27 lipca 2015

177. Taste of Death cz. XII (Aki x Shindy)



Tytuł: Taste of Death
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Poprzedni rozdział tego opowiadania pojawił się w marcu… Strasznie przepraszam za taką przerwę, ale napisałam tylko połowę ostatniej części, a dzisiaj ją dokończyłam. Możecie zauważyć różnicę w stylistyce jaka pojawia się na początku i pod koniec tego rozdziału. Jest to spowodowane brakiem weny, kiedy zaczynałam go pisać i nagłym jej przypływem, gdy go kończyłam. Mam jednak nadzieję, że Wam się spodoba. Niektórzy mogą być zawiedzeni takim zakończeniem, jednak ja od początku miałam w planach coś takiego. Ostatecznie nie jestem zadowolona, niestety… Ale to chyba u mnie normalne. Generalnie chciałam już skończyć to opowiadanie.

Ciężko mi streścić poprzedni rozdział. Mogę jedynie napisać, że Aki chciał odbić Shindy’ego, jednak chłopak zamiast uciec postanowił odszukać swojego brata. Hosokawa zabił Ryuichiego, po czym trafił go Aki, który już miał uciekać razem z Shindym, gdy został postrzelony przez swojego szefa.

CZĘŚĆ XII
− Aki! – krzyknąłem, podbiegając do bruneta.
− Shi… Shin-chan… − powiedział z trudem. Uniósł drżącą dłoń i dotknął mojego policzka.
− Cii… Nic nie mów. Zaraz kogoś zawołam. Pojedziesz do szpitala. Wszystko będzie dobrze – szeptałem, głaszcząc go po włosach.
− Tyle przeze mnie cierpiałeś. Cieszę się, że przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić pod koniec, że to ja tutaj leżę, a nie ty… Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało… − Przymknął powieki.
− Koniec? Jaki koniec, Aki? O czym ty mówisz? Przecież wszystko się jakoś ułoży.
− Shinya, proszę, zostaw mnie teraz. Biegnij do miasta. Poproś kogoś o pomoc – mówił coraz ciszej, z trudem łapiąc powietrze.
− Nie zostawię cię.
Spojrzał mi w oczy, uśmiechając się.
− Zawsze byłeś taki dobry. Jesteś tym, kim ja chciałbym być. Kocham cię, Shin-chan.
− Ja ciebie też kocham… − wyszeptałem, całując jego czoło.
− Shin…?
− Tak?
− Czy kiedy będziesz odchodził do wyjścia… mó-mógłbyś zaśpiewać mi twoją piosenkę?
− Ja nie…
− Proszę.
− Dobrze. – Spuściłem głowę.
− Idź już.
Wstałem i starając się nie odwracać, ruszyłem do wyjścia, nucąc moją piosenkę. Nigdy przedtem nie brzmiała tak smutnie. Mijałem martwe ciała w kałużach krwi. Zaczynałem już się gubić w tym labiryncie korytarzy. Nie wiem, ile już tak szedłem, kiedy zatrzymałem się raptownie. Nie mogłem go przecież tak zostawić. Szybko cofnąłem się do miejsca, w którym leżał Aki i zamarłem. Po mężczyźnie została tylko szkarłatna plama.
− Aki! – zawołałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Może ktoś tu jeszcze był? Pospiesznie udałem się do wyjścia.
Zamiast na policję, poszedłem do swojego domu. Budynek otoczony był taśmą, która w paru miejscach już się zerwała. Wszystko wydawało się być martwe. Czas jakby się zatrzymał, a ja poczułem się nieswojo. Postanowiłem jednak wejść do środka. Stanąłem w przedsionku. To tutaj zaczął się mój koszmar. Koszmar, który chyba nigdy nie miał się skończyć. Udałem się do sypialni rodziców. Na komodzie stało nasze zdjęcie. Rodzice, Ryuichi i ja. Teraz nie było nikogo. Nie było rodziców, Ryuichiego, ani Akiego. Położyłem się na łóżku, okryłem kołdrą i zamknąłem oczy. Chciałem zasnąć i już się nie obudzić.
***
Mimo że wydawało mi się, iż czas stanął w miejscu, on dalej płynął. Życie zawsze będzie toczyć się tym szalonym pędem, żeby nie wiem, co się stało. Leżałem na łóżku rodziców, wpatrując się w kolejne wschody i zachody słońca. Nie odczuwałem głodu, jedynie gardło piekło mnie od braku wody i byłem zmęczony. Co jakiś czas zasypiałem, ale był to niespokojny sen pełen złowrogich postaci.
Czekałem na śmierć. Jednak ona uparcie nie przychodziła. Wreszcie usłyszałem skrzypnięcie drzwi na dole. Najwidoczniej zaczynałem powoli wariować, skoro już wyobrażałem sobie, że wchodzi mi do mieszkania.
− Shinya? Shinya, jesteś tu?
Moje serce na moment zamarło. Tak dobrze znany mi głos… Teraz byłem pewien, że zwariowałem.
− Aki… − poruszyłem ustami, jednak nie wypłynął z nich żaden dźwięk. Zbyt długo nic nie piłem. Próbowałem się podnieść, ale byłem zbyt słaby. Po policzkach spłynęły mi łzy. Tak bardzo chciałem go zobaczyć, nawet jeśli był jedynie wytworem mojego chorego umysłu.
Jeszcze raz spróbowałem wstać, przez przypadek strącając lampkę ze stolika. Szybkie kroki po schodach.
− Shin-chan… − Aki podbiegł do mnie i przyciągnął do siebie. – Shinya… − Spojrzał na mnie z przerażeniem. – Co ty ze sobą zrobiłeś? Jesteś wykończony.
− Aki… − powiedziałem cicho.
− Spokojnie. Jestem tu. – Ułożył mnie na łóżku i wyciągnął komórkę. Nie wiedziałem dokąd dzwonił, ponieważ stopniowo traciłem świadomość. – Shin, nie zasypiaj – szepnął błagalnie. – Prosiłem cię, żebyś zwrócił się do kogoś.
− Przecież ty umarłeś, Aki – wyszeptałem ze łzami w oczach.
− Nie umarłem. Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw pojedziemy do szpitala.
Zacisnąłem słabo palce na jego dłoni.
− Zostań ze mną – poprosiłem.
− Zostanę.
***
Kiedy się obudziłem, leżałem w miękkiej, białej pościeli. Przeniosłem wzrok z jasnego sufitu i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Obok łóżka siedział Aki. Spoglądał na mnie z troską i gładził moją dłoń.
− Jak się czujesz?
− Nic mi nie jest. A ty? Co z tobą? – zaniepokoiłem się. – Przecież Hosokawa…
− Spokojnie – przerwał mi. – Nie denerwuj się.
− Jak to się stało, że tutaj jesteś? Bałem się, że nie żyjesz…
− Nie poszedłem po ciebie całkiem sam. Owszem, nie mam swoich ludzi, tak jak Hosokawa, ale mam pewnego zaprzyjaźnionego lekarza, który udał się tam ze mną, na wszelki wypadek, gdyby tobie czy mi coś się stało. Czekał niedaleko posiadłości Hosokawy, a kiedy ty odszedłeś, wezwałem go. Było już niemal za późno, ale w ostatniej chwili udało mu się mnie uratować. Potem zabrał mnie do swojego mieszkania, a ja szybko dochodzę do siebie, więc mogłem zacząć cię szukać. I znalazłem cię, nie przypuszczałem tylko, że zastanę cię w takim stanie…
− Mogłem przecież z tobą poczekać. Wróciłem potem na to miejsce, ale ciebie już nie było.
− Nie byłem pewny czy on zdąży mi pomóc. Nie chciałem, żebyś to oglądał. Ale teraz już wszystko będzie dobrze. Już nikt cię nie skrzywdzi, ochronię cię i zamieszkamy razem. Jeśli tylko chcesz – powiedział niepewnie.
− Chcę, oczywiście, że chcę.
Uśmiechnął się i złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
− Kocham cię – szepnął.
− Ja też cię kocham – odpowiedziałem. Nie czułem się już winny z powodu uczucia, które wypełniło moje serce. Uczucia, którym obdarowałem teraz tego mężczyznę.
***
Wróciliśmy do mieszkania Akiego. Do naszego małego skrawka bezpieczeństwa, gdzie ułożeni na łóżku, spleceni ramionami, czuliśmy się najlepiej. Człowiek, o którym myślałem, że zabrał mi wszystko, okazał się osobą, ofiarowującą mi najwięcej. Widziałem jak z dnia na dzień coraz bardziej się stara, by niczego mi nie brakowało.
Aki skończył ze swoją dotychczasową pracą, całkowicie odciął się od przeszłości. Żyliśmy słodką teraźniejszością i marzyliśmy o pięknej przyszłości. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, pomiędzy jedną przypaloną przez Akiego jajecznicą, a kolejnym pieczeniem smakołyków.
Nasze życie, od kiedy zbudziliśmy z realnych koszarów pełnych krwi, morderstw i złowrogich sylwetek Hosokawy oraz jego wspólników, przypominało idylliczną bajkę. Zdecydowanie wolałem tę wizję świata – bezpieczną, stabilną, nieco naiwną, aniżeli życie w ciągłym strachu o bliskich i siebie.
Aki musnął ustami moje ramię, zauważywszy, że od pewnego czasu nie śpię. Przeciągnąłem się, uśmiechając delikatnie.
− Masz ochotę na jajecznicę, kochanie? – zapytał. – Obiecuję, że dzisiaj nie przypalę.
− Oczywiście, że mam ochotę – odpowiedziałem i chwyciwszy go za rękę, pociągnąłem w stronę kuchni.

1 lipca 2015

176. Little Complex cz. XI (Tatsuro x Ruki)



Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Chyba poprzednia notka się nie spodobała, chociaż nie wiem tak naprawdę, ponieważ nikt nie wyraził swojej opinii. Mam dla Was kolejną część LC. Mam nadzieję, że ten tekst przypadnie Wam do gustu.

CZĘŚĆ XI
W szpitalu nie spędziłem dużo czasu, ale i tak wydawało mi się, że minęła wieczność. Na szczęście Ruki odwiedzał mnie po zajęciach. Siedział przy moim łóżku, gładził moją dłoń, co jakiś czas obdarowywał delikatnym pocałunkiem.
Kiedy wróciłem do domu, matka nie była zadowolona. Pomijając fakt, że w szpitalu nie odwiedziła mnie ani razu.
− Same problemy z tobą – mruknęła i wróciła do kuchni.
Zamknąłem się w pokoju, gdzie drzemał Teto-chan. Słysząc moje kroki, otworzył oczy i syknął na mnie. Przynajmniej on cieszył się na mój powrót, chociaż jak zwykle nie chciał tego okazać.
− Cześć, grubasie – przywitałem się i opadłem na łóżko. Musiałem poukładać w myślach kilka spraw. Spraw, które do tej pory wydawały mi się nienormalne. Czułem coś do Rukiego. Nie wiedziałem do końca, jak to nazwać. Czy było to również zakochanie tak, jak on to określił. Jednak emocje, które towarzyszyły chociażby samemu patrzeniu na jego tyłek, były bardzo silne i osobliwe. Nie wiedziałem nawet, że tak długo można obserwować czyichś tyłek. Kolejną rzeczą były nasze pocałunki. Trzecia sprawa: oficjalnie byliśmy parą, o czym tak właściwie zadecydował Ruki. Po czwarte: wszystko składało się na to, że jestem gejem…
Poderwałem się do siadu. Gejem? Jak to możliwe, że jestem innej orientacji? Nie miałem nic do homoseksualistów. Znałem przecież Akiego, przyjaźniłem się z nim, a on nie krył się przede mną ze swoim uwielbieniem do Shina, który mimo androgenicznego wyglądu na pewno między nogami miał to, co trzeba. Nie sądziłem jednak, że kiedykolwiek będzie to dotyczyć również mnie…
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon. Dzwonił Dunch.
− Hej, chciałem tylko zapytać, czy wszystko w porządku, ponieważ dawno nie mieliśmy spotkania Klubu Udręczonych Żyraf… Nie żeby mi zależało na kontynuowaniu działalności tej organizacji, ale w ogóle nie dajesz znaku życia. Poza tym, Miyavi chce się wyżyć artystycznie na tych biednych ścianach w piwnicy.
− Wybacz, Dunch, tyle się u mnie teraz działo, że kompletnie zapomniałem o naszym klubie. Spotkajmy się za godzinę.
Stwierdziłem, że lepiej zobaczyć się z kimś, aniżeli siedzieć w pokoju i rozmyślać o swojej homoseksualnej naturze, za towarzysza mając jedynie kota.
Kiedy dotarłem na miejsce, Miyavi już rozpoczął pokrywanie malowidłami obskurnych ścian. Piwnica, w której się spotykaliśmy była brudna, pozbawiona okien, a jedynym źródłem światła była żarówka zwisająca z sufitu. Na nic bardziej ekskluzywnego nie było nas obecnie stać.
− No, to opowiadaj, co się wydarzyło – zagadnął Dunch, kiedy usiadłem na jednym z kartonów.
− Dużo, by opowiadać. Szkoła, stres, szpital…
− Byłeś w szpitalu? – zainteresował się Miyavi.
− Tak, ale to nic takiego. Kolega nie zauważył samochodu i go odepchnąłem.
Miyavi jedynie pokiwał głową i powrócił do rysowania. Chwilę przyglądałem się kształtom, które bazgrał w całkowitym skupieniu, jednak nie bardzo obchodziło mnie, w co się układały. Ciągle myślałem o Rukim. Jednak spotkanie nie pomogło. Chciałem już znaleźć się w szkole i go wreszcie zobaczyć. Obserwować skryte za okularami tęczówki, poruszające się przy każdym słowie usta, nawet ruch jego bioder, kiedy przemierza korytarz.
− Ej, Tatsuro. – Dunch pomachał ręką przed moimi oczami.
− Co?
− Nad czym tak rozmyślasz?
− Nad niczym konkretnym. – Nerwowo bawiłem się palcami. Nie wiedziałem jak Dunch zareaguje na wieść, że ma geja w gronie swoich znajomych. Co innego było z Miyavim. On nie zwracał uwagi na orientację, płeć, kolor skóry. Dla niego człowiek był człowiekiem i należało go kochać za to, że w ogóle żyje, o ile nie robi komuś krzywdy. Co za naiwniak. Z drugiej strony wiedziałem, że mógłbym mu powiedzieć o wszystkim, a on przyjąłby to jako coś normalnego. Nawet gdybym powiedział mu, że uwielbiam uprawiać seks, wisząc na lampie, on by to zaakceptował. Co do Duncha miałem wątpliwości. Niby nigdy nie okazywał negatywnych emocji w stosunku do homoseksualistów, ale zawsze był taki poukładany i roztropny. To mogło mu się nie spodobać.
− Tatsuro się zakochał – powiedział nagle Miyavi, nadal kreśląc kredą po szarej, popękanej ścianie.
− Co?! – wykrztusiliśmy równo z Dunchem.
− Skąd ten pomysł? – dodałem od siebie.
Miyavi wstał i podszedł do mnie. Chwycił palcami materiał mojej koszulki i powąchał go.
− Męskie perfumy, z pewnością nie twoje. Ty pachniesz inaczej. – Strzepnął coś z mojego rękawa. – Jasny włos potraktowany żelem. Według wszystkich poszlak twój partner jest blondynem, wzrost metr sześćdziesiąt dwa, ciemne oczy, a charakterystyczny znak to wielkie okulary.
Patrzyłem na niego oniemiały. To niemożliwe, żeby to wszystko odkrył na podstawie obcego zapachu i jednego włosa.
− Gadaj, skąd to wszystko wiesz? – warknąłem, łapiąc go za szmaty.
− Zauważyłem jak wychodzicie ze szpitala, kiedy obok niego akurat przechodziłem – wyjaśnił z pogodnym uśmiechem.
No tak. Ruki pocałował mnie wtedy w usta na pożegnanie. Westchnąłem i puściłem Miyaviego. Spojrzałem niepewnie na Duncha.
− W takim razie… − zaczął – życzę szczęścia. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.
− Nie przeszkadza to tobie? Nie uważasz tego za obrzydliwe zboczenie? – zapytałem.
− Nie, dlaczego? – Spojrzał na mnie zdziwiony.
− A nie wiem, tak jakoś…
Miyavi wrócił do rysowania. Posiedzieliśmy jeszcze trochę w piwnicy, rozmawiając. Czułem, że zrzuciłem z siebie pewien ciężar. Musiałem o tym pogadać również z Akim. Hiroto lepiej nic nie mówić. Pod wpływem czekolady wygadałby całej szkole, a Aki zabierze moją tajemnicę do grobu.
***
− Aki… Aki… Aki! – wydarłem się, potrząsając bruneta za ramię.
− Yyy… Co?
− Muszę ci coś powiedzieć. – Wziąłem głęboki wdech i wykrztusiłem: - Jestem gejem.
− To super. A skąd ta pewność?
− No… Tak jakby jestem już w związku…
− Co? Od kiedy się znacie?
− W sumie to niedługo – mruknąłem.
− Ja za Shindym biegam od kilku lat, a ty znasz kolesia niedługo i już jesteście razem?
− Nie moja wina, że przy Shindym nie potrafisz się wysłowić.
− No tak… Ale co ja poradzę, że tak na niego reaguję? Ej, Tatsuro – Aki rozgadał się tak bardzo, że ledwo nadążałem – skoro tak dobrze ci idzie, może umówisz mnie z Shindym na randkę?
− Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Zmarszczyłem brwi. – Może zabrzmi to dziwnie, ale to on wszystko zainicjował. – Spuściłem głowę zawstydzony. – Czuję się okropnie z myślą, że jak na razie to on jest górą w naszym związku.
− Może po prostu trafiłeś na silniejszy charakter.
− Charakterek to on ma, nie można zaprzeczyć – przyznałem.
− O rany, Shindy idzie – szepnął podekscytowany Aki. – Błagam, umów mnie z nim na randkę.
− Jak mam to zrobić?
− Nie wiem, ale ja zaraz stracę panowanie nad mową i koordynacją… − Ledwo skończył to mówić, już na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.
− Cześć, chłopaki. – Shindy uśmiechnął się porażając nas swoim prostym zgryzem.
− Hej, Shindy.
− Nahmpf!
Shin roześmiał się, patrząc na twarz Akiego, a konkretniej na jego minę najedzonego niemowlaka.
− Oj, Aki, a ty jak zwykle taki zabawny.
− Eeeee… − Aki przybliżył nieco swoją twarz, a ponieważ siedział, znalazła się tuż naprzeciw krocza Shindy’ego. Szybko odsunąłem go od miejsc intymnych cheerleader’a.
− Muszę już iść. Do zobaczenia – pożegnał się i posyłając Akiemu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów, udał się do wyjścia ze stołówki.
Aki dopiero po chwili się otrząsnął.
− Ojeju… Widziałeś ten tyłeczek? Jak można być tak idealnym? – Rozmarzył się. – Umówiłeś mnie z nim na randkę?
− Nie.
− Dlaczego?
− Z tego, co zauważyłem, chyba podobasz się Shindy’emu. Gdyby było inaczej, nie podchodziłby do ciebie i nie uśmiechał się w ten sposób. Sądzę, że powinieneś się przełamać i załatwić to sam.