Tytuł: Demon
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska: Kolejna
część. :3 Pojawia się w niej nowy wątek. Serdecznie zapraszam. ^^ Muszę zrobić
opis i uporządkować rozdziały w zakładce Opowiadania.
Czy jest możliwość, że ktoś z Was pojawi się na Japaniconie
w Poznaniu?
CZĘŚĆ
IV
Sen miałem spokojny, bez
niepokojących obrazów. Czułem miękkość pod ciałem, ciepło wokół ramion,
osłaniające również moje nogi. Wpatrywałem się w sufit, a wspomnienia zeszłej
nocy kotłowały się w moim umyśle nabierając coraz wyraźniejszych kształtów. Nie
wiedziałem już czy lot nad Tokio był prawdą, czy tylko moim koszmarem.
Leżałem chwilę w łóżku, czekając
aż Aki odezwie się bądź pojawi, ale nic nie nastąpiło. Jedząc śniadanie,
siedziałem na blacie szafki w kuchni i przez okno obserwowałem niebo. Błękitne,
cętkowane białymi cumulusami. W tym momencie myśl, że mogłem w nocy szybować po
nim w objęciach demona, była niedorzeczna. Cała postać Akiego wydawała mi się
nierealna, utkana z moich lęków, wyimaginowana przez umysł o zbyt wybujałej
wyobraźni.
Park z dnia na dzień coraz
bardziej umierał. Pozostało naprawdę niewiele czasu aż okryje się kołdrą śniegu
i pogrąży w głębokim śnie. Byłem sam – ludzie nie kwapili się do spacerów w
towarzystwie tak ponurej pogody. Siedziałem na ławce, przyglądając lekko przybrudzonym
czubkom moich butów. Jeden trampek trącił drugi. Wzrok przeniosłem na swoje
łydki obleczone czarnym materiałem wąskich dżinsów, które teraz były dla mnie
za szerokie.
Wiatr trącił gałęziami stojącego
po drugiej stronie parku drzewa; wyschnięty liść, który wcześniej uparcie,
nieco rozpaczliwie trzymał się swojego miejsca, ostatecznie odpuścił i
przegrawszy z silniejszym od niego podmuchem, opadł na trawę usłaną jego
rodzeństwem. Otuliłem się szczelniej szalikiem, ramionami obejmując poły płaszcza.
− Shindy… − Głos jakby wymieszany
z ledwo słyszalnym szumem wokół mnie.
− Proszę…
− Mam nadzieję, że dobrze ci się
spało.
− Zostaw mnie. – Przymknąłem
powieki.
− Nic nie zrobisz, Shindy. Jesteś
zdany na mnie.
Drżące palce zacisnąłem na brzegu
płaszcza. Bezradność, którą odczuwałem, zdawała się owijać wokół mojej
sylwetki, spływać po moich włosach jak posępny welon, ocieniać twarz niczym
woalka. Była jak moja druga skóra, tyle że zdecydowanie bardziej wytrzymała.
Byłem tylko nic nieznaczącą, kruchą marionetką w rękach Akiego. I on zdawał
sobie z tego sprawę.
− Za chwilę zacznie się próba.
Będę na ciebie czekać. – Miałem wrażenie, że sam ton jego głosu bezczelnie ze
mnie kpi. Aki był niczym dziecko lubiące zabawy ociekające sadyzmem. Upatrzył
sobie ulubioną zabawkę i teraz krok po kroku ją psuł. Ale mnie nie da się już
naprawić. Można mnie co najwyżej wyrzucić do szpitala psychiatrycznego albo
ukryć w trumnie, kiedy nie będę już przynosił rozrywki.
Po chwili dotarły do mnie jego
słowa. Zdążyłem już zapomnieć, że to on jest basistą Sadie. Spuściłem wzrok –
oczy już zupełnie niezainteresowane jesiennym widokiem umierającego parku. Po
chwili mocno je zacisnąłem, ale nie na tyle szczelnie, by powstrzymać łzy.
Słone drobiny krystalizowały się w kącikach oczu, na policzkach, czułem ich
słonawy posmak, kiedy docierały do ust.
Wstałem, wiedząc, że każda sekunda
spędzona tutaj nie sprawi, że Aki nagle zniknie, a jedynie opóźni moje dotarcie
na próbę. Ściana łez przesłoniła widok na świat. Nie widziałem czy mijający
mnie ludzie przyglądają mi się z zaskoczeniem, czy też przechodzą niewzruszeni,
jak to mają w zwyczaju. Nie interesowało mnie to w tym momencie.
Zbliżając się do celu, starałem
pozbyć się dowodów mojej słabości. Wiedziałem, że czerwona obwódka i odrobina
wilgoci, która błyszczała w oczach mogą mnie zdradzić, ale nie miałem już na to
wpływu. Wszedłem do sali, szepcząc nieśmiałe powitanie, nawet na nikogo nie
patrząc. Skryty za kurtyną grzywki, tak dla bezpieczeństwa. On był gdzieś
pośród nich…
W pomieszczeniu zawrzało od
głosów, przenoszenia instrumentów, ustawiania mikrofonów – każdy był czymś
zajęty, wszyscy zdawali się idealnie ze sobą współgrać, tworząc spójną całość,
tylko ja siedziałem gdzieś w kącie, przeglądając zapisane kartki. Biały plik
pokryty czarnym tuszem przez chwilę zadrżał w moich dłoniach, a potem wyśliznął
się z nich, by upaść na podłogę, kiedy usłyszałem jego głos. Nie sarkastyczny,
nie złowrogi, tylko przyjazny i spokojny:
− Shindy, jesteś gotowy?
Patrzyłem na niego, prosto w jego oczy,
badałem wzrokiem zaskoczenie na jego twarzy. Bałem się, tak bardzo się bałem. I
to on był przyczyną tego strachu.
− Shindy? – powtórzył.
Reszta też przyglądała mi się
podejrzliwie. Spuściłem głowę i zebrałem w pośpiechu kartki.
− Już, już – szepnąłem, starając
się zapanować nad drżeniem rąk.
− Wszystko w porządku? –
usłyszałem kolejny głos, ale nawet nie potrafiłem rozpoznać do kogo należał.
Teraz wszystkie inne były niemalże identyczne, tylko jego wybijał się spośród
tej monotonni. Aki jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak realny, jak teraz.
− Tak – odpowiedziałem, nieco
spanikowanym tonem. Wstałem niezdarnie i znów na nikogo nie patrząc, podszedłem
do mikrofonu. Czułem jak mnie obserwują, jak on mnie obserwuje. Był tak blisko.
I tuż przed nosem moich przyjaciół sterował mną jak kukiełką.
Podczas próby Aki w ogóle nie
dawał o sobie znać. Co jakiś czas mój słuch wychwytywał brzmienie basu. Dźwięk
był niesamowicie czysty i pomyślałem wtedy, że tak nie mógł grać człowiek…
− Mówiłem, że jest świetny –
chwalił Akiego Mao, kiedy moi przyjaciele gratulowali brunetowi jego
umiejętności. Aki jednak jakby nie zwracał na to uwagi. Skromnie podziękował za
komplementy, ale jego oczy spoglądały na mnie, sunąc po mojej sylwetce, zdecydowanie
zbyt często niż było to konieczne.
Chowałem swoje rzeczy do torby,
kiedy jego cień padł na mnie przywodząc mi na myśl ten welon, który ciasno mnie
oblekał. Mój oddech przyspieszył, oczy rozszerzyły się w przerażeniu, kiedy
utkwiłem wzrok w jego delikatnym uśmiechu, jak gdyby pochylał się nade mną
anioł śmierci, unoszący kąciki ust zapraszająco.
− Jak ci się podobała próba,
Shindy?
Dłuższą chwilę zajęło mi zmuszenie
mięśni szyi do poruszenia umieszczoną na niej głową w delikatnym przytaknięciu.
Aki roześmiał się perliście, rozbawiony moją reakcją.
− Nie bój się mnie, przecież cię
nie zjem. – Ukazał w uśmiechu całą palisadę prostych, białych zębów, które
błysnęły groźnie w sztucznym świetle lamp. Odsunąłem się od niego gwałtownie,
tłumiąc w sobie krzyk przerażenia. Zmierzwił palcami moje włosy, przez co
zauważalnie zadrżałem, i odszedł. Kolana zatrzęsły się, poczułem jak miękną
niby wata cukrowa nawleczona na cienkie patyczki jakimi były moje nogi.
Podparłem się ściany, aby nie upaść.
− Shindy, wszystko dobrze? –
Zatroskany głos przebił się przez szum w moich uszach, przez chaos myśli.
Spojrzałem na właściciela. Masatoshi… Patrzył na mnie, jakby stała przed nim
pusta powłoka, z której uleciało życie. Zauważyłem, że jesteśmy sami. Tylko on
przejął się moim stanem. Tylko on zauważył, że dzieje się coś złego.
− Tak – skłamałem. – Tak, wszystko
dobrze.
− Znamy się od niedawna, ale
wydaje mi się, że coś się wydarzyło w twoim życiu. – Zmarszczył brwi. – Czy to
ma związek z Akim?
Moje ręce zamarły w połowie drogi podczas
sięgania po pasek torby.
− Nie, dlaczego tak twierdzisz?
− Widzę strach w twoich oczach,
kiedy na niego patrzysz. Boisz się go, kiedy podchodzi, kiedy cię dotyka, nawet
kiedy się odzywa. Czy Aki cię skrzywdził? – Spojrzał mi w oczy. Jego miały
ciepłą, czekoladową barwę. Przygryzłem nerwowo wargę. Zauważył. Zauważył
wszystko. − Wiem, że to nie moja sprawa, ale nie chcę, żebyś tak się czuł.
Chyba każdemu zależy by atmosfera podczas prób była swobodna.
− Ja… Ja… − zacząłem, ale przerwał
mi mój szloch.
− Shin… Shindy… − Przyciągnął mnie
do swojego torsu. Jego ramiona były ciepłe. Przyjemnie ciepłe. Takie ramiona
mógł mieć mój anioł stróż. Spojrzałem na niego błagalnie. Pragnąłem by pomógł
mi uwolnić się od strachu, by mnie chronił. Masatoshi zrozumiał prośbę w moich
źrenicach.
− Jedźmy do mnie. Nie masz się
czego bać. Z mojej strony nie stanie ci się żadna krzywda.
***
Samochód Masatoshiego miał już
swoje lata i zanim udało się go odpalić minęło kilka prób. Wreszcie silnik
zakaszlał, a auto szarpnęło się do przodu i wyskoczyło na jezdnie. Z policzkiem
podpartym dłonią, obserwowałem jak świat przemyka za oknem.
Wnętrze mieszkania było przytulne
i kolorowe. Puszysty dywan w salonie przyjemnie muskał stopy, soczyście zielone
kanapy zachęcały by usiąść na nich z kubkiem parującej herbaty w jednej dłoni i
ulubioną książką w drugiej. Takiego miejsca właśnie potrzebowałem.
Przez chwilę siedzieliśmy w
milczeniu – Masatoshi na jednej sofie, ja na drugiej – obejmując palcami
naczynia z gorącą czekoladą. Później Masatoshi usiadł wygodniej, zwracając
delikatnym szmerem moją uwagę, i spojrzał na mnie przyjaźnie.
− Możesz mi zaufać i o wszystkim
opowiedzieć. Chcę ci pomóc jakoś rozwiązać ten problem.
− Nikt nie może mi pomóc. –
Spuściłem głowę, wpatrując się w mgiełkę zawiesiny, która mąciła nieco
powierzchnię napoju. Dmuchnąłem delikatnie i rozproszyła się ku brzegom kubka.
− Musi być jakieś wyjście.
− Nie z tej sytuacji. – Pokręciłem
głową, zrezygnowany.
− Powiedz mi, co się dzieje –
poprosił. – Aki cię zastrasza?
− To nie ma związku z Akim. –
Zerknąłem w bok, z dala od jego spojrzenia.
− Dlaczego więc tak bardzo się go
boisz?
Dłonie mocniej oplotły kubek, aż
ciepło, które od niego biło uszczypnęło moją skórę. Spojrzałem mu prosto w
oczy.
− Wszystkich się boję. Wszystko
mnie przeraża. – Odłożywszy naczynie na stolik, czoło oparłem o prawą rękę
łokciem ulokowaną na kolanie. – Od jakiegoś czasu nienajlepiej się czuję. Ta
pogoda ma zły wpływ na mój nastrój. To pewnie zwykła depresja, nic wielkiego.
− A Aki?
− Aki nie ma z tym nic wspólnego.
− Na pewno?
− Tak – skłamałem, nieco
histerycznie.
Usiadł obok mnie i objął
ramionami. Przymknąłem powieki, ale zaraz szybko je uniosłem, kiedy poczułem,
że delikatnie upadam na kanapę. Dłonie ułożył po bokach mojej głowy, jego
ramiona skutecznie odcinały mi drogę ucieczki.
− Masatoshi, co…?
− Cii… Spokojnie… Nie skrzywdzę
cię. – Wierzchem dłoni musnął mój policzek. Drgnąłem, kiedy tylko to zrobił. –
Shindy, nie bój się mnie. Chcę tylko twojego szczęścia. Ostatnią rzeczą, która
przyszłaby mi do głowy, byłoby zranienie ciebie.
− Co chcesz zrobić? – Ręce oparłem
na jego ramionach, chcąc nadać nam dystansu, który coraz bardziej między nami
zanikał.
− Chciałbym cię teraz pocałować.
− Co? Dlaczego? Masatoshi… −
Próbowałem się wyrwać. Moja noga uniosła się, a kolano dotknęło jego krocza.
Zamarłem. Był już podniecony tą sytuacją.
− Podobasz mi się. – Wplótł palce
w moje włosy i przeczesał je delikatnie. – Jesteś piękny.
− Błagam, nie… − Naparłem jeszcze
bardziej na jego ramiona, ale nawet się nie poruszył.
− Nie bój się, to nic złego. –
Złączył nasze usta, uciszając moje protesty. Jego wargi były ciepłe i miękkie,
smakowały czekoladą. Całe jego ciało okryło moją sylwetkę. Czułem twardą
wypukłość w jego spodniach i sam zdałem sobie sprawę, że robi mi się
przyjemnie. Moje dłonie tkwiły w żelaznym uścisku naszych ciał. Chciałem je
wyswobodzić, aby móc objąć jego szyję. Masatoshi opatrznie to zrozumiał,
ponieważ zamiast delikatnie się ode mnie odsunąć, mocniej się we mnie wtulił.
Jedna ręka sunęła leniwie po moim ramieniu – góra dół – co jakiś czas
zatrzymując się na barku i gładząc go koliście; druga bawiła się delikatnie
moimi włosami.
Leżałem jeszcze jakiś czas, z
zamkniętymi oczami i uśmiechem na ustach, a on wisiał nade mną, ciężar ciała
opierając na ramionach.
− Wracaj do domu! – Uniosłem
powieki i przyjrzałem się jego wargom. – Natychmiast! – Nie poruszyły się i
dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to nie rozkaz Masatoshiego. – Wyjdź stąd,
do cholery, albo go zabiję! – Ton Akiego stawał się coraz bardziej rozgniewany.
− Podobało ci się? – Masatoshi
ponownie dotknął mojej twarzy.
− Tak, bardzo, ale późno już się
zrobiło. Muszę wracać.
− Możesz spać u mnie.
− Nie, nie mogę.
Obserwował mnie, kiedy zakładałem
buty. Aki zapewne również tu był i uważnie rejestrował każdy mój ruch.
− Dziękuję za wszystko. Do zobaczenia
na próbie.
− To ja dziękuję. – Przyciągnął
mnie do siebie i znów złączył nasze wargi, tym razem szybko to przerwałem,
podejrzewając, że Aki się niecierpliwy. Zniknąłem za drzwiami i zbiegłem po
schodach. Zanim dotarłem do wyjścia, silna ręka objęła mnie w pasie, druga
zasłoniła mi usta, a ich właściciel pociągnął mnie w ciemny korytarz.
− Nie krzycz – warknął Aki i
opuścił dłoń.
− Czego chcesz?
− Porozmawiamy o tym w domu. –
Wziął mnie na ręce i wyszedł z bloku, a następnie wzbił się w powietrze. Wtulony
w jego tors, znów szybowałem nad miastem. Szum wiatru, który przecinała pędząca
sylwetka Akiego, wślizgiwał się w moje uszy. Bałem się. Znów się bałem.
Pragnąłem ponownie znaleźć się w kolorowym pokoju, w ramionach Masatoshiego.
Tam przez chwilę poczułem się bezpiecznie.
Zbliżaliśmy się do mojego bloku.
Byłem pewien, że Aki zacznie stopniowo opadać ku ziemi, tym czasem on dalej
leciał przed siebie, aż nagle po prostu wniknął w ścianę i znaleźliśmy się na
odpowiednim piętrze, w odpowiednim pokoju. Rzucił mnie na łóżko i zaczął
przechadzać się po pomieszczeniu, od ściany do ściany. Nerwowy chód coraz
bardziej przyspieszał, jego nogi stawały się niemalże czarną smugą. Wyglądał
tak, jakby ograniczona przestrzeń mojej sypialni doprowadzała go do furii. Nigdy
wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Zawsze był sarkastyczny i opanowany.
Atmosfera robiła się coraz
bardziej napięta i ja również zaczynałem odczuwać jak ciasno jest w pokoju.
Chciałem jakoś przerwać tę ciszę, ale bałem się zwracać na siebie jego uwagę. W
tym momencie był tak rozzłoszczony, że rozszarpałby mnie na kawałki.
Wreszcie usiadł, wziął głęboki
wdech i utkwił wzrok w szafie.
− Shindy… − powiedział poważnym,
spokojnym tonem, zupełnie niepasującym do jego poprzedniego zachowania. – Zabraniam
ci się z kimkolwiek spotykać, rozumiesz? Możesz chodzić na próby, ale poza tym
masz siedzieć w domu. Z Masatoshim tym bardziej nie możesz się widywać. On nie
ma prawa ciebie więcej tknąć. Zrozumiałeś mnie?
− Ale dlaczego? Dlaczego nie mogę
się z nikim widywać? Nie możesz zakazać mi kontaktu z przyjaciółmi.
Przybliżył się, spoglądając mi w
oczy. Zdawał się hipnotyzować spojrzeniem. Mogłem zgodzić się na wszystko,
byleby na mnie tak więcej nie patrzył.
− Ty nie masz przyjaciół. Ty masz
tylko mnie – wycedził niemalże agresywnie. Chwycił moje nadgarstki i
przyciągnął mnie do siebie. – Jeśli mnie nie posłuchasz, zabiję twoich
bliskich, a ciebie zamknę w domu. Będę cię nękać całymi dniami i nocami, więc
dobrze ci radzę, bądź grzecznym chłopcem.
− Dlaczego to robisz? – zapytałem,
nie tłumiąc łez. – Jesteś okropny! Nienawidzę cię! – Chciałem wyrwać ręce,
odsunąć się od niego. W tym momencie, nie czułem strachu, jedynie złość i
nienawiść. Nienawidziłem go za to, że mnie ogranicza i byłem wściekły, ponieważ
mu na to pozwalałem. Aki patrzył na mnie zaskoczony. – Nękasz mnie od tak
długiego czasu, nawet nie wiem, dlaczego! Nie wiem, kim tak właściwie jesteś!
Nie mam przez ciebie życia i jeszcze chcesz mi zabrać wszystko co mnie przy nim
trzyma! Nienawidzę cię!
− Zamknij się! – Jego krzyk
ponownie przywołał mnie do porządku, uświadamiając mi, że jestem tylko małym,
nic nieznaczącym Shindym w ramionach kogoś silniejszego. – Ja jestem wszystkim!
Wszystkim, rozumiesz?! – Jego duża dłoń uniosła się, jak gdyby chciała mnie
uderzyć. Skuliłem się w oczekiwaniu, jednak palce jedynie zacisnęły się mocno,
ukrywając wnętrze ręki, która od czasu, gdy pojawił się w mojej codzienności, krok
po kroku niszczyła wszystko, co mnie kształtowało, a w szczególności moją
psychikę. Aki odwrócił głowę, zaciskając powieki, jakby nie chciał na mnie
patrzeć. Zagryzł wargi, zwinnie poderwał się z łóżka i skoczył w kierunku okna,
rozpraszając się w czarną mgłę, zanim jeszcze zdążył przez nie przeniknąć.