Tytuł: Demon
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska: Nowy
rozdział, nowy szablon. :3 Postanowiłam po raz kolejny wykorzystać do nagłówka
swój rysunek, a ponieważ zbliża się Halloween, stwierdziłam, że Hiroto-duszek i
Tatsuro-czarownica będą pasować. ^^ Zapraszam. C:
CZĘŚĆ
V
Roztrzęsiony ułożyłem głowę na poduszce.
Jego silna, blada dłoń, odcinająca się wyraźnie od mroku w sypialni nadal
zdawała się wisieć nade mną. Wyimaginowany złowrogi cień w dalszym ciągu
pochylał się, ocieniając łóżko. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, palcem sunąłem
po ekranie, szukając odpowiedniego numeru, jednoczenie zastanawiając się, do
kogo mogę się zwrócić. Chciałem zadzwonić do Takumy i poprosić go o kontakt do
Masatoshiego, jednak groźba Akiego odbijała się w mojej głowie. Przypominała,
że nie mogę do nikogo zadzwonić. „Zabiję twoich najbliższych, a ciebie zamknę w
domu”.
Odłożyłem komórkę na stoliku,
zauważając jak bardzo drży mi ręka. Gdyby ktoś
mnie teraz ujrzał, ona zdradziłaby wszystko. Cały strach ukryty wewnątrz
mnie, trząsł moim ciałem. Skuliłem się bardziej na pościeli, przypominając ten
marny, słaby listek, który oderwał się wtedy od drzewa w parku. Masatoshi był
drzewem, które dawało ochronę, a Aki mroźnym podmuchem wiatru, co wyrwał mnie
brutalnie spod opieki pachnącej płynną czekoladą. Rozmarzyłem się nad smakiem
jego ust. Nigdy wcześniej nie kosztowałem warg mężczyzny. Może właśnie dlatego,
tak bardzo mi się to podobało. Coś nowego, coś osobliwego, wręcz niepoprawnego.
Przymknąłem powieki i okryła mnie fala moich snów, nagły przypływ fantazji, w
których byłem kim tylko chciałem, w których mogłem wszystko. Bezkarnie
całowałem Masatoshiego, zastanawiając się, co do niego czuję. Zauroczenie czy
zwykłe zaciekawienie jego intrygującą osobą? Dryfowałem w jego ramionach przez
ocean kolorowej bajki. Świat, w którym byliśmy, a właściwie kraina, ociekała
pastelowymi kolorami i infantylnością, ale ani Masatoshiemu, ani tym bardziej
mnie to nie przeszkadzało. Zdawało mi się, że nasza planeta zamieniła się w
mydlaną bańkę, która mieni się tęczowo. Krystalicznie czysta woda,
porozmieszczane tu i ówdzie wysepki, a wszystko to skąpane w jasnoróżowym
blasku. Idylla w najczystszej postaci.
Mydlane niebo przeciął piorun,
rozrywając przezroczystą powłoczkę i nagle do środka wtargnął chłód. Cień
rozlał się po wodzie, zmieniając ją w czarną smołę. Wiatr naparł na drzewa z
całą mocą, wyrywając je wraz z korzeniami. Wtuliłem się w Masatoshiego,
rozpaczliwie szukając ochrony w cieple jego ciała, ale ramiona, które mnie
otaczały były przeraźliwie zimne. Podniosłem głowę, spoglądając w czarne
źrenice otulone ciemnym pigmentem tęczówki.
I wtedy nastąpił odpływ,
wypłynąłem na powierzchnię, krztusząc się łzami. Rozejrzałem się po ciemnym
pokoju. Siedziałem na łóżku, od pasa w dół okryty kołdrą. Doskonale pamiętałem,
że zasnąłem niczym nieprzykryty.
− Znowu u mnie byłeś… − szepnąłem,
opierając czoło o kolana.
− Nadal tu jestem. – Ramiona
ciasno objęły moje ciało. Wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu.
− Odejdź – mruknąłem, z jednej
strony chcąc by zabrzmiało to groźnie, z drugiej jednak obawiając się, że gdyby
to rzeczywiście przybrało taki wydźwięk, ponownie bym go rozzłościł.
− Nie odejdę.
− Dlaczego? Dlaczego nie możesz
mnie zostawić?
− Prześpij się jeszcze. Niedługo
czeka cię próba. Musisz być wypoczęty.
Ponownie moje powieki zsunęły się
niby śniade żaluzje. Zanim zasnąłem, poczułem jeszcze palce odgarniające
grzywkę z mojej twarzy. Zwodniczo delikatny dotyk. Po chwili byłem już daleko
poza świadomością. Trwałem pośród spokojnych fal seledynu, które jedwabiście
muskały opuszki palców. Nareszcie spałem bez zbędnych snów.
***
Irytujący dźwięk budzika wyrwał
mnie brutalnie ze szmaragdowych fałd spokojnego letargu. Jedno oko rozwarło się
odrobinę. Rozmazane kontury brzęczącego przedmiotu majaczyły przed moją
źrenicą, mimo iż na wyciągnięcie ręki, zdecydowanie zbyt daleko zważywszy na
zmęczenie, które przykuło moje dłonie do łóżka. Wtuliłem twarz w poduszkę, ale
budzik zdawał się wyć coraz głośniej. W końcu poderwałem się do siadu i
uciszyłem go jednym ruchem.
Wcisnąwszy pięści głęboko w kieszenie,
podążałem ulicą. Nieznacząca jednostka wymieszana w wirze jednakowej masy.
Nawet nie zauważyli jak wplątali się w rutynę. Jednak czym ja się od nich
różniłem? Próba, Aki, marny sen, Aki, jeszcze bardziej marny posiłek, Aki…
Stanąłem pomiędzy wejściem do małej kawiarenki a ruchliwą ulicą. I wtedy
dotarło do mnie, że jest jedna rzecz, na którą Aki nie ma wpływu.
Stanąłem po drugiej stronie
barierki. Dosyć daleko pod stopami rozlewała się rzeka. Ile osób gnanych
pragnieniem oderwania się od bólu istnienia los sprowadził aż tutaj? Nie znałem
odpowiedzi na to pytanie i nigdy jej nie poznam. Będę kolejnym, za chwilę do
nich dołączę.
− Co ty wyprawiasz?!
− To co widzisz.
− Shindy… Masz natychmiast…
− Nic mi nie możesz rozkazać.
− Shindy… − Czyżbym wychwycił
nutkę rozpaczy w jego głosie? Nie, chyba mi się wydawało.
Zamknąłem oczy i zsunąłem się ku
spotkaniu z wolnością.
Nie poczułem jak woda wnika w moje
ubranie, jedynie chłód, niepokojąco znajomy. Świst powietrza. Nie uniosłem
powiek. Rzęsy wypluły łzy. Nienawidziłem go jeszcze bardziej. Zabrał mi
ostatnią nadzieję, zamknął jedyną drogę ucieczki.
− Idiota – warknął. – Jeszcze
jeden taki numer…
Postawił mnie na asfalcie przed
budynkiem, w którym odbywały się próby. Wszedłem do środka i skierowałem się do
odpowiedniej sali. Aki szedł za mną, czułem jego obecność.
− Płakałeś przed próbą? – zapytał
Masatoshi, pakując swój bas.
− Nie.
− Miałeś zaczerwienione oczy… I na
dodatek wszedłeś z Akim. Czy on znów coś ci zrobił?
− Aki nie ma z tym nic wspólnego –
wyjaśniłem. – I nie martw się o mnie. Niedługo wszystko się skończy. Wszystko
wróci do normy. – Ruszyłem do wyjścia, mijając bruneta. Usatysfakcjonował mnie
grymas na jego twarzy, kiedy nie zadrżałem spoglądając w jego oczy.
Nie wróciłem do domu. Spacerowałem
ulicami w poszukiwaniu śmierci. Niebo wystroiło się już całkiem na czarno,
kiedy wreszcie na nich trafiłem. Grupa chłopaków, z butelkami alkoholu w
zaciśniętych palcach. Mieszkańcy najpodlejszej dzielnicy w Tokio we własnej
osobie. Wydawać by się mogło, że czekali na kogoś, kto wpadnie prosto na ich
pięści, jednak to ja czekałem na nich, mając tylko nadzieję, iż zrobią to tak
skutecznie, że nie wyjdę z tego żywy.
− Ej, ty! – krzyknął jeden z nich,
aż na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech, że nie pozwolili mi tak po prostu
odejść. W tym momencie poczułem szarpnięcie za ramię. Ktoś chwycił moje
przeguby z dwóch stron.
− Nawet nie waż się go tknąć. –
Zacisnąłem mocniej pięści, słysząc ten głos. Zerknąłem w bok. Stał kilka metrów
od nas. Na tle mroku wybijały się tylko jego blada twarz i odsłonięte przedramiona.
Wiatr przeczesywał hebanowe włosy.
− Spierdalaj – mruknął jeden z
przytrzymujących mnie mężczyzn.
Aki jedynie pokręcił głową niczym
rodzic rozbawiony uporem dziecka. Obraz przed oczami coraz bardziej tracił na
ostrości, Aki to rozmazywał się w czarno-białą smugę, to na ułamek sekundy jego
sylwetka była w pełni wyraźna. Nogi zadrżały, wyśliznąłem się ze słabnącego
uścisku i opadłem na asfalt.
Troszkę przeszkadza mi to, że Shindy taki nieogarniety i ogólna histeryczka XD ale opowiadanie mi się podoba ^^ oby tak dalej Aki
OdpowiedzUsuńMimo drobnego niedociągnięcia jest na prawdę fajnie. Podoba mi się ten rozdział. Kibicuję Masatoshiemu. Myślę, że jest w tym opowiadaniu na prawdę miłą osobą, a wraz z Shindym stworzyłby uroczą parę.
OdpowiedzUsuńpiękne i mroczne lubie takie
OdpowiedzUsuńShindy nie ma sznas, nie nigdy nie ucieknie przed Akim. Opowiadanie swietne. Ciekawa jestem co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńHej, od dłuższego czasu nie czytam Twojego bloga, bo to nie moje pairingi ^^' Ale trafiłam na coś, o czym chyba powinnaś wiedzieć ;-;
OdpowiedzUsuńhttp://www.uruki-yaoi.blogspot.com/2015/10/aromat-kawy-i-dym-papierosowyiv.html#more, środkowy fragment to bezczelny plagiat ><