29 sierpnia 2014

158. Agony cz. III (Reita x Ruki)



Tytuł: Agony
Pairing: Reita x Ruki
Notka autorska: Wydaję mi się, że ten rozdział jest już trochę dłuższy. Dziękuję za komentarze. <3

CZĘŚĆ III

Kupiłem Akirze ptaka. Małą kolorową papużkę.

− To jakaś aluzja? – Przerwał czytanie gazety i spojrzał z niesmakiem na klatkę.

− Nie rozumiem…

− Mam małego penisa?

− Nie, Akira…

− Nie musisz kupować mi ptaków, żeby udowodnić wielkość mojego penisa. To tak, jakbyś kupił mi tabletki na odchudzanie, sugerując, że jestem gruby.

Chciałem wprowadzić cząstkę życia w nasz ponury pogrzeb. Pomyślałem, że kolorowy ptaszek trochę rozświetli nasze ponure nastroje.

− Jak go nazwiemy? – zapytałem.

− Mokkori[1] – odpowiedział, wracając do lektury prasy.


Mokkori zamieszkał razem z nami. Opieka nad nim sprawiła, że zająłem się czymś innym poza snuciem pesymistycznych wizji. Akira zaczął nawet delikatnie się uśmiechać.  

− Mokkori… − mruczał, stukając paznokciem o pręty jego klatki. – Jak ja za tobą tęsknię, Mokkori…

− Przecież tu jest – mówiłem, nie rozumiejąc o co chodzi blondynowi.

Dopiero później zrozumiałem, co miał na myśli. Dokładnie wtedy, kiedy notorycznie wychodził gdzieś wieczorami i przestał stukać w pręty, wzdychając o tęsknocie.

Znalazł sobie kogoś… Wychodził z domu uśmiechnięty, a później po prostu kładł się do łóżka, myśląc, że śpię. Moje serce nigdy nie krwawiło tak obficie.

Zamiast po pilota sięgnąłem po alkohol. W jednym z klubów uświadomiłem sobie, że jestem samotny odkąd tylko pojawiłem się na tym świecie. To dobiło mnie jeszcze bardziej, więc kiedy pojawił się on i zaproponował białe ukojenie, ja – pijany do granic możliwości – po prostu się zgodziłem. Wdychałem nosem biały pył. Umysł był tak odurzony alkoholem, że nawet nie wiedziałem, co to tak naprawdę jest. Najważniejsze, że pomogło. Przez jakiś czas trwałem w kolorowej bajce.

Potem przyszło uzależnienie. Uzależniłem się od wdychania proszku, picia alkoholu, uciekania w ramiona kolorowej bajki. Wieczorami czekałem z papierosem w dłoni, aż wróci i syknie na mnie, że mam się uciszyć, ponieważ chce spać. Wracał późną nocą, czasami nad ranem.

Mężczyzna, który sprzedawał mi narkotyki, nazywał się Takashima Kouyou. Oprócz paczek pełnych białych drobinek, było w nim coś, co sprawiało, że uzależniłem się także od jego osoby. Rozmawiał ze mną. To właśnie okazało się tym, czego potrzebowałem.

Jednak żaden sen nie trwa wiecznie. Zarówno koszmary, jak i te najpiękniejsze kiedyś się kończą. Mężczyzna pojawił się w klubie z pustymi rękami.

− Gdzie towar? – niemalże warknąłem. Byłem głodny. Cholernie głodny.

− Proszę. – Wręczył mi wizytówkę. – To adres bardzo dobrego psychologa.

− Skoro jest taki dobry, dlaczego sam z niego nie skorzystasz? – prychnąłem.

− Bo sobie radzę. Czy widziałeś kiedyś mnie ćpającego? Ja tylko pomagam ludziom takim jak ty na moment zapomnieć i odnaleźć się w lepszym świecie. Ale ty potrzebujesz innego rodzaju pomocy.

Kiedy odszedł miałem ochotę podrzeć ten skrawek papieru, ale coś mnie powstrzymało. Zadzwoniłem, by umówić się na wizytę. Wreszcie znalazłem się pod drzwiami gabinetu z całej siły starając się usiedzieć na miejscu w poczekalni. Nie mogłem teraz uciec. Skoro nie miałem teraz z kim porozmawiać, postanowiłem zrobić to z psychologiem.

− Jestem idiotą, panie doktorze…

Spojrzał na mnie wyczekująco. O nic nie pytał, chciał tylko słuchać.

− Mam wykształcenie. Nie mam pracy. Jestem nierobem, ale odczuwam zmęczenie.

− Przecież pisze pan wiersze. Może jest pan chory?

− Tak, jestem chory, na głupotę. Jestem idiotą, nie raz płakałem nad swoją głupotą.

− Ale chce pan zmienić swoje życie?

− Tak.

− Widzi pan? Nie jest pan aż takim idiotą.

− Mój partner mnie nienawidzi.

− Nie wszyscy muszą pana kochać.

− Wszyscy mnie nienawidzą! Nawet ja!

− Nienawidzi pan siebie? Jak to możliwe? Przecież pan o siebie w jakiś sposób dba.

− Dbam o siebie jak hodowca o świnię – nijak! Proszę spojrzeć, jak ja wyglądam! – Zaprezentowałem swoją podziurawioną koszulkę i brudne spodnie.

− Ale codziennie otwiera pan oczy, coś przy sobie robi, żeby jako-tako wyglądać. Coś tam pan zje.

− No tak, ale to jest normalne. Inaczej bym umarł.

− Czyli, że w jakimś stopniu zależy panu na swoim życiu.

− A gdzie tam!

Splótł palce i przyjrzał mi się uważnie.

− To co pan tu jeszcze robi?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Skubany miał rację. Jednak musiałem dopiąć swojego.

− Nie mam pojęcia. Pewnie położę się na jakieś tory, kiedy tylko stąd wyjdę. – Wzruszyłem ramionami. Nagle sobie o czymś przypomniałem: − A nie, nie mogę tego zrobić… Muszę nakarmić Mokkoriego… Niech to szlag!

− Kogo? – Doktor ze zdziwieniem uniósł brew.

− Papugę.

− No widzi pan. Ma pan papugę, dla której warto żyć.

− Mam żyć dla papugi? – Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

− Tak na początek. – Uśmiechnął się zachęcająco.

Kiedy wracałem do domu, przez całą drogę rozmyślałem o tej nietypowej rozmowie. Cholera, facet miał w sobie tyle pozytywnej energii. A przecież przychodzili do niego pacjenci z przeróżnymi problemami, którzy wysysali z niego tę siłę, jak wampiry energetyczne. Czy ja też byłem takim wampirem? Czy to było powodem, dla którego Akira znalazł sobie kochanka? Może dostrzegł, że poziom energii, który mu pozostał jest przerażająco niski, a ta wyssana przeze mnie, ani trochę mi nie pomaga. W końcu przychodzi taki moment, kiedy człowiek ma dość. Akira po prostu nie wytrzymał i mając do wyboru samobójstwo albo szpital psychiatryczny, zdecydował się na kochanka. Teraz nie miałem mu tego za złe. Nareszcie był szczęśliwy.

Mieszkanie powitało mnie pustką. No, jedynie Mokkori drzemał w swojej klatce. Nasypałem trochę pokarmu do miseczki i po raz pierwszy od dawna zabrałem się za obiad. Szło mi to opornie, ale w końcu udało mi się ugotować zupę. Nie chciałem jej próbować, ponieważ wiedziałem, że jest niesmaczna i wtedy nie podałbym jej Akirze.

− Co to za smród? – Akira skrzywił się już w progu drzwi.

− Witaj, kochanie. – Pocałowałem go w policzek.

− Cześć. Co tak śmierdzi?

− Przygotowałem dla nas obiad.

− Świetnie! – Uśmiechnął się sztucznie. – Umyję tylko ręce i zaraz spróbuję tych frykasów.

Zamknął się w łazience. Jak już wspominałem, dwa lata temu przepaliła się tam żarówka, a ponieważ w ścianie nie było okna, które wpuszczałoby odrobinę światła, wszystko robiliśmy w ciemnościach.

Kiedy wyszedł, zdążyłem już nalać zupy do misek i usiąść przy stole. Akira zajął miejsce naprzeciwko mnie. Drżącą ręką ujął łyżkę i zanurzył ją w wodnistej konsystencji. Kiedy tylko spróbował, skrzywił się jeszcze bardziej, ale dzielnie przełknął.

Również skosztowałem, jednak natychmiast to wyplułem.

− Ohyda… − mruknąłem, ocierając usta wierzchem dłoni.

− Co ty gadasz? Jest… okej…

− Jest okropna. Nigdy nic mi nie wychodzi dobrze. – Spuściłem głowę.

− Takanori…

Spojrzałem mu w oczy.

− Chcę go poznać… − wyszeptałem.

Popieprzony, skretyniały masochista! – warknął umysł.

− Kogo? – spytał Akira.

− Twojego… ko-kochanka. – Głos mi zadrżał, jak gdybym mówił o czymś, co by tego wymagało. Mężczyzna mojego życia ma kochanka, wielka mi rzecz… Tylko dlaczego serce na samą myśl znów krwawo zaszlochało?

Akira wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.

− Jakiego kochanka? Takanori, co ty za głupoty pleciesz? Ja nie mam kochanka! – Trzęsły mu się dłonie, a kropelki potu krystalizowały się na jego czole. Denerwował się… A zdenerwowanie oznaczało kłamstwo…

− Ja nie mam ci tego za złe. – Również kłamałem. Organ, odpowiedzialny za podtrzymywanie mojego organizmu przy życiu, kawałek ciała tak cholernie wrażliwy, mięsień, który przyspieszył teraz swoją pracę, bolał mnie niemiłosiernie. Raniące ostrze zazdrości wbiło się głęboko i przekręciło kilkakrotnie. Po raz pierwszy tak naprawdę uświadomiłem sobie, że Akira nie jest już mój. Że to nie ja go całuję, przytulam, przykrywam kołdrą jego stopy, żeby nie zmarzły. Robi to jakiś obcy mężczyzna, który bezczelnie wtargnął pomiędzy nas, burząc naszą miłość. Ale czy ta miłość kiedykolwiek istniała? Czy Akira powiedział mi, że mnie kocha? A jeśli powiedział, czy było to szczere? Czy była to jedynie odpowiedź na moje wyznanie? „Ja też cię kocham. No, mam to już za sobą”…

Nawet nie zarejestrowałem faktu, kiedy po policzkach spłynęły mi łzy. Niekontrolowane, słone drobinki znaczyły szlaki na moich policzkach. Sól wżynała się w skórę, miałem wrażenie, że moja twarz płonie. Cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara i moim cichym szlochem.

− Takanori…

Wstałem i pobiegłem do sypialni. Leżąc na łóżku, mocząc poduszkę łzami, usłyszałem trzask drzwi. Wyszedł.


[1] Mokkori (jap.) – erekcja.

24 sierpnia 2014

157. Agony cz. II (Reita x Ruki)

Tytuł: Agony
Pairing: Reita x Ruki
Notka autorska: Druga część Agony. Jest krótka, ale to dla mnie typowe.

Val: Dziękuję za komentarz. Dlaczego Ruki Cię przeraża? xD
Yuuko Yukino Konoe: No czepia się, bo z niego to taka życiowa maruda. Pożyjemy, zobaczymy czy się zmieni. c:
sadist vampire Yuna.miko: Wiem, że Reituki… Przepraszam. ;; Generalnie nie przepadam za tym pairingiem, ponieważ jest go za dużo, ale nigdy o nich nie pisałam, a poza tym tylko oni pasowali mi do tej historii.
Reila Suzu: To opowiadanie będzie takie słodko-gorzkie. Ruki jęczy na wszystko i wszystkich, bo jest to zamierzony zabieg. Taki ma być. Chciałam przedstawić Rukiego jako człowieka z nieco przerysowanymi problemami.
Nawn: Tak, wiem, że znów robi się tu zamieszanie, ale Reituki akurat mam skończone, więc dodam wszystkie części tego opowiadania (których jest niewiele) i zabiorę się za dokończenie pozostałych. :3 Jeśli chodzi o pairing, zobaczę, co da się zrobić. Muszę mieć jakiś pomysł na nich. ;)




CZĘŚĆ II

Zawodem Akiry jest zamiatanie podłogi w przedszkolu. Za drobną pensję pojawia się tam o określonych godzinach i czyści posadzki w całym budynku. W tym czasie ja pozostawiony sam sobie, oddaję się pesymistycznym rozmyślaniom na temat mojej marnej egzystencji. Akira też nie jest zadowolony z życia. Mamy go dość.

Otworzyłem skrzynkę na listy. To niesamowite, ile ludzi o mnie pamięta. Piszą do mnie osoby, których ja za bardzo nie kojarzę. Na przykład Honda zaproponowała, że sprzeda mi swój samochód. To prawdziwa okazja! Wielka szkoda, że mnie na niego nie stać.

Kiedy Akira wyszedł do pracy, ja zająłem się pisaniem. Teoretycznie. W praktyce, wylegiwałem się na kanapie, czekając. Tylko na co czekałem? Na telefon od przyjaciela? Cholera, ja nie mam przyjaciół. Zdradzieckie siksy, zostawiły mnie! Hej, ty nigdy ich nie miałeś – przypomniał w tym momencie umysł, a serce słysząc to, zaniosło się krwawymi łzami. Ucisz się, debilu, nie płacz nad ludźmi, którzy nigdy nie istnieli!  

Dzwonek do drzwi sprawił, że poderwałem się gwałtownie i popędziłem w kierunku drewnianego prostokąta. Kto to może być? Akira, który zapomniał kluczy? Ktoś z ludzi, którzy mnie znają postanowił sprawdzić, czy jeszcze żyję? Pani z supermarketu zauważyła, że zapłaciłem jej dziś za mało pieniędzy? Dostawca pizzy, której nie zamawiałem?

Szarpałem się z zamkiem – od jakiegoś czasu zaczął się psuć. Wreszcie otworzyłem drzwi. Postać, którą zobaczyłem, sprawiła, że jednak wolałbym spotkać tego nieszczęsnego dostawcę pizzy. W progu stała nasza sąsiadka z trzeciego piętra. Niska staruszka z posrebrzanym kokiem.

− Czego pani tutaj szuka? – zapytałem głośno, wiedząc, że kobieta słabo słyszy.

− Mamoru? – zapytała nieprzytomnie, mrużąc oczy, jak gdyby chciała wychwycić moje rysy.

− Nie, pan Mamoru nie żyje od dziesięciu lat.

− Inu?

− Nie, proszę pani, Inu to pani kot. I o ile nie zapomniała go pani nakarmić, przypuszczalnie żyje.

Pokiwała tylko głową, chcąc dać mi iluzję, że zrozumiała i ruszyła ku schodom. Zamknąłem drzwi i oparłem się plecami o drewno. Wiedziałem, że to będzie kolejny dzień, podczas którego nie zrobię nic pożytecznego. Swoją drogą, dlaczego ta kobieta nazwała swojego kota Inu?

Usiadłem na swoim tronie, czyli kanapie i powróciłem do królestwa rozmyślań. Ponieważ nic mądrego nie przyszło mi do głowy, wykonałem czynność, której nienawidzę – sięgnąłem po pilota. Półleżąc na sofie, wpatrywałem się w migające sylwetki i twarze zamknięte w tandetnej fabule boleśnie przewidywalnej komedii romantycznej. Ona i on poznają się w banalnych okolicznościach. Ona jest słodką idiotką, a on przystojnym mężczyzną, w którym tli się nadal chłopięcy urok. I też jest idiotą. On ją całuje. Po raz pierwszy. Ona jest w siódmym niebie. Kiedy pierwszy raz pocałowałem Akirę, obyło się bez takich uniesień. Może dlatego, że nasze życie nigdy nie było kolorowym love story? On jest bożyszczem kobiet, ona również ma silny wpływ na mężczyzn, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. W pewnym momencie on zostaje pocałowany przez inną. Ona daje mu porządnie w pysk, a potem się załamuje. On przychodzi do niej z bukietem róż. Ona mu wybacza. Znów się całują. Koniec. Jak oni w ogóle mieli na imię?

Brzdęk kluczy i szamotanina z zamkiem. Kto wygra ten pojedynek? Znów udało się Akirze. Trzeba wymienić to cholerstwo, bo niedługo całkiem się rozsypie.

− Jest coś na obiad? – zapytał blondyn, zaglądając do salonu. „Jest coś na obiad?” to jego typowe pytanie. Logiczne, że nigdy nie ma obiadu. Zawsze jemy na mieście lub zamawiamy coś do domu. Dlaczego chociaż raz nie może zapytać, co u mnie? To chyba prostsze niż wymiana żarówki w łazience, która przepaliła się dwa lata temu. Moje serce ponownie wybuchło krwawym płaczem. Ucisz się, debilu, przecież on nigdy cię nie kochał.

− Nie ma.

− Co ty robisz całymi dniami?

Usilnie staram się wymazać ze swojej głowy pomysły na zrobienie sobie krzywdy.

− Pracuję.

Milczenie, które zacisnęło jego usta w wąską linię, sprawiło, że wolałbym, aby teraz na mnie nakrzyczał. Jak najgłośniej, żebym poczuł, że jestem do czegoś potrzebny. Że czegoś ode mnie wymaga.

 Machnął jedynie ręką i chwycił kurtkę.

− Ubieraj się, wychodzimy – ponaglił, zakładając buty.

Co tak właściwie miałem teraz na sobie? Zerknąłem na swoje ubranie. Piżama… Wstałem, by założyć jedynie obuwie i narzucić na ramiona kurtkę. Akira westchnął, ale nic nie powiedział. Był tym wszystkim zmęczony. Wzajemnie wysysaliśmy z siebie energię, karmiąc się jedynie swoimi problemami. A ile można wytrzymać, kiedy za posiłek ma się jedynie troski? Akira jako tako się trzymał. Chodził do pracy, zarabiał, miał znikomy kontakt z ludźmi. Jednak pozostawało tylko kwestią czasu aż również zmieni się w poszarzałego ducha w piżamie, jakim byłem ja.

Do małej restauracji dotarliśmy po piętnastu minutach. Wnętrze było puste jak nasze dusze. Usiedliśmy na niedbale skonstruowanych mebelkach i złożyliśmy skromne zamówienie. Jedliśmy w milczeniu. Przywykliśmy już do tej ciszy. Gdyby teraz któryś z nas się odezwał, drugi uznałby go za wariata.

Wieczory zawsze były moją ulubioną porą dnia. Siadałem wtedy na parapecie z zapalonym papierosem w dłoni. To moment, w którym mogłem nabrać ulubionego powietrza w płuca i rozkoszować się uczuciem, kiedy dym łaskotał moje gardło. Nawet się wtedy śmiałem tak długo, dopóki Akira nie rzucił we mnie poduszką, sycząc:

− Ucisz się, do cholery! Chcę spać!

21 sierpnia 2014

156. Agony cz. I (Reita x Ruki)



Tytuł: Agony
Pairing: Reita x Ruki
Notka autorska: Świat stanął na głowie: CHERRY NAPISAŁA REITUKI! W dodatku to Ruki jest uke. Chociaż nie jestem pewna czy tutaj ta różnica będzie aż tak zauważalna. Dlaczego napisałam Reituki? Tylko dlatego, że Rei i Ruki jako jedyni pasowali mi do tej historii. Tylko oni i nikt więcej. Zapraszam do czytania. :3

CZĘŚĆ I
Nie spałem już od dwudziestu pięciu minut, jeśli wierzyć fikuśnemu, czarnemu budzikowi w białe komary. Nigdy go nie nastawiałem. Dźwięk, który z siebie wydawał był irytująco podobny do bzyczenia tych małych krwiopijców. Funkcja budzenia w moim telefonie w zupełności mi wystarczała. Zwykle i tak budziłem się przed czasem i tępo obserwowałem sufit, ścianę albo leniwie przesuwające się wskazówki zegara. Bardzo pasjonujące zajęcie.
Dzisiaj jednak postanowiłem zmienić swoje życie! Wstałem z łóżka, ubrałem się i poszedłem po zakupy…
Kiedy wróciłem do domu, Akira jeszcze spał. Co za leniuch! Podczas gdy ja przemierzałem sklepowe regały w poszukiwaniu cennych zdobyczy, on wylegiwał się w świecie snów. Odstawiłem reklamówki i zacząłem szperać w szafce pełnej garnków, celowo sprawiając, by metal zderzał się o siebie, tworząc niesamowity hałas. Nie poskutkowało…
Usiadłem na kanapie w salonie i włączyłem telewizor. Nienawidziłem tego tętniącego kolorami odbiornika. Nienawidziłem go za te wszystkie plastikowe księżniczki i wypudrowanych mężczyzn, przemieszczających się za szklanym ekranem. Nienawidziłem go za ludzką znieczulicę, która zamykała oczy, ignorując biedę, a wdychała niewrażliwymi nozdrzami tylko tę wyperfumowaną aurę bogaczy. Nienawidziłem tego wielkiego-małego świata, gdzie dobrobyt mieszał się z ubóstwem, kicz współgrał ze sztuką, a tandetne gwiazdeczki prowadziły otwarte życie, depcząc szczątki biedaków. Jednak chcąc uniknąć paraliżującej całe ciało samotności, która tylko spychała mnie bardziej na dno szaleństwa, włączałem to przeklęte pudło. W końcu nie po to zapłaciłem za niego tak wiele, żeby stał i pięknie brudził się kurzem.  
Przełączałem kanały, a pojawiające się w oknie odbiornika paskudnie idealne twarze, sprawiały, że miałem ochotę zwymiotować, choć jeszcze nie spożyłem śniadania. Może przygotowanie posiłku to dobra okazja, żeby oderwać się od wyświetlanej właśnie reklamy brokatowych długopisów dla „małych księżniczek”? Ociężale podniosłem się z kanapy i szurając kapciami posuwałem się w kierunku kuchni. Sterta brudnych naczyń zalegała w zlewozmywaku. Wydawała się być już nieco podirytowana i zniecierpliwiona, kiedy kolejny dzień przyszło czekać jej na kąpiel. W jednej z łyżek dostrzegłem swoje odbicie. Odwrócona do góry nogami twarz ukazywała całe zmęczenie dotychczasowym życiem, a sine cienie pod oczami przypominały o braku snu. Oczy pozbawione jakiegokolwiek wyrazu błagały o jeszcze kilka godzin, podczas których będą mogły ukryć się pod powiekami i przestać rejestrować bijące w nie kolory. Musiało być ze mną naprawdę źle, skoro zamiast w lustrze przeglądałem się w łyżeczce.
W jednej z szafek udało mi się odnaleźć czysty talerz. Zabrałem się za krojenie pomidora.
No przecież skończyłem te studia − pomyślałem. Dokładnie filologię japońską, aby ten mój japoński był jeszcze bardziej japoński niż japoński innych Japończyków. Jestem teraz prawdziwym japońskim Japończykiem? Kurwa, nie jestem.

Kim jestem? Nikim. Mam co prawda imię. Ba, nawet nazwisko mam. Takanori Matsumoto. Ale, do cholery, ile jest w tym jebanym kraju kurdupli o nazwisku Matsumoto?! O tych, co mają na imię Takanori nawet nie wspomnę.

Kim jestem? Nikim. Nawet leniem mnie nazwać nie można. Gdybym był leniem, może byłbym kimś. Tutaj wszyscy pracują. A tak to jakiś nowy okaz by był... Ja również pracuję. Piszę poezję. Czasem opowiadania. Jednak co z tego, że jestem artystą, skoro każdy ma to w dupie? Społeczeństwo, którego jest od chuja dużo w tym mieście, służba zdrowia, politycy, nawet pani w supermarkecie  ̶  wszyscy ci ludzie mają na mnie wyjebane.

Czasami chciałbym zwariować... Albo nie! Być kompletnie pustym. Mieć mózg, którego interesowałyby tylko głupoty. Czy proszę o tak wiele? Chcę tylko przestać myśleć.

Nadal kroiłem pomidora. Każdy plasterek musiał być przybliżonej grubości: nie za gruby, żeby pomidor starczył na dłużej, nie za chudy, bo potem pomidor zdąży zgnić. Tak wyglądało przygotowywanie przeze mnie śniadania. Chleb również miał swój obowiązek. Mąka musiała być żytnio-żytnia, ewentualnie jakieś dodatki w postaci pestek dyni, bez gówien takich jak pszenica, czy inne paskudztwo. Trują nas na żywca, zimne bezwzględne chuje. Potem na lekarstwa wydajemy ciężko zarobione pieniądze. Z masłem był zawsze problem. Nie wiesz, skąd sprzedawca je wykombinował. A chuj z tym! I tak umrę. Bardzo optymistyczny poranek... Nie ma co... Kurwa... Żadna szynka i tak pewnie nie ma w sobie za dużo mięsa, więc używam tej, którą akurat mam. Ciężko znaleźć dobrą szynkę. Chyba że odkroisz sobie rękę albo kawałek dupy. W sumie to bezcelowe. I tak jesteśmy zepsuci od środka. Chleb posmarowałem cienką warstwą masła, a potem ułożyłem resztę produktów, w tym wypadku szynkę i pomidor. Oparłem dłonie o blat i spuściłem głowę. Co ja robię, do cholery? Przygotowuję program kulinarny?

Akira nadal spał. Westchnąłem i usiadałem znów na kanapie. W telewizji wyświetlany był właśnie teledysk jakiegoś zespołu. Piskliwy głosik wokalisty ranił moje uszy. Muzycy kręcili na wszystkie strony swoimi tyłkami, które skąpo zasłaniały skrawki lateksu. Nagle straciłem apetyt. Odłożyłem talerz na stolik, wyłączyłem odbiornik i sięgnąłem po notatnik oraz długopis. Chciałem wykorzystać ten czas, kiedy Akira spał i napisać jakiś wiersz. Trwałem w bezruchu długą chwilę, a ręka, trzymająca długopis, zawisła nad stroną. Bezwiednie zacząłem rysować jakieś szlaczki na papierze, aż wreszcie zirytowany odrzuciłem notes na kanapę.

W salonie pojawił się Akira, cały potargany.

− O! Widzę, że zrobiłeś dla mnie śniadanie. – Sięgnął po nadgryzioną kromkę.

Tak, coraz bardziej zbliżam się do dna szaleństwa.