19 września 2014

162. Date (Aki x Shindy)



Tytuł: Date
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Do napisania tego natchnął mnie pewien gif. Nie sugerujcie się w tym przypadku zapisem seme x uke, ponieważ tutaj akurat nie wiadomo, kto jest kim. xD Może nawet Shindy jest seme Akiego. o.O One-shot jest… dziwny, specyficzny i mogłabym tak długo wymieniać, bo to jest naprawdę porąbane. Ale! Mam nadzieję, że poprawi Wam w jakimś stopniu humor. Może pośmiejecie się z mojej głupoty? Nie wiem. Jest to odskocznia od „Ja jestem Aki – Pan i Władca tyłka Shindy’ego, lubię znęcać się nad Shindym i ogólnie jestem zły” oraz „Ja jestem Shindy – potulna suka Akiego”. Zapraszam. :3


Moje włosy powiewały na wietrze, kiedy w szaleńczym pędzie pokonywałem tokijskie ulice. Słońce powoli chowało się za horyzontem, co oznaczało tylko jedno: byłem spóźniony… Shindy będzie wściekły. Zahamowałem gwałtownie, kiedy mój telefon zawibrował. Serce stanęło na moment, a następnie przyspieszyło swoją pracę, kiedy na wyświetlaczu pojawiło się sześć złowrogich liter: Shindy.
− Tak, kochanie? – spytałem drżącym głosem.
− Gdzie ty jesteś, do cholery?!
− Niedaleko wytwórni. Zaraz będę.
− Nie masz być zaraz! Masz być teraz!
− Szczęka ci opadnie na widok mojej nowej, odjazdowej fury – starałem się odciągnąć jakoś jego uwagę. – A później zabiorę cię tą furą na elegancką kolację.
− Wiesz, gdzie mam twoją furę i kolację?!
− Ależ pupciu… − próbowałem go jakoś udobruchać.
− Nie mów do mnie pupciu! – warknął. – Wiesz, że tego nie lubię.
Tak naprawdę Shindy uwielbiał, kiedy nazywałem go pupcią. To była jego słabość, do której nie chciał się przyznać.
− Nie marnuj czasu i przyjedź wreszcie po mnie!
− Dobrze, pu… Shindy…
Rozłączyłem się i ruszyłem. Po paru minutach wyrósł przede mną budynek wytwórni, a tuż przed drzwiami nadąsana sylwetka mojego chłopaka. Stał tyłem do mnie, nerwowo stukając podeszwą buta o chodnik.
Podjechałem bliżej i zatrąbiłem donośnie. Shindy podskoczył i odwrócił się w moją stronę, dotykając dłonią swojej lewej piersi.
− Ty idioto, chcesz, żebym dostał zawału?! – krzyknął na mnie, a następnie zwrócił uwagę na mój pojazd. – Co to ma być?
− To moja fura – odparłem z dumą i czule poklepałem kierownicę niebieskiego cuda.
− To dziecięcy rowerek!
− Czyż nie jest zajebisty? – Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
− Aki, ty sobie chyba jaja robisz! To jest ta twoja odjazdowa fura?
− Oczywiście.
Do moich uszu dotarł donośny huk – to ciało Shindy’ego zderzyło się z betonem.
− Pupciu? – Podszedłem do niego i trąciłem go palcem. – Ocknij się.
− Co zrobiłeś z samochodem? – zapytał, kiedy już doszedł do siebie.
− Znudził mi się. – Wzruszyłem ramionami. – Poza tym jego smród zatruwał środowisko.
− I postanowiłeś sprzedać samochód, żeby kupić… TO?
− Uważam, że to dobra inwestycja.
− Inwestycja jest tak dobra, jak ty podczas seksu!
Uśmiechnąłem się do Shina, biorąc jego słowa za komplement, a następnie włożyłem na nos okulary przeciwsłoneczne, które w połączeniu z moją skórzaną kurtką nadawały mi wygląda rasowego motocyklisty.
− Wskakuj, maleńka. – Dłonią wskazałem bagażnik.
− Chyba śnisz, jeśli sądzisz, że na to wejdę.
− Jak chcesz, ale do domu będziesz musiał wracać z buta, a ostrzegam, że to wcale nie tak blisko i pewnie znów zapomniałeś pieniędzy na bilet.
Shindy zrobił się purpurowy na twarzy.
− No dobra! Wygrałeś! – wydarł się i usiadł za mną.
− Fuck yeah! Lepiej się mocno trzymaj, to będzie ostra jazda – ostrzegłem.
− Aż drżę z podniecenia – mruknął Shin, a ja uśmiechnąłem się triumfalnie.
Shindy objął mnie ramionami w pasie. Ruszyliśmy. Ale cóż to była za jazda! Mknęliśmy pomiędzy ludźmi, którzy patrzyli na nas z niemałym zdziwieniem, zapewne zaskoczeni tym, jak można osiągnąć taką prędkość.
− Mogłeś zainwestować również w poduszkę pod mój tyłek – mruknął niezadowolony chłopak. – Ten bagażnik strasznie wbija mi się w…
− Jesteśmy! – oznajmiłem.
Staliśmy właśnie przed restauracją, w której się poznaliśmy. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Byłem nowym pomywaczem, a Shindy zajmował wyższe stanowisko, ponieważ smażył kotlety. To był mój pierwszy dzień w pracy. Właśnie myłem podłogę, kiedy skończyłem myć jeden fragment, zrobiłem duży krok, aby nie pobrudzić dopiero co oczyszczonego skrawka i przez przypadek moja noga ugrzęzła w wiadrze, a ponieważ było ono na kółkach, niemalże natychmiast pojechałem przed siebie, pokonując całą długość restauracji i wpadając na Shindy’ego, który właśnie wychodził z toalety dla personelu. Wylądowaliśmy na podłodze. Woda z wiadra oblała nasze ciała, a my patrzyliśmy sobie w oczy. To była magiczna chwila, podczas której już wiedziałem, że Shindy jest mi przeznaczony. Początkowo moja pupcia twierdziła co innego – był wściekły zaistniałą sytuacją i nie chciał mieć nic wspólnego z tą „sierotą, która nie umie nawet umyć podłogi”. Wiedziałem jednak, że te słowa były jedynie delikatną aluzją prowadzącą do przekomarzania się, które później miało doprowadzić nas do związku. I tak też się stało. Byliśmy ze sobą i mieliśmy spędzić romantyczny wieczór w eleganckiej restauracji McDonald’s.
− McDonald’s? Serio? – mruknął Shindy.
− Pupciu, przecież tu się właśnie poznaliśmy.
− Zawsze zapraszasz mnie do McDonald’s, tłumacząc, że „tu się właśnie poznaliśmy”. Chciałbym choć raz spędzić wieczór w jakieś restauracji. Ale nie! Ty jesteś skąpy i szkoda ci pieniędzy, by zabrać swojego chłopaka w jakieś droższe miejsce. Za to nie szczędzisz na kupowanie jakiś dziecięcych rowerków!
− Wcale nie jestem skąpy. Po prostu uważam, że McDonald’s to świetna restauracja.
Zeszliśmy z pojazdu, a ja przypiąłem go łańcuchem do barierki.
− Tak, ostrożności nigdy za wiele. Jeszcze jakiś pięcioletni przestępca by go ukradł.
− A żebyś wiedział. – Chwyciłem Shina za rękę i pociągnąłem w stronę restauracji.
Kiedy weszliśmy do środka powitały nas okrzyki tuzina dzieciaków. Akurat trwało jeszcze przyjęcie urodzinowe. Wokół latały balony, serpentyny, a po całym budynku biegały roześmiane dzieci, kopiąc się wzajemnie i ciągnąc za włosy. Cóż za wspaniała zabawa!
Nagle pojawił się słynny clown, swoista wizytówka McDonald’s. Shindy uczepił się kurczowo mojego ramienia i szepnął spanikowanym głosem do ucha:
− Aki, przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że ten koleś od zawsze mnie przerażał.
Shindy od małego bał się clownów. A tego osobnika już panicznie.
Nagle umalowany mężczyzna podszedł do nas, wymachując balonem i uśmiechając się od ucha do ucha, przez co przypominał psychopatę.
− AAAAA! – wydarł się Shindy i wskoczył mi na ręce, tuląc się do mojej piersi.
− Taki duży chłopczyk boi się wesołego clowna? – zaśmiał się i wręczył Shindy’emu balon.
− Idź mi z tym balonem, pomiocie szatana… − warknął Shin, zaciskając powieki i drżąc w moich ramionach.
− Nie bądź taki. Trzymaj balon!
− Wypieprzaj, psycholu!
− Ale z ciebie niegrzeczny chłopczyk. – Clown pokręcił głową.
− Koleś, my tu przyszliśmy po prostu zjeść, więc z łaski swojej odpierdol się!
Zawiedziony mężczyzna odszedł do grupki dzieci. Postawiłem Shina na podłodze i stanęliśmy w kolejce do kasy. Chłopak znów stukał butem o płytki.
− W restauracji nie musielibyśmy stać w kolejce.
− Nie narzekaj, jest fajnie.
Jednak Shindy nie był zbytnio zadowolony, zwłaszcza, że jeden z chłopców, który stał na krześle tuż obok niego, nieustannie dmuchał w rozwijający się gwizdek. Papierowa rurka co chwilę zderzała się z policzkiem coraz bardziej rozdrażnionego Shina. W końcu nie wytrzymał, wyrwał dziecku zabawkę, cisnął o podłogę i połamał butem.
− Plose pani! – załkał chłopiec i pobiegł do opiekunki, która za nic nie potrafiła ogarnąć armii dzieciaków. Armagedon był bliski.
− Spokojnie, pupciu, zobacz, co mają w zestawie Happy Meal – zachęciłem, głaszcząc go czule po ramieniu.
Na wiadomość o zestawie oczy Shindy’ego rozbłysły. Z podekscytowaniem podszedł do gablotki, w której umieszczone były zabawki i gadżety.
− SPIDER-MAN! – krzyknął. – Aki, chcę Spider-mana!
− Dobrze, dostaniesz go.
Shin przebierał nogami nie mogąc się doczekać, kiedy przyjdzie nasza kolej. Wreszcie odeszła ostatnia osoba i uśmiechnięta pani zapytała, czego sobie życzymy.
− Poproszę dwa zestawy Happy Meal.
− Jakie zabawki?
− Spider-man! – zawołał Shindy.
− Przykro mi, niestety nie mamy już Spider-mana w ofercie. Wszyscy chłopcy z przyjęcia zażyczyli sobie właśnie jego.
Shindy zamarł, a następnie poruszył ustami, szepcząc:
− Jak to nie ma Spider-mana?
− Shindy, weźmiemy coś innego – pocieszyłem go.
− Ale ja chciałem…
− Mamy jeszcze zabawki z serii My Little Pony.
− O, w takim razie poproszę Rainbow Dash[1]. A ty, Shindy?
− Derpy Hooves – mruknął.
− Rozchmurz się.
− Jak tylko dorwę tego bachora, który sprzątnął mi sprzed nosa ostatniego Spider-mana, to mu nogi z dupy powyrywam.
− Mówisz o mnie, koleś? – Odwróciliśmy się w stronę, z której dochodził gruby głos. Właściciel wydający z siebie ów groźny dźwięk wyglądał jakby często przesiadywał w tym miejscu. Pasek od spodni ledwo utrzymywał w ryzach jego ogromny brzuch. Patrzył na nas z góry, przez co musieliśmy wyglądać jak para przestraszonych szczeniaczków, które wielki buldog zagonił w ślepą uliczkę. Na nic zdałyby się moje szerokie bary przy takim olbrzymie. W jednej ręce ściskał plastikową figurę Spider-mana, a w drugiej Big Maca.
Shindy wpatrywał się w niego, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji.
− Ja panu wszystko wytłumaczę… − zacząłem, próbując jakoś uratować Shina przed pewną zagładą. – Mój chłopak…
− Co? Chłopak? Jesteście ciotami? Za to należy się wpierdol!
− Nie! Nie, nie, nie… Chłopak to… to jego imię! – wymyśliłem szybko.
− Ach, to w takim razie spoko.
Tak! Odkryłem jego słaby punkt: facet nie posiadał mózgu!
− Załatwmy to pokojowo – zaproponowałem. – Chłopak najzwyczajniej w świecie się pomylił. No, Chłopaku, przeproś pana. – Szturchnąłem Shindy’ego.
− Prze-przepraszam…
Mężczyzna zacisnął powieki i zrobił się cały czerwony na twarzy. Były dwa wyjścia: albo intensywnie nad czymś myślał (w co szczerze wątpiłem), albo miał silną potrzebę i starał się ją powstrzymać. Osobiście stawiałem na to drugie.
− Tym razem wam się upiekło – mruknął, zmierzył nas zimnym spojrzeniem i oddalił się.
− Nie no, genialna randka! – odezwał się po chwili Shindy.
Ze smutkiem wziąłem tacę z pudełkami.
− Chciałem dobrze…
Shindy spojrzał na mnie i najwidoczniej coś w nim pękło, ponieważ pocałował mnie w policzek.
− Nie smuć się, pyszczku, doceniam to.
− Tak dawno nie nazywałeś mnie pyszczkiem. – Wzruszenie ścisnęło moje gardło.
Shin zaśmiał się i usiadł przy stole. Zająłem miejsce naprzeciw niego. Otworzyliśmy swoje pudełka i zabraliśmy się za jedzenie.
Konsumowaliśmy cheeseburgery, patrząc sobie wzajemnie w oczy.
− Gdyby moja noga tego dnia nie ugrzęzła w tym wiadrze… co ty byś beze mnie zrobił.
− Wiele zajebistych rzeczy. – Shindy wzruszył ramionami.
I bądź tu człowieku romantyczny…

[1] Jednak rozmowy z moimi przyjaciółmi, którzy są fanami kucyków, się przydały. xD

14 września 2014

161. Taste of Death cz. VI (Aki x Shindy)



Tytuł: Taste of Death
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Bardzo Was przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale przez pewien czas nie miałam co, a nie chciałam rozpoczynać kolejnego opowiadania. Wstawiam kolejną część przygód naszego kochanego mordercy Akiego oraz Shina, którego (na jego szczęście) wszyscy mylnie biorą za dziewczynę.

CZĘŚĆ VI
Mimo że się obudziłem, nie otwierałem oczu. Wyciągnąłem rękę, by przyciągnąć go do siebie, jednak opuszki musnęły jedynie prześcieradło. Uniosłem powieki i rozejrzałem się zaskoczony.
− Shinya? – mruknąłem, podnosząc się do siadu. Jeśli ten gówniarz odważył się uciec, jego brat długo nie pożyje. Z kuchni dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. – Shinya! – Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do pomieszczenia. Chłopak klęczał na podłodze i zbierał w dłonie przezroczyste odłamki.
− Przepraszam, zaraz to posprzątam… To niechcący… Wyślizgnęła mi się z dłoni… − W pewnej chwili jęknął cicho.
− Skaleczyłeś się?
− To nic takiego. – Spojrzał na mnie. Widząc strach w jego oczach, mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści. Dlaczego on się mnie tak bał?
− Pokaż. – Chciałem chwycić jego dłoń, żeby obejrzeć zranienie, jednak gwałtownie się odsunął. – Nie bój się. – Wziąłem go na ręce i posadziłem na blacie.
− To trzeba posprzątać.
− Potem. – Przejrzałem wszystkie szafki, aż udało mi się znaleźć plastry. Opatrzyłem jednym z nich małą ranę. – Gotowe. – Uśmiechnąłem się do niego.
− Dziękuję. Posprzątam to. – Zeskoczył z blatu i już chciał podnieść pierwszy kawałek, kiedy chwyciłem go za ręce.
− Zostaw, ja to zrobię.
− Ale…
− Idź do sypialni. Jeszcze zrobisz sobie większą krzywdę.
Jeśli jeszcze raz zaprzeczy, zaprowadzę go tam siłą. Nienawidziłem, kiedy ktoś mi się przeciwstawiał. Ku mojemu zdziwieniu, posłusznie poszedł do pokoju. Posprzątałem szklane skrawki i udałem się do sypialni. Shinya siedział na łóżku. Dłonie ułożył na kolanach i wpatrywał się w mały opatrunek na palcu. Usiadłem obok niego. Odgarnąłem mu włosy za ucho, żeby przyjrzeć się dokładniej jego twarzy. Zerknął na mnie. Opuszkami dotknąłem jego policzka, zbliżyłem twarz do jego i musnąłem wargi. Chwyciłem go za nadgarstki i delikatnym ruchem otuliłem swoją szyję jego ramionami. Dłonie zsunęły się na jego talię. Popchnąłem Shinyę ostrożnie na posłanie. Mruknął coś niezrozumiale, ręce przeniósł na mój tors, starając się mnie odepchnąć. Pogładziłem go uspokajająco po policzku, nie zaprzestając pocałunku, kiedy nagle poczułem wilgoć na skórze. Otworzyłem oczy. Płakał. Odsunąłem się od niego i mruknąłem cicho:
− Dlaczego płaczesz?
− Nie chcę, żebyś mnie całował. – Odwrócił wzrok.
− Ale ja chcę. – Ująłem palcami jego żuchwę i skierowałem jego twarz ku sobie.
− Boję się… − wyznał szeptem.
− Nie masz czego. Nic ci nie zrobię.
− Więc mnie puść.
Ułożyłem dłonie po bokach jego głowy, pochylając się nad nim.
− Po prostu mi zaufaj – wyszeptałem do jego ucha.
− Nie mogę. – Zacisnął powieki i pokręcił głową. – Nie potrafię.
− Przecież jestem delikatny… Nie dzieje ci się tutaj nic złego… − Przesunąłem dłonią po jego boku i zamknąłem palce na jego biodrze.
− Zabiłeś moich rodziców! Nie dotykaj mnie! – Uderzył pięścią moją twarz. Nie bolało, ale podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Wściekły, złapałem go za przeguby, ściskając nogami jego biodra, żeby jak najbardziej ograniczyć jego ruchy. – Nie… Proszę, puść mnie… − Szarpnął się, patrząc na mnie błagalnie.
− Jaki się nagle potulny zrobiłeś.
Zagryzł wargę, po czym ledwo dosłyszalnie powiedział:
− Przepraszam…
− Co powiedziałeś?
− Przepraszam – powtórzył głośniej. – Nie chciałem cię uderzyć.
− Chciałeś i dobrze o tym wiesz. – Pogłaskałem delikatnie jego twarz. – Twoja złość jest uzasadniona.
− Nie musisz tego robić. Nie musisz zabijać. – Spojrzał mi w oczy. – Możesz z tego zrezygnować. Żyć, jak inni ludzie.
− To nie jest takie proste.
− Mnie też zabijesz?
Oczywiście, że nie. Najpierw sprawię, że mnie pokochasz, aż w końcu sam wpakujesz mi się do łóżka, wykorzystam cię, a potem oddam w „dobre” ręce, które odpowiednio się tobą zajmą.
− Nigdy tego nie zrobię. Jesteś dla mnie najważniejszy. A teraz pozwól mi cię pocałować. – Zbliżyłem się do niego, jednak odwrócił głowę. Chwyciłem jego ręce jedną dłonią, a drugą ująłem go za podbródek, żeby zmusić go, by na mnie spojrzał. – Pozwól mi…
Przymknął powieki, a ja po raz kolejny zatopiłem się w jego ustach.
***
− Jak to możliwe? – zapytał, siedząc na parapecie.
− Hm? – mruknąłem, spoglądając na niego. Nie patrzył na mnie. Obserwował widok za oknem. Jego delikatna twarz odbijała się w szybie. Kiedy siedział tak skulony, obejmując łydki ramionami, dostrzegłem, jaki jest wątły. Był tak delikatny, niewinny… Stworzony, by się nim opiekować. Potrząsnąłem głową i zaraz stanął mi przed oczami inny obraz. Jego nagie ciało rozłożone na łóżku, wykrzykujące rozpaczliwe prośby, abym wreszcie je wziął. On był jedynie moją przyszłą zabawką erotyczną – musiałem się tego trzymać.
− Jak to możliwe, że tak raptownie zmieniłeś do mnie podejście? – Pytanie Shinyi przywróciło mnie do rzeczywistości.
Podszedłem do niego i wplotłem palce w jego włosy.
− Jesteś wyjątkowy. – Ucałowałem jego policzek.
W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Przytknąłem chłopakowi palce do ust, żeby dać mu do zrozumienia, że ma być cicho, i wyciągnąłem broń. Kiedy udałem się w stronę korytarza, Shinya szarpnął mnie za rękę.
− Co chcesz zrobić? – szepnął.
− Nic – warknąłem. – To  na wszelki wypadek. Nie mam przecież pewności, kto to jest.
Wyrwałem ramię z jego żałośnie słabego uścisku i ruszyłem do drzwi. Zerknąłem przez wizjer. Osoba, która stała pod drzwiami, trzymała w dłoniach paczkę i wyglądała na pracownika poczty. Otworzyłem, chowając broń za plecami.
− Tak?
− Dobry wieczór, paczka dla pana – mruknął młody chłopak, ze znużeniem żując gumę.
− Paczka? Dla mnie? – zdziwiłem się. Nikt nigdy nie przysyłał mi paczek.
− No dla pana. – Wzruszył ramionami.
Zerknąłem na imię i nazwisko. Rzeczywiście przesyłka była zaadresowana do mnie.
− Proszę tu podpisik. – Wyjął długopis i wskazał palcem na jakąś rubrykę w tabelce.
− Nie chcę tego. – Skąd miałem wiedzieć czy nie był to przypadkiem ładunek wybuchowy?
− Ale…
Telefon w mojej kieszeni zawibrował.
− Przepraszam na moment. – Wyjąłem go z kieszeni. – Ważna sprawa. Tak?
− Podoba ci się prezent? – Usłyszałem głos mojego szefa.
− Jaki prezent?
− Jeszcze nie przyszedł? Wysłałem ci paczkę.
− Właśnie przyszedł facet z poczty. Na przyszłość informuj mnie o takich rzeczach. Wiesz, że nie lubię niespodzianek.
− Ale jesteś nudny… − Rozłączył się.
− Więc będzie podpisik? – Chłopak stukał długopisem o podkładkę, na której umieszczona była kartka z tabelkami.
− Będzie podpisik – mruknąłem ironicznie i podpisałem się w odpowiednim miejscu.
− Dziękuję, miłego wieczoru życzę.
Wziąłem paczkę i pospiesznie zamknąłem drzwi. Z sypialni wyszedł Shinya. Zerknął z zaciekawieniem na pakunek.
Przeszedłem do pokoju i odrzuciłem paczkę na łóżko. Usiadłem na krześle, żeby zapalić papierosa.
− Nie otworzysz?
− Jakoś nie ciekawi mnie, co jest w środku. Przysłał mi to mój szef, więc pewnie jest to jakiś głupi żart.
− Tu jest koperta… − Shinya wskazał na biały prostokąt, który zsunął się z paczki prosto na pościel.
Podszedłem do łóżka i rozerwałem kopertę.

Byłoby miło, gdybyś wpadł ze swoją ślicznotką na kolację. Miejsce to, co zawsze, godzina  dwudziesta. Będziemy sami, więc nie będzie nikogo, kto mógłby pomóc Twojej dziewczynce. Ubierz ją w to, co przygotowałem.

Rozerwałem papier, którym pokryte było płaskie, białe pudełko i uniosłem wieczko. Chwyciłem w dłonie materiał o barwie pudrowego różu.
− Sukienka? – zdziwił się chłopak. – Twój szef rzeczywiście lubi sobie z ciebie żartować.
− To sukienka dla ciebie.
− Dla mnie? – wyksztusił. Podałem mu krótką wiadomość, którą szybko przeczytał. – Co? Nie założę tego… I nie mam zamiaru iść na żadną kolację organizowaną przez jakiegoś przestępcę.
− Zależy ci na Ryuichim? – zapytałem retorycznie. – Zatem grzecznie założysz sukienkę i pójdziesz ze mną na tę cholerną kolację.
Zerknąłem na zegarek. Pół godziny po osiemnastej.
− Szykuj się – poleciłem. – Mamy dość spory kawałek drogi do tej restauracji.
Wziął ubranie i zniknął za drzwiami łazienki. W tym czasie założyłem czarne dżinsy i koszulę w tym samym kolorze. Po jakimś czasie Shinya wszedł do pokoju. Sukienka idealnie pasowała do jego zaróżowionych policzków, a wszyte pod spodem warstwy tiulu unosiły ją odrobinę, nadając kształt litery A.
− Ślicznie wyglądasz… − Musiałem to przyznać. Był po prostu piękny. Zwiewny materiał wydobył z niego jeszcze więcej dziewczęcości i podkreślił delikatność jego sylwetki.
− Dziękuję. – Zarumienił się jeszcze bardziej. Wsunął stopy w czarne trampki, będące jedynym obuwiem, które obecnie posiadał i schylił się, by zawiązać sznurowadła. Również założyłem buty, po czym okryłem jego ramiona swoim płaszczem. W drodze do samochodu obejmowałem go ramieniem.
− Pamiętaj, że oni nie mogą dowiedzieć się kim naprawdę jesteś – powiedziałem, odpalając silnik.
Kiwnął głową. Odjechaliśmy.

3 września 2014

160. Agony cz. V (Reita x Ruki)



Tytuł: Agony
Pairing: Reita x Ruki
Notka autorska: Yuuko pobiła rekord w jęczeniu mi na GG o nowy rozdział, więc wstawiam Wam ostatnią część Agony. xD Mam nadzieję, że się spodoba i zakończenie przypadnie Wam do gustu. :3 To po prostu musiało się tak skończyć.
CZĘŚĆ V

Nadszedł w końcu dzień, w którym przypomniałem sobie o bardzo ważnej rzeczy. O białym ukojeniu i kolorowej bajce. Upity samotnością, półżywy z tęsknoty za Akirą, zupełnie zapomniałem, że istnieją na tym świecie narkotyki, które mogą mi pomóc.

Moja anemiczna dłoń chwyciła telefon, a kościste palce o przezroczystych, przydługich paznokciach wybrały numer do Takashimy.

− Tak, Takanori?

− Potrzebny mi towar…

Westchnął.

− Mówiłem już, co o tym myślę. Takanori, nie rujnuj sobie życia.

− Ono już jest zrujnowane! Nic po nim nie zostało. Akira zabrał wszystko. Tylko Mokkori został – jęknąłem płaczliwie.

− Akira odszedł?

Nie byłem w stanie odpowiedzieć krótkiego „tak”. Szloch, który zatrząsł moim gardłem, wystarczył.

− Zaraz u ciebie będę – powiedział Kouyou. Odłożyłem telefon na stolik i udałem się do łazienki, żeby jakoś doprowadzić do porządku swój wygląd.

Przeraziło mnie odbicie w lustrze. Potargane, przetłuszczone włosy, okalały bladą, opuchniętą od płaczu twarz. W oczach błyszczały łzy, wargi drżały. Brudne, szare spodnie od dresu i czarna, podziurawiona koszulka, które teraz przypominały bure szmaty, wisiały na mnie jak na wieszaku. Wyglądałem jak wrak człowieka i tak też się czułem.

Wziąłem grzebień i starałem się jakoś ujarzmić strąki na mojej głowie. Nic to nie dało, jedynie powyrywałem sobie włosy. Obmyłem twarz wodą i osuszyłem ręcznikiem. Spuściłem głowę i przesłoniłem oczy dłonią, lewą rękę oparłem o umywalkę. Akira, co ty ze mną robisz?

Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z transu. Wydawało mi się, że ktoś zamienił moje nogi w patyki obleczone watą cukrową, gdy wolno podążałem ku drzwiom. Rozpoczęła się walka z zamkiem. Cholerstwo nie chciało współpracować. Wreszcie udało mi się otworzyć. Takashima jak zwykle wyglądał pięknie. Cholernie zazdrościłem mu urody. Jasne, schludnie ułożone włosy, wysoka i zgrabna sylwetka, intrygujący błysk w oku. Może gdybym tak wyglądał, Akira zostałby ze mną? Może gdybym nie był karłem o przetłuszczonych włosach i w porozciąganych, brudnych ubraniach, on byłby tu? Pytał czy jest coś na obiad, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę z ujemnego poziomu moich umiejętności kulinarnych i jeszcze marudził, że chce spać, podczas gdy ja chichoczę jak obłąkany, paląc papierosa. Jak ja za tym tęskniłem…

− Takanori? – szepnął Kouyou. – Taka… − Kiedy znalazłem się w jego ramionach, uświadomiłem sobie, że płaczę. Wtuliłem się w jego pierś, mocząc łzami białą koszulkę. Nagle poczułem, że unoszę się w powietrzu. Takashima zatrzasnął drzwi i, niosąc mnie na rękach, udał się do sypialni, gdzie położył mnie na łóżku. – Zrobię herbatę. – Pogładził mnie po ramieniu i wyszedł.

− Chcę narkotyki! – warknąłem i zawyłem z rozpaczy. Nie wiem już czy była ona spowodowana głodem, czy tęsknotą za Akirą. Próbowałem sobie wmówić, że właściwą odpowiedzią jest ta pierwsza, jednak coś, chyba to pieprzone serce, z uporem maniaka powtarzało: „Akira! Akira! Akira!”. Zacisnąłem palce na włosach, zagryzłem wargi. Nie chciałem o nim myśleć. To było zbyt bolesne, a ja nie byłem masochistą.

Takashima wrócił z kubkami parującej herbaty. Moje żądanie o prochy najwyraźniej zignorował. Postawił naczynie na stoliku obok łóżka, a sam zasiadł na posłaniu, obejmując swój kubek dłońmi.

− Zimno się zrobiło na dworze – powiedział.

− Naprawdę? – Zerknąłem na okno. Było przesłonięte grubą, ciemną kotarą. To Akira ją wybrał. Zawsze lubił posępne przedmioty, które tylko potrafiły wpędzić człowieka w depresję. Nigdy mi się nie podobały. Wolałem optymistyczne barwy, jednak teraz idealnie oddawały mój nastrój.

− Tak. – Mężczyzna podszedł do okna i rozsunął zasłony. Biel zza szyby poraziła moje oczy. Śnieg pokrył wszystko. Nie wiedziałem, że mamy już zimę…

Wziąłem kubek i upiłem mały łyk herbaty.

− Tylko malinową znalazłem.

− Co? – mruknąłem niezbyt przytomnie. – Ach, malinową… − Czy herbata była malinowa? Powąchałem ją dyskretnie, ale nic nie wyczułem. W smaku też nie zachwycała. Wszystko było dla mnie bez wyrazu.

Wpatrywałem się w ścianę, sącząc powoli napój. W końcu wypiłem wszystko i klęczałem tak na łóżku, trzymając naczynie i obserwując pajęczynę, która pojawiła się w rogu pokoju. Nagle przedmiot między moimi palcami zniknął. Spojrzałem na Takashimę, który odkładał kubki na stolik. Zerknął na mnie. Przybliżył się, a ja zatonąłem w jego spojrzeniu. Nie potrafiłem się ruszyć. Nawet wtedy, kiedy objął mnie ramieniem, by wyszeptać mi do ucha:

− Chodź się wykąpać, to ci dobrze zrobi.

Wykąpać się? Zapach mojego ciała dawał aż tak wyraźny sygnał, że czas na kąpiel? Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, znów znalazłem się na jego rękach, a chwilę później stałem na kafelkach w łazience. Kouyou zdjął moją koszulkę i zaczął zsuwać ze mnie spodnie.

− Zaczekaj… − Chwyciłem go za rękę. – Co ty robisz?

− Chcę się z tobą wykąpać.

− Chcesz się wykąpać ze mną? – wykrztusiłem.

− Tak. – Sprawnym ruchem zdjął ze mnie spodnie, po czym zapełnił wannę wodą. – Nie masz się czego wstydzić. Tu jest tak ciemno, że i tak nic nie widzę. Jutro wymienię ci tę żarówkę. No, gotowe, wskakuj do wanny.

Niechętnie zdjąłem bokserki i zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Po chwili dołączył do mnie Takashima. To było chore, niewłaściwe i byłem niewierny Akirze, ale w zasadzie niewiele mnie to obchodziło. Ważne było przyjemne uczucie, kiedy otulało mnie ciepło. Zamknąłem oczy. Poczułem dotyk we włosach – Kouyou właśnie wcierał w nie szampon. Następnie usłyszałem jak otwiera inną buteleczkę i kolistymi ruchami obrysowuje moje ramiona, klatkę piersiową, brzuch… Zacisnąłem palce na brzegu wanny, gdy zbliżył się do krocza. Ominął je jednak i przesunął dłońmi po nogach.

Czyści i przebrani w świeże ubrania, udaliśmy się do sypialni.

− Dlaczego to robisz? – zapytałem, kiedy leżeliśmy na łóżku, a on tulił mnie do siebie i składał na mojej skórze delikatne pocałunki.

− Jeśli powiem ci teraz, nie uwierzysz mi. Dowiesz się w swoim czasie.

W tej chwili, w tym irracjonalnym momencie, który przecież nie powinien mieć miejsca, poczułem się naprawdę przyjemnie. Poczułem się chciany, potrzebny, może nawet w jakiś sposób kochany. Nie wiedziałem, co Takashima do mnie czuje, ale wmawiałem sobie, że jest to coś głębszego. Twarz Akiry przez sekundę pojawiła się pod przymkniętymi powiekami, ale zaraz przegonił ją słodki pocałunek Kouyou, którym obdarował moje usta. Byłem na dobrej drodze, by zmniejszyć dawki nagminnego myślenia o moim byłym partnerze. Miałem tylko nadzieję, że Takashima zostanie przy mnie i mi w tym pomoże. Może kiedyś zapomnę o Akirze?

Wplotłem palce w jego wilgotne włosy. Tylko my, cztery ściany i czarny budzik w białe komary. Czy to, kurwa, nie jest piękne?