N/A: Moje pierwsze yaoi, napisane wieki temu,
skończone niedawno.
Stoi przy oknie. Opierając się o
parapet, kontempluje wszystko, co widzi za szklaną taflą. Jego uroda oświetla
całe pomieszczenie, pięknie przyozdabia ściany swoim blaskiem, ożywia je niczym
świeża farba, niestety nietrwała – wystarczy, że opuści pokój, a wszystko
zniknie.
Przyglądanie się jak kwitnie życie
pod różnymi postaciami, pochłonęło go doszczętnie. Nie zauważa, kiedy wchodzę
do sypialni. Za towarzyszki nadal ma jedynie myśli, ja jeszcze nie istnieję.
Dopiero gdy podchodzę bliżej, odwraca się zaalarmowany odgłosem moich kroków.
Wita mnie szczerym, ciepłym uśmiechem. Światu ukazuje się delikatna szpara
między górnymi jedynkami. Drobna wada, która dodaje mu uroku, obdarzona
nienawiścią z jego strony oraz miłością z mojej.
Oczy błyszczą szczęściem, odnosi
się wrażenie, iż są to dwie gwiazdy. Pewnie jakiś anioł ukradł je z nieba i
ozdobił jego tęczówki.
− Witaj, słoneczko. – Gładzi
palcami mój policzek, nieświadomie przyspieszając tym bicie mojego serca.
− Wi… witaj – odpowiadam z trudem.
Jego dotyk ma okropnie uciążliwy dar – skutecznie plącze język.
Powoli zanurzam drżące dłonie w
jego kruczoczarnych włosach. Odnoszę wrażenie, że moje opuszki badają strukturę
jedwabiu.
Mizuki mruży oczy. Jego twarz
zmienia się w bezchmurne niebo. Można by spędzić wieczność na podziwianiu jego
piękna. Można by spędzić wieczność na przyzwyczajaniu się do niecodzienności
jego urody. Można by spędzić wieczność na powolnym kosztowaniu jego kuszącego
ciała.
Uśmiecha się promiennie i lustruje
moją twarz. Przeciętność sterczących, mahoniowych włosów, brązowych tęczówek oraz
bladych ust, zadaje się go fascynować. Modlę się, aby w obrazie, który teraz
widzi, zostało pominięte szaleństwo w moich oczach.
Jest na wyciągnięcie ręki, a mimo
to, wydaje mi się, że dzieli nas ogromna przepaść. Zbyt długo nie całował moich
warg. Czuję jak usychają z pragnienia zasmakowania kolejnej porcji słodyczy
jego ust.
Tymczasem mój książę oddala się.
Każdy jego krok popycha mnie ku przepaści samotności, która niebezpiecznie się
pogłębia, jak gdyby szykowała dla mnie niekończącą się drogę męki. Siada na
samym środku wielkiego łóżka, racząc mnie niesamowitą zmysłowością swoich gestów.
− Chodź do mnie, królewno – mówi
miękko, wyciągając w moim kierunku swoje długie ramiona.
− Dlaczego nazywasz mnie królewną?
– Nieco oburzonym tonem staram się odwrócić jego uwagę od rumieńca
zawstydzenia, który wywołało to urocze określenie. – Dużo brakuje mi do
królewny. Nie zauważyłeś?
− Jedyną rzeczą jaką zauważyłem
jest to, że królewny są równie słodkie, jak ty. Ale jeśli przeszkadza ci bycie
moją królewną, mogę cię nazywać królewiczem. Co ty na to? – Nie czekając na
odpowiedź, dodaje: − Więc chodź już do mnie, mój królewiczu. Szybko się
niecierpliwię, zdecydowanie zbyt szybko.
Moje nogi same ruszają w jego
stronę, ciało chce znaleźć się jak najszybciej w jego ramionach. Już po chwili
Mizuki tuli do piersi moją drobną sylwetkę.
− Niesamowicie prezentujesz się w
fiolecie – szepcze mi do ucha. – Zwłaszcza jeśli jest to barwa sukienki.
Jego słowa niczym niesforni
malarze barwią czerwienią moje policzki.
Śmieje się, mierzwiąc mi włosy. Z
kieszeni spodni wydobywa spinkę ukoronowaną czarną kokardą, po czym wpina ją w
mahoniową burzę. Delikatnie całuje róże rumieńców, które zdobią moją twarz, i
niespiesznie zbliża się do ust. Znajomy słodki smak skrapia myśli pożądaniem, obraca
w popiół silną wolę, budzi najskrytsze pragnienia.
Mizuki przytula mnie mocniej i
wstaje ostrożnie. Oplatam go nogami w pasie, kiedy on, nie zaprzestając
pocałunku, kieruje swe kroki do łazienki. Sadza mnie na blacie, przerywając
moją ucztę. Z przebiegłym uśmiechem zaciska zęby na kokardzie i odwraca powoli
głowę. Spinka ciągnie boleśnie brązowy kosmyk, w oczach szklą się łzy. Jeden
gwałtowny ruch, wsuwka wyrywa kilka włosów i wraz ze swoją zdobyczą, upada na
kafelki. Mój cichy jęk, zagłuszony jego śmiechem.
Rozbawiony, wpija się łapczywie w
moje wargi, zaborczymi rękoma zdzierając ze mnie fioletową satynę. Ujmuje moje
dłonie, zwodniczo delikatnie, i rozrywa nimi biały materiał swojej koszulki.
Moje palce, kierowane ruchem jego rąk, błądzą po nagim torsie, ocierają się o
ramiona, badają ciepło aksamitnej skóry. Następnie suną w dół, w kierunku
najsłodszej części jego ciała, która kryje się za drzwiami z błyskawicznego
zamka. I pomyśleć, że wystarczy jeden ruch, by rozpakować najwspanialszy
prezent na świecie…
− Nie jesteś przypadkiem zmęczony?
– pyta, odrywając się odrobinę od moich ust.
− Nie. Jestem jedynie głodny…
Bardzo głodny…
− Już ja cię nakarmię – zapewnia.
− Na to liczę…
− Nie sądziłem, że moja królewna
potrafi być taka niegrzeczna. – Kręci głową z niedowierzaniem.
Ścieram wargami poziomkową
słodycz, która spowija jego usta. Czuję jak płoną z pragnienia. Mizuki miał
mnie nakarmić, a tymczasem pożerają mnie płomienie, tańczące na jego wargach…
Z zamkniętymi oczyma, zatracam się
w rozkosznie palącym bólu. Kiedy je otwieram, stoję w rogu wyściełanych
płytkami ścian. Szklane drzwi kabiny przesłania piękne ciało. Czując chłód
kafelków, uświadamiam sobie, że pokryte nimi powierzchnie stoją zdecydowanie
zbyt blisko siebie. Wszystko dookoła ulega metamorfozie: powietrze tężeje,
zmienia się w ciało stałe, Mizuki z anioła staje się demonem. Krew szumi mi w
uszach, zawroty głowy zamazują kształty – klaustrofobia wdziera się w moje
ciało, pobiela skórę i skrapia ją potem.
Na drżących nogach ruszam w
kierunku wyjścia. Niemal natychmiast jego silne ręce popychają mnie na ścianę.
Osuwam się na kolana, patrząc na niego błagalnie.
− Mizuki, muszę stąd wyjść…
Przecież wiesz, że… − urywam, kiedy chwyta mnie za ramiona i stawia na nogi.
− Nie myśl, że w związku z tym będę
cię traktował ulgowo – rzuca, odkręcając wodę.
Ciepły strumień zamyka mi oczy,
czuję jego palce na moich nadgarstkach. Jego język zlizuje krystaliczny płyn z
mojego policzka.
− Mizuki, proszę…
Gwałtownie łączy swoje wargi z
moimi. Jego usta połykają moje protesty.
Czuję zastrzyk pożądania
zaaplikowany przez jego zęby, delikatnie wbijające się w moje wargi. Pocałunek
zmienia się w narkotyk, od którego uzależniam się całkowicie. Strużka krwi
spływa po mojej brodzie i niemalże natychmiast znika w jego gardle.
− To mnie tu miałeś nakarmić, nie
siebie – przypominam.
− Wiem, obiecałem i słowa
dotrzymam, ale żebyś później tego nie żałował.
Jego słowa odrobinę mnie
przerażają, ale staram się nie dać tego po sobie poznać.
− Na razie żałuję, że pozwoliłem
ci się tu przyprowadzić.
Mizuki śmieje się cicho. Uwielbiam
ten dźwięk. Przypomina srebrne dzwonki kołyszące się na wietrze.
− Proszę, wyjdźmy już stąd…
− Rany, człowieku, jak ty się na
co dzień myjesz?
− Zazwyczaj robię to sam –
zauważam – no i często korzystam wtedy z wanny.
Wzdycha i ostrożnie wycofuje się z
kabiny. Ruszam za nim, a moje nogi drżą, bynajmniej nie z zimna, ponieważ
Mizuki rozpalił mnie do granic możliwości. Teraz patrzę jak siada na blacie,
zastanawiając się, co zamierza. Po raz drugi tego dnia wyciąga ku mnie swoje
ramiona. Podchodzę do niego nieśmiało, ważąc każdy swój krok. Trochę się boję,
więc staram się nieco opóźnić nasze zbliżenie, a ponieważ nie mogę tego robić w
nieskończoność, po dość krótkiej chwili znajduję się już w jego uścisku.
− Gdzie się podziała twoja pewność
siebie? – pyta. – Przed chwilą byłeś gotowy na wszystko.
− Nadal jestem gotowy – zapewniam,
mając nadzieję, że nie przejrzy, iż kłamię. Nie chcę, by wiedział, że się boję.
Czekam aż to on pierwszy się wycofa. Czekam na powrót mojego anioła.
Sadza mnie sobie na kolanach i
wyciera białym puchowym ręcznikiem. Mniejszym suszy moje włosy, które teraz są
zupełnie czarne i opadają kosmykami na moje oczy. W lustrze na przeciwległej
ścianie widzę swoje odbicie. Jak można się domyślić nie prezentuję się
najlepiej – włosy w strąkach okalają moją bladą twarz, która nadal błyszczy się
chorobliwie. Drżę na całym ciele zarówno ze strachu, jak i złego samopoczucia.
Mizuki stawia mnie na kafelkach i
wyciera moje nogi, celowo omijając krocze. Podobnie czyni z pośladkami, kiedy
osusza moje plecy.
Niżej… − proszę w myślach, gdy
raptownie zatrzymuje rękę tuż nad granicą, gdzie zaczynają się dwie półkule. Z
trudem powstrzymuję cichy jęk.
− Z resztą chyba sam sobie
poradzisz, prawda? – mówi, patrząc wymownie na miejsca, które ominął. Uśmiecha
się przy tym tak bezczelnie, że nieco rozgniewany wyrywam ręcznik z jego dłoni
i sam kończę wycieranie. Następnie owijam się nim i idę do sypialni.
− Królewna się obraziła – słyszę
jego śmiech. Wypływa z łazienki dokładnie jak para spod prysznica.
− Nie jestem królewną! – mówię
nieco unosząc głos, wywołując tym kolejną salwę śmiechu.
− Ojej, jesteś słodki, kiedy się
złościsz. – Mizuki wchodzi do pokoju i natychmiast rzuca się na łóżko. Muszę
przyznać, że wygląda niezwykle kusząco w samych dżinsach, które musiał założyć
będąc jeszcze w łazience.
Otwieram szufladę komody w
poszukiwaniu czegoś na przebranie.
− Co ty robisz? – Mizuki
gwałtownie podrywa się do siadu.
− Szukam ubrań. Nie zamierzam cały
dzień paradować w ręczniku.
− A czy ja ci pozwoliłem na
ubranie się? Nie będę cię znowu rozbierać.
− Masz rację, nie będziesz. I nie
potrzebuję twojego pozwolenia.
Wyciągam czarne rurki i zwykły
biały T-shirt. Mizuki obejmuje mnie ramionami.
− Powiedziałem, że masz się nie
ubierać.
Zrywa ze mnie ręcznik i podnosi do
góry zupełnie jakbym nic nie ważył.
− Mizuki, postaw mnie! – krzyczę,
wierzgając nogami.
Bez słowa rzuca mnie na łóżko,
przez co ląduję twarzą do miękkiej poduszki. Siada na mnie okrakiem i rozciąga
się na całej długości mojego ciała, chwytając mnie za nadgarstki.
− Co ty chcesz zrobić? – pytam,
nie starając się już ukryć przerażenia.
− Zobaczysz – odpowiada,
tajemniczo, przytrzymując mnie tylko jedną ręką. Słyszę, jak rozpina spodnie,
by po chwili ocierać się o mnie swoim członkiem.
− Nie, Mizuki, proszę, nie rób
tego! – Szarpię się rozpaczliwie.
− Cicho. – Głaszcze mnie po
włosach.
− Mizuki… − Nie potrafię
powstrzymać płaczu. Łzy spływają obficie po moich policzkach, jakby razem z
nimi opuszczało mnie zaufanie do niego. Wtulam twarz w poduszkę, by ukryć jak
jestem słaby. Muszę wyglądać wyjątkowo żałośnie, nie chcę dawać mu satysfakcji.
Niespodziewanie wchodzi we mnie,
bez żadnego przygotowania. Krzyczę z bólu, próbując wycofać się biodrami.
Natychmiast zamyka je w swoich dłoniach. Zaciskam palce na prześcieradle i
wgryzam się w poduszkę, żeby stłumić kolejną serię krzyków.
Po dłuższej chwili wypluwam biały
materiał i jeszcze raz proszę:
− Przestań…
Jej, jak Ty fajnie piszesz opowiadania. podobało mi się, nawet bardzo. Chce więcej.
OdpowiedzUsuń~Neko