29 sierpnia 2012

8. My Lord cz. II (Tatsuro x Hiroto)



Tytuł: My Lord
Paring: Tatsuro x Hiroto
Od autorki: Druga część mojego opowiadania. Jest już trochę dłuższa. Jakoś nie umiem pisać długich rozdziałów. :c Wybaczcie.

CZĘŚĆ II
Mrok panujący wokół rozpraszają światła samochodu, którym suniemy po szosie. Jego dłoń o długich palcach zaciska się na moim kolanie. Podskakuję i próbuję się odsunąć, co trochę uniemożliwiają mi skute dłonie. Chyba go tym denerwuję, bo zły chwyta mnie za ramię i przyciąga do siebie.
− Jeszcze raz spróbujesz się ode mnie odsunąć, to inaczej porozmawiamy – szepcze mi do ucha, sadzając mnie sobie na kolanach. Drżę ze strachu, kiedy czuję pod sobą jego uda i oplatające mnie w pasie silne ramiona.
Łzy gromadzą się w kącikach moich oczu i niespodziewanie je opuszczają. Nie mam nawet jak ich wytrzeć czy chociażby zasłonić twarz, aby przypadkiem ich nie zobaczył, by nie widział jak jestem  żałosny. W sumie nawet nie wiem, dlaczego mi na tym zależy. Ten potwór pewnie nie raz widział już łzy. Kolejne nie zrobią na nim wrażenia.
− Jak masz na imię? – pyta. Jego głos jest zimny i wywołuje nieprzyjemny dreszcz.
− Ogata − odpowiadam cicho.
− Ja jestem Tatsuro. Ale zwracaj się do mnie panie. Powiedz mi, Ogata, masz przyjaciół?
− Miałem.
− Co to znaczy „miałem”?
− Dopóki mnie nie porwali miałem przyjaciół.
− A jak na ciebie mówili?
− Hiroto.
Na samo wspomnienie o moim poprzednim życiu po policzkach spływa więcej łez. Dom Tatsuro okazuje się pałacem zbudowanym w stylu rokoko i postawionym pośród żywopłotu, który układa się w wymyślny labirynt. Szofer otwiera drzwi. Tatsuro wypycha mnie z samochodu, przez co ląduję na kolanach. Chwyta mnie za ramię i stawia na nogi. Żeby dojść do jego domostwa, musimy pokonać kilka korytarzy, a droga, która prowadzi do wielkiego ogrodu, gdzie stoi budynek, jest bardzo kręta i ma skłonności do znikania za kolejnym ślepym zaułkiem.  Wreszcie docieramy do skąpanego w świetle księżyca kwadratu ogrodu pełnego pięknych zapachów.
Pokonujemy schody i wchodzimy przez drzwi wejściowe do środka. Hol jest jasnym przestronnym pomieszczeniem, które pomieściłoby całe moje mieszkanie. Czuję się jeszcze mniejszy niż jestem w rzeczywistości. Tatsuro wchodzi po schodach i kieruje się do drzwi na końcu korytarza. Za nimi kryje się ogromny pokój z wielkim łożem. Pomieszczenie aż tonie we wszechobecnym bogactwie. Brunet popycha mnie na łóżko. Ląduję na nim twarzą do poduszki. Odwracam się na plecy, żeby widzieć poczynania mojego oprawcy. Przygląda mi się z zainteresowaniem, po czym powoli wspina się na posłanie. Próbuję odsunąć się pod ramę. Idzie mi to nieudolnie, ponieważ nadal mam unieruchomione ręce. Tatsuro chwyta mnie za łydkę i przyciąga do siebie. Leżę pod nim, starając się jakoś zapanować nad strachem. Nie chcę, by do końca mnie sparaliżował.
− Nie rób tego… − proszę, kiedy jego smukłe palce rozpinają moje spodnie i ściągają je wraz z bielizną.
− Chyba zapomniałeś, jak masz się do mnie zwracać. Poza tym, nie po to cię kupiłem, żebyś teraz leżał i nic nie robił.
− Proszę, panie – mówię, mając nikłą nadzieję, że go tym odrobinę udobrucham.
− Proś, proś. I tak nic ci to nie da.
Zaciska swoje dłonie na moich biodrach i unosi je do góry. Wdziera się brutalnie w moje wnętrze. Czuję, jak się we mnie porusza, jak przyspiesza swoje ruchy, by na chwilę zwolnić i ponownie się we mnie wbić. Krzyczę i proszę, żeby przestał. Ponieważ leżę na rękach, kajdanki boleśnie wżynają mi się w plecy. Każde pchnięcie zdaje się wydłużać moje cierpienie w nieskończoność. Wreszcie, po czasie, który zdaje się trwać wieczność, osiąga spełnienie i wypełnia mnie nasieniem, które miesza się z moją krwią. Po moich udach spływają perłowe i szkarłatne wstęgi. Wychodzi ze mnie, pochyla się i szepcze mi do ucha:
− Dawno nie rżnąłem prawiczka. Zdążyłem zapomnieć, jak to jest.
Łzy cisną mi się do oczu. Pozwalam im swobodnie spływać po policzkach. Teraz nie zależy mi na ukrywaniu ich. Tak wygląda mój pierwszy raz? Nie płaczę już z bólu i upokorzenia. Raczej z furii i bezradności, przy czym zdecydowanie dominuje to pierwsze.
− Ryczysz? – pyta zdziwiony. – Aż tak słaby jesteś? Myślałem, że będziesz silniejszy od swoich poprzedników. Miałem nadzieję, że trochę dłużej się tobą zabawię.
Dłużej już tego nie wytrzymuję.
− Nienawidzę cię! – wybucham, za co dostaję od niego w twarz. Wymierzam mu kopnięcie. Moja noga zderza się z jego policzkiem. Tatsuro opada na łóżko, dotykając dłonią swojej twarzy.
− Przegięłaś, suko! – Rzuca się w moim kierunku w momencie, w którym zrywam się z posłania i, ignorując ból, biegnę do drzwi. Modlę się, żeby były otwarte. Nagle jego ręce obejmują mnie w pasie i Tatsuro unosi mnie.
− Zostaw! – krzyczę, wierzgając w powietrzu nogami. Rzuca mnie na łóżko i siada na nim. Zsuwam się z niego z zamiarem ponownego udania się w kierunku drzwi.
− Do cholery jasnej, gówniarzu, przestań uciekać! – Powala mnie ręką na pościel. Jego rozczapierzone palce napierają na moją klatkę piersiową, przez co nie mogę się podnieść. Całym ciałem przyciskam swoje dłonie do materaca, co mnie boli i sprawia, że jest mi niewygodnie.
− Puść mnie. Ręce mi już zdrętwiały – żalę się, mając nadzieję, że wywołam tym u niego coś na kształt współczucia. Na mojej nadziei się kończy, bo niewzruszony odpowiada:
− Dobrze ci tak. Miało boleć.
− Jesteś potworem! Dlaczego to robisz? – pytam ze łzami w oczach. – Dlaczego czerpiesz przyjemność z czyjegoś cierpienia?
Wzrusza ramionami.
− Lubię to. Po prostu. Ale nie martw się. Na razie mam cię dość. Za to jutro… − Pochyla się i bez wyczucia przygryza płatek mojego ucha. Krótki pisk opuszcza moje gardło, na co on odpowiada śmiechem. – Ale w tej szmacie nie pozwolę ci chodzić – mówiąc to zrywa ze mnie moją brudną podziurawioną koszulkę. Moje spodnie wraz z bokserkami poniewierają się na podłodze.
Tatsuro podchodzi do szafy i wyciąga z niej czarny połyskujący materiał. Rzuca we mnie lateksowymi spodniami.
− Załóż to.
− Nie mam jak…
Przewraca oczyma, podchodzi do mnie, pomaga wstać (jeśli szarpnięcie za ramię i postawienie na podłodze można nazwać pomocą) i zwinnym ruchem zakłada na mnie odzież. Nie łatwiej byłoby mnie po prostu rozkuć?
− Czy one nie są za małe? – pytam, czując jak materiał opina moje łydki, uda oraz krocze.
− Są w sam raz – zapewnia, patrząc na mnie z politowaniem.
Wyglądam idiotycznie. Tak się zresztą czuję.
− Chyba nie każesz mi w tym chodzić…
− A niby po co je na ciebie założyłem? Rany, kupiłem skończonego idiotę. – Wznosi oczy do góry.
− Tylko nie idiota – mówię cicho.
− Co powiedziałeś?
− Nic.
− Kładź się już spać. Przed tobą ciężki dzień.
Wzdrygam się na te słowa, ale posłusznie kładę na łóżku.
− Rozkuj mnie, proszę. Tak nie zasnę…
− Zaśniesz – mówi z przekonaniem, kładąc się przy mnie. Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Zamykam oczy, a łzy tulą do snu moje powieki.

22 sierpnia 2012

7. Mr. Box (Bou x Kiyozumi)



Tytuł: Mr. Box
Paring: Bou x Kiyozumi
Od autorki: Kolejny one-shot napisany wspólnie. Tego też nie traktujcie poważnie. Przepraszam, że zrobiłyśmy z nich takich idiotów, ale to było na potrzeby opowiadania. Mamy nadzieję, że komuś się spodoba. Inspiracją było to zdjęcie:

Właśnie zajmowałem się jakże ciekawym zajęciem, mianowicie gryzieniem kartonu, kiedy niczym Houdini pojawił się za mną Bou.
− Hej, Kiyozumi – przywitał się blondyn.
− Sześć – odpowiedziałem, nadal żując karton.
Chłopak przylgnął do mnie, obejmując ramionami w pasie. Wyplułem tekturę, pytając:
− Co ty robisz?
− A przytulam cię. Nie zauważyłeś?
− Um… okej – odparłem, wracając do konsumowania pudełka. Smak tego kartonu był niebiański. Jeszcze nigdy w życiu nie jadłem tak dobrej tektury. Nawet karton po butach mojej mamy nie był tak smaczny jak ten! A warto dodać, że tamten przesiąknięty był zapachem skóry, co nadawało nutkę gorzkiego posmaku[1].
− Dlaczego żujesz ten karton? – zaciekawił się Bou.
− Bo lubie – odparłem, z pełnymi ustami.
Chłopak wtulił się we mnie bardziej.
− A dałbyś mi spróbować?
− Kartonu? Jasne.
Już miałem zamiar się podzielić, kiedy blondyn się zaśmiał.
− Nie o to mi chodziło.
Odwróciłem się w jego stronę.
− A o co? – zapytałem
− No ciebie – odpowiedział, następnie muskając moje usta.
Zamarłem, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma.
− A-ale, Bou…  Jestem teraz bardzo zajęty – jem karton! – Odgryzłem spory kawałek tektury.
Bou spojrzał na mnie jak na kretyna, po czym zaśmiał się o mało nie przewracają na podłogę.
− Mój mały głuptasek. – Poczochrał moje włosy.
Przecież jestem wyższy, do cholery!
− Nie obchodzi mnie, że jesteś zajęty. Mam na ciebie ochotę. A jak mam na coś ochotę, to po prostu to robię. – Zbliżył się do mnie, wpatrując się we mnie z dołu. Wyglądał jak przerażające dziecko z horroru. Następnie popchnął na stojącą nieopodal kanapę. Tyle że… nie wylądowałem na tapczanie, ale na podłodze. Bou złapał mnie za koszulę, pociągnął na sofę i usiadł na mnie.
− Bou, czekaj, ja jestem prawiczkiem[2]! – krzyknąłem, kiedy rozpinał moje spodnie. Przytuliłem mocniej mój karton, obawiając się tego, co zaraz nastanie.
− Spodoba ci się, zobaczysz – obiecał, całując mnie delikatnie w usta.
− Ale ja nie chcę…
− Ale ja chcę.
− Czy ja i mój karton się nie liczymy?
− Karton tak, ty nie.
− Karton jest po mojej stronie. Prawda, kartonie? – zapytałem.
− Tak – zmieniłem głos, dubbingując pudełko.
− Ej, ten karton mówi! – powiedział Bou.
− A jak – odparłem z dumą.
− Dobra, kończmy z gadaniem. Kochajmy się! – wykrzyknął blondyn, zsuwając ze mnie spodnie wraz z bokserkami.
− Gwałt nazywasz kochaniem się? Stary miej litość, ja naprawdę jestem prawiczkiem…
− To mnie jeszcze bardziej podnieca – wyznał gitarzysta, pochylając się nade mną i przygryzając płatek mojego ucha.
− Nie dotykaj, zboczeńcu. Kartonie, ratuj!
− Twój karton ci nie pomoże.
Uniósł moje biodra, podciągając swoją spódniczkę. Ku mojemu zdziwieniu… nie miał bielizny! Co za fleja! A fu…!
Kiedy wszedł we mnie, nałożyłem mu karton na głowę.
− Aaa! – pisnął Bou. – Boję się ciemności!
− Atakuj, kartonie, atakuj!
− Zaraz ja cię zaatakuję. Niech no  się tylko pozbędę tej tektury! – Ściągnął pudło z głowy i cisnął je w drugi kąt pokoju.
− Karton-san!
Zaczął się we mnie poruszać. Chwycił mnie za biodra, abym mu się nie wyrwał.
− Zostaw, zostaw! – krzyczałem, bijąc go po głowie.
− Przestań mnie bić! Bo jak ja cię uderzę…
− Ty? A ty się w ogóle umiesz bić? Z moim kartonem-sama ledwo dałeś radę.
− Dobra, siedź już cicho i pozwól mi ciebie w spokoju gwałcić – powiedział, wbijając się we mnie.
Zacisnąłem usta, żeby nie krzyczeć. Po policzkach spłynęły mi łzy. Dużo słonych łez.
Bou starł je palcami.
− Nie płacz, zrobię ci loda, jeśli chcesz.
− Żadnego loda! Nie, cholera, ja mam tego dość! Złaź ze mnie, perwersie! – Pociągnąłem go za jedną z jego złotych kitek.
− Auu! – pisnął Saitou i uderzył mnie w twarz.
Odpowiedziałem tym samym.
Ta menda mi oddała.
Nie zostawałem mu dłużny.
Biliśmy się tak przez dobre kilkanaście minut, przy czym Bou nadal mnie posuwał, przyspieszając swoje ruchy.
Wreszcie doszedł, zalewając mnie swoją spermą.
− Jesteś obrzydliwy – mruknąłem, krzywiąc się.
− Też cię kocham, maleństwo – zaśmiał się, muskając moje wargi.
− Do cholery, ty niewyrośnięty kurduplu, jestem o głowę wyższy! Poza tym, o czym ty mówisz?
− No… kocham cię. – Wzruszył ramionami.
− A ćpałeś coś? Ej, daj spróbować.
− Nie.
− No weź, podzielę się kartonem.
− Nic nie brałem, naprawdę cię kocham. Jesteś dla mnie wszystkim, jesteś moim słońcem, moim życiem, moim najpiękniejszym skarbem…
Przestałem go słuchać. Wystarczyło wspomnienie o moim kartonie i już wypełnił moją głowę.
− Ja to bym zjadł kartona – wyznałem, przerywając nudny wywód Bou.
Blondyn wyglądał na załamanego moimi słowami.
− Ale to nic, i tak cię kocham. – I pochylił się, żeby jeszcze raz pocałować mnie w usta. 

 


[1] Nie pytajcie nas, skąd wiemy jak smakuje karton po butach…
[2] To prawda! xD


21 sierpnia 2012

6. Sweterek (Kenji x Shindy)



Tytuł:  Sweterek
Paring: Kenji x Shindy
Od autorki: One-shot pisany wspólnie z ShiNdą. Nie traktujcie go poważnie. Pisany około godziny dwudziestej czwartej, tak że tego… Miłej lektury. ^ ^” Łapcie jeszcze nasze "dzieło":


Stałem w garderobie, kiedy nagle zaatakował mnie Kenji. Zaatakował to może zbyt przerysowane słowo, po prostu się na mnie rzucił.
− Co ty robisz, idioto? – zapytałem, kiedy objął mnie ręką w pasie.
− Nic takiego. Niezła dupcia – mruknął, gdy drugą dłonią ścisnął mój pośladek.
− Nie dotykaj mnie – pisnąłem, próbując się odsunąć, na co on przytrzymał mnie mocniej.
Zignorował mnie, sunąc ręką po moich pośladkach, a następnie wkładając je między moje nogi.
− Bierz te łapy, zboczeńcu! – Zacząłem się wyrywać, a on obrócił mnie przodem do siebie, chwycił za ramiona i zmusił, bym przed nim uklęknął.
Szybkim ruchem rozpiął rozporek.
− A teraz… − zrobił długą pauzę – ssij mi fiuta!
Zaniemówiłem.
− Chyba cię pojebało! – krzyknąłem, starając się nie patrzeć na jego krocze.
− Tak, pojebało mnie. Ale nie zmieniaj tematu i bierz się do dzieła.
Chwycił mnie za włosy.
− Zostaw moje doczepy!
− Pieprzyć twoje doczepy, teraz liczy się tylko mój fiut.
Wepchnął mi do ust swojego członka i szarpiąc mnie za włosy zaczął poruszać moją głową.
W kącikach moich oczu nagromadziły się łzy, które spłynęły po policzkach.
Kenji zaczął się głupio śmiać, jak wariat. Bez żadnego powodu.
Próbowałem krzyczeć, szarpałem się i wbijałem paznokcie w jego nogi. Niestety nic sobie z tego nie robił, nadal śmiejąc się jak debil.
Wpychał swojego penisa coraz głębiej w moje gardło, przez co zacząłem się krztusić.
Nagle Kenji zaczął… śpiewać? Właściwie to fałszował:
− Moja suczka – Shindy – pojechała do Indii i zrobiła mi loda, penis stoi mi jak kłoda.
Zaczynałem się go jeszcze bardziej bać. Biłem pięściami jego łydki. Ale i tak nic to nie dało.
W końcu doszedł, zalewając moje usta spermą. Biała strużka spłynęła po mojej brodzie i wylądowała na moim sweterku.
Ze złości ugryzłem go w penisa.
− Ała! Pojebało cię?!
− Mój sweterek! Pobrudziłeś mój sweterek! – wrzasnąłem. – I puść wreszcie moje włosy. To mnie boli…
− Mnie też bolało!
− Nie trzeba było brudzić mi sweterka!
− Nie moja wina, że przełykać nie umiesz!
Puścił mnie. Zerwałem się z podłogi, uderzyłem go w twarz i wybiegłem z płaczem z garderoby.
Jak ta świnia mogła mi to zrobić? I, co najgorsze, zniszczyć mi sweterek?!

Informacja.

Pomimo tego, że pewnie jesteście zawiedzione, iż nie pojawiają się tu teksty o the GazettE, postanowiłyśmy, że będziemy dodawać częściej notki, ponieważ lubimy to robić. ;] Mała liczba komentarzy nas nie zraża. Szkoda tylko, że tak stronicie od mało znanych zespołów, które przecież również zasługują na uwagę. Nie rozumiemy, co Gazeciarze mają takiego w sobie, że aż tak ich uwielbiacie. Owszem, są fajni, grają dobrą muzykę, ale ile można o nich czytać? Dlatego my chcemy, aby nasz blog się wyróżniał i zapoznamy Was z tymi bardziej niszowymi zespołami, a co.



ShiNda i Black Cherry

11 sierpnia 2012

5. My Lord cz. I (Tatsuro x Hiroto)


Tytuł: My Lord
Paring: Tatsuro x Hiroto
Od autorki: Ponieważ jest to za długie na one-shota, postanowiłam podzielić to na części. Pierwsza jest króciutka, ale to tylko takie jakby wprowadzenie. Potem będzie dłużej.

CZĘŚĆ I
Przestraszony, czekam na swoją kolej. Sznur ludzi przede mną nieubłaganie maleje. Chciałbym, żeby chwila oczekiwania trwała wiecznie. Chciałbym posiadać magiczny zegarek, który zatrzymuje czas. Ale w tym miejscu nie posiada się niczego, nawet zegarka, o magicznych już nie wspomnę. Dlatego nie wiem, ile już tu jestem. Może tydzień, może dwa, może miesiąc. Nie wiem nawet, jaka jest pora dnia, ponieważ wiecznie siedzę w ciemnej piwnicy pozbawionej okien razem z innymi. Wszyscy z przerażeniem oczekujemy dnia, w którym nadejdzie moment, kiedy nas stąd zabiorą. Ci, którzy stąd wyszli, nigdy nie wracają… Mój moment nastał dziś. Przyszedł po mnie jeden z mężczyzn i siłą wyciągnął na zewnątrz. Ustawiłem się w kolejce i tak czekam aż nadejdzie mój czas wyjścia na scenę. Czarnowłosa dziewczyna przede mną wchodzi, jeden z rosłych mężczyzn, którzy nas pilnują, odsłania przed nią kurtynę. Po kilkunastu minutach już jest po wszystkim i zaraz dowiem się, co takiego skrywa brunatna płachta i gdzie znikają te wszystkie przerażone nastolatki.
− Twoja kolej, ślicznotko. – Mężczyzna wypycha mnie na podium. Staję przed tłumem ludzi porozmieszczanych po całej sali. Przyglądam im się z narastającym strachem. Nienajlepiej prezentuję się w brudnych dżinsach i podziurawionym T-shircie przed tą wyperfumowaną aurą bogaczy, którzy lustrują mnie pożądliwym wzrokiem mimo mojego zużytego stroju. Zaczyna się licytacja. Prowadzący ją mężczyzna przedstawia mnie niczym towar na straganie:
− Siedemnaście lat, prawiczek. Cena wywoławcza to cztery miliony jenów[1]. Kto da więcej?
Natychmiast zgłasza się osoba z drugiego rzędu:
− Pięć milionów.
− Sześć.
− Sześć i pół.
Ta wyliczanka trwa przez następne minuty, aż kończy ją wysoki młody mężczyzna w czerni. Jest przystojny, bardzo przystojny. Cholera, jest tak przystojny, że odrobinę żałuję, iż nie jestem kobietą. Co nie zmienia oczywiście faktu, że nie mam najmniejszej ochoty zostać jego osobistą dziwką. Odzywa się po raz pierwszy, jak gdyby czekał na odpowiedni moment aż wypowie pokaźną sumę i zaskoczy wszystkich. I udaje mu się to. Cała sala milknie, kiedy mówi:
− Sześćdziesiąt milionów.
− Sprzedane! – wykrzykuje człowiek, stojący tuż przy mnie. Dwóch pozostałych „ochroniarzy” wykręcają mi ręce do tyłu i skuwają je kajdankami. Zostaję popchnięty w ramiona swojego nowego właściciela, który siłą zaciąga mnie do samochodu, stojącego przed budynkiem. Ląduję na tylnym siedzeniu. Mężczyzna siada obok mnie i daje znak szoferowi. Odjeżdżamy.

[1] Cztery miliony jenów – około dwieście tysięcy złotych.