18 października 2015

183. Demon cz. V (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Nowy rozdział, nowy szablon. :3 Postanowiłam po raz kolejny wykorzystać do nagłówka swój rysunek, a ponieważ zbliża się Halloween, stwierdziłam, że Hiroto-duszek i Tatsuro-czarownica będą pasować. ^^ Zapraszam. C:

CZĘŚĆ V
Roztrzęsiony ułożyłem głowę na poduszce. Jego silna, blada dłoń, odcinająca się wyraźnie od mroku w sypialni nadal zdawała się wisieć nade mną. Wyimaginowany złowrogi cień w dalszym ciągu pochylał się, ocieniając łóżko. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, palcem sunąłem po ekranie, szukając odpowiedniego numeru, jednoczenie zastanawiając się, do kogo mogę się zwrócić. Chciałem zadzwonić do Takumy i poprosić go o kontakt do Masatoshiego, jednak groźba Akiego odbijała się w mojej głowie. Przypominała, że nie mogę do nikogo zadzwonić. „Zabiję twoich najbliższych, a ciebie zamknę w domu”.
Odłożyłem komórkę na stoliku, zauważając jak bardzo drży mi ręka. Gdyby ktoś  mnie teraz ujrzał, ona zdradziłaby wszystko. Cały strach ukryty wewnątrz mnie, trząsł moim ciałem. Skuliłem się bardziej na pościeli, przypominając ten marny, słaby listek, który oderwał się wtedy od drzewa w parku. Masatoshi był drzewem, które dawało ochronę, a Aki mroźnym podmuchem wiatru, co wyrwał mnie brutalnie spod opieki pachnącej płynną czekoladą. Rozmarzyłem się nad smakiem jego ust. Nigdy wcześniej nie kosztowałem warg mężczyzny. Może właśnie dlatego, tak bardzo mi się to podobało. Coś nowego, coś osobliwego, wręcz niepoprawnego. Przymknąłem powieki i okryła mnie fala moich snów, nagły przypływ fantazji, w których byłem kim tylko chciałem, w których mogłem wszystko. Bezkarnie całowałem Masatoshiego, zastanawiając się, co do niego czuję. Zauroczenie czy zwykłe zaciekawienie jego intrygującą osobą? Dryfowałem w jego ramionach przez ocean kolorowej bajki. Świat, w którym byliśmy, a właściwie kraina, ociekała pastelowymi kolorami i infantylnością, ale ani Masatoshiemu, ani tym bardziej mnie to nie przeszkadzało. Zdawało mi się, że nasza planeta zamieniła się w mydlaną bańkę, która mieni się tęczowo. Krystalicznie czysta woda, porozmieszczane tu i ówdzie wysepki, a wszystko to skąpane w jasnoróżowym blasku. Idylla w najczystszej postaci.
Mydlane niebo przeciął piorun, rozrywając przezroczystą powłoczkę i nagle do środka wtargnął chłód. Cień rozlał się po wodzie, zmieniając ją w czarną smołę. Wiatr naparł na drzewa z całą mocą, wyrywając je wraz z korzeniami. Wtuliłem się w Masatoshiego, rozpaczliwie szukając ochrony w cieple jego ciała, ale ramiona, które mnie otaczały były przeraźliwie zimne. Podniosłem głowę, spoglądając w czarne źrenice otulone ciemnym pigmentem tęczówki.
I wtedy nastąpił odpływ, wypłynąłem na powierzchnię, krztusząc się łzami. Rozejrzałem się po ciemnym pokoju. Siedziałem na łóżku, od pasa w dół okryty kołdrą. Doskonale pamiętałem, że zasnąłem niczym nieprzykryty.
− Znowu u mnie byłeś… − szepnąłem, opierając czoło o kolana.
− Nadal tu jestem. – Ramiona ciasno objęły moje ciało. Wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu.
− Odejdź – mruknąłem, z jednej strony chcąc by zabrzmiało to groźnie, z drugiej jednak obawiając się, że gdyby to rzeczywiście przybrało taki wydźwięk, ponownie bym go rozzłościł.
− Nie odejdę.
− Dlaczego? Dlaczego nie możesz mnie zostawić?
− Prześpij się jeszcze. Niedługo czeka cię próba. Musisz być wypoczęty.
Ponownie moje powieki zsunęły się niby śniade żaluzje. Zanim zasnąłem, poczułem jeszcze palce odgarniające grzywkę z mojej twarzy. Zwodniczo delikatny dotyk. Po chwili byłem już daleko poza świadomością. Trwałem pośród spokojnych fal seledynu, które jedwabiście muskały opuszki palców. Nareszcie spałem bez zbędnych snów.
***
Irytujący dźwięk budzika wyrwał mnie brutalnie ze szmaragdowych fałd spokojnego letargu. Jedno oko rozwarło się odrobinę. Rozmazane kontury brzęczącego przedmiotu majaczyły przed moją źrenicą, mimo iż na wyciągnięcie ręki, zdecydowanie zbyt daleko zważywszy na zmęczenie, które przykuło moje dłonie do łóżka. Wtuliłem twarz w poduszkę, ale budzik zdawał się wyć coraz głośniej. W końcu poderwałem się do siadu i uciszyłem go jednym ruchem.
Wcisnąwszy pięści głęboko w kieszenie, podążałem ulicą. Nieznacząca jednostka wymieszana w wirze jednakowej masy. Nawet nie zauważyli jak wplątali się w rutynę. Jednak czym ja się od nich różniłem? Próba, Aki, marny sen, Aki, jeszcze bardziej marny posiłek, Aki… Stanąłem pomiędzy wejściem do małej kawiarenki a ruchliwą ulicą. I wtedy dotarło do mnie, że jest jedna rzecz, na którą Aki nie ma wpływu.
Stanąłem po drugiej stronie barierki. Dosyć daleko pod stopami rozlewała się rzeka. Ile osób gnanych pragnieniem oderwania się od bólu istnienia los sprowadził aż tutaj? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie i nigdy jej nie poznam. Będę kolejnym, za chwilę do nich dołączę.
− Co ty wyprawiasz?!
− To co widzisz.
− Shindy… Masz natychmiast…
− Nic mi nie możesz rozkazać.
− Shindy… − Czyżbym wychwycił nutkę rozpaczy w jego głosie? Nie, chyba mi się wydawało.
Zamknąłem oczy i zsunąłem się ku spotkaniu z wolnością.
Nie poczułem jak woda wnika w moje ubranie, jedynie chłód, niepokojąco znajomy. Świst powietrza. Nie uniosłem powiek. Rzęsy wypluły łzy. Nienawidziłem go jeszcze bardziej. Zabrał mi ostatnią nadzieję, zamknął jedyną drogę ucieczki.
− Idiota – warknął. – Jeszcze jeden taki numer…
Postawił mnie na asfalcie przed budynkiem, w którym odbywały się próby. Wszedłem do środka i skierowałem się do odpowiedniej sali. Aki szedł za mną, czułem jego obecność.
− Płakałeś przed próbą? – zapytał Masatoshi, pakując swój bas.
− Nie.
− Miałeś zaczerwienione oczy… I na dodatek wszedłeś z Akim. Czy on znów coś ci zrobił?
− Aki nie ma z tym nic wspólnego – wyjaśniłem. – I nie martw się o mnie. Niedługo wszystko się skończy. Wszystko wróci do normy. – Ruszyłem do wyjścia, mijając bruneta. Usatysfakcjonował mnie grymas na jego twarzy, kiedy nie zadrżałem spoglądając w jego oczy.
Nie wróciłem do domu. Spacerowałem ulicami w poszukiwaniu śmierci. Niebo wystroiło się już całkiem na czarno, kiedy wreszcie na nich trafiłem. Grupa chłopaków, z butelkami alkoholu w zaciśniętych palcach. Mieszkańcy najpodlejszej dzielnicy w Tokio we własnej osobie. Wydawać by się mogło, że czekali na kogoś, kto wpadnie prosto na ich pięści, jednak to ja czekałem na nich, mając tylko nadzieję, iż zrobią to tak skutecznie, że nie wyjdę z tego żywy.
− Ej, ty! – krzyknął jeden z nich, aż na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech, że nie pozwolili mi tak po prostu odejść. W tym momencie poczułem szarpnięcie za ramię. Ktoś chwycił moje przeguby z dwóch stron.
− Nawet nie waż się go tknąć. – Zacisnąłem mocniej pięści, słysząc ten głos. Zerknąłem w bok. Stał kilka metrów od nas. Na tle mroku wybijały się tylko jego blada twarz i odsłonięte przedramiona. Wiatr przeczesywał hebanowe włosy.
− Spierdalaj – mruknął jeden z przytrzymujących mnie mężczyzn.
Aki jedynie pokręcił głową niczym rodzic rozbawiony uporem dziecka. Obraz przed oczami coraz bardziej tracił na ostrości, Aki to rozmazywał się w czarno-białą smugę, to na ułamek sekundy jego sylwetka była w pełni wyraźna. Nogi zadrżały, wyśliznąłem się ze słabnącego uścisku i opadłem na asfalt.

5 komentarzy:

  1. Troszkę przeszkadza mi to, że Shindy taki nieogarniety i ogólna histeryczka XD ale opowiadanie mi się podoba ^^ oby tak dalej Aki

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo drobnego niedociągnięcia jest na prawdę fajnie. Podoba mi się ten rozdział. Kibicuję Masatoshiemu. Myślę, że jest w tym opowiadaniu na prawdę miłą osobą, a wraz z Shindym stworzyłby uroczą parę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Shindy nie ma sznas, nie nigdy nie ucieknie przed Akim. Opowiadanie swietne. Ciekawa jestem co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, od dłuższego czasu nie czytam Twojego bloga, bo to nie moje pairingi ^^' Ale trafiłam na coś, o czym chyba powinnaś wiedzieć ;-;
    http://www.uruki-yaoi.blogspot.com/2015/10/aromat-kawy-i-dym-papierosowyiv.html#more, środkowy fragment to bezczelny plagiat ><

    OdpowiedzUsuń