24 marca 2014

129. Beauty and the Beast cz. XIII (Aki x Shindy)

Tytuł: Beauty and the Beast
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Niezbyt podoba mi się ta część. Postaram się napisać jeszcze jedną i to już będzie koniec. :3

CZĘŚĆ XIII
− Tknij mnie tylko… − zagroził Aki, jednak mężczyzna mu przerwał:
− Mamy Shindy’ego. Póki jesteś grzeczny, włos mu z głowy nie spadnie.
Chłopak spuścił głowę.
− Dobrze… Pozwolę wam na wszystko, jeśli zostawicie Shindy’ego.
− I tak nie masz nic do gadania, a Shindy za dużo wie. Musi tu zostać. To jak? − Podszedł do klatki. – Gotowy na pierwsze badania?
Aki zacisnął zęby, ale przytaknął.
− Świetnie.
Odłączono klatkę od prądu. Brunet poczuł szarpnięcie za łańcuch i ruszył na kolanach za mężczyzną, który poprowadził go do stołu. Położył się na blacie i pozwolił przypiąć do niego pasami. Aki był bardzo wrażliwy na bodźce, więc delikatne ukłucie w ramię sprawiło, że syknął cicho.
Po pobraniu krwi zaczęli używać przyrządów, których Aki nigdy wcześniej nie widział na oczy. Jednak póki nie bolało, nie protestował. Wiedział, że od tego zależy życie Shindy’ego.
***
Shindy powoli doszedł do siebie. Niosący go mężczyzna wszedł do pomieszczenia, rzucił blondyna na łóżko i wyciągnął z kieszeni strzykawkę. Chłopak zdawał sobie sprawę, że drugiej szansy nie będzie. Kiedy mężczyzna zbliżył się do niego, kopnął go mocno w krocze, a gdy ten upuścił strzykawkę, blondyn szybko podniósł ją i wbił w jego ramię.
Teraz musiał jakoś pomóc Akiemu. Wziął klucze i zamknął drzwi, na wszelki wypadek, aby mężczyzna nie mógł na razie zawiadomić reszty. Gdyby tylko znalazł sposób, aby pozostali wyszli z laboratorium, gdzie przebywał Aki…
Mógłby wywołać pożar. Tylko jak? Miał przy sobie tylko zapalniczkę, o ile mu jej nie zabrali. Sprawdził kieszenie i o dziwo ją znalazł. Początkowo nie chciała się zapalić, ale w końcu pojawił się płomień. Shindy przysunął ją do jednego z czujników dymu. Modlił się, żeby to wystarczyło. Po chwili z sufitu trysnęła woda, a po korytarzach rozniósł się alarm. Shindy pobiegł w kierunku sali Akiego.

− Cholera… Sprawdźcie to, ja z nim zostanę – mruknął jeden z naukowców. Pozostali opuścili salę.
Shindy zdążył ukryć się za filarem, przeczekał aż przejdą i zajrzał do środka. Aki poruszył się nerwowo, kiedy zauważył go w progu. Starał się jednak nie dać tego po sobie poznać, żeby nie zdradzić Shindy’ego. Blondyn podniósł ostrożnie stojące nieopodal krzesło. Mężczyzna był na szczęście za bardzo skupiony na Akim, żeby się odwrócić. Shindy z całej siły uderzył krzesłem o tył jego głowy, a kiedy mężczyzna osunął się na podłogę, szybko odpiął Akiego.
− Mamy mało czasu – powiedział. – Oni zaraz mogą wrócić. Musimy się tego jakoś pozbyć. – Wskazał obrożę na szyi Akiego.
Aki zacisnął zęby, chwycił metal i zaczął miażdżyć go w palcach, starając się jakoś wytrzymać ból. W końcu rozerwał obrożę i odrzucił ją na bok. Chwilę dochodził do siebie, oddychając ciężko, a potem oderwał kawałek swojej koszulki, którym zasłonił oczy blondyna.
− Co robisz? – zapytał Shindy, chcąc ściągnąć materiał, jednak Aki chwycił go za ręce. W tym momencie zwątpił w chłopaka. Może to wszystko było zaplanowane i Aki naprawdę wynajął tych ludzi?
− Spokojnie, to dla twojego dobra. Zatkaj sobie uszy – polecił.
Shindy posłusznie zasłonił uszy dłońmi, a brunet przerzucił go sobie przez ramię, po czym chwycił nadal nieprzytomnego mężczyznę za fartuch i wgryzł się w jego szyję. Musiał się ich raz na zawsze pozbyć. Kiedy poczuł smak i zapach krwi, niemalże stracił nad sobą kontrolę. Pamiętał jednak o Shindym, który wisiał na jego ramieniu całkiem bezbronny i wiedział, że musi wytrzymać.
Wybiegł z sali i podążył przed siebie. Akurat wracali pozostali. Uśmiechnął się na ich widok. Nie byli uzbrojeni, więc było to dziecinnie proste. Cofnęli się o kilka kroków, kiedy dostrzegli krew na ustach Akiego. Nie mieli jednak szans na ucieczkę.
− Nie ruszaj się stąd – szepnął i posadził Shindy’ego na podłodze, a sam rzucił się na mężczyzn.
Shindy zatkał bardziej uszy, słysząc krzyki. Chciał zdjąć skrawek, który uniemożliwiał mu widzenie, żeby sprawdzić co Aki robi, ale za bardzo się bał.
− Już po wszystkim. – Aki pogłaskał Shindy’ego po włosach, przy okazji brudząc je krwią.
Shindy wzdrygnął się, ale nie protestował, gdy brunet wziął go ponownie na ręce. Pozostała jeszcze ochrona. Pobiegł w kierunku wyjścia. Stali przy drzwiach.
− Posłuchaj, Shindy – powiedział cicho Aki – zaraz się stąd wydostaniemy, tylko musisz być cicho.
− Co ty robisz? – odszepnął Shin.
− Robię to, co muszę, inaczej stąd nie wyjdziemy. Nie bój się i zostań tu.
Shindy zaszlochał cicho. Czuł się jeszcze łatwiejszą ofiarą, kiedy nic nie widział.
Aki ruszył na ochroniarzy, którzy wycelowali w niego broń, gdy tylko go zauważyli.
− Stój albo cię zabijemy – zagroził jeden z nich.
− Nie zdążycie.
Podbiegł do pierwszego, zanurzył dłoń w jego lewej piersi, jak gdyby palce przenikały przez wodę, i wyrwał mu serce. Pozostali zaczęli strzelać, jednak on wymijał sprawnie kule. Drugiemu ukręcił kark z taką łatwością, z jaką łamie się cienki patyk. Kolejnego rozerwał na kawałki. Ostatniemu wyrwał broń i przebił na wylot jego głowę.
I w tym momencie bariera Akiego pękła. Spojrzał na krew na swoich rękach i zaczął ją łapczywie zlizywać.
Shindy zaczął się niepokoić. Zdjął opaskę i wyjrzał zza filaru.
− Aki? – szepnął, podchodząc do niego powoli.
Aki wstał i przyjrzał się blondynowi. Po co zlizywać stygnącą krew, skoro przed nim stoi cały zapas ciepłej, przepływającej przez żywe ciało?
− Aki! – Shindy odsunął się od niego. Doskonale znał to spojrzenie. Jednak teraz było jeszcze bardziej wyraziste. Jakby naprawdę był głodny…
Brunet szybko chwycił nadgarstki Shina i powalił go na podłogę.
− Aki, błagam… − jęknął chłopak, kiedy język Akiego sunął po jego policzku. – To ja… Shindy… − powiedział błagalnie, mając nadzieję, że coś tym wskóra. Aki wdychał właśnie woń, płynącą z szyi blondyna. Na moment zaprzestał czynności i spojrzał w jego zapłakane oczy. - Aki, chcesz mnie zabić?
Brunet przyjrzał się jego twarzy. Patrzył w zaszklone tęczówki, a w jego oczach stopniowo gasło pożądanie. Shindy przymknął powieki, zrezygnowany.
− Nie rób tego – poprosił po raz ostatni.
Aki spojrzał na niego z czułością i puścił jego ręce, by pogłaskać go po policzku. Blondyn nieśmiało otworzył oczy.
− Nie bój się, motylku – uspokoił Aki.
Shindy ostrożnie objął jego szyję ramionami, a chłopak przytulił go do swojego ciała i podniósł się do siadu.
− Jesteś już sobą? – zapytał drżącym głosem Shin.
− Tak, kochanie, już po wszystkim. – Przeczesał jasne włosy palcami. – Ale musimy stąd szybko wyjść, za dużo krwi. − Zostawił chłopaka, podszedł do drzwi i kopnął je z całej siły, a te rozpadły się na kawałki. Wziął Shindy’ego na ręce i opuścił teren laboratorium.
− Wiesz, gdzie jesteśmy? – spytał Shindy, wtulając się wciąż niepewnie w Akiego.
Brunet spojrzał na niego i uśmiechnął się, ukazując okrwawione zęby.
− Jestem kundlem. Znajdę drogę do domu.

22 marca 2014

Notka informacyjna

Witam Was Wisienki. :3
Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale mam problemy zdrowotne i ostatnio byłam w szpitalu. Piszę to, żeby jakoś usprawiedliwić moją nieobecność. Po prostu nie miałam możliwości, by cokolwiek tutaj dodać. Postaram się wszystko nadrobić, ale to trochę potrwa, no i nie mam pewności, kiedy znowu może mi się coś stać, więc mogę ponownie zniknąć. Mam nadzieję, że na mnie poczekacie i dacie mi trochę czasu. :3 Do zobaczenia. :*

12 marca 2014

128. Anorexia cz. III (Masatoshi x Shindy)

Tytuł: Anorexia
Pairing: Masatoshi x Shindy
Notka autorska: Jestem strasznie zmęczona, więc mogą pojawić się błędy. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam na kolejną część. :3

CZĘŚĆ III
W nocy spałem niewiele. Podrywałem gwałtownie głowę, słysząc najdrobniejszy dźwięk na korytarzu, mając nadzieję, że to Masatoshi. Kiedy słońce od jakiegoś czasu przebijało się przez drobne szczeliny w rolecie, przesłaniającej okno, do mojej sali zajrzała pielęgniarka. Przyniosła śniadanie...
Usiadłem na łóżku i spojrzałem tępo w talerz. Następnie przeniosłem wzrok na pielęgniarkę, która nadal przy mnie stała.
̶ Muszę przypilnować, żeby wszystko pan zjadł ̶ wyjaśniła.
̶ Wszystko? ̶ powtórzyłem.
̶ Tak, inaczej podamy panu jedzenie przez sondę. Wybór należy do pana.
Wziąłem do ręki chleb i, tak jak wczoraj, najpierw go powąchałem. Dzisiaj był twarożek i rzodkiewka.
̶ Czy jest możliwość, żebym dostał razowy chleb?
̶ Dlaczego?
̶ Jest zdrowszy.
̶ Ale też mniej tuczący. Na razie to niemożliwe. Dopiero kiedy będzie pan mógł stosować zamienniki. Wtedy będzie pan mógł jeść swoje posiłki, ale w takiej ilości, jaką wyznaczy pański lekarz.
Wziąłem kromkę do ust i odgryzłem trochę.
̶ Mogę zjeść połowę?
̶ Całą.
̶ Połowę ̶ upierałem się dalej przy swoim.
̶ Dobrze. ̶ Zdziwiłem się nieco, że tak szybko ustąpiła, ale nic nie powiedziałem. Może rozumiała w jakiej byłem sytuacji.
Przełknąłem kilka następnych kęsów. Znów zrobiło mi się niedobrze. Odstawiłem kanapkę na talerz.
̶ Jeszcze jeden.
̶ Nie mogę...
̶ Jeden. Ja się zgodziłam na pół kanapki, więc proszę zjeść jeszcze jeden kawałek.
̶ Dobrze. ̶ Podniosłem pieczywo i ugryzłem mały kęs. Z trudem go przełknąłem, ale jakoś się udało.
̶ Smakowało? ̶ zapytała z uśmiechem.
̶ Niedobrze mi.
̶ Przyzwyczai się pan.
Wzięła tacę i wyszła, uprzednio odłożywszy na stoliku kubek z czarną herbatą. Upiłem łyk i niemal natychmiast go wyplułem. Czułem właściwie sam cukier. W domu piłem tylko zieloną herbatę i nigdy jej nie słodziłem.
Wypiłem tylko trochę, ponieważ byłem spragniony.
Oparłem czoło o kolana. Miałem już dość tego miejsca. Otworzyłem szufladę, chcąc sprawdzić, czy mam telefon, jednak go nie znalazłem. Westchnąłem i objąłem łydki ramionami. Drzwi się uchyliły i do środka zajrzała głowa o rozwichrzonej, brązowej czuprynie.
̶ Masatoshi! ̶ ucieszyłem się na jego widok. ̶ Przyszedłeś.
̶ Oczywiście, przecież obiecałem. ̶ Podszedł do okna i podniósł roletę. Światło słoneczne rozlało się po podłodze. ̶ Jak dziś zacząłeś dzień?
̶ Od śniadania. Zjadłem pół kanapki.
̶ Ślicznie. ̶ Uśmiechnął się. ̶ Dobre było?
Pokręciłem przecząco głową. Zaśmiał się i zmierzwił moje włosy.
̶ Przyniosłem ci owoce. ̶ Odłożył na stoliku reklamówkę.
̶ Ale...
̶ Zjesz wtedy, kiedy będziesz chciał. Byłeś może na korytarzu?
̶ Nie. Tutaj mi dobrze.
̶ Mógłbyś się z kimś zaprzyjaźnić.
̶ Nie chcę. ̶ Oparłem się o ścianę i odwróciłem głowę w stronę okna.
̶ Ach, zapomniałem, coś przyniosłem.
̶ Kolejna porcja jedzenia? ̶ mruknąłem.
̶ Nie. ̶ Wyciągnął z torby pluszowego misia. Pierwsza maskotka, którą od niego dostałem. ̶ Żeby nie było tak pusto w łóżku.
Wziąłem pluszaka i uśmiechnąłem się.
̶ Skąd ta koszulka? ̶ zapytałem, zauważając niebieskie ubranko z napisem „Dzielny pacjent”, którego miś wcześniej nie miał.
̶ Uszyłem mu wczoraj.
̶ Ty umiesz szyć? ̶ zdziwiłem się.
̶ Nie umiem ̶ zaśmiał się. ̶ Przecież widać.
̶ Mi się podoba.
̶ Cieszę się. Mam coś jeszcze.
̶ Ale mnie rozpieszczasz.
̶ Przyniosłem lakier do paznokci, czarny. ̶ Zamachał mi przed oczami szklaną buteleczką. ̶ Dawno nie malowałeś paznokci, prawda?
̶ Po co je malować? I tak wyglądam okropnie.
̶ Mylisz się. Jesteś piękny. ̶ Pocałował mnie w nos, odkręcił lakier i wyjął pędzelek.
Położyłem rękę na stoliku i patrzyłem jak Masatoshi rozprowadza czarną warstwę na płytkach moich paznokci. Kiedy skończył prawą dłoń, zabrał się za drugą, aż wszystkie paznokcie były pomalowane.
̶ Myślę, że powinieneś się trochę przejść po szpitalu ̶ odezwał się, kiedy czekałem aż lakier wyschnie. ̶ Nie możesz stale siedzieć w sali.
̶ Nie chcę.
̶ Dlaczego?
̶ Po prostu nie mam ochoty.
̶ Chodź. ̶ Chwycił mnie delikatnie za ramię i wyprowadził z sali. Nie protestowałem, mimo że nie za bardzo przemawiał do mnie ten pomysł.
Pospacerowaliśmy trochę po korytarzu. Masatoshi pokazał mi widok na ogród. Dotknąłem opuszkami powierzchni szyby. Chciałem przez nią przeniknąć i znaleźć się na zewnątrz.
̶ Kochanie, muszę już iść. ̶ Głos Masatoshiego oderwał mnie od moich myśli.
̶ Tak wcześnie?
̶ Musimy załatwić sprawy zespołu. Zawiesiliśmy działalność.
Posmutniałem. To była moja wina.
̶ Hej... ̶ Uniósł mój podbródek. ̶ Przecież wrócimy, obiecuję.
Kiwnąłem głową, a on pocałował mnie w usta na pożegnanie.
Patrzyłem jak udaje się do wyjścia, a po chwili zniknął za drzwiami, które zamknęła za nim pielęgniarka.
̶ Cześć! ̶ dobiegło radosne powitanie gdzieś z dołu.
Zerknąłem na niskiego chłopaka. Czarne, potargane włosy otaczały okrągłą twarz, wyglądały, jakby ktoś pospiesznie naszkicował je czarnym długopisem.
̶ Cześć ̶ odpowiedziałem, starając się nie spoglądać w jego oczy, które przyglądały mi się intensywnie.
̶ Jestem Haruki ̶ przedstawił się. Entuzjazmem przypominał Yoichiego, przez co zrobiło mi się jakoś raźniej.
̶ Shindy. ̶ Uśmiechnąłem się od niego, a on odpowiedział tym samym, przez co w jego policzkach ukazały się urocze dołeczki.
̶ Może przejdziemy do mojej sali? ̶ zaproponował.
Kiwnąłem głową. Przeszliśmy do jego pokoju, w którym było porozmieszczane kilka łóżek. Zdziwiło mnie to, ale pewnie Masatoshi załatwił mi osobną salę i dlatego byłem sam.
̶ Na co jesteś?
Już chciałem odpowiedzieć, że jestem zdrowy, kiedy uświadomiłem sobie, że gdybym nie miał żadnego problemu, nie byłoby mnie tu.
̶ Anoreksja ̶ odpowiedziałem.
̶ Ja jestem na schizofrenię. Tak mi przynajmniej powtarzają. Jak ci się tu podoba?
̶ Wcale mi się nie podoba. Chciałbym już wyjść. ̶ Spojrzałem tęsknię na widok za oknem z zamontowaną kratą. Przez to wydawało się, że świat tworzą pojedyncze kwadraty. Zupełnie jakbym patrzył na obrazek złożony z puzzli.
̶ Przyzwyczaisz się. Z reguły ludzie są bardzo mili. Ale uważaj na Hideto. Jest naprawdę wredny. Stale siedzi w pasach za grożenie ludziom widelcem. Gorzej jak go wypuszczą, wtedy trzeba się chować, gdzie się da.
Rozgadał się tak bardzo, że prawie nie nadążałem. Co jakiś czas śpiewał albo podskakiwał na łóżku. Wspominał również o jakiś demonach, których szepty słyszy.
̶ Lubię cię, Shindy ̶ wyznał w pewnym momencie.
̶ Przecież dopiero co mnie poznałeś.
̶ To nie jest przeszkodą. ̶ I na potwierdzenie swoich słów energicznie pokręcił głową.
Uśmiechnąłem się ponownie.
̶ Wiesz... ̶ odezwał się po chwili ̶ tu jesteśmy bezpieczni. Jak w żadnym innym miejscu na świecie.
***
Wszedłem do łazienki, otulony ręcznikiem. Właściwie była to wielka sala z umieszczonym w niej labiryntem wyściełanych płytkami korytarzy. Nad każdym boksem wisiał prysznic. Nie było mowy o słuchawce umieszczonej na końcu przewodu, którym można było do woli manewrować. Były to środki ostrożności przed próbą uduszenia przez pacjenta. Szukałem wolnego miejsca. Każde „pomieszczenie” składało się tylko z trzech ścian, nie było żadnych zasłonek czy czegokolwiek innego, aby poczuć odrobinę prywatności. Gdzieniegdzie stali pracownicy szpitala i uważnie obserwowali pacjentów. Czułem się z tym okropnie. Nie chciałem się przed nikim obnażać. Mijałem kolejne prysznice, odwracając wzrok, kiedy korzystający z kąpieli ludzie, stali nadzy bez cienia skrępowania. Znalazłem w końcu miejsce dla siebie. Odłożyłem czystą piżamę na stojące obok krzesełko, a na małej półce postawiłem żel i szampon. Powoli zdjąłem ręcznik i zawiesiłem go na haku.
Kąpiel jest tu obowiązkowa. Obowiązek dbania o higienę ani trochę mi nie przeszkadzał, jednak fakt, że znajduję się w pomieszczeniu pełnym nagich mężczyzn i obserwujących mnie pracowników był już niezręczny.
Kiedy tylko znalazłem się centralnie pod prysznicem, czujnik zarejestrował moją obecność i na moje ciało spadły krople. Ustawiłem temperaturę i szybko się umyłem. Wytarłem się, ignorując czujne spojrzenie pielęgniarza i pospiesznie przebrałem w piżamę. Łazienka zdążyła już trochę opustoszeć, wszyscy wracali do swoich sal. Kiedy szedłem pospiesznie do wyjścia, odwróciłem głowę w bok i dostrzegłem parę ciemnych oczu, wpatrzonych we mnie. Ich właściciel stał kilka metrów ode mnie, zlustrował moje ciało, a następnie uśmiechnął się. Jednak nie był to przyjazny uśmiech, jakim obdarował mnie Haruki.
Zignorowałem go i udałem się na swoją salę. Usiadłem na łóżku i zabrałem się za czytanie książki, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
̶ Proszę.
Odłożyłem książkę. Do mojej sali zajrzał poznany w łazience chłopak.
̶ Mogę? ̶ zapytał.
̶ Pewnie ̶ odparłem, robiąc mu miejsce na łóżku.
− Jestem Hideto – powiedział, a ostrzeżenie Harukiego odbiło się echem w mojej głowie.
− Shindy.
− Na co jesteś, Shindy?
− Na anoreksję.
− Anoreksję? – zdziwił się. – Nie jesteś za gruby na anoreksję?
− Słucham?
− No gruby.
Spuściłem głowę i zacisnąłem dłonie w pięści.
− Ej, chyba nie będziesz ryczeć. Wiem, że prawda boli, ale bez przesady.
− Wyjdź stąd – powiedziałem.
− Shindy, no co ty?
− Wynoś się!
Wstał i wyszedł. Wtuliłem twarz w poduszkę i rozpłakałem się.
***
− Znowu nic nie jesz – powiedział zmartwiony Masatoshi, bezskutecznie próbując wcisnąć we mnie bułkę z szynką. – Shindy, co się dzieje?
− Nic – mruknąłem. Siedziałem na łóżku wtulony w kąt ściany, odwrócony do chłopaka plecami.
− Coś musiało się stać. Ostatnio jesteś jakiś nieswój.
̶ Nie mam apetytu ̶ uciąłem. ̶ Jestem zmęczony. ̶ Położyłem się i okryłem kołdrą.
Masatoshi chwilę przy mnie siedział, po czym wyszedł.
Nastał wieczór, w pokoju robiło się coraz ciemniej. Nagle drzwi się uchyliły.
̶ Masatoshi? ̶ Podniosłem głowę.
Postać nie odpowiedziała. Podeszła do mnie, odrzuciła kołdrę i usiadła na moich biodrach. Mój wzrok wychwycił rysy, w ciemności błysnęły zęby tworząc łuk tak dobrze znanego mi fałszywego uśmiechu.
̶ Ale ty jesteś śliczny... ̶ szepnął Hideto, dotykając opuszkami mojego policzka.

9 marca 2014

127. Sukienka (??? x ???)



Tytuł: Sukienka
Pairing: ??? x ???
Notka autorska: Początek jest ściśle powiązany z moim obecnym nastrojem, ale miłość wymyśliłam. Takie tam sobie shoujo-ai. Obrazek dodam przy okazji, nie mam siły go zrobić. Przepraszam.

Żółte ściany, zielone okno tuż naprzeciw mnie. Meble z jasnego drewna i jedna biała szafa, która z nimi kontrastuje. One wszystkie miały być przemalowane na biało. Taka mała zmiana. Skończyło się tylko na jednej szafie... W rogu spoczywają kartony różnej wielkości. Poustawiane w piramidę o bardzo niestabilnych fundamentach. To cud, że jeszcze się nie zawaliła. Na białym pudełku, w którym kiedyś przyszły moje buty na platformie, leży plik kartek zapełnionych rysunkami. Niektóre prace to tylko szkice, inne są skończone. Rysunki przykrywa obszerna halka z organzy. Wygląda jak wielka biała beza. Podłogę zaściełają buty: czarne obcasiki, zamszowe, z ekoskóry, z kokardkami, rocking horsey, platformy, oprócz tego mangi, kolejna porcja rysunków, przybory do szycia i rysowania, zeszyty, pamiętnik, Lolita Nabokova ustawiona na stosiku podręczników.
Siedzę na zielonym przykryciu upstrzonym białymi serduszkami. Dostaję wiadomość. Przyjaciel? Dawna miłość? Koleżanka? Ktoś z rodziny? Nie, to tylko operator informuje mnie o tym, że moje konto niedługo zakończy swój żywot, jeśli szybko go nie doładuję. Dlaczego mnie to nie dziwi? Dlaczego podświadomie podejrzewałam, że właśnie taką wiadomość dostanę? Nawet jej nie otwieram. Odkładam białego Samsunga.
Piszę z ludźmi. Codziennie to robię. Zawsze jedno, to samo pytanie: „Co u Ciebie?”. Co odpowiedzieć w takim przypadku? Prawdę? Przecież nie każdy chce ją usłyszeć. „Jakoś leci” ̶ zawsze tak odpisuję. To najlepsze rozwiązanie. Taka odpowiedź powinna wszystkim wystarczyć. Ale jednej nie wystarcza. „Co się dzieje?”. No tak, znamy się od szkoły podstawowej... To dużo czasu, by poznać drugą osobę na tyle, by nie wywinęła się drobnym kłamstwem. „Źle się czuję” ̶ odpisuję. Nie jest to kłamstwo, ponieważ od rana boli mnie brzuch. Rozmawiamy krótko, głównie o terminie naszego spotkania. Potem znika. Nie wiem, gdzie. W każdym bądź razie zielona kropka przy jej nazwisku w okienku chatu na Facebooku również znika.
Zostaję sama. Znowu sama. Czuję się tak samotna jak wtedy, kiedy ty mnie zostawiłaś. Żeby się czymś zająć, otwieram szafę. Tę białą. W środku znajdują się moje ubrania, jakby szyte dla lalki. Białe koronki, czarne falbanki, kołnierzyki, ozdobne rękawy, gorsetowe wiązania ̶ wszystko to składa się na moje sukienki. Zanurzam dłonie ciemnych materiałach. Przeglądam wszystkie kreacje aż w ręce wpada mi ta, którą wyróżnia wiśniowy print. Wyciągam sukienkę i przyglądam się jej dokładnie. Czarna przestrzeń ograniczona krojem upstrzona jest błyszczącymi owocami. Kołnierz jest okrągły, obszyty falbaną naznaczoną białymi groszkami. Dwa pasy przy talii, które można z tyłu zawiązać na kokardę. Jest śliczna, urocza. Tych samych słów użyłaś wobec mnie, kiedy pokazałam się w niej tobie ostatni raz... Potem odeszłaś. Nie było ostatniego pocałunku. Poczułam tylko twoje ramiona, które zacisnęły się wokół mnie, żeby mnie pocieszyć, kiedy płakałam. Aż w końcu nic nie czułam. Ból wykończył mnie tak bardzo, że stałam się bezduszną lalką.
Obiecałam sobie, że już więcej nie założę tej sukienki. Obiecałam sobie, że ją spalę. Nie zrobiłam tego.
Rozbieram się do bielizny. Naciągam na nogi zakolanówki. Wkładam sukienkę przez głowę. Trochę kłopotu przynosi mi zapięcie zamka i zawiązanie pasów, ale po chwili stoję już przed lustrem w kreacji. Pod spód zakładam halkę. Układam palcami fałdy białej organzy, aby kielich sukienki przybrał ładny kształt dzwonka. Zakładam czarne obcasiki z kokardkami. Ile dni minęło od twojego odejścia? Jak długo jej nie nosiłam? Słyszę jak przychodzą kolejne wiadomości na portalu społecznościowym. Czyżby znów pytania: „Co u Ciebie?”. Jak długo jej nie nosiłam? ̶ myślę znowu. ̶ Ile dni minęło od twojego odejścia? Jednak... czy to takie ważne? Dzisiaj jest piękny dzień. Idealna okazja, żeby wyjść w niej na spacer.

4 marca 2014

126. Anorexia cz. II (Masatoshi x Shindy)

Tytuł: Anorexia
Pairing: Masatoshi x Shindy
Notka autorska: Kolejna część Anorexii. Jeśli chodzi o Liebster Award, jestem strasznie zmęczona i nie mam siły odpowiadać na pytania. Postaram się to nadrobić. :*

CZĘŚĆ II
̶ Nie... ̶ Pokręciłem głową. ̶ Nie pojadę tam. Dlaczego niby miałbym iść do szpitala? Przecież jestem zdrowy.
̶ Lekarz stwierdził anoreksję.
̶ Na podstawie czego? ̶ spytałem.
̶ Twojego BMI i zachowania. ̶ Po chwili westchnął i opadł na krzesło, jakby to wszystko go przerosło. ̶ Jak mogłem tego nie zauważyć? Przecież strasznie schudłeś i to w krótkim czasie... Myślałem, że to przez stres. Dużo pracowaliśmy, a ty się po prostu głodziłeś.
̶ Schudłem? ̶ zdziwiłem się. ̶ Niby gdzie?
̶ Przestań. Nie mów, że tego nie widzisz. ̶ Na chwilę przymknął oczy. ̶ Jedziemy do szpitala ̶ powiedział pewnie.
̶ Jestem dorosły, nie muszę tam jechać.
̶ Istnieje coś takiego jak ubezwłasnowolnienie. Nie zmuszaj mnie do tego.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, chcąc doszukać jakiejś cząstki kłamstwa w jego oczach, przecież nie mógłby mi tego zrobić... Jednak patrzył na mnie pewnie, w pełni świadomy słów, które wypowiedział.
̶ Możesz mnie znienawidzić ̶ kontynuował ̶ ale wiedz, że nie pozwolę ci się zabić.
̶ Ty nic nie rozumiesz. Myślisz, że chcę umrzeć? Chcę jedynie dobrze wyglądać, robię to dla ciebie.
Masatoshi zacisnął dłonie w pięści.
̶ Czyli to moja wina... Zasugerowałem ci kiedykolwiek, że wymagam od ciebie, abyś był chudy jak patyk?
̶ Nie, oczywiście, że nie twoja. Ty... nie zrozumiesz tego... To jest jak przyjaźń... Ona... ona mnie rozumie. ̶ Moje oczy się zaszkliły. ̶ Ona chce, żebym był piękny, chce dla mnie dobrze, a ty chcesz mi ją odebrać!
Zamarłem, uświadamiając sobie, co przed chwilą powiedziałem. W jednej chwili odkryłem sekret, który chroniłem przed Masatoshim. Chłopak wpatrywał się we mnie zszokowany.
̶ Traktujesz ją jak żywą istotę...? To choroba! Ona cię zabija! Spójrz na siebie! Zobacz, co z tobą robi!
̶ Jak możesz? ̶ Po policzkach spłynęły łzy. W ciszy, która nagle nastąpiła, miałem wrażenie, że słyszę dźwięk, kiedy jedna ze słonych kropli zderza się z podłogą.
Po chwili moje uszy wypełnił szum. Między mną a Masatoshim pojawiła się bariera czarnych kropek, które irytująco zapalały się i gasły na zmianę. Zachwiałem się, a chłopak widząc to, natychmiast objął mnie ramionami.
̶ Shindy? ̶ Posadził mnie na krześle. Więcej nie zapamiętałem.
***
Kiedy otworzyłem oczy, powitał mnie biały sufit, a żeby spotęgować tę monotonię, białą farbą okryto również ściany. Leżałem na białym łóżku, okryty białą pościelą. Jedynym kontrastem dla całej tej bieli był Masatoshi, który siedział na krześle tuż obok mnie. Nagle zwróciłem uwagę na kolory, które go tworzyły i mimo smutku, który nie opuszczał jego twarzy, wyglądał pięknie.
̶ Uśmiechnij się ̶ poprosiłem. ̶ Z uśmiechem wyglądasz jeszcze piękniej.
̶ Nie mam powodu, żeby się uśmiechać.
Spuściłem wzrok.
̶ Dlaczego mnie tu przywiozłeś?
̶ Ponieważ potrzebujesz pomocy.
̶ Ja sam sobie dam radę. Będę jeść, obiecuję.
Musiałem jak najszybciej stąd wyjść. Wiedziałem, że oni będą na siłę mnie karmić, a na to nie mogłem pozwolić.
̶ Sam nie dasz rady.
̶ Będę jeść ̶ powtórzyłem.
̶ To co mówiłeś w tamtym szpitalu... Jak ty traktujesz tę chorobę... Przeraziło mnie to.
̶ Ile tu zostanę? ̶ zmieniłem temat.
̶ Aż wyzdrowiejesz. Za chwilę przyniosą kolację ̶ mruknął, spojrzawszy na zegarek.
I rzeczywiście, po kilku minutach weszła pielęgniarka z tacą. Spojrzałem na talerz, na którym leżały dwie spore kromki chleba pszennego z szynką, serem i ogórkiem. Mimowolnie zacząłem w myślach przeliczać kalorie, przypominając sobie, ile się ich mieści w każdym z produktów z osobna.
̶ Masz dopiero pierwszą fazę ̶ wyjaśnił Masatoshi ̶ dlatego tak niewiele. Potem będzie coraz więcej. Lekarz powiedział, że stopniowo będą przyzwyczajać twój organizm do posiłków.
Zerknąłem jeszcze raz na kanapki. Niewiele? Jak ja miałem tyle zjeść, skoro od jakiegoś czasu jadłem jak najmniej, a ostatnio wcale?
̶ Obiecałeś, że będziesz jeść ̶ przypomniał Masatoshi.
Niechętnie wziąłem do ręki pieczywo i podsunąłem je pod nos. Wszystko było świeże i pachniało tak apetycznie. Szybko jednak wyobraziłem sobie sfermentowany ser, obślizgłą szynkę i zgniłego ogórka, a ochota na jedzenie od razu mi przeszła. Skrzywiłem się zniesmaczony i odłożyłem kromkę.
̶ Shindy, zjedz chociaż jedną.
̶ Nie dam rady.
̶ Pół?
Pokręciłem głową.
̶ Chociaż spróbuj, tylko jeden kęs.
Westchnąłem i ponownie podniosłem kanapkę. Otworzyłem usta i odgryzłem mały kawałek. Zrobiło mi się niedobrze. Dawno nie miałem niczego w ustach, poza wodą. Miałem wrażenie, że kromka z całymi tymi dodatkami nie zmieści mi się nawet na języku, a co dopiero w żołądku. Zakrztusiłem się i odsunąłem od siebie jedzenie.
̶ Spróbuj jeszcze raz ̶ poprosił Masatoshi.
̶ Nie mogę, naprawdę, nie zmuszaj mnie...
Jednak chłopak był nieugięty. Przejął ode mnie pieczywo i przybliżył je do moich warg.
̶ To tylko mały kęs. Wiem, że to dla ciebie wiele, ale pomyśl, że to będzie nasz pierwszy sukces. ̶ Uśmiechnął się ciepło, a ja, chcąc, by ten uśmiech został na dłużej, zamknąłem oczy i szybko odgryzłem kawałek. Pogłaskał mnie po głowie, kiedy przełknąłem.
̶ Dziękuję. ̶ Pochylił się nade mną i pocałował mnie w czoło.
Spróbowałem zjeść więcej.
̶ Powoli ̶ powiedział Masatoshi.
Przy piątym kęsie organizm się zbuntował. Popędziłem szybko do umywalki, która znajdowała się przy drzwiach.
̶ Przepraszam ̶ szepnąłem, opierając się o brzegi umywalki, kiedy już opłukałem usta.
̶ To nie twoja wina. ̶ Objął mnie od tyłu ramionami. ̶ Jestem z ciebie dumny.
Dotknąłem swojego brzucha. Wydawało mi się, że pęcznieje pod moimi palcami. Poczułem łzy na policzkach. Osunąłem się na podłogę i ukryłem twarz w dłoniach.
̶ Shindy, kochanie... ̶ Chłopak uklęknął przy mnie i przytulił mnie do swojego ciała. Do swojego chudego, pięknego ciała.
̶ Czuję to w sobie... ̶ jęknąłem. ̶ Mam wyrzuty sumienia. To takie okropne uczucie. Mam ochotę siebie za to ukarać.
̶ W jaki sposób ukarać?
̶ Tak, żeby bolało.
̶ Przebierz się w piżamę ̶ mruknął Masatoshi.
̶ A mógłbyś wyjść?
̶ Chcę cię zobaczyć. Od jakiegoś czasu nie pozwalałeś mi na ciebie patrzeć. Dlaczego?
̶ Wyglądam okropnie ̶ wyjaśniłem.
̶ Przebierz się, proszę. Ubrania są w szafie.
Niechętnie zajrzałem do szafy i wyciągnąłem z niej piżamę. Odłożyłem ją powoli na łóżko i zdjąłem swoją szeroką bluzkę z długim rękawem. Kupowałem ubrania w bardzo dużych rozmiarach, wiedząc, że w te małe się nie zmieszczę.
̶ Shindy... ̶ Szatyn nieśmiało dotknął palcami mojego boku w miejscu, gdzie powinny znajdować się żebra. Powinny, ponieważ zamiast nich były tylko fałdy. Po chwili zwrócił uwagę na inną rzecz, którą starałem się przed nim ukryć. Moje przedramiona zdobiły blizny po cięciach. Masatoshi zasłonił dłonią usta i wpatrywał się w nie z przerażeniem. ̶ To jest ta twoja kara?
Kiwnąłem głową i rozpiąłem pasek od spodni. Musiałem go nosić, inaczej nieustannie by się zsuwały. Byłem tak gruby, że żadne spodnie nie chciały na mnie leżeć. Zdjąłem spodnie i stanąłem przed chłopakiem w samych bokserkach. Odsunął się, kiedy dostrzegł na moich udach jeszcze więcej śladów.
̶ Co ty sobie zrobiłeś? Dlaczego sam robisz sobie krzywdę? ̶ zapytał ze łzami w oczach.
̶ To kara. Za każdy kęs. Za każdą kalorię.
Odwróciłem wzrok, żeby nie patrzeć na jego zaszklone oczy. To był zbyt bolesny widok, jeszcze bardziej bolesny niż dotyk ostrza na mojej skórze, kiedy dopiero zaczynałem.
̶ Ta piżama jest za mała ̶ mruknąłem, przyglądając się koszulce. Chciałem szybko zmienić temat.
̶ Jest za duża ̶ szepnął Masatoshi.
̶ Nie zmieszczę się.
Wyrwał mi z rąk materiał i naciągnął przez głowę. O dziwo udało mu się błyskawicznie ją na mnie założyć.
̶ Spodnie chyba sam sobie założysz...
Włożyłem stopy w nogawki i podciągnąłem spodnie. Również się zmieściłem.
̶ Ja już muszę iść. Pora odwiedzin się kończy, a ja muszę odpocząć... ̶ Szatyn przymknął powieki.
̶ Dobrze. ̶ Podszedłem do niego i pocałowałem go w policzek. ̶ Przyjdziesz jutro?
̶ Przyjdę.
I wyszedł, zostawiając po sobie tylko tę obietnicę.

1 marca 2014

125. Anorexia cz. I (Masatoshi x Shindy)

Tytuł: Anorexia
Pairing: Masatoshi x Shindy
Notka autorska: Postanowiłam od nowa napisać to opowiadanie. Tamta wersja jest stara i beznadziejna. Pojawią się jednak fragmenty z poprzedniej Anorexii. Zmieniłam trochę niektóre wydarzenia, zachowanie bohaterów, głównie Shindy'ego. Poprzednie opowiadanie ma trzynaście części, to na razie cztery, ale przewiduję coś około trzynastu, może być troszeczkę mniej. Pierwszy rozdział jest króciutki, ponieważ to tylko taki wstęp. OPOWIADANIE NIE MA NA CELU PROMOWANIA ANOREKSJI. Sama przeszłam przez to piekło i nikomu tego nie życzę. Co do Beauty and the Beast, muszę napisać jeszcze ostatnią część i dodam. :3

CZĘŚĆ I
Jadłowstręt psychiczny… Zaburzenie odżywiania… Wyniszczenie organizmu… Anoreksja… Dla mnie to po prostu przyjaciółka. Definicja piękna. Pieszczotliwie mówię na nią Ana.
Zaczęło się od tego, że przejrzałem się w lustrze. Niby nic wielkiego, codziennie w nie spoglądam, jednak tego dnia zauważyłem coś, co mnie przeraziło. Tuż pod żebrami pojawiły się fałdki, które bez problemu mogłem chwycić palcami. Nagle wszystko stało się dla mnie nienaturalnie szerokie. Uda, łydki, ramiona, a twarz wyglądała na bardziej okrągłą.
Wpatrywałem się długo w obraz, który zdawał się przedstawiać obcą mi osobę. Co się ze mną stało? Zawsze byłem szczupły. Jak mogłem doprowadzić do takiego stanu swoje ciało? Stałem tak, uważnie oglądając każdy fragment swojej sylwetki, a każdy z nich wydawał się większy od poprzedniego.
Do środka wszedł Masatoshi. Uśmiechnął się na mój widok i objął mnie od tyłu, opierając podbródek o moje ramię. Jego dłonie wydały mi się tak drobne przy moich… Ledwo udało mu się mnie objąć…
− Jesteś piękny – szepnął mi do ucha.
Spojrzałem jeszcze raz na całą swoją posturę. Nie jestem piękny – pomyślałem – ale będę…
***
Stopniowo ograniczałem jedzenie. Nie widząc jednak żadnej różnicy, postanowiłem zrezygnować z posiłków. Często wychodziłem z domu, a po powrocie okłamywałem Masatoshiego, że jadłem na mieście. Brudziłem talerze, wyrzucałem jedzenie. Robiłem wszystko, byleby się nie domyślił. Zacząłem dużo ćwiczyć, właściwie to ponad moje siły, przez co często mdlałem.
Masatoshi zaprosił mnie na obiad do restauracji. Nie miałem możliwości, by jakoś tego uniknąć. Kiedy szliśmy, trzymając się za ręce, gwałtownie przystanąłem. Świat zawirował mi przed oczami, po chwili osunąłem się na kolana. Miałem nadzieję, że to tylko zasłabnięcie, nic więcej. Nie mogłem zemdleć w obecności Masatoshiego. Na moment zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem, leżałem na noszy. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem ukochanego.
− Masatoshi... ̶ szepnąłem.
̶ Jestem, kochanie. ̶ Twarz szatyna zawisła nade mną.
̶ Co się stało? ̶ zapytałem słabym głosem.
̶ Zemdlałeś. Pojedziesz teraz do szpitala, a ja zaraz tam dotrę, dobrze? - Przeczesał palcami moje włosy. Kiwnąłem głową w odpowiedzi, a po chwili znalazłem się w karetce. Zamknięto drzwi, odcinając mi przy okazji dostęp do Masatoshiego.
***
Lekarz przyjrzał mi się badawczo.
̶ Będę musiał panu zadać kilka pytań. Zażywał pan może narkotyki?
̶ Nie ̶ odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
̶ Mdlał pan już wcześniej?
̶ Nie, pierwszy raz mi się to zdarzyło ̶ skłamałem.
̶ Będę pana musiał zmierzyć i zważyć. Niewykluczone, że zostanie pan dłużej. Musimy pana obserwować. Istnieje możliwość, że jest to padaczka.
̶ Padaczka? To na pewno nie jest padaczka.
̶ To tylko przypuszczenia. Proszę wejść na wagę.
̶ Ja już się ważyłem. Codziennie się ważę ̶ palnąłem bez zastanowienia.
̶ Codziennie? ̶ zdziwił się doktor. ̶ Ile pan waży?
̶ Dużo ̶ odparłem, spuszczając wzrok.
Lekarz jeszcze raz zlustrował moją sylwetkę. Zasłoniłem dłońmi swój brzuch, aby nie widział fałd tłuszczu, które były jeszcze lepiej widoczne, kiedy siedziałem.
̶ Proszę wejść na wagę ̶ powtórzył.
Stanąłem na wadze i wyprostowałem się, żeby mężczyzna mógł mnie również zmierzyć.
̶ Wzrost sto siedemdziesiąt centymetrów i waga... czterdzieści pięć kilogramów.
Spuściłem głowę, kiedy usłyszałem „wyrok”.
̶ Czy pan się głodzi? ̶ Padło kolejne pytanie.
̶ Nie, oczywiście, że nie...
̶ Pana organizm jest wykończony, stąd to omdlenie. Nie może pan normalnie funkcjonować przy takim wzroście z tak małą wagą.
̶ To już wszystko? ̶ upewniłem się. ̶ W takim razie dziękuję i do widzenia. ̶ Ruszyłem do drzwi.
Lekarz wyszedł za mną i poprosił do gabinetu Masatoshiego, który czekał na mnie na korytarzu.
Chłopak wrócił po jakimś czasie, trzymając kartkę w dłoni.
̶ Co to jest? ̶ zapytałem.
̶ Skierowanie... Do szpitala psychiatrycznego.