18 października 2015

183. Demon cz. V (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Nowy rozdział, nowy szablon. :3 Postanowiłam po raz kolejny wykorzystać do nagłówka swój rysunek, a ponieważ zbliża się Halloween, stwierdziłam, że Hiroto-duszek i Tatsuro-czarownica będą pasować. ^^ Zapraszam. C:

CZĘŚĆ V
Roztrzęsiony ułożyłem głowę na poduszce. Jego silna, blada dłoń, odcinająca się wyraźnie od mroku w sypialni nadal zdawała się wisieć nade mną. Wyimaginowany złowrogi cień w dalszym ciągu pochylał się, ocieniając łóżko. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, palcem sunąłem po ekranie, szukając odpowiedniego numeru, jednoczenie zastanawiając się, do kogo mogę się zwrócić. Chciałem zadzwonić do Takumy i poprosić go o kontakt do Masatoshiego, jednak groźba Akiego odbijała się w mojej głowie. Przypominała, że nie mogę do nikogo zadzwonić. „Zabiję twoich najbliższych, a ciebie zamknę w domu”.
Odłożyłem komórkę na stoliku, zauważając jak bardzo drży mi ręka. Gdyby ktoś  mnie teraz ujrzał, ona zdradziłaby wszystko. Cały strach ukryty wewnątrz mnie, trząsł moim ciałem. Skuliłem się bardziej na pościeli, przypominając ten marny, słaby listek, który oderwał się wtedy od drzewa w parku. Masatoshi był drzewem, które dawało ochronę, a Aki mroźnym podmuchem wiatru, co wyrwał mnie brutalnie spod opieki pachnącej płynną czekoladą. Rozmarzyłem się nad smakiem jego ust. Nigdy wcześniej nie kosztowałem warg mężczyzny. Może właśnie dlatego, tak bardzo mi się to podobało. Coś nowego, coś osobliwego, wręcz niepoprawnego. Przymknąłem powieki i okryła mnie fala moich snów, nagły przypływ fantazji, w których byłem kim tylko chciałem, w których mogłem wszystko. Bezkarnie całowałem Masatoshiego, zastanawiając się, co do niego czuję. Zauroczenie czy zwykłe zaciekawienie jego intrygującą osobą? Dryfowałem w jego ramionach przez ocean kolorowej bajki. Świat, w którym byliśmy, a właściwie kraina, ociekała pastelowymi kolorami i infantylnością, ale ani Masatoshiemu, ani tym bardziej mnie to nie przeszkadzało. Zdawało mi się, że nasza planeta zamieniła się w mydlaną bańkę, która mieni się tęczowo. Krystalicznie czysta woda, porozmieszczane tu i ówdzie wysepki, a wszystko to skąpane w jasnoróżowym blasku. Idylla w najczystszej postaci.
Mydlane niebo przeciął piorun, rozrywając przezroczystą powłoczkę i nagle do środka wtargnął chłód. Cień rozlał się po wodzie, zmieniając ją w czarną smołę. Wiatr naparł na drzewa z całą mocą, wyrywając je wraz z korzeniami. Wtuliłem się w Masatoshiego, rozpaczliwie szukając ochrony w cieple jego ciała, ale ramiona, które mnie otaczały były przeraźliwie zimne. Podniosłem głowę, spoglądając w czarne źrenice otulone ciemnym pigmentem tęczówki.
I wtedy nastąpił odpływ, wypłynąłem na powierzchnię, krztusząc się łzami. Rozejrzałem się po ciemnym pokoju. Siedziałem na łóżku, od pasa w dół okryty kołdrą. Doskonale pamiętałem, że zasnąłem niczym nieprzykryty.
− Znowu u mnie byłeś… − szepnąłem, opierając czoło o kolana.
− Nadal tu jestem. – Ramiona ciasno objęły moje ciało. Wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu.
− Odejdź – mruknąłem, z jednej strony chcąc by zabrzmiało to groźnie, z drugiej jednak obawiając się, że gdyby to rzeczywiście przybrało taki wydźwięk, ponownie bym go rozzłościł.
− Nie odejdę.
− Dlaczego? Dlaczego nie możesz mnie zostawić?
− Prześpij się jeszcze. Niedługo czeka cię próba. Musisz być wypoczęty.
Ponownie moje powieki zsunęły się niby śniade żaluzje. Zanim zasnąłem, poczułem jeszcze palce odgarniające grzywkę z mojej twarzy. Zwodniczo delikatny dotyk. Po chwili byłem już daleko poza świadomością. Trwałem pośród spokojnych fal seledynu, które jedwabiście muskały opuszki palców. Nareszcie spałem bez zbędnych snów.
***
Irytujący dźwięk budzika wyrwał mnie brutalnie ze szmaragdowych fałd spokojnego letargu. Jedno oko rozwarło się odrobinę. Rozmazane kontury brzęczącego przedmiotu majaczyły przed moją źrenicą, mimo iż na wyciągnięcie ręki, zdecydowanie zbyt daleko zważywszy na zmęczenie, które przykuło moje dłonie do łóżka. Wtuliłem twarz w poduszkę, ale budzik zdawał się wyć coraz głośniej. W końcu poderwałem się do siadu i uciszyłem go jednym ruchem.
Wcisnąwszy pięści głęboko w kieszenie, podążałem ulicą. Nieznacząca jednostka wymieszana w wirze jednakowej masy. Nawet nie zauważyli jak wplątali się w rutynę. Jednak czym ja się od nich różniłem? Próba, Aki, marny sen, Aki, jeszcze bardziej marny posiłek, Aki… Stanąłem pomiędzy wejściem do małej kawiarenki a ruchliwą ulicą. I wtedy dotarło do mnie, że jest jedna rzecz, na którą Aki nie ma wpływu.
Stanąłem po drugiej stronie barierki. Dosyć daleko pod stopami rozlewała się rzeka. Ile osób gnanych pragnieniem oderwania się od bólu istnienia los sprowadził aż tutaj? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie i nigdy jej nie poznam. Będę kolejnym, za chwilę do nich dołączę.
− Co ty wyprawiasz?!
− To co widzisz.
− Shindy… Masz natychmiast…
− Nic mi nie możesz rozkazać.
− Shindy… − Czyżbym wychwycił nutkę rozpaczy w jego głosie? Nie, chyba mi się wydawało.
Zamknąłem oczy i zsunąłem się ku spotkaniu z wolnością.
Nie poczułem jak woda wnika w moje ubranie, jedynie chłód, niepokojąco znajomy. Świst powietrza. Nie uniosłem powiek. Rzęsy wypluły łzy. Nienawidziłem go jeszcze bardziej. Zabrał mi ostatnią nadzieję, zamknął jedyną drogę ucieczki.
− Idiota – warknął. – Jeszcze jeden taki numer…
Postawił mnie na asfalcie przed budynkiem, w którym odbywały się próby. Wszedłem do środka i skierowałem się do odpowiedniej sali. Aki szedł za mną, czułem jego obecność.
− Płakałeś przed próbą? – zapytał Masatoshi, pakując swój bas.
− Nie.
− Miałeś zaczerwienione oczy… I na dodatek wszedłeś z Akim. Czy on znów coś ci zrobił?
− Aki nie ma z tym nic wspólnego – wyjaśniłem. – I nie martw się o mnie. Niedługo wszystko się skończy. Wszystko wróci do normy. – Ruszyłem do wyjścia, mijając bruneta. Usatysfakcjonował mnie grymas na jego twarzy, kiedy nie zadrżałem spoglądając w jego oczy.
Nie wróciłem do domu. Spacerowałem ulicami w poszukiwaniu śmierci. Niebo wystroiło się już całkiem na czarno, kiedy wreszcie na nich trafiłem. Grupa chłopaków, z butelkami alkoholu w zaciśniętych palcach. Mieszkańcy najpodlejszej dzielnicy w Tokio we własnej osobie. Wydawać by się mogło, że czekali na kogoś, kto wpadnie prosto na ich pięści, jednak to ja czekałem na nich, mając tylko nadzieję, iż zrobią to tak skutecznie, że nie wyjdę z tego żywy.
− Ej, ty! – krzyknął jeden z nich, aż na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech, że nie pozwolili mi tak po prostu odejść. W tym momencie poczułem szarpnięcie za ramię. Ktoś chwycił moje przeguby z dwóch stron.
− Nawet nie waż się go tknąć. – Zacisnąłem mocniej pięści, słysząc ten głos. Zerknąłem w bok. Stał kilka metrów od nas. Na tle mroku wybijały się tylko jego blada twarz i odsłonięte przedramiona. Wiatr przeczesywał hebanowe włosy.
− Spierdalaj – mruknął jeden z przytrzymujących mnie mężczyzn.
Aki jedynie pokręcił głową niczym rodzic rozbawiony uporem dziecka. Obraz przed oczami coraz bardziej tracił na ostrości, Aki to rozmazywał się w czarno-białą smugę, to na ułamek sekundy jego sylwetka była w pełni wyraźna. Nogi zadrżały, wyśliznąłem się ze słabnącego uścisku i opadłem na asfalt.

7 października 2015

182. Demon cz. IV (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Kolejna część. :3 Pojawia się w niej nowy wątek. Serdecznie zapraszam. ^^ Muszę zrobić opis i uporządkować rozdziały w zakładce Opowiadania.
Czy jest możliwość, że ktoś z Was pojawi się na Japaniconie w Poznaniu? 

CZĘŚĆ IV
Sen miałem spokojny, bez niepokojących obrazów. Czułem miękkość pod ciałem, ciepło wokół ramion, osłaniające również moje nogi. Wpatrywałem się w sufit, a wspomnienia zeszłej nocy kotłowały się w moim umyśle nabierając coraz wyraźniejszych kształtów. Nie wiedziałem już czy lot nad Tokio był prawdą, czy tylko moim koszmarem.
Leżałem chwilę w łóżku, czekając aż Aki odezwie się bądź pojawi, ale nic nie nastąpiło. Jedząc śniadanie, siedziałem na blacie szafki w kuchni i przez okno obserwowałem niebo. Błękitne, cętkowane białymi cumulusami. W tym momencie myśl, że mogłem w nocy szybować po nim w objęciach demona, była niedorzeczna. Cała postać Akiego wydawała mi się nierealna, utkana z moich lęków, wyimaginowana przez umysł o zbyt wybujałej wyobraźni.
Park z dnia na dzień coraz bardziej umierał. Pozostało naprawdę niewiele czasu aż okryje się kołdrą śniegu i pogrąży w głębokim śnie. Byłem sam – ludzie nie kwapili się do spacerów w towarzystwie tak ponurej pogody. Siedziałem na ławce, przyglądając lekko przybrudzonym czubkom moich butów. Jeden trampek trącił drugi. Wzrok przeniosłem na swoje łydki obleczone czarnym materiałem wąskich dżinsów, które teraz były dla mnie za szerokie.
Wiatr trącił gałęziami stojącego po drugiej stronie parku drzewa; wyschnięty liść, który wcześniej uparcie, nieco rozpaczliwie trzymał się swojego miejsca, ostatecznie odpuścił i przegrawszy z silniejszym od niego podmuchem, opadł na trawę usłaną jego rodzeństwem. Otuliłem się szczelniej szalikiem, ramionami obejmując poły płaszcza.
− Shindy… − Głos jakby wymieszany z ledwo słyszalnym szumem wokół mnie.
− Proszę…
− Mam nadzieję, że dobrze ci się spało.
− Zostaw mnie. – Przymknąłem powieki.
− Nic nie zrobisz, Shindy. Jesteś zdany na mnie.
Drżące palce zacisnąłem na brzegu płaszcza. Bezradność, którą odczuwałem, zdawała się owijać wokół mojej sylwetki, spływać po moich włosach jak posępny welon, ocieniać twarz niczym woalka. Była jak moja druga skóra, tyle że zdecydowanie bardziej wytrzymała. Byłem tylko nic nieznaczącą, kruchą marionetką w rękach Akiego. I on zdawał sobie z tego sprawę.
− Za chwilę zacznie się próba. Będę na ciebie czekać. – Miałem wrażenie, że sam ton jego głosu bezczelnie ze mnie kpi. Aki był niczym dziecko lubiące zabawy ociekające sadyzmem. Upatrzył sobie ulubioną zabawkę i teraz krok po kroku ją psuł. Ale mnie nie da się już naprawić. Można mnie co najwyżej wyrzucić do szpitala psychiatrycznego albo ukryć w trumnie, kiedy nie będę już przynosił rozrywki.
Po chwili dotarły do mnie jego słowa. Zdążyłem już zapomnieć, że to on jest basistą Sadie. Spuściłem wzrok – oczy już zupełnie niezainteresowane jesiennym widokiem umierającego parku. Po chwili mocno je zacisnąłem, ale nie na tyle szczelnie, by powstrzymać łzy. Słone drobiny krystalizowały się w kącikach oczu, na policzkach, czułem ich słonawy posmak, kiedy docierały do ust.
Wstałem, wiedząc, że każda sekunda spędzona tutaj nie sprawi, że Aki nagle zniknie, a jedynie opóźni moje dotarcie na próbę. Ściana łez przesłoniła widok na świat. Nie widziałem czy mijający mnie ludzie przyglądają mi się z zaskoczeniem, czy też przechodzą niewzruszeni, jak to mają w zwyczaju. Nie interesowało mnie to w tym momencie.
Zbliżając się do celu, starałem pozbyć się dowodów mojej słabości. Wiedziałem, że czerwona obwódka i odrobina wilgoci, która błyszczała w oczach mogą mnie zdradzić, ale nie miałem już na to wpływu. Wszedłem do sali, szepcząc nieśmiałe powitanie, nawet na nikogo nie patrząc. Skryty za kurtyną grzywki, tak dla bezpieczeństwa. On był gdzieś pośród nich…
W pomieszczeniu zawrzało od głosów, przenoszenia instrumentów, ustawiania mikrofonów – każdy był czymś zajęty, wszyscy zdawali się idealnie ze sobą współgrać, tworząc spójną całość, tylko ja siedziałem gdzieś w kącie, przeglądając zapisane kartki. Biały plik pokryty czarnym tuszem przez chwilę zadrżał w moich dłoniach, a potem wyśliznął się z nich, by upaść na podłogę, kiedy usłyszałem jego głos. Nie sarkastyczny, nie złowrogi, tylko przyjazny i spokojny:
− Shindy, jesteś gotowy?
Patrzyłem na niego, prosto w jego oczy, badałem wzrokiem zaskoczenie na jego twarzy. Bałem się, tak bardzo się bałem. I to on był przyczyną tego strachu.
− Shindy? – powtórzył.
Reszta też przyglądała mi się podejrzliwie. Spuściłem głowę i zebrałem w pośpiechu kartki.
− Już, już – szepnąłem, starając się zapanować nad drżeniem rąk.
− Wszystko w porządku? – usłyszałem kolejny głos, ale nawet nie potrafiłem rozpoznać do kogo należał. Teraz wszystkie inne były niemalże identyczne, tylko jego wybijał się spośród tej monotonni. Aki jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak realny, jak teraz.
− Tak – odpowiedziałem, nieco spanikowanym tonem. Wstałem niezdarnie i znów na nikogo nie patrząc, podszedłem do mikrofonu. Czułem jak mnie obserwują, jak on mnie obserwuje. Był tak blisko. I tuż przed nosem moich przyjaciół sterował mną jak kukiełką.
Podczas próby Aki w ogóle nie dawał o sobie znać. Co jakiś czas mój słuch wychwytywał brzmienie basu. Dźwięk był niesamowicie czysty i pomyślałem wtedy, że tak nie mógł grać człowiek…
− Mówiłem, że jest świetny – chwalił Akiego Mao, kiedy moi przyjaciele gratulowali brunetowi jego umiejętności. Aki jednak jakby nie zwracał na to uwagi. Skromnie podziękował za komplementy, ale jego oczy spoglądały na mnie, sunąc po mojej sylwetce, zdecydowanie zbyt często niż było to konieczne.
Chowałem swoje rzeczy do torby, kiedy jego cień padł na mnie przywodząc mi na myśl ten welon, który ciasno mnie oblekał. Mój oddech przyspieszył, oczy rozszerzyły się w przerażeniu, kiedy utkwiłem wzrok w jego delikatnym uśmiechu, jak gdyby pochylał się nade mną anioł śmierci, unoszący kąciki ust zapraszająco.
− Jak ci się podobała próba, Shindy?
Dłuższą chwilę zajęło mi zmuszenie mięśni szyi do poruszenia umieszczoną na niej głową w delikatnym przytaknięciu. Aki roześmiał się perliście, rozbawiony moją reakcją.
− Nie bój się mnie, przecież cię nie zjem. – Ukazał w uśmiechu całą palisadę prostych, białych zębów, które błysnęły groźnie w sztucznym świetle lamp. Odsunąłem się od niego gwałtownie, tłumiąc w sobie krzyk przerażenia. Zmierzwił palcami moje włosy, przez co zauważalnie zadrżałem, i odszedł. Kolana zatrzęsły się, poczułem jak miękną niby wata cukrowa nawleczona na cienkie patyczki jakimi były moje nogi. Podparłem się ściany, aby nie upaść.
− Shindy, wszystko dobrze? – Zatroskany głos przebił się przez szum w moich uszach, przez chaos myśli. Spojrzałem na właściciela. Masatoshi… Patrzył na mnie, jakby stała przed nim pusta powłoka, z której uleciało życie. Zauważyłem, że jesteśmy sami. Tylko on przejął się moim stanem. Tylko on zauważył, że dzieje się coś złego.
− Tak – skłamałem. – Tak, wszystko dobrze.
− Znamy się od niedawna, ale wydaje mi się, że coś się wydarzyło w twoim życiu. – Zmarszczył brwi. – Czy to ma związek z Akim?
Moje ręce zamarły w połowie drogi podczas sięgania po pasek torby.
− Nie, dlaczego tak twierdzisz?
− Widzę strach w twoich oczach, kiedy na niego patrzysz. Boisz się go, kiedy podchodzi, kiedy cię dotyka, nawet kiedy się odzywa. Czy Aki cię skrzywdził? – Spojrzał mi w oczy. Jego miały ciepłą, czekoladową barwę. Przygryzłem nerwowo wargę. Zauważył. Zauważył wszystko. − Wiem, że to nie moja sprawa, ale nie chcę, żebyś tak się czuł. Chyba każdemu zależy by atmosfera podczas prób była swobodna.
− Ja… Ja… − zacząłem, ale przerwał mi mój szloch.
− Shin… Shindy… − Przyciągnął mnie do swojego torsu. Jego ramiona były ciepłe. Przyjemnie ciepłe. Takie ramiona mógł mieć mój anioł stróż. Spojrzałem na niego błagalnie. Pragnąłem by pomógł mi uwolnić się od strachu, by mnie chronił. Masatoshi zrozumiał prośbę w moich źrenicach.
− Jedźmy do mnie. Nie masz się czego bać. Z mojej strony nie stanie ci się żadna krzywda.
***
Samochód Masatoshiego miał już swoje lata i zanim udało się go odpalić minęło kilka prób. Wreszcie silnik zakaszlał, a auto szarpnęło się do przodu i wyskoczyło na jezdnie. Z policzkiem podpartym dłonią, obserwowałem jak świat przemyka za oknem.
Wnętrze mieszkania było przytulne i kolorowe. Puszysty dywan w salonie przyjemnie muskał stopy, soczyście zielone kanapy zachęcały by usiąść na nich z kubkiem parującej herbaty w jednej dłoni i ulubioną książką w drugiej. Takiego miejsca właśnie potrzebowałem.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu – Masatoshi na jednej sofie, ja na drugiej – obejmując palcami naczynia z gorącą czekoladą. Później Masatoshi usiadł wygodniej, zwracając delikatnym szmerem moją uwagę, i spojrzał na mnie przyjaźnie.
− Możesz mi zaufać i o wszystkim opowiedzieć. Chcę ci pomóc jakoś rozwiązać ten problem.
− Nikt nie może mi pomóc. – Spuściłem głowę, wpatrując się w mgiełkę zawiesiny, która mąciła nieco powierzchnię napoju. Dmuchnąłem delikatnie i rozproszyła się ku brzegom kubka.
− Musi być jakieś wyjście.
− Nie z tej sytuacji. – Pokręciłem głową, zrezygnowany.
− Powiedz mi, co się dzieje – poprosił. – Aki cię zastrasza?
− To nie ma związku z Akim. – Zerknąłem w bok, z dala od jego spojrzenia.
− Dlaczego więc tak bardzo się go boisz?
Dłonie mocniej oplotły kubek, aż ciepło, które od niego biło uszczypnęło moją skórę. Spojrzałem mu prosto w oczy.
− Wszystkich się boję. Wszystko mnie przeraża. – Odłożywszy naczynie na stolik, czoło oparłem o prawą rękę łokciem ulokowaną na kolanie. – Od jakiegoś czasu nienajlepiej się czuję. Ta pogoda ma zły wpływ na mój nastrój. To pewnie zwykła depresja, nic wielkiego.
− A Aki?
− Aki nie ma z tym nic wspólnego.
− Na pewno?
− Tak – skłamałem, nieco histerycznie.
Usiadł obok mnie i objął ramionami. Przymknąłem powieki, ale zaraz szybko je uniosłem, kiedy poczułem, że delikatnie upadam na kanapę. Dłonie ułożył po bokach mojej głowy, jego ramiona skutecznie odcinały mi drogę ucieczki.
− Masatoshi, co…?
− Cii… Spokojnie… Nie skrzywdzę cię. – Wierzchem dłoni musnął mój policzek. Drgnąłem, kiedy tylko to zrobił. – Shindy, nie bój się mnie. Chcę tylko twojego szczęścia. Ostatnią rzeczą, która przyszłaby mi do głowy, byłoby zranienie ciebie.
− Co chcesz zrobić? – Ręce oparłem na jego ramionach, chcąc nadać nam dystansu, który coraz bardziej między nami zanikał.
− Chciałbym cię teraz pocałować.
− Co? Dlaczego? Masatoshi… − Próbowałem się wyrwać. Moja noga uniosła się, a kolano dotknęło jego krocza. Zamarłem. Był już podniecony tą sytuacją.
− Podobasz mi się. – Wplótł palce w moje włosy i przeczesał je delikatnie. – Jesteś piękny.
− Błagam, nie… − Naparłem jeszcze bardziej na jego ramiona, ale nawet się nie poruszył.
− Nie bój się, to nic złego. – Złączył nasze usta, uciszając moje protesty. Jego wargi były ciepłe i miękkie, smakowały czekoladą. Całe jego ciało okryło moją sylwetkę. Czułem twardą wypukłość w jego spodniach i sam zdałem sobie sprawę, że robi mi się przyjemnie. Moje dłonie tkwiły w żelaznym uścisku naszych ciał. Chciałem je wyswobodzić, aby móc objąć jego szyję. Masatoshi opatrznie to zrozumiał, ponieważ zamiast delikatnie się ode mnie odsunąć, mocniej się we mnie wtulił. Jedna ręka sunęła leniwie po moim ramieniu – góra dół – co jakiś czas zatrzymując się na barku i gładząc go koliście; druga bawiła się delikatnie moimi włosami.
Leżałem jeszcze jakiś czas, z zamkniętymi oczami i uśmiechem na ustach, a on wisiał nade mną, ciężar ciała opierając na ramionach.
− Wracaj do domu! – Uniosłem powieki i przyjrzałem się jego wargom. – Natychmiast! – Nie poruszyły się i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to nie rozkaz Masatoshiego. – Wyjdź stąd, do cholery, albo go zabiję! – Ton Akiego stawał się coraz bardziej rozgniewany.
− Podobało ci się? – Masatoshi ponownie dotknął mojej twarzy.
− Tak, bardzo, ale późno już się zrobiło. Muszę wracać.
− Możesz spać u mnie.
− Nie, nie mogę.
Obserwował mnie, kiedy zakładałem buty. Aki zapewne również tu był i uważnie rejestrował każdy mój ruch.
− Dziękuję za wszystko. Do zobaczenia na próbie.
− To ja dziękuję. – Przyciągnął mnie do siebie i znów złączył nasze wargi, tym razem szybko to przerwałem, podejrzewając, że Aki się niecierpliwy. Zniknąłem za drzwiami i zbiegłem po schodach. Zanim dotarłem do wyjścia, silna ręka objęła mnie w pasie, druga zasłoniła mi usta, a ich właściciel pociągnął mnie w ciemny korytarz.
− Nie krzycz – warknął Aki i opuścił dłoń.
− Czego chcesz?
− Porozmawiamy o tym w domu. – Wziął mnie na ręce i wyszedł z bloku, a następnie wzbił się w powietrze. Wtulony w jego tors, znów szybowałem nad miastem. Szum wiatru, który przecinała pędząca sylwetka Akiego, wślizgiwał się w moje uszy. Bałem się. Znów się bałem. Pragnąłem ponownie znaleźć się w kolorowym pokoju, w ramionach Masatoshiego. Tam przez chwilę poczułem się bezpiecznie.
Zbliżaliśmy się do mojego bloku. Byłem pewien, że Aki zacznie stopniowo opadać ku ziemi, tym czasem on dalej leciał przed siebie, aż nagle po prostu wniknął w ścianę i znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze, w odpowiednim pokoju. Rzucił mnie na łóżko i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, od ściany do ściany. Nerwowy chód coraz bardziej przyspieszał, jego nogi stawały się niemalże czarną smugą. Wyglądał tak, jakby ograniczona przestrzeń mojej sypialni doprowadzała go do furii. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Zawsze był sarkastyczny i opanowany.
Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta i ja również zaczynałem odczuwać jak ciasno jest w pokoju. Chciałem jakoś przerwać tę ciszę, ale bałem się zwracać na siebie jego uwagę. W tym momencie był tak rozzłoszczony, że rozszarpałby mnie na kawałki.
Wreszcie usiadł, wziął głęboki wdech i utkwił wzrok w szafie.
− Shindy… − powiedział poważnym, spokojnym tonem, zupełnie niepasującym do jego poprzedniego zachowania. – Zabraniam ci się z kimkolwiek spotykać, rozumiesz? Możesz chodzić na próby, ale poza tym masz siedzieć w domu. Z Masatoshim tym bardziej nie możesz się widywać. On nie ma prawa ciebie więcej tknąć. Zrozumiałeś mnie?
− Ale dlaczego? Dlaczego nie mogę się z nikim widywać? Nie możesz zakazać mi kontaktu z przyjaciółmi.
Przybliżył się, spoglądając mi w oczy. Zdawał się hipnotyzować spojrzeniem. Mogłem zgodzić się na wszystko, byleby na mnie tak więcej nie patrzył.
− Ty nie masz przyjaciół. Ty masz tylko mnie – wycedził niemalże agresywnie. Chwycił moje nadgarstki i przyciągnął mnie do siebie. – Jeśli mnie nie posłuchasz, zabiję twoich bliskich, a ciebie zamknę w domu. Będę cię nękać całymi dniami i nocami, więc dobrze ci radzę, bądź grzecznym chłopcem.
− Dlaczego to robisz? – zapytałem, nie tłumiąc łez. – Jesteś okropny! Nienawidzę cię! – Chciałem wyrwać ręce, odsunąć się od niego. W tym momencie, nie czułem strachu, jedynie złość i nienawiść. Nienawidziłem go za to, że mnie ogranicza i byłem wściekły, ponieważ mu na to pozwalałem. Aki patrzył na mnie zaskoczony. – Nękasz mnie od tak długiego czasu, nawet nie wiem, dlaczego! Nie wiem, kim tak właściwie jesteś! Nie mam przez ciebie życia i jeszcze chcesz mi zabrać wszystko co mnie przy nim trzyma! Nienawidzę cię!
− Zamknij się! – Jego krzyk ponownie przywołał mnie do porządku, uświadamiając mi, że jestem tylko małym, nic nieznaczącym Shindym w ramionach kogoś silniejszego. – Ja jestem wszystkim! Wszystkim, rozumiesz?! – Jego duża dłoń uniosła się, jak gdyby chciała mnie uderzyć. Skuliłem się w oczekiwaniu, jednak palce jedynie zacisnęły się mocno, ukrywając wnętrze ręki, która od czasu, gdy pojawił się w mojej codzienności, krok po kroku niszczyła wszystko, co mnie kształtowało, a w szczególności moją psychikę. Aki odwrócił głowę, zaciskając powieki, jakby nie chciał na mnie patrzeć. Zagryzł wargi, zwinnie poderwał się z łóżka i skoczył w kierunku okna, rozpraszając się w czarną mgłę, zanim jeszcze zdążył przez nie przeniknąć.