Tytuł: Taste of Death
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Poprzedni rozdział tego
opowiadania pojawił się w marcu… Strasznie przepraszam za taką przerwę, ale
napisałam tylko połowę ostatniej części, a dzisiaj ją dokończyłam. Możecie
zauważyć różnicę w stylistyce jaka pojawia się na początku i pod koniec tego
rozdziału. Jest to spowodowane brakiem weny, kiedy zaczynałam go pisać i nagłym
jej przypływem, gdy go kończyłam. Mam jednak nadzieję, że Wam się spodoba.
Niektórzy mogą być zawiedzeni takim zakończeniem, jednak ja od początku miałam
w planach coś takiego. Ostatecznie nie jestem zadowolona, niestety… Ale to
chyba u mnie normalne. Generalnie chciałam już skończyć to opowiadanie.
Ciężko mi streścić poprzedni rozdział. Mogę jedynie napisać,
że Aki chciał odbić Shindy’ego, jednak chłopak zamiast uciec postanowił
odszukać swojego brata. Hosokawa zabił Ryuichiego, po czym trafił go Aki, który
już miał uciekać razem z Shindym, gdy został postrzelony przez swojego szefa.
CZĘŚĆ
XII
− Aki! – krzyknąłem, podbiegając
do bruneta.
− Shi… Shin-chan… − powiedział z
trudem. Uniósł drżącą dłoń i dotknął mojego policzka.
− Cii… Nic nie mów. Zaraz kogoś
zawołam. Pojedziesz do szpitala. Wszystko będzie dobrze – szeptałem, głaszcząc
go po włosach.
− Tyle przeze mnie cierpiałeś.
Cieszę się, że przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić pod koniec, że to ja
tutaj leżę, a nie ty… Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało… −
Przymknął powieki.
− Koniec? Jaki koniec, Aki? O
czym ty mówisz? Przecież wszystko się jakoś ułoży.
− Shinya, proszę, zostaw mnie
teraz. Biegnij do miasta. Poproś kogoś o pomoc – mówił coraz ciszej, z trudem
łapiąc powietrze.
− Nie zostawię cię.
Spojrzał mi w oczy, uśmiechając
się.
− Zawsze byłeś taki dobry.
Jesteś tym, kim ja chciałbym być. Kocham cię, Shin-chan.
− Ja ciebie też kocham… − wyszeptałem,
całując jego czoło.
− Shin…?
− Tak?
− Czy kiedy będziesz odchodził
do wyjścia… mó-mógłbyś zaśpiewać mi twoją piosenkę?
− Ja nie…
− Proszę.
− Dobrze. – Spuściłem głowę.
− Idź już.
Wstałem i starając się nie
odwracać, ruszyłem do wyjścia, nucąc moją piosenkę. Nigdy przedtem nie brzmiała
tak smutnie. Mijałem martwe ciała w kałużach krwi. Zaczynałem już się gubić w
tym labiryncie korytarzy. Nie wiem, ile już tak szedłem, kiedy zatrzymałem się
raptownie. Nie mogłem go przecież tak zostawić. Szybko cofnąłem się do miejsca,
w którym leżał Aki i zamarłem. Po mężczyźnie została tylko szkarłatna plama.
− Aki! – zawołałem, ale nikt mi
nie odpowiedział. Może ktoś tu jeszcze był? Pospiesznie udałem się do wyjścia.
Zamiast na policję, poszedłem do
swojego domu. Budynek otoczony był taśmą, która w paru miejscach już się
zerwała. Wszystko wydawało się być martwe. Czas jakby się zatrzymał, a ja
poczułem się nieswojo. Postanowiłem jednak wejść do środka. Stanąłem w
przedsionku. To tutaj zaczął się mój koszmar. Koszmar, który chyba nigdy nie
miał się skończyć. Udałem się do sypialni rodziców. Na komodzie stało nasze
zdjęcie. Rodzice, Ryuichi i ja. Teraz nie było nikogo. Nie było rodziców,
Ryuichiego, ani Akiego. Położyłem się na łóżku, okryłem kołdrą i zamknąłem oczy.
Chciałem zasnąć i już się nie obudzić.
***
Mimo że wydawało mi się, iż czas
stanął w miejscu, on dalej płynął. Życie zawsze będzie toczyć się tym szalonym
pędem, żeby nie wiem, co się stało. Leżałem na łóżku rodziców, wpatrując się w
kolejne wschody i zachody słońca. Nie odczuwałem głodu, jedynie gardło piekło
mnie od braku wody i byłem zmęczony. Co jakiś czas zasypiałem, ale był to
niespokojny sen pełen złowrogich postaci.
Czekałem na śmierć. Jednak ona
uparcie nie przychodziła. Wreszcie usłyszałem skrzypnięcie drzwi na dole.
Najwidoczniej zaczynałem powoli wariować, skoro już wyobrażałem sobie, że
wchodzi mi do mieszkania.
− Shinya? Shinya, jesteś tu?
Moje serce na moment zamarło.
Tak dobrze znany mi głos… Teraz byłem pewien, że zwariowałem.
− Aki… − poruszyłem ustami,
jednak nie wypłynął z nich żaden dźwięk. Zbyt długo nic nie piłem. Próbowałem
się podnieść, ale byłem zbyt słaby. Po policzkach spłynęły mi łzy. Tak bardzo
chciałem go zobaczyć, nawet jeśli był jedynie wytworem mojego chorego umysłu.
Jeszcze raz spróbowałem wstać,
przez przypadek strącając lampkę ze stolika. Szybkie kroki po schodach.
− Shin-chan… − Aki podbiegł do
mnie i przyciągnął do siebie. – Shinya… − Spojrzał na mnie z przerażeniem. – Co
ty ze sobą zrobiłeś? Jesteś wykończony.
− Aki… − powiedziałem cicho.
− Spokojnie. Jestem tu. – Ułożył
mnie na łóżku i wyciągnął komórkę. Nie wiedziałem dokąd dzwonił, ponieważ
stopniowo traciłem świadomość. – Shin, nie zasypiaj – szepnął błagalnie. –
Prosiłem cię, żebyś zwrócił się do kogoś.
− Przecież ty umarłeś, Aki –
wyszeptałem ze łzami w oczach.
− Nie umarłem. Wszystko ci
wyjaśnię, ale najpierw pojedziemy do szpitala.
Zacisnąłem słabo palce na jego
dłoni.
− Zostań ze mną – poprosiłem.
− Zostanę.
***
Kiedy się obudziłem, leżałem w
miękkiej, białej pościeli. Przeniosłem wzrok z jasnego sufitu i rozejrzałem się
po pomieszczeniu. Obok łóżka siedział Aki. Spoglądał na mnie z troską i gładził
moją dłoń.
− Jak się czujesz?
− Nic mi nie jest. A ty? Co z
tobą? – zaniepokoiłem się. – Przecież Hosokawa…
− Spokojnie – przerwał mi. – Nie
denerwuj się.
− Jak to się stało, że tutaj
jesteś? Bałem się, że nie żyjesz…
− Nie poszedłem po ciebie
całkiem sam. Owszem, nie mam swoich ludzi, tak jak Hosokawa, ale mam pewnego
zaprzyjaźnionego lekarza, który udał się tam ze mną, na wszelki wypadek, gdyby
tobie czy mi coś się stało. Czekał niedaleko posiadłości Hosokawy, a kiedy ty
odszedłeś, wezwałem go. Było już niemal za późno, ale w ostatniej chwili udało
mu się mnie uratować. Potem zabrał mnie do swojego mieszkania, a ja szybko
dochodzę do siebie, więc mogłem zacząć cię szukać. I znalazłem cię, nie
przypuszczałem tylko, że zastanę cię w takim stanie…
− Mogłem przecież z tobą
poczekać. Wróciłem potem na to miejsce, ale ciebie już nie było.
− Nie byłem pewny czy on zdąży
mi pomóc. Nie chciałem, żebyś to oglądał. Ale teraz już wszystko będzie dobrze.
Już nikt cię nie skrzywdzi, ochronię cię i zamieszkamy razem. Jeśli tylko
chcesz – powiedział niepewnie.
− Chcę, oczywiście, że chcę.
Uśmiechnął się i złożył na moich
ustach delikatny pocałunek.
− Kocham cię – szepnął.
− Ja też cię kocham –
odpowiedziałem. Nie czułem się już winny z powodu uczucia, które wypełniło moje
serce. Uczucia, którym obdarowałem teraz tego mężczyznę.
***
Wróciliśmy do mieszkania Akiego.
Do naszego małego skrawka bezpieczeństwa, gdzie ułożeni na łóżku, spleceni
ramionami, czuliśmy się najlepiej. Człowiek, o którym myślałem, że zabrał mi
wszystko, okazał się osobą, ofiarowującą mi najwięcej. Widziałem jak z dnia na
dzień coraz bardziej się stara, by niczego mi nie brakowało.
Aki skończył ze swoją
dotychczasową pracą, całkowicie odciął się od przeszłości. Żyliśmy słodką
teraźniejszością i marzyliśmy o pięknej przyszłości. Śmialiśmy się,
rozmawialiśmy, pomiędzy jedną przypaloną przez Akiego jajecznicą, a kolejnym
pieczeniem smakołyków.
Nasze życie, od kiedy zbudziliśmy
z realnych koszarów pełnych krwi, morderstw i złowrogich sylwetek Hosokawy oraz
jego wspólników, przypominało idylliczną bajkę. Zdecydowanie wolałem tę wizję świata
– bezpieczną, stabilną, nieco naiwną, aniżeli życie w ciągłym strachu o bliskich
i siebie.
Aki musnął ustami moje ramię,
zauważywszy, że od pewnego czasu nie śpię. Przeciągnąłem się, uśmiechając
delikatnie.
− Masz ochotę na jajecznicę,
kochanie? – zapytał. – Obiecuję, że dzisiaj nie przypalę.
− Oczywiście, że mam ochotę –
odpowiedziałem i chwyciwszy go za rękę, pociągnąłem w stronę kuchni.