Tytuł: Demon
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska: Okazało
się, że blog, na którym znajdował się „pożyczony” fragment mojego tekstu jest
jednym wielkim plagiatem. Było tam jeszcze mnóstwo innych opowiadań
skopiowanych co do słowa, zamienionych na Uruki. Na szczęście blog został
usunięty. Mam nadzieję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy. Ostatnio
dopisałam nieco do mojego Akindy. Zapraszam na kolejną część. ^^
CZĘŚĆ
VI
W biegu przedzierałem się przez
otaczającą mnie czerń. Drzewa rosły w tak ciasnych skupiskach, że z trudem
udawało mi się przez nie przecisnąć. Ciemność otulała nagie, powykręcane
gałęzie, przez co wydawało mi się, że przybyłem na spotkanie czarnych zjaw jako
nieproszony gość. Przed oczami przemknął biały skrawek. Zamrugałem
kilkakrotnie. Ponownie poraziła mnie biel, tym razem nieco oddalona ode mnie.
− Zaczekaj – poprosiłem słabym
głosem i przyspieszyłem. Z każdą sekundą moje ciało słabło, a bieg nieznośnie
spowalniał. Za moimi plecami krzyki rozdzierały ciszę. Nie odwróciłem się, by
sprawdzić, do kogo należą te głosy. Uparcie wpatrywałem się w biały punkt,
podążając za nim, naiwnie wierząc, że mnie ochroni.
Moja stopa zahaczyła o wystający
korzeń. Zachwiałem się, jednak zanim wylądowałem na ziemi, która teraz zlewała
się z resztą krajobrazu, wpadłem w czyjeś ramiona. Podniosłem wzrok, spotykając
parę hebanowych tęczówek. Znajoma, blada twarz, wokół której wykręcały się
czarne kosmyki. I delikatny uśmiech, ten, co zawsze mnie przerażał, teraz
napełniał mnie spokojem.
− Aki – szepnąłem. – Zabierz mnie
stąd. Proszę, zabierz mnie stąd…
Pogładził palcami mój policzek, po
którym samotnie staczała się już łza. Czarny płaszcz zsunął się z jego ramion i
po chwili otulił moje. Aki wziął mnie na ręce i zaczął biec w kierunku
przeciwnym do głosów, które były coraz bliżej nas. Zacisnąłem powieki,
wsłuchując się w słabnące krzyki, które po chwili całkowicie przyćmił świst
powietrza.
− Otwórz oczy, Shindy –
powiedział, sadzając mnie ostrożnie, a kiedy zrobiłem to, co kazał, zobaczyłem,
że ponury las zniknął i znajdujemy się na skąpanej w słonecznych promieniach
polanie.
− Gdzie ja jestem? – Rozejrzałem
się dookoła.
− Czy to ważne? – Oparł dłonie na
moich ramionach i stanowczo popchnął, aż upadłem na trawę. – Jesteś bezpieczny
i jesteśmy tu sami. Nikt nam nie będzie przeszkadzać.
− W czym przeszkadzać? –
Obserwowałem uważnie jego źrenice, chcąc wychwycić jakiś drobny szczegół, który
zdradziłby zamiary Akiego.
− Uratowałem cię, czyż nie?
Prosiłeś, żebym cię stamtąd zabrał. A ja nie robię niczego bezinteresownie.
Chcę czegoś w zamian.
− Czego chcesz w zamian? Przecież
zabrałeś mi wszystko…
− Nie wszystko. – Przeczesał moje
włosy. Czułem jakby musnęło mnie skrzydełko motyla. Był jeszcze delikatniejszy
od Masatoshiego. – Nawet nie wiesz, jak od dawna o tym marzę. Ale poczekam aż
się obudzisz.
− Co chcesz zrobić? Błagam,
powiedz mi.
− Cii… − Przyłożył palec do moich
ust niby sopel lodu na rozedrganych wargach. – Teraz śpij spokojnie.
Powieki opadły, a ja znów
zanurzyłem się w fałdach jedwabiu. Tym razem o purpurowym odcieniu. Jednak
nadal czułem jego subtelny dotyk. Zdawał się docierać do mnie jeszcze bardziej
niż otulający mnie wyimaginowany materiał. Otworzyłem usta i ułożyłem je
kolejno w litery: A-k-i.
− Aki… − powtórzyłem bezgłośnie. –
Aki… – szepnąłem jeszcze raz, mając wrażenie, że dławię się purpurowym
jedwabiem. – Aki… − Otworzyłem oczy, dostrzegając znajomy sufit mojego pokoju,
zamiast gładkiej płachty.
− Jestem tu. – Głos tuż obok mnie.
Ciało zaraz przy moim i ciężkie ramię, przygniatające mój tors do posłania.
Druga dłoń gładząca rozsypane na poduszce kosmyki.
− Co tu robisz?
− To było bardzo nieodpowiedzialne
z twojej strony. Nie wiesz, co oni mogli ci jeszcze zrobić. – Podniósł się do
siadu i oparłszy łokieć o kolano, palce przyłożył do czoła. – Co ci strzeliło
do głowy?
− Chciałem się od ciebie wreszcie
uwolnić – szepnąłem, zaciskając pięści na brzegu kołdry.
Aki opuścił rękę i zapatrzył się w
ścianę. Trwał tak chwilę, a ja w paraliżującym oczekiwaniu, coraz bardziej
żałowałem swoich słów.
− Rozumiem – powiedział w końcu.
Nagle położył się na mnie, przypierając moje nadgarstki do poduszki. Dokładnie
w ten sam sposób przytrzymywał mnie podczas naszego pierwszego spotkania.
Wizyty, która odmieniła moje życie na gorsze. – Nienawidzisz mnie – mruknął
cicho. – Nie dziwię się tobie. Sam siebie nienawidzę. Tyle razy skrzywdziłem
kogoś tak niewinnego i bezbronnego. Nie miałeś nawet siły, by mi się
sprzeciwić. Na początku wszystko było proste. Wybrałem sobie idealną ofiarę.
Twój wrażliwy umysł, podatność na manipulację, nawet brak siły w tych kruchych
dłoniach. – Usta złożyły się jak płatki zasypiającej róży i równie delikatnie
zetknęły z opuszkami mojej prawej ręki.
− Aki… O czym ty mówisz?
Uśmiech zakwitł na jego wargach –
rozsunęły się płatki zamrożonego kwiatu. Czerń oczu błysnęła, a w jej odmętach,
gdzieś głęboko, niemalże na dnie, dostrzegłem swoje odbicie. Pobieloną strachem
twarz, usta zastygłe w niemym przerażeniu i źrenice, w których ciekawość
mieszała się z lękiem. Patrzył na mnie zupełnie inaczej niż zazwyczaj, jak
gdyby chciał coś niewerbalnie przekazać, zdradzić jakiś słodki sekret.
− Shinya… − wypowiedział moje imię
tonem tak ciepłym, iż miałem wrażenie niby złocista słodycz spowija jego usta,
kiedy poruszał nimi, by spomiędzy nich wysunęła się ta jedna krótka nazwa.
Chciałem, by mówił mi to bez końca, by przez wieki przypominał jak brzmi moje
imię. – Jesteś wyjątkowy, Shindy – szepnął, a moje serce zalała fala
niesamowicie przyjemnego uczucia, którego nie dało się logicznie wyjaśnić.
Drobna rzecz – kilka słów wypowiedzianych z mocą pozłacanej magii – a sprawiła,
że moje powieki opadły, na wpół zasłoniwszy oczy, dokładnie tak, jak wtedy,
kiedy mój brat przynosił mi do łóżka kubek ciepłego mleka z łyżką miodu i
odrobiną cynamonu. – Udało ci się dokonać niemożliwego.
− Ale ja nic nie zrobiłem. – Zimno
zaciśnięte na nadgarstkach już mi nie przeszkadzało. Jego dotyk nie sprawiał
już bólu. Leżałem odprężony, napełniony tym mlecznym posmakiem szczęścia, z
miodowo-cynamonową nutą.
Jego usta poruszały się, jednak
nie usłyszałem, co powiedział. Może mówił zbyt cicho, a może przyjemnie
zmęczone oczy zaczęły podsyłać mi obrazy, które tak naprawdę w rzeczywistości
odbicia nie zastały?
− Jesteś zmęczony… Śpij dobrze,
mój mały Shindy. – Uścisk na moich przegubach zelżał, a po chwili całkiem
zniknął. Aki objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. – Śpij dobrze –
powtórzył. – Będę cię chronić.