31 maja 2013

46. History Lesson cz. XVII (Masatoshi x Shindy)



Tytuł: History Lesson
Pairing: Masatoshi x Shindy
Notka autorska: Proszę, ostatnia część HL. I chyba najgorsza… Nie podoba mi się. Bardzo mi się nie podoba. Ale i tak będę tęsknić za tym opowiadaniem…
Mam kolejne opowiadanie, napisane dawno temu. Również Masatoshi x Shindy, ale to zupełnie inna historia. Chcielibyście, żebym je teraz dodawała, czy może wolicie jeszcze trochę one-shotów?
Anonimowy: Rozumiem, że Ci się nie podobało, ale jedno jest dla mnie niejasne: jak to nie był w moim stylu? Ja tak praktycznie każdego one-shota piszę…  Um… tylko HL jest napisane tak prosto, a normalnie uwielbiam porównania, bogate opisy itd. ;)
CZĘŚĆ XVII
Łzy rozbijały się o drewnianą podłogę. Minęło już kilka dni, a on nadal się nie pojawił… Pewnie zdążył już o mnie zapomnieć. Zresztą, jakim cudem miałby mnie znaleźć? Sam nie wiedziałem, gdzie jestem…  
Aki przychodził do mnie kilka razy dziennie, by mnie nakarmić i wyprowadzić na dwór, bym mógł załatwić swoje potrzeby, oczywiście cały czas przy mnie stał. Domek, w którym mnie trzymał, był otoczony drzewami, co oznaczało, że znajdujemy się w jakimś lesie…
Drzwi się otworzyły i wszedł do środka. Uśmiechnął się szeroko.
− Jak się czuje moja księżniczka?
− Chcę wrócić do domu – powiedziałem, płacząc.
− Codziennie to powtarzasz. – Przewrócił oczyma.
Spuściłem głowę. Kucnął przy mnie.
− I widzisz do czego to wszystko doprowadziło? – Odgarnął włosy z mojej twarzy. – Gdybyś się zgodził, nigdzie bym cię nie zamykał.
− Dlaczego nie możesz zrozumieć, że kocham kogoś innego?
W milczeniu, gładził palcami moje włosy.
− Niedługo przyjdę – szepnął po chwili i wstał.
***
Leżałem na materacu, czekając na sen. Nie wyobrażałem sobie, że mam zostać tu na zawsze, a na razie wszystko to zapowiadało… Zamknąłem oczy i już prawie zasypiałem, kiedy usłyszałem głos przebijający się przez drewniane ściany. Znajomy głos…
− Shindy? Kochanie, jesteś tam?
− Masatoshi! – krzyknąłem i machinalnie szarpnął rękoma, co mnie jeszcze bardziej zabolało.
− Wytrzymaj jeszcze chwilkę…
Po serii zgrzytów drzwi się otworzyły. Światło na moment mnie oślepiło, ale po chwili Masatoshi zasłonił je własnym ciałem. Podbiegł do mnie i przytulił mnie mocno.
− Tak się bałem… − szepnął, uwalniając moje ręce.
Przyjrzałem się swoim nadgarstkom. Były całe zaczerwienione, a w kilku miejscach pojawiły się rany, z których sączyła się krew.
Masatoshi ujął delikatnie moje dłonie.
− W domu się tym zajmiemy. – Wziął mnie na ręce i opuścił drewniany budynek.
***
− Co teraz zrobimy? Będę musiał zmienić szkołę? – zapytałem, kiedy owijał bandażami moje przeguby.
− Nie przejmuj się tym teraz. – Pogłaskał mnie po głowie. – Najważniejsze jest to, że znów jesteś w domu.
Pocałował mnie delikatnie. Uchyliłem usta, pozwalając mu się w nich zanurzyć. Koniuszkiem języka trącił mój narząd smaku. Moje gardło opuściło stłumione mruknięcie. Oderwaliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam powietrza. Masatoshi uśmiechnął się i poczochrał moje włosy.
− Kocham cię, maleńki. – Ucałował moje zabandażowane nadgarstki.
− Ja też cię kocham – odpowiedziałem, zatapiając palce w jego gęstych włosach.
Wszystkie problemy przestały mieć dla mnie znaczenie. Teraz liczyło się tylko to, że jestem znów w domu z Masatoshim. Moim Masatoshim.

29 maja 2013

45. Bitch (Takuma x Masatoshi)



Tytuł: Bitch
Pairing: Takuma x Masatoshi
Notka autorska: Zrobiłam z Takumy potwora… Uwaga, teraz napiszę coś niesamowitego: ten fic mi się podoba. No, w miarę… Jedno pytanie: jako następną notkę chcecie coś wesołego czy raczej smutnego? I obiecuję, że postaram się w końcu dodać History Lesson.
Inspiracja:


Mój rysunek:


I mały bonus:
 Tym przystojniakiem jest nikt inny, jak nasz 
kochany nauczyciel, który uwielbia molestować 
nieletnich. Tak, Masatoshi. :3 Słodziak, prawda? 



Fani naszego zespołu mają całkowicie błędne wyobrażenie co do Takumy. Podczas wywiadów i koncertów widzą uroczego, nieco tajemniczego chłopaka, który nikomu nie zrobiłby krzywdy. Ale to tylko fałszywa otoczka, która pęka, kiedy zamkną się za nami drzwi naszego mieszkania. Wtedy Takuma pokazuje swoją prawdziwą twarz. Wtedy z uroczego anioła zmienia się w despotycznego tyrana. Wtedy krzyki i wyzywanie mnie od suk czy kurew są najmniej bolesnymi doświadczeniami. Najbardziej boli, kiedy podniesie na mnie rękę. Zwłaszcza za pierwszym razem. Moje łzy były wtedy tak słone, że piekły mnie w policzki, kiedy się o nie ocierały. Gdy mnie uderzy, czuję, że jestem nikim innym, jak tylko tą wspomnianą wcześniej przez niego suką. Natura poskąpiła mu wzrostu, ale nie siły…
Zdarzają się dni, kiedy Takuma lubi się mną pobawić. Tak jak dzisiaj, gdy założył mi obrożę na szyję.
− Takuma, to nie jest zabawne – mówię, klęcząc na podłodze, kiedy chłopak zapina smycz na obroży.
− Bo nie miało być zabawne, głuptasie. – Gitarzysta czochra moje włosy.
Przyglądam się mu uważnie, obawiając się tego, co zamierza zrobić.
− Może przejdziemy się na spacer? – proponuje, ciągnąc mnie w kierunku drzwi.
− Chyba zwariowałeś. Nie wyjdę w tym na dwór – zapieram się, starając nie skomleć z bólu, mimo że czarny pasek wżyna mi się w skórę.
− Rany, tylko żartowałem. Przecież nie zrobiłbym ci takiego świństwa, głuptasku. – Nachyla się nade mną i muska palcem wskazującym mój nos.
„Głuptas” jest jedynym pieszczotliwym słowem, którym mnie określa. W jego słowniku nie ma miejsc na „kochanie” czy „skarbie”. Może po prostu nie jestem ani jego kochaniem, ani jego skarbem? Zresztą nie o słowa mi chodzi, ale o czyny. Nie musiałby mówić do mnie „skarbie”, gdyby jak swój skarb mnie traktował.
Nie wiem, czy to jakaś reguła, ale zauważyłem, że wszystko, co okrutne musi być piękne.  Takuma jest potwierdzeniem tej tezy. Jest piękny, bardzo piękny. Ma cudowne czarne oczy o głębokim spojrzeniu. Czarne włosy, pośród których wyraźnie wybijają się różowe pasemka, które wyglądają jak maźnięte pędzlem wstęgi przecinające czarne tło. Te różowe pasma to moje ulubione miejsca na jego głowie. Dodają mu uroku.
Takuma jest niską osobą o krótkich nogach, co wygląda trochę komicznie, kiedy zwróci się uwagę, że jego tułów jest dłuższy od dolnych kończyn. Dlatego to dla mnie upokarzające, że ten mały człowieczek o krótkich nóżkach ma nade mną taką przewagę. Ale kim ja jestem, by się mu sprzeciwić? Nikim innym jak tylko jego kurwą.
Lubię, kiedy zakłada czarne rurki. Lubię patrzeć jak dżinsowy materiał opina jego nogi i zgrabne pośladki. Zauważam, jak bardzo przez ten czas, który razem jesteśmy się od niego uzależniłem. Od jego różowych pasemek, jego nóg, jego niewielkiej postury. Darzę go uczuciem, którym nie darzyłem jeszcze żadnej innej istoty. Dlaczego on tego nie odwzajemnia? Dlaczego jestem tylko jego zabawką? Wreszcie, dlaczego pozwalam mu na takie traktowanie mojej osoby? Boję się odrzucenia, boję się, że jeśli nie spełnię choćby najdrobniejszej jego zachcianki, zostawi mnie.
Tymczasem Takuma ciągnie mnie w kierunku łóżka.
− Kładź się – rozkazuje, a ja – posłuszna dziwka – wykonuję jego polecenie, kładąc się na brzuchu. Wtulam twarz w poduszkę, czekając na ciąg dalszy.
Przywiązuje smycz do ramy, wsuwa dłonie pod moje biodra i rozpina mi spodnie, następnie je zsuwając. Potem ściąga bokserki. Słyszę dźwięk zamka błyskawicznego przy jego rurkach. Czarnych rurkach. Takich jak lubię najbardziej. Takuma wie, co zrobić, by mnie od siebie uzależnić.
Przytula się do mnie, ale nie jest mi przez to dobrze. Pewnie dlatego, że to nie jest uścisk zapewniający bezpieczeństwo. To uścisk, który ma mi uświadomić do kogo należę i ostrzec, że zaraz się o tej przynależności przekonam. To również uścisk, który jest potrzebny do tego, by się ze mną kochać. To niemożliwe bez zbliżenia. Gdyby Takuma mógł mnie gwałcić na odległość, pewnie by to robił.
Wchodzi we mnie gwałtownie i z niemalejącą gwałtownością zaczyna się we mnie poruszać. Uprawialiśmy seks wiele razy, ale przy żadnym z nich nie odczuwałem rozkoszy. Po prostu to jedno z najcudowniejszych doznań na świecie nie sprawia mi przyjemności. Dzisiaj nie jest inaczej. To nie jest wyznanie miłości, to jedynie pokazanie mi, kto tu jest górą, kogo mam się słuchać i komu podlegam, to jedynie sposób, by zaspokoić swoje żądze.
Zagryzam wargi i zamykam oczy. Czekam aż opuści moje wnętrze albo chociaż uczucie dyskomfortu zmieni się w przyjemność, ale ono nie mija. Bo jakby się to miało stać, skoro on nawet nie daje mi przyzwyczaić się do tego wypełnienia?
Wymierza mi kolejne pchnięcia, a każde jest szybsze od poprzedniego. Dokąd on się tak spieszy? Dlaczego robi to tak szybko? Kiedyś myślałem, że chce to jak najszybciej zakończyć, abym już nie cierpiał, gdy skarżyłem się, jak mnie boli. Potem dotarło do mnie, że najzwyczajniej w świecie chce już osiągnąć spełnienie, ponieważ pożądanie niemalże rozrywa go na kawałki. Ile bym dał, żeby jego miłość do mnie była równie silna, co pragnienie poczucia jak moje mięśnie zaciskają się na jego członku.
Kiedy już nie wytrzymuję z bólu i obawiam się, że zaraz zacznę krzyczeć i błagać go, żeby przestał, zaciskam zęby na poduszce. Nie chcę dawać mu satysfakcji. Dłoń Takumy chwyta mnie za włosy i unosi moją głowę.
− Krzycz, suko – szepcze mi do ucha.
Nie wytrzymuję już tego. To za dużo. Łzy spływają mi po policzkach, otwieram usta, a moje gardło opuszcza krzyk bólu.
Jego palce przenoszą się z moich włosów na obrożę i ciągną mnie ze sobą, kiedy jego ciało wygina się w łuk. Chwytam palcami czarny pasek, próbując odciągnąć go od mojej szyi. Czuję jak wpija mi się w skórę, jak mnie dusi…
Z ust Takumy również wypływa krzyk. Ale zupełnie inny niż mój. Jego krzyk jest krzykiem rozkoszy, do której ja go doprowadziłem. Puszcza mnie, opadam na poduszkę, na moich plecach ląduje Takuma. Udało się. Po raz kolejny wytrzymałem wyczerpujący seks, który mi zaserwował. Spełniłem jego zachciankę, więc mnie nie zostawi. Pozwoliłem założyć sobie obrożę, traktować się jak zwierzę, więc nie może, nie ma prawa mnie zostawić.
Dlaczego nikomu nie mówię o tym jak traktuje mnie mój partner? Po pierwsze, nikt by nie uwierzył. Z nas dwóch to ja bardziej pasuję do jego roli (teraz już widać, jak pozory mylą). Po drugie, kocham go i jedyne czego pragnę, to być z nim do mojej śmierci. Nie chcę nikogo innego, chcę mojego Takumę, z różowymi pasemkami, krótkimi nogami i zamiłowaniem do niekonwencjonalnych zabaw. Po trzecie… a kim ja w ogóle jestem? Nikim innym jak jego posłuszną, oddaną, po uszy zakochaną w nim suką.

25 maja 2013

44. Caps Lock (Masatoshi x Yoichi)



Tytuł: Caps Lock
Pairing: Masatoshi x Yoichi
Notka autorska: Dziękuję BeatleStarr. Za inspirację. :* Jak widzicie zmieniłam szablon, trochę się namęczyłam przy ustawianiu, ale jest. Mam nadzieję, że się Wam podoba. :3 Co do one-shota, jest dość humorystyczny i bardzo leciutki. Taka odskocznia od tego całego smutku i przygnębienia, które gości w innych moich tekstach.

− Nie działa! – krzyczy zirytowany Yoichi, stukając palcem klawisz Caps Lock.
− No nie działa. Co mam ci na to poradzić? – Sięgam po kieliszek.
− Gdzieś ty kupił tego laptopa?
− Na jakimś targu staroci. Nie pamiętam kiedy…
− No oczywiście! Nie dość, że stary, to jeszcze pewnie umarł ktoś przy nim, pisząc swój testament…
− Rany, Yoichi… I tak właśnie wyglądają rozmowy z tobą.
− Jak ci się nie podoba, to mogę zaraz wrócić do domu.
− Yoichi, siadaj.
− Nie! Ja zaraz jadę. Ile zapłaciłeś za tego laptopa?
− Jakiś fachowiec zobaczy i się naprawi.
− I weźmie za to pieniądze. Inni to mają facetów. Takich, którzy nie wydają pieniędzy na stare laptopy z niedziałającymi Caps Lockami. – I zaczyna płakać.
− Yoichi, chyba nie będziesz płakać przez laptopa…
− Moje życie jest jak ten laptop! Wygląda w miarę dobrze, ale jest zepsute, wszystko zepsute. Nie działa, tak jak ten Caps Lock.
− Yoichi…
− Żeby to nie można było kupić porządnego laptopa. Shindy… Shindy ma dobrego laptopa. Ostatnio sobie kupił. Ale ty nie! Ty musisz mieć starocia! A ten laptop Shindy’ego to taki nowoczesny. I działa! Wszystkie klawisze działają.
− Wiesz, Yoichi, laptopy są od tego, żeby działać.
− A twój działa? Działa? – Głos mu się łamie.
Biorę do rąk laptopa i idę w kierunku okna.
− Co robisz?
− Wyrzucam go.
− Ale nie przez okno. Wracaj tu z tym laptopem, świrze. Wracaj, mówię!
Otwieram okno. Zimne powietrze wpada do pokoju. Opuszkiem stukam ten cholerny Caps Lock.
− Działaj! No działaj! Bo cię wypierdolę! – Wchodzę na parapet.
− Złaź w tej chwili, pijaku! Zabijesz się!
− Auć, nie wal tak! – jęczy laptop.
− Ja pierdzielę, Yoichi, ten komputer mówi! – wykrzykuję.
− Gdybyś tyle nie chlał, to by nie mówił! Z kim ja jestem? Świr i pijak w jednej osobie.
Słyszę szmery z korytarza. Odwracam głowę. Yoichi zakłada buty, mrucząc:
− Ostatni raz tutaj byłem. Więcej mnie nie zobaczysz.
Zawsze tak mówisz – myślę i spadam z parapetu na twarde panele.
***
Kiedy się budzę, leżę na podłodze, tuląc do piersi laptopa. Już się nie odzywa. Ekran pęka, moja głowa pęka. Yoichi miał rację. Do dupy z takim gratem!
Dzwonek do drzwi. Z trudem wstaję i idę otworzyć. W progu stoi Yoichi. Wiedziałem, że wróci.
− To jest ostatni raz. Więcej do ciebie nie przyjdę – ostrzega. I wchodzi do środka. I rozgląda się po pokoju. – Ale syf… A ta czerwona plama pod oknem, to krew? – Jego ton się zmienia, staje się łagodniejszy. – Zraniłeś się? – pyta z czułością. A po chwili dostrzega obok plamy rozbitą butelkę i dodaje: − To po winie! Ty pijaku! Z kim ja jestem? Dlaczego ja z tobą jestem? Odpowiedz mi!
− Nie wiem, Yoichi.
− Nie pytałem cię o zdanie!
− Ale, Yoichi…
− Nic nie mów!
Milczę.
− No i dlaczego nic nie mówisz? – burzy się po chwili Yoichi. – Nie masz mi nic do wyjaśnienia?
− Ale sam powiedziałeś…
− Już nic lepiej nie mów.
Wzdycham.
− Co tak wzdychasz? Męczę cię? Dobrze – głos mu drży – w takim razie sobie pójdę. – I siada na kanapie.
− Napijesz się herbaty?
− Herbata za słaba. Daj mi coś mocniejszego.
− Już nie mam.
− Oczywiście, oczywiście! Sam wczoraj wszystko wychlałeś, to nie ma! – I zaczyna płakać. – Za jakie grzechy mam takiego chłopaka? Co zrobiłem źle?
− Nic, Yoichi, przepraszam. – Siadam obok niego ze spuszczoną głową.
− Laptop nie działa, wino się skończyło… Co to za dom? Zaraz widać, że mieszka tu świr. I pijak.
A ten znowu o tym laptopie, ja już zdążyłem zapomnieć… Wstaję i idę do kuchni.
− No i dokąd leziesz? Masz mnie dość, tak? I tyle z tego mam, że z tobą jestem! Mógłbym się tu wykrwawiać, a ty nic byś nie zrobił! Nic!
Z magicznej szafki ze słodyczami wyciągam lizaka. Odpakowując go wracam do Yoichiego, który siedzi na kanapie, ukrywając twarz w dłoniach.
− W dupie mnie masz! Prawda jest taka, że… − Nie dokańcza, ponieważ ujmuję jego twarz i wpycham mu do ust słodki przysmak. A Yoichi znów płacze z tym, że łzy są bardziej obfite.
− No i dlaczego płaczesz? – pytam.
− Bo cię kocham, pijaku!

21 maja 2013

43. Wake Up (Shindy x Kiyozumi)



Tytuł: Wake Up
Pairing: Shindy x Kiyozumi
Notka autorska: Przepraszam, że to nie ostatnia część Hisory Lesson, ale nadal jest na etapie poprawiania, chociaż wątpię, czy coś z tego wyjdzie. Dziękuję za komentarze i cieszę się, że Dope Show się podobało. <3
Przy sprawdzaniu tego kolejny raz myślałam, że nabawię się cukrzycy.

Drzwi się otwierają. Wchodzi Shindy. Rozpoznaję go po krokach. Te należące do niego są zawsze niepewne, zupełnie różnią się od sposobu, w którym lekarze i pielęgniarki wchodzą na moją salę. Dźwięk odsuwanego krzesła. Szelest ubrań, kiedy na nim siada. Ciepło jego dłoni, gdy chwyta moją rękę. Jak zwykle zaczyna opowiadać:
− Cześć, Kiyozumi. Wczoraj wieczorem byłem na zakupach. Nie mieliśmy nic w lodówce. Przy okazji wstąpiłem do sklepu z meblami i kupiłem nową lampę do naszego salonu. Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją postawimy. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Gdybyś tutaj nie leżał tylko był w domu, ze mną, pomógłbyś mi wyborze, prawda? W ogóle, co tam u ciebie? Dobrze? – upewnia się, łamiącym głosem. – Bo… bo u mnie też dobrze… − Słyszę jakiś ruch i cichy szloch. Nie czuję już ciepła jego ręki. Może właśnie ukrył twarz w dłoniach? Nie lubię, kiedy płacze. – Co ja mówię? Nic nie jest dobrze. – Znów zaciska palce na mojej dłoni. Jego jest odrobinę mokra, zroszona drobnymi kropelkami. Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej płakał z mojego powodu, zawsze było na odwrót. – Obudź się, Kiyozumi… Obiecuję, że wszystko się zmieni. Ja się zmienię, już się zmieniłem. Będziesz szczęśliwy, tylko do mnie wróć, proszę. – Ponownie szlocha. – Słyszysz mnie w ogóle?
Słyszę go doskonale. Co innego pozostaje mi poza słuchaniem? Ale nie jestem pewien, czy chcę wrócić.
Ostatnią rzeczą, która zdarzyła się przed moim wypadkiem była nasza kolejna kłótnia, kiedy to Shindy wypowiedział najbardziej raniące słowa: „Po co ja w ogóle z tobą jestem? Wolałbym, żebyś nie żył”. Zamarłem podobnie jak Shindy, do którego dotarło znaczenie tych słów. Chciał mnie przeprosić, cofnąć to, co powiedział, ale nie pozwoliłem mu na to. Zapłakany wybiegłem z mieszkania. Shindy biegł za mną, wołając mnie, ale nie udało mu się mnie dogonić. Zdążyłem wsiąść do samochodu i odjechać. Świat zniknął pod moimi łzami. A potem były już tylko jaskrawe światło, huk i ciemność.
Jeżeli nasze relacje mają nadal tak wyglądać, nie chcę do niego wracać. Tu jest mi dobrze. Żadne zmartwienia czy stres mnie nie dotyczą. Jestem od nich odcięty grubą barierą głębokiego snu. Dziwne jest to, że śpię, ale wszystko słyszę, czuję. Słyszę głos Shindy’ego, kiedy opowiada mi o tym, co robił, jak gdyby nie chciał, by coś mnie ominęło. Może normalnie by mnie to nudziło, ale teraz lubię te jego opowieści. Czuję jego dotyk, który tak uwielbiam, który wielokrotnie doprowadzał mnie do szaleństwa. Czuję zapach jego włosów, kiedy pochyla się nade mną, by musnąć ustami mój policzek i wtedy… wtedy za nim tęsknię. Za widokiem jego oczu, jego długich włosów, w których chciałbym tak po prostu zanurzyć palce, a nie mogę tego zrobić, za nim całym. Ale potem przypominają mi się jego bolesne zdania i to uczucie mija.
Shindy się o mnie troszczy. Nareszcie się o mnie troszczy. Przez cały ten czas to ja opiekowałem się nim. To egoistyczne z mojej strony, ale warto być w śpiączce tylko po to, by poczuć jak to jest być kochanym.
− Tęsknię za tobą… − szepcze, głaszcząc mnie po głowie. – Tak bardzo cię kocham, a nigdy ci tego nie powiedziałem. Ale teraz będę to powtarzać do znudzenia. Nie doceniałem tego, co mam, a prawda jest taka, że kiedy ze mną byłeś, miałem wszystko. Ty mnie nienawidzisz, prawda? – pyta, ponownie szlochając.
Chciałbym teraz krzyknąć, że kocham go najbardziej na świecie, móc wstać z tego łóżka i przytulić go, aby się uspokoił, aby już więcej nie płakał, ale pozostaje mi tylko leżeć i słuchać.
− Oczywiście, że mnie nienawidzisz – ciągnie swój wywód, który nie ma odbicia w rzeczywistości. – Należy mi się. Za to, co ci powiedziałem. Ja wcale tak nie myślałem. Wcale nie jest tak, że wolałbym, żebyś nie żył. Teraz nie pragnę niczego innego, tylko tego, abyś żył. Ale żył tak naprawdę, bez tego wszystkiego. – Przez dłuższą chwilę milczy, pociągając nosem, kiedy się odzywa jego ton jest odrobinę weselszy: − Ale porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład… Takuma dzisiaj zerwał aż trzy struny. Wiesz, mimo, że zawiesiliśmy działalność, nie chcemy wyjść z wprawy. Chcemy być przygotowani, gdy już wrócimy. Bo przecież wrócimy, prawda? Razem z tobą. – Mocniej ściska moją dłoń. – A Masatoshiemu spodobała się jakaś dziewczyna, którą codziennie spotyka w sklepie spożywczym. Nawet nam ją pokazał. Trzeba przyznać, że ładna. Taka naturalna: czarne włosy, zwyczajny ubiór. No i Masatoshi postanowił zrobić na niej wrażenie. Tyle, że, kiedy do niej szedł… przewrócił się tuż przed nią. – Śmieje się delikatnie, w głębi duszy robię to samo. Biedny Masatoshi… − Pomogła mu wstać i zapytała, czy wszystko w porządku, na co Masa się zarumienił i uciekł. Zmarnować taką szansę. – Wzdycha. – Masatoshi powiedział nam, że bardzo by chciał tobie również ją pokazać. Narysowałem ją dla ciebie. – Rozpina zamek swojej torby i coś z niej wyciąga. Świst powietrza, które zapewne przecięła kartka. – Podoba ci się? Mi niezbyt. Ostatnio nic mi nie wychodzi – mówi ponuro.
Żałuję, że nie mogę zobaczyć jego dzieła. Na pewno jest piękne. Wszystko, co robi Shindy jest piękne. Jest tak idealny, że trochę mu tego zazdroszczę. A właściwie nie trochę, ale bardzo. Przy nim jestem nikim, zawsze byłem nikim. Shindy miał rację. Po co być z taką nic niewartą osobą, jak ja?
− Muszę już iść, Kiyozumi – oznajmia, puszcza moją dłoń i wstaje. – Jutro przyjdę. Do zobaczenia. – Całuje mnie w policzek.
Zawsze, kiedy wychodzi, mam wrażenie, że już nigdy nie wróci. Mimo, że obiecuje co innego. Wsłuchuję się w jego kroki, jakbym miał już nigdy ich nie usłyszeć. Jakby to był dźwięk pożegnania, które stopniowo cichnie aż całkiem milknie. Słyszę jak zamyka drzwi i się oddala. A potem znów zwracam uwagę na to irytujące pikanie, które przecież towarzyszyło nam przez cały czas, a które dociera do mnie dopiero wtedy, gdy Shindy wychodzi, zostawiając po sobie tylko ciszę, dotyk ust na policzku i niknący zapach włosów.
***
− Wiesz, Masatoshi w końcu się przełamał i porozmawiał z tą dziewczyną. Ponoć mają się spotkać. Mam nadzieję, że mu się uda. A Takuma zmienił kolor włosów na fioletowy. Mam zdjęcie. – Szpera w swojej torbie i chyba wydobywa z niej fotografię. – Proszę. Na razie nie wiem, co o tym myśleć. Chyba będę musiał się przyzwyczaić. Ja w swoim wyglądzie nic nie zmieniam. Chcę pozostać taki, jakim mnie zapamiętałeś. – Całuje moje palce. Jest taki delikatny. Nie jestem przyzwyczajony do takich gestów z jego strony. – Yoichi ostatnio wyszedł z domu w kapciach. I poszedł tak na próbę. Wszedł do sali i zaraz zaczął opowiadać, że ludzie mu się dziwnie przyglądali, a Takuma na to: „Stary… ty jesteś w kapciach” i zaczęliśmy się śmiać. Yoichi na moment zrobił idiotyczną minę, a potem również się roześmiał. Szkoda, że tego nie widziałeś. Tak wiele rzeczy cię omija, Kiyozumi… − Opiera policzek o moją dłoń. Wiem to, ponieważ czuję gładkość jego skóry. – Wróć do mnie.
Chciałbym do niego wrócić, ale się boję. Boję się, że jego przemiana jest krótkotrwała, że po jakimś czasie znowu zaczniemy się kłócić, a on stwierdzi, że wolałby, żebym nie żył. Drugi raz tego nie wytrzymam. Teraz jest dobrze. On jest przy mnie i martwi się o mnie. Nigdy przedtem tak naprawdę ze mną nie był. Mieszkaliśmy obok siebie, nigdy ze sobą. Chociaż pewnie była w tym też moja wina. Może za bardzo go ograniczałem, chciałem mieć go tylko dla siebie? Nic dziwnego, że miał mnie dość, skoro chodziłem za nim krok w krok. Ale ja się najzwyczajniej w świecie bałem. Bałem się, że kiedy tylko spuszczę go z oka zjawi się mężczyzna idealny, który mi go odbierze.
A teraz… teraz czuję się cudownie, kiedy wiem, że jestem dla niego najważniejszy. Że mnie kocha. Że o mnie dba. Gdyby było inaczej, nie przychodziłby do mnie, tylko znalazł sobie kogoś innego i ułożył sobie życie. Nie zawracałby sobie głowy tym, że jego chłopak leży w śpiączce, skoro w domu czekałby na niego ten cholerny ideał, którego ja jestem tak daleki. Na myśl o moim Shindym w ramionach innego mężczyzny, zaciskam dłonie w pięści. Ale robię to naprawdę, nie w myślach. Shindy to czuje, bo zdziwiony mówi:
− Kiyozumi… Ty… ty się budzisz? Kochanie, budzisz się? – Dotyk jego palców na moim policzku.
Próbuję otworzyć oczy, ale nie daję rady. Znów zaciskam ręce.
− Słyszysz mnie? – Ujmuje moją twarz w dłonie. – Proszę, Kiyozumi, obudź się. Dasz radę. – Musi się nade mną pochylać, bo czuję jak na moje policzki spływają jego łzy. Pewnie wygląda to tak, jakbym płakał jego łzami. I rzeczywiście mam ochotę płakać. Z bezradności. Teraz, kiedy tak bardzo chcę do niego wrócić, nie mogę zrobić nic, by chociaż zamrugać powiekami.
Wzdycha i opuszcza dłonie.
− Już miałem nadzieję, że do mnie wrócisz – mówi, przygnębionym głosem.
Czuję się wyczerpany. Zwykłe zaciśnięcie dłoni, a tak męczy… Może to i dobrze, że jeszcze się nie obudziłem? Shindy jest teraz moim aniołem. I jestem na tyle egoistyczny, by chcieć go przy sobie zatrzymać najdłużej, jak tylko się da. Zwłaszcza, że mam ku temu powody. Nieraz próbowali mi go odebrać. Krążyli wokół niego jak rekiny, czekając aż tylko odwrócę wzrok, by go dorwać i zabrać ze sobą. A teraz on jest zajęty mną i nawet nie zauważa tego tłumu piękniejszych ode mnie. Ale co jeśli się obudzę? Czy wtedy przestanie się mną opiekować? I zwróci uwagę na resztę? Co jeśli już ktoś się wokół niego zakręcił i krok po kroku mi go odbiera?
Otwieram oczy. Szeroko. Pierwszą rzeczą, jaką widzę jest biały sufit.
− Kiyozumi?
Przenoszę wzrok na mojego anioła. Patrzę na najpiękniejsze stworzenie na świecie. Nareszcie na niego patrzę. Ale trwa to tylko sekundę, bo po chwili powieki znów opadają.
− Kiyozumi! – Zrywa się z krzesła i dotyka mojej twarzy. – Nie zasypiaj. – Płacze. Znowu. Przeze mnie. – Nie zostawiaj mnie…
Wtula głowę w mój tors; kołdra chłonie jego łzy.
− Nie zostawiaj mnie… − powtarza. – Moje życie jest beznadziejne, kiedy nie ma w nim ciebie.
Kilkakrotnie łka, poczym się uspokaja. Jego oddech się wyrównuje. Zasnął, wymęczony płaczem. Nic dziwnego, tyle już przeze mnie przepłakał. Dlaczego nie mogę się obudzić? Chcę go przytulić, zapewnić, że nigdy nie zostawię.

Kiedy leży na moim torsie, pogrążony w śnie, ja robię to samo. Różnica jest taka, że on może się obudzić. Ale nagle ponownie otwieram oczy. Mrugam kilkakrotnie powiekami. Biały sufit widzę przez coś na kształt szarej mgiełki. Spuszczam wzrok i widzę jego głowę ułożoną na mojej klatce piersiowej. Z trudem unoszę rękę i zanurzam palce w jego włosach, tak jak o tym marzyłem. Budzi się i rozgląda rozespany.
− Kiyozumi! – Całe zmęczenie jakby go opuszcza. Rzuca się na mnie i przytula mnie mocno. – Moje kochanie, moje słoneczko – mówi między pocałunkami, którymi obsypuje moją twarz.
− Coś z twoją główką? Nigdy wcześniej mnie tak nie nazywałeś. – Mój głos jest strasznie zachrypnięty.
− Teraz to się zmieni. Obiecuję. – Zgarnia z mojej twarzy kosmyki.
− I zawsze będziemy razem? Nie zostawisz mnie? – upewniam się.
− Nigdy cię nie zostawię. – Pochyla się i całuje mnie w usta, a ja po raz pierwszy od dawna oddaję ten pocałunek.