszam do tego Shindy’ego. Nie puszczam jego dłoni, jakby z obawy, że mi ucieknie.
Długo obserwuję spacerujących po parku ludzi. Wreszcie mówię:
− Chodźmy do mnie…
− Po co?
− Nie chcę tutaj tego mówić. Chcę, żebyśmy byli sami.
− Nigdzie z tobą nie pójdę.
− Nic ci nie zrobię. – Przewracam oczyma.
Próbuje się podnieść, ale ponownie przyciągam go do siebie. Kładę chłopaka na trawie i siadam na nim okrakiem. Rozchyla usta, żeby krzyknąć, więc szybko zasłaniam je dłonią. Drugą ręką przytrzymuję jego nadgarstki.
− Nie krzycz, proszę, nie krzycz. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę tylko… pokazać, dlaczego to robię…
Jego oczy otwierają się szeroko. Klatka piersiowa unosi się i opada w zdecydowanie zbyt szybkim tempie.
− Będziesz grzeczny?
Nie daje żadnego znaku. Nadal tylko wpatruje się we mnie z przerażeniem.
− Shindy?
Kiwa głową.
− A pójdziesz ze mną do domu?
Mija kilka minut zanim ponownie przytakuje.
− Dziękuję. – Zabieram rękę i puszczam jego nadgarstki.
− Chcę wrócić do domu…
− Wrócisz. – Przeczesuję palcami jego włosy. – Ale najpierw pójdziemy do mnie.
− Nie… − Kręci przecząco głową. – Ja chcę teraz… − W jego oczach pojawiają się łzy.
− Spokojnie. – Ścieram krople z jego policzków. – Pójdziemy do mnie, wytłumaczę ci wszystko i wrócisz do domu, dobrze?
− Ale nic mi nie zrobisz?
− Obiecuję.
Podnoszę się i pomagam mu wstać. Prowadzę go do swojego domu, trzymając jego rękę.
Nie wiem, co nim kieruje, że zgadza się na to. Przypuszczalnie strach. Muszę zrobić wszystko, by zdobyć jego zaufanie. Odbudować to, co zniszczyłem. Chcę, żeby czuł się przy mnie bezpiecznie, miał we mnie wsparcie. Przecież tak mi na nim zależy, a tymczasem osoba, która od niedawna jest całym moim światem, boi się mnie.
Wchodzimy do mojego bloku. Naciskam przycisk windy.
− A nie możemy iść schodami? – pyta Shindy.
− Dlaczego? – Spoglądam na niego.
− Mam klaustrofobię…
− No dobrze.
Ciągnę go na górę.
− Ktoś jest w domu? – słyszę cichy głos Shindy’ego, kiedy szukam kluczy.
− Nie. – Otwieram drzwi i szybko wpycham go do środka. – Chodź. – Prowadzę go do mojego pokoju, gdzie siadamy na łóżku.
− Wyjaśnisz mi to wszystko?
− To dość skomplikowane. – Wbijam wzrok w swoje dłonie i bawię się nerwowo palcami.
− Postaram się zrozumieć.
− To… to nie tak, że chcę się tobą zabawić. Ja… − Spoglądam na niego. – Shindy, ja chciałbym się tobą zaopiekować. Chciałbym cię uszczęśliwić.
Chwilę milczy. Kiedy się odzywa głos ma cichy i odrobinę zachrypnięty:
− Dlaczego?
− Zależy mi na tobie.
− Myślałeś, że jestem dziewczyną… Nagle zmieniłeś orientację?
− Mnie nie obchodzi twoja płeć. – Podnoszę rękę i dotykam jego policzka, przez co natychmiast się odsuwa. Opuszczam dłoń, zawiedziony. – Mnie obchodzi to, co kryje się tutaj. – Palcem wskazującym muskam jego lewą pierś. – Shindy… − Przysuwam się do niego i ujmuję jego twarz w dłonie.
− Możesz mnie puścić?
Zabieram ręce i spuszczam głowę.
− Wysłuchałem ciebie, teraz ty wysłuchaj mnie… Masz się do mnie nie zbliżać, zrozumiałeś?

17 listopada 2013

Notka informacyjna

Hej, hej.
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale mam do Was pytanie. Już kiedyś je zadawałam, jednak się powtórzę. Co chcielibyście czytać? Opowiadania, one-shoty?

Z opowiadań mam White Eden, Who Are You? i beznadziejne Anorexia... Jeśli zaś o one-shoty chodzi, odsyłam Was do notki Pytanie.

Z góry dziękuję za odpowiedzi. Bardzo zależy mi na Waszym zdaniu i tym, czy jesteście nadal zainteresowani czytaniem mojej twórczości.

11 listopada 2013

87. White Eden cz. IV (Aki x Shindy)



Tytuł: White Eden
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Motyl chyba nie przypadł Wam do gustu. Szkoda, bo ja jestem z niego nawet zadowolona. Ale nie każdemu musi się podobać i ja to rozumiem. Zapraszam na kolejną część Białego Raju. :3

CZĘŚĆ IV
− Shindy?
Otwieram oczy.
− Nastał ten dzień. Możesz przejść się po korytarzu – mówi jeden z pielęgniarzy, odpinając pasy. – Ale proszę cię, bądź grzeczny.
Wychodzę z sali. Od razu spotykam pierwsze rozwidlenie. Decyduję się iść w prawą stronę. Może to dobra droga i w końcu uda mi się stąd wyjść?
Mijam kolejne zakręty. Zaczynam się już gubić. Muszę nakłonić kogoś, żeby powiedział mi, jak stąd wyjść. To niemożliwe, żeby nikt nie wiedział…
− Przepraszam, czy ktoś wie, gdzie tu jest wyjście? – pytam, patrząc na stojących, w korytarzu pacjentów.
− Wyjście? Tu nie ma wyjścia – odpowiada mężczyzna o zimnym spojrzeniu.
− Musi być. Niby jak personel by tutaj wchodził?
− Oni się… − Spogląda na boki i kiwnięciem palca daje mi znak bym podszedł bliżej. – Oni się teleportują… − szepcze. – Oni potrafią dużo rzeczy. Potrafią cię uśpić. Potrafią sprawić, że zaczynasz robić coś, co oni chcą. Potrafią… czytać w myślach. Mają takie specjalne maszyny i mogą z nich wyczytać to, co myślisz.
− Takuma, dosyć, przestraszysz Shindy’ego – przerywa niski pacjent, który nieustannie się uśmiecha.
− Skąd znasz moje imię?
− Wszyscy tutaj znają twoje imię. Jesteśmy jedną wielką rodziną.
− Ja mówię prawdę, Yoichi – zwraca się Takuma do chłopaka, po czym spogląda na mnie i dodaje: − Tutaj bardzo łatwo się dostać, Shindy, ale wyjście stąd jest niemożliwe.
− Wielkie mi rzeczy – śmieje się Yoichi. – Ja też umiem czytać w myślach i nie raz byłem na dworze.
− Chyba jak ci podali psychotropy – zauważa kąśliwie Takuma.
− Ja muszę iść. Muszę znaleźć wyjście – odzywam się.
− Ale po co znajdować wyjście, skoro tu jest wspaniale? – pyta jakaś kobieta.
− Wy nie rozumiecie, oni was tu trzymają wbrew waszej woli. Wcale was nie leczą. Zrobili z tego szpitala więzienie.
− Stąd nie ma wyjścia – mówi posępnie jakiś staruszek.
− Jest. Każdy z was przez nie przechodził, kiedy was tu przywieźli. Proszę, razem damy radę stąd wyjść, jest nas więcej.
− I co potem? – rozpoznaję ten głos. Należy do tej kobiety o błogim uśmiechu. Odwracam się. Znów ten sam wyraz twarzy, znów ten sam rozmarzony uśmiech. – Wyjdziemy stąd i co? Kto się nami zajmie? My nie mamy rodzin.
Pacjenci zaczynają się wzajemnie przekrzykiwać:
− Przez ciebie będziemy mieć same problemy!
− Tu jest nasz dom! Tu są nasi bliscy!
− Rozpieszczony dzieciak! Co on tu w ogóle robi?
− Wynoś się! To jest nasze miejsce!
− Ale ja chcę dla was dobrze… − próbuję się jakoś obronić. – Chcę wam pomóc.
− Ale my nie chcemy twojej pomocy! Wynoś się!
Cofam się o kilka kroków. Mam wrażenie, że ta lawa ludzkich ciał, wrzasków, złych emocji zaraz mnie zaleje.
− Proszę, ciszej… Oni was usłyszą… − staram się ich uspokoić.
− Wynocha! – Ktoś ciska we mnie kapciem.
Obracam się i biegnę przed siebie. Mijam ludzi. Ich palce zahaczają o moją koszulę, niczym gałęzie drzew. Czuję, jakbym przedzierał się przez las zjaw.
− Zostawcie mnie! – krzyczę, słysząc tupot stóp za sobą.
Odwracam się, by sprawdzić odległość między nami, aż wpadam na coś twardego.
Czyjeś ramiona obejmują mnie, żebym nie upadł. Spoglądam na twarz tej osoby.
− Aki…
Grupa pacjentów zatrzymuje się.
− Tknijcie go tylko, a będziecie siedzieć w pasach przez resztę życia – grozi, patrząc na nich złowrogo. – Rozumiemy się?!
W przerażeniu kiwają głowami.
Aki bierze mnie na ręce i zanosi do mojej sali, gdzie kładzie mnie na łóżku.
− Shindy… − wzdycha. – Mówiłem coś na temat posłuszeństwa, prawda?
− Skąd wiedziałeś, że tam jestem? – zmieniam temat.
− Mówiłem ci kiedyś, jeszcze w złotej klatce, że jestem przy tobie zawsze. Zawsze i wszędzie.
Przypina do łóżka moją prawą rękę.
− Nie! Nie chcę! – Próbuję wyrwać drugi nadgarstek, który już znajduje się w jego zaciśniętych palcach.
− Byłeś niegrzeczny, Shindy, a za takie zachowanie należy karać.
Wierzgam nogami, ale bez problemu przypiera je do łóżka i po chwili unieruchamia.
− Uspokój się.
Spogląda na zegarek na swoim nadgarstku.
− Czas wziąć leki, ptaszku. – Z kieszeni kitla wyciąga strzykawkę, przytrzymuje moje ramię i wbija igłę w żyłę.
− Niedługo przyjdę. – Wstaje i opuszcza salę.
Leżę, wpatrując się w ścianę. Przed oczami przemyka coś czarnego. Wytężam wzrok i w rogu pomieszczenia zauważam skuloną sylwetkę. Mała dziewczynka o czarnych włosach, w okrwawionej, białej sukience…
− Jak się tu dostałaś? – pytam.
Nie odpowiada.
− Wiesz może jak stąd wyjść?
Kręci przecząco głową.
− Proszę, podejdź do mnie i spróbuj zdjąć mi te pasy. Razem poszukamy wyjścia.
Podnosi się powoli i spogląda na mnie. Jej oczy wyglądają, jakby tworzyła je sama źrenica, nie mają białka ani tęczówki, są całe czarne. Włosy opadają strąkami na białą twarz, którą szpecą zaschnięte rany. Dziewczynka jest brudna i posiniaczona.
− Co ci się stało?
Podchodzi do mnie ważąc każdy krok. Nagle drzwi szafy na ubrania otwierają się i wychodzi z niej wysoka postać. Jest to mężczyzna w brudnych ubraniach, które lepią się od krwi, w dłoni trzyma siekierę. Czarne oczy wpatrują się we mnie, a z otwartych ust wypływa czarna ciecz. Płyn tworzy kałużę na podłodze, z której wyłania się kobieta. Równie przerażająca, co mężczyzna i dziecko.
Strach, który wcześniej ściskał mi gardło, teraz każe mi krzyczeć. Krzyczeć jak najgłośniej. Moje krzyki się nasilają, kiedy z sufitu spływa na mnie kolejny stwór. Pochyla się nade mną, gdy ja z całych sił próbuję wyrwać się z krępujących mnie pasów. Reszta otacza moje łóżko.  
Postać przybliża swoją twarz do mojej, a z jej ust wysuwa się język rozwidlony na czubku, przez co przypomina język węża. Muska nim mój policzek.
− Aki! Aki! – krzyczę.
Mężczyzna, który wyszedł z szafy, unosi siekierę…
− Aki! – wołam ponownie.
− Cii… − szepcze postać znajdująca się najbliżej mnie. Przykłada mi palec do ust, a drugą dłonią gładzi mnie po policzku.
− Zostawcie mnie, błagam…
− Jak się czujesz, Shindy? – Słyszę głos Akiego, jednak go nie widzę.
− Aki, zrób coś! Oni chcą mnie zabić!
− Kto?
Mężczyzna z siekierą się przybliża, podczas gdy druga postać całuje moją szyję.
− Aki, gdzie jesteś?! Nie widzę cię!
− Tutaj… − Nagle jego twarz zawisa nade mną.
− Zabierz mnie stąd!
− Kochanie, co się dzieje?
− Oni chcą mnie zabić! – powtarzam.
− Tu nikogo nie ma…
Aki znika.
− Nie zostawiaj mnie! – krzyczę, a potwór, który mnie całuje, zasłania mi dłonią oczy.
− Jestem tu. – Czuję, że ktoś chwyta moją rękę.
− Aki, on mi zasłonił oczy! Nic nie widzę!
− Co wy mu daliście do cholery?!
− To, co kazałeś…
− Ale to nie miało spowodować, żeby widział rzeczy, których nie ma! Spokojnie, kochanie… − dodaje ciszej. – Zaraz coś ci podadzą i to minie. No co tak stoicie?!
− Aki, on mnie dotyka, całuje…
− Nikt cię nie dotyka ani nie całuje, tylko ja mam prawo to robić.
− Ja go czuję… − Zaczynam płakać.
− Cichutko – szepcze potwór, ścierając moje łzy ustami.
Nagle czuję ukłucie w rękę, a po chwili postać zabiera dłoń z moich oczu. Zjawy bledną, moje powieki opadają, a kiedy je na moment z trudem unoszę, przy moim łóżku siedzi jedynie Aki.
− Zostań ze mną – proszę.
− Zostanę – obiecuje, a ja zasypiam.

6 listopada 2013

86. Butterfly (Masatoshi x Yoichi)



Tytuł: Butterfly
Pairing: Masatoshi x Yoichi
Notka autorska: Napisałam to przed chwilą i zapragnęłam się z Wami podzielić. W one-shocie pojawia się motyw rozdartej sosny. A ponieważ piszę o Japonii, sosnę zamieniłam na wiśnię. W następnej notce przewiduję czwartą część White Eden.

Lubił wspinać się na wzgórze. Siadać pod drzewem wiśni, które gałęziami obsypanymi kwieciem, ocieniało jego sylwetkę zmęczoną trudami mijającego dnia. W tym miejscu wieczory były magiczne i mógłby przysiąc, że w żadnej innej części miasta, ani nawet kraju, ani nawet świata, nie wiedziałby tak pięknego zmierzchu.
Niebo zabarwione różową nutą, która osiadała również na zamazanych krawędziach chmur, niby zamkniętych powiekach utrudzonego dnia, którego jedynym marzeniem jest zapadnięcie w sen. Delikatny wiatr strącający kwiaty z gałęzi. Różowe płatki spadające na jego ubrania..
Brał przykład z dnia i również zamykał powieki. Czasem zasypiał, a podczas snu śnił. O czym śnił można tylko przypuszczać. Ale musiały być to przyjemne sny, gdyż podczas odpoczynku, jego usta układały się w uśmiechu.
Drzewo wiśni rosło w sposób dość specyficzny. Jedna jego część solidnych korzeni kurczowo wpijała się w ziemię, zaś pozostałe korzenie zdawały się być słabe i smętnie zwisały nad doliną, gdzie na dnie roztaczało się zwyczajne, codzienne życie. Rozciągały się kwadraty pól, gdzieniegdzie poustawiane były domki mieszkalne, które z tej perspektywy przypominały tekturowe zabawki. Takie kruche jak te korzenie zwisające wysoko nad nimi.
Mówiono, że z tego urwiska wiele osób, gnanych beznadziejnością i brakiem sensu własnego istnienia, skakało w dół, ku dolinie. Mówiono, że nie raz można było zobaczyć spadającą sylwetkę kolejnego samobójcy. Ale to były tylko opowiastki, a on w nie nie wierzył. Bo jak miejsce tak urocze, może być tak naprawdę punktem spotkania człowieka ze śmiercią?
Nigdy nie spotkał tu śmierci. Spotkał kogoś zupełnie innego. Kogoś, kogo mógłby określić definicją życia. Na imię miał Yoichi. Oczy miał szczere tak bardzo, że można było wyczytać z nich wszystko, a serce tak złote jak włosy. Dobry, poczciwy chłopak, który każdemu zawsze chciał pomóc, który był zdolny do tego by się rozpłakać na motylkiem z postrzępionym skrzydełkiem. Nie zauważał nawet, że on sam był takim motylkiem. Delikatnym, małym stworzeniem, które potrzebowało opieki. Dlatego Masatoshi starał się zawsze o niego dbać. Starał się otoczyć go opieką, jak obejmuję się dłońmi wspomnianego wcześniej motyla z naderwanym skrzydełkiem, aby nie zrobił sobie krzywdy, aby ochronić go przed chłodem, panującym na dworze. Panującym również w niektórych ludzkich sercach, które były na tyle nieczułe, że mogłyby skrzywdzić Yoichiego. A do wyboru miały wiele różnych sposobów…
Yoichi podszedł do śpiącego Masatoshiego i przytulił głowę do jego piersi. Chłopak uniósł odrobinę powieki i z uśmiechem objął ramionami swojego motyla. Tak bardzo za nim tęsknił…
I razem zapadli w sen. A co im się śniło? O tym można snuć już tylko przypuszczenia.
***
Często jest tak, że szczęście zostanie człowiekowi odebrane. Nad szczęściem Masatoshiego i Yoichiego unosiła się złowroga chmura, zupełnie niepodobna do powiek, które płynęły po sklepieniu. Była szara i chłodna. Przypominała raczej posępną mgłę niż niewinny, zabarwiony na różowo obłoczek.
Nie wiadomo, co sprawiło, że Masatoshi zostawił Yoichiego. Tak samo, jak nie wiemy, o czym opowiadały ich sny. Jednak to nie jest tak istotne. Ważne jest to, że Yoichi nie podniósł się po czymś takim. Na początku przychodził na wzgórze, mając nadzieję, że spotka tam Masatoshiego, że będzie mógł chociaż na niego spojrzeć, bo rozmowa byłaby już marzeniem. Ale Masatoshi nie przychodził, aż w końcu Yoichi przestał. Zaszył się w swoim pokoju i potrafił siedzieć w nim całymi dniami. Ostatecznie podjął decyzję… Chciał odciąć się od cierpienia. Chciał zapomnieć. Przecież miał do tego prawo.
Udał się na wzgórze. Zauważył, że wiśnia przechyliła się niebezpiecznie ku urwisku. Zauważył, że niegdyś mocne korzenie nie dają już rady jej utrzymać. Tak samo było z nim. Bez Masatoshiego nie potrafił zatrzymać przy sobie swojego życia, swojego zdrowego rozsądku. Wariował…
Spojrzał na panoramę, na życie które trwało w najlepsze tuż pod jego stopami. Życie, z którym on się zaraz pożegna.
Nie zawahał się. Skoczył…
Motyl po raz pierwszy leciał.
Wiatr plątał się w jego złocistych włosach.
Kobieta, myjąca naczynia w kuchni, zobaczyła zarys czarnej sylwetki na tle piętrzącej się góry. Kolejny samobójca…
Bądź wolny, motylku… − pomyślała z goryczą i sięgnęła po telefon.
***
Masatoshi siedział pod drzewem. Nie było na nim kwiatów. Od śmierci Yoichiego przesunęło się jeszcze bardziej ku rozwartej przestrzeni, pod którą roztaczała się dolina, dając sygnał, że niedługo podzieli los osób, które przyszły tu odebrać sobie życie. W końcu i na nie musi przyjść pora.
Masatoshi uwierzył. Uwierzył w opowieści, kiedy jego motyl postanowił zmienić legendę w rzeczywistość.
Na korze ktoś wyrył napis: „Kocham Cię”… Żywica niczym strugi łez, zostawiła zaschnięte szlaki. To drzewo krwawiło, płakało… Tak jak płakało niebo, z którego sączył się deszcz. Tak jak płakał Masatoshi, którego nogi zwisały smętnie z krawędzi urwiska, niczym korzenie zmęczonej życiem wiśni.
Napis pojawił się tego dnia, w którym zniknął Yoichi. Czy to był on? O tym można snuć już tylko przypuszczenia.