27 marca 2015

169. Hot Chocolate cz. VI



Tytuł: Hot Chocolate
Pairing:  Aki x Shindy, Kaoru x Die
Notka autorska: Ostatnio miałam trochę weny i dopisałam odrobinę do Katarynki oraz Hot Chocolate. W poprzednim rozdziale Aki miał pewną sprawę do Kaoru i Die’a. W tej części pojawiają się nowi bohaterowie. 

sadist vampire Yuna.miko: Wiem, że zaglądasz. ^^ Jesteś moją stałą czytelniczką. <3 Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, ale miałam okropny kryzys związany z weną. ;; Shindy głupiutki? Hm… Może i tak. Na pewno naiwny i zbyt zapatrzony w swoich bliskich, w tym przypadku swojego brata. Tak, Shin w lateksie, czyli coś, co Cherry lubi najbardziej. *.*
Reila Suzu: Przepraszam Cię bardzo, że seksu nie było, ale jakoś tak nie miałam chęci tego opisywać. Mam jakąś blokadę i od jakiegoś czasu nie opisuję tych scen. Może niedługo mi przejdzie. Shindy jest bardzo naiwny, niestety. Ja już tak mam, że robię z niego takiego biednego, poczciwego człowieczka. :3
Hakito-san: Dziękuję za komentarz pod ostatnią częścią White Eden. Stęskniłam się za Tobą i muszę przyznać, że zmartwiło mnie Twoje nagłe zniknięcie. Mam nadzieję, że już jest w porządku.

CZĘŚĆ VI
− Nie wiem, naprawdę nie wiem… − powiedział smutno Intetsu, przekreślając po raz kolejny błędny wynik w zeszycie.
− Spróbuj jeszcze raz – zachęcił Hizumi, uśmiechając się delikatnie.
Intetsu spojrzał z powątpieniem na pokreśloną stronę. Nienawidził matematyki, za to uwielbiał dodatkowe zajęcia z Hizumim. Mimo że zdawał sobie sprawę, iż marnuje tylko jego czas i dodatkowo pogrąża się swoim brakiem wiedzy, każda chwila spędzona z nim była przyjemna.
− Tu masz błąd. – Hizumi niespodziewanie przybliżył się do szatyna, objął go ramieniem i poprawił pewien fragment obliczeń. Intetsu zarumienił się, czując jego dotyk. Przecież mógł poprawić ten błąd bezpośrednio, bez wędrowania przez jego plecy… Niemniej jednak ta opcja zdecydowanie bardziej mu się podobała.
Hizumi uśmiechnął się szerzej na widok zaróżowionych policzków chłopaka.
− Zrobimy jeszcze parę zadań i już dam ci spokój – obiecał, sięgając po czystą kartkę.
− Przepraszam, że znów zawróciłem ci głowę tą matematyką – mruknął Intetsu, kiedy szli korytarzem po skończonych korepetycjach. – Okropny ze mnie uczeń. – Spuścił wzrok.
− Hej, nie przejmuj się. Radzisz sobie coraz lepiej.
Intetsu spojrzał na Hizumiego, który zerkał na niego kątem oka. Nagle brunet przystanął.
− Hizumi? – szepnął Intetsu, kiedy palce chłopaka dotknęły nieśmiało jego karmelowych kosmyków.
− Zawsze chciałem ich dotknąć – powiedział Hizumi, bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. Opuścił dłoń i odszedł bez słowa, zostawiając zaskoczonego Intetsu, w którego głowie kłębiło się teraz mnóstwo pytań. Przez chwilę stał, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, wpatrując się w zakręt, za którym zniknął Hizumi.
− Co tak długo dzisiaj? – spytał Reita, kiedy chłopak wszedł do ich wspólnego pokoju. W odpowiedzi mruknął jedynie coś niewyraźnie, odrzucił torbę z książkami obok łóżka, po czym wspiął się na parapet, nawet nie spoglądając na blondyna. – Inu, co jest? – Reita zaczął się niepokoić. – Inu? – powtórzył wymyślony przez siebie pseudonim, którego Intetsu szczerze nienawidził. Rzadko się denerwował, jednak ta nazwa działała na niego jak płachta na byka i gdy tylko Akira nazywał go psem, natychmiast czerwieniał na twarzy i krzyczał, żeby tak się do niego nie zwracać. Z tym, że Intetsu nie potrafił krzyczeć, toteż próby przybrania rozgniewanego tonu wychodziły mu zabawnie i rozczulały Reitę. Tym razem jednak nie było żadnej reakcji, co jeszcze bardziej przeraziło chłopaka. – Intetsu, stało się coś? Widziałeś się z Hizumim, prawda? Zrobił ci krzywdę?
Intetsu odwrócił się gwałtownie w stronę przyjaciela.
− Krzywdę? – powtórzył zaskoczony. – Oczywiście, że nie. Jak mogłeś tak pomyśleć? Jestem po prostu zmęczony. – Powrócił do obserwowania widoku za oknem.
Reita przeniósł wzrok na książkę, jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na wydrukowany tekst. Coraz mniej podobały mu się te dodatkowe zajęcia z Hizumim. Intetsu rzadko spędzał przez to z nim czas. Na domiar złego w całą sprawę musiał jeszcze wtrącić się Takashima, który swoimi na pozór niewinnymi gestami, starał się oczarować Intetsu. Akira zatrzasnął książkę i odrzucił ją na bok. Zignorował pytające spojrzenie współlokatora i pospiesznie zamknął się w łazience.
***
Shindy wracał z ostatnich zajęć. Przy drzwiach do jego pokoju stało dwóch chłopaków. Na widok blondyna, zaprzestali rozmowy i uśmiechnęli się do niego.
− Jesteś Shinya, prawda? – odezwał się uczeń o intensywnie czerwonych włosach, a kiedy Shindy skinął głową, przedstawił się: − Zwą mnie Die, a to jest Kaoru. – Wskazał swojego towarzysza. – Może miałbyś ochotę na spacer? Lubimy poznawać nowych uczniów.
− Um… Dobrze – zgodził się Shindy. – Tylko powiem Yoichiemu, że wychodzę…
− Nie ma takiej potrzeby. – Kaoru chwycił Shina pod ramię. – Włos ci z głowy nie spadnie.
Die uczepił się drugiej ręki blondyna i razem opuścili szkolny budynek.
− Dokąd idziemy? – zapytał, kiedy coraz bardziej oddalali się od placówki.
− Chcemy ci pokazać jedno piękne miejsce – wyjaśnił Die.
− Daleko jeszcze? – Shindy spojrzał w niebo, które ciemniało z każdą chwilą.
− Jeszcze trochę.
W końcu zatrzymali się. Miejsce, w którym stanęli było otoczone drzewami i nie wyróżniał go żaden dodatkowy element.
− To jest to piękne miejsce?
− Tak. Zaraz pokażemy ci jego piękno – Shin usłyszał szept Kaoru przy swoim uchu i nim zdążył w jakiś sposób zareagować, został powalony na ściółkę.
Die przytrzymał ręce nad jego głową, natomiast Kaoru usiadł mu na biodrach. Shindy szarpnął się, czym wywołał jedynie śmiech u Die’a, który zacisnął mocniej palce na jego przegubach.
− Puść mnie… − jęknął.
− Oj, Shin-chan, nie bądź taki, chcemy się tylko zabawić. – Kaoru rozpiął spodnie i zbliżył krocze do twarzy przestraszonego chłopaka. – Otwórz usta.
Shinya zacisnął wargi i pokręcił głową. Kaoru pociągnął go mocno za włosy, a kiedy blondyn krzyknął, szybko wepchnął swoje przyrodzenie między jego usta. Shindy zakrztusił się, w oczach stanęły mu łzy. Nie rozumiał, dlaczego był tak traktowany. Przecież nic złego im nie zrobił.
− Rób swoje – mruknął Kaoru, szarpiąc za długie, jasne pasma.
Język Shina sunął po przyrodzeniu chłopaka. Nigdy nie robił takich rzeczy, nigdy nikt go do tego nie zmuszał, nie wiedział zatem jak się do tego zabrać. Kaoru, czując, że Shindy w ogóle nie ma doświadczenia w tego typu sprawach, szarpnął ponownie jego głową, a członek całkowicie zanurzył się w delikatnych ustach. Po policzkach blondyna spłynęły łzy. Nie wytrzymał. Był bardzo wrażliwą osobą i było pewne, że po tym wydarzeniu nie podniesie się tak łatwo. Błagał w myślach, by to wszystko się skończyło. To było zbyt upokarzające, a on zupełnie nie wiedział, czym zawinił, że spotkało go coś tak okrutnego. Wreszcie Kaoru doszedł i odsunął się od niego. Shindy przechylił się na bok na tyle, na ile pozwalały mu ręce Die’a, które wciąż przytrzymywały jego nadgarstki i wypluł spermę.
− Nieładnie. – Kaoru pokręcił głową z dezaprobatą.
− Zostawcie mnie już… − jęknął Shinya.
− Jak sobie życzysz. – Die przerzucił sobie przestraszonego chłopaka przez ramię, po czym postawił go przy drzewie. Kaoru wykręcił jego ręce tak, by oplatały pień, wyciągnął z kieszeni spodni sznurek i owinął nim wątłe nadgarstki.
− Dlaczego to robicie? – Shindy z całych sił próbował się wyrwać.
Die jedynie uśmiechnął się ironicznie i musnął mokry od łez policzek.
− Możesz sobie krzyczeć, ile chcesz i tak nikt cię nie usłyszy.
Odeszli, zostawiając go samego. Krzyczał, płakał, prosił. Szarpał się, jednak jedynym skutkiem były boleśnie obtarte nadgarstki. Niebo było już całkiem czarne, a zimne powietrze owiewało jego sylwetkę. Drżał z zimna i ze strachu. Wzdrygał się na każdy dźwięk. Nagle usłyszał szmer. Zastanawiał się, co to może być. Nie wiedział już czy ma krzyczeć, czy lepiej siedzieć cicho. Jeśli był to człowiek, mógł wykorzystać fakt, że był bezbronny. Z drugiej strony, nigdy się stąd nie wydostanie, jeśli nie zaryzykuje. Kiedy już chciał zawołać, oślepiło go światło.
− Shinya? – Usłyszał znajomy, zaniepokojony głos.
− Aki-sama… − szepnął.
Brunet podbiegł do niego i rozwiązał jego ręce.
− Kto ci to zrobił? – Przytulił roztrzęsionego Shindy’ego.
Shin chciał powiedzieć, jednak bał się, że gdy tylko Kaoru i Die zostaną ukarani, zrobią coś o wiele gorszego.
− Nie wiem, nie widziałem ich.
Aki wziął go na ręce, a blondyn objął ramionami jego szyję i wtulił się w niego. Potrzebował teraz poczucia bezpieczeństwa, a ciepłe i silne ciało Akiego właśnie tego dostarczało.
− Nie bój się, maleńki. Zaraz będziemy na miejscu – szepnął uspokajająco.
Biały snop oświetlił ich sylwetki. Shindy przesłonił oczy dłonią.
− Mam go! – zawołał Aki do postaci, trzymającej latarkę.
− Jest ranny?
Shindy drgnął, słysząc głos Natsukiego. Brzmiał tak, jakby chłopak był zaniepokojony.
− Nie, jest wyziębiony i przestraszony.
− Zaniosę go do pielęgniarki. – Natsuki zbliżył dłonie do ciała Shindy’ego, jednak Aki przycisnął go mocniej do siebie.
− Ja to zrobię. Ty zadzwoń do Tatsuro i poinformuj, że go znalazłem. – Wyminął Natsukiego i udał się do budynku. Nie poszedł jednak do gabinetu pielęgniarki, ale do swojej sypialni, gdzie położył na półprzytomnego Shindy’ego na łóżku.
Blondyn podniósł lekko głowę i zapytał cicho:
− Gdzie ja jestem?
− W moim pokoju.
− Ale przecież…
− Cii… − Aki zdjął z niego marynarkę i zabrał się za rozpinanie koszuli. – Tu ci będzie lepiej.
− Co robisz? – Shindy drżącą dłonią chwycił w słaby uścisk rękę Akiego.
− Chcę cię przebrać w coś cieplejszego.
− Sam sobie poradzę – zapewnił Shindy.
Brunet przewrócił oczami i podszedł do szafy, by wybrać ubrania dla Shina. Chłopak rozebrał się i szybko założył grubą bluzę, spodnie od dresu i skarpetki.
− Dziękuję – szepnął, kiedy Aki okrył go szczelnie kołdrą.
− Nie ma za co. – Pogładził jego jasną grzywkę, kiedy dostrzegł, że coś bieli się w kąciku ust Shinyi. – Co to jest? – Starł strużkę kciukiem. Shindy zacisnął powieki, spod których wypłynęły łzy. – Co oni ci zrobili? – Domyślał się, co mogło się wydarzyć. Jeśli Kaoru i Die zmusili go do tego… Mieli go tylko nastraszyć i przywiązać do drzewa, żeby Aki później mógł go odnaleźć i zabrać do siebie. Zacisnął dłonie w pięści. − Poczekaj tu na mnie, pójdę zrobić herbatę. – Opuścił pomieszczenie, zamykając drzwi na klucz, tak na wszelki wypadek. Nie chciał, żeby Shindy mu teraz uciekł. Nie po to wymyślił całą tę akcję z zaciągnięciem do lasu. Z Kaoru i Die jeszcze porozmawia, ale to później, teraz najważniejszy był Shindy.
Blondyn wpatrywał się w drzwi. Dlaczego Aki go zamknął? Skulił się na łóżku, owijając bardziej kołdrą. Po jakimś czasie usłyszał szczęk zamka, poderwał głowę.
− Dlaczego mnie zamknąłeś?
− Żeby nikt tutaj nie wszedł. To byli pewnie jacyś uczniowie, nie chcę, żeby ponownie zrobili ci krzywdę. – Postawił na stoliku kubek i usiadł na brzegu łóżka. Obserwował jak drżące palce Shinyi obejmują naczynie. Szerokie rękawy za dużej bluzy zsunęły się, odsłaniając obtarte nadgarstki. Aki zagryzł wargę. Nie kazał im przecież zrobić tego aż tak mocno. Zaznaczył, że mają być wobec niego delikatni. Zawsze muszą wykorzystać sytuację.
Shindy pił powoli herbatę, czując, że ogarnia go coraz większa senność. Kiedy skończył, odstawił kubek na stolik i ostrożnie zsunął się z łóżka.
− A ty dokąd? – Aki natychmiast zagrodził mu drogę.
− Do swojego pokoju.
− Nie ma mowy. Zostajesz tutaj. Nie zasnę z myślą, że ci idioci mogą coś jeszcze zrobić. – Popchnął go lekko na posłanie.
− Ale…
− Żadnych „ale”. Śpisz u mnie. – Brunet zdjął buty i położył się obok Shindy’ego. Przycisnął go ramieniem do materaca i przyciągnął do siebie, żeby mieć pewność, że chłopak nie ucieknie, kiedy on zaśnie.
Shinya nie miał już siły się sprzeciwiać. Powieki robiły się coraz cięższe aż w końcu opadły, a on zasnął w objęciach Akiego.

18 marca 2015

168. Taste of Death cz. XI (Aki x Shindy)



Tytuł: Taste of Death
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Bardzo Was przepraszam, że nie było mnie tutaj od grudnia, ale zupełnie nie miałam pomysłów. Praktycznie nic nie pisałam. :c Mam nadzieję, że ktoś z Was tu jeszcze zagląda. Wracam do Was z kolejną częścią Taste of Death. Myślę, że jest to przedostatnia część. Powoli postaram się dokończyć wszystkie opowiadania i wstawiać nowe, ponieważ mam dużo rozpoczętych. Co do tego rozdziału, Ryuichi jest totalnym gnojkiem. Ale to już wiemy. xD

CZĘŚĆ XI
Leżałem na łóżku, wtulając twarz w poduszkę. Poszewka chłonęła moje łzy, a ciałem co jakiś czas wstrząsał szloch. Nie wiedziałem, co zrobić w takiej sytuacji. Jak uciec.
Hosokawa dał mi czas na zastanowienie się, jednak ja podjąłem decyzję. Oddam mu się dobrowolnie, żeby zarobić. Mimo że ostrzegł, iż będzie się nade mną znęcać. Może Ryuichi mi wybaczy, jeśli chociaż trochę spłacę jego dług?
Środki, które mi podali stopniowo przestawały działać. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, by jakoś wydostać się stąd z Ryuichim, jednak żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Zamiast planu ucieczki w głowie pojawiały się przerażające wizje tego, co zamierzał zrobić ze mną szef Akiego.
Aki… Na wspomnienie o mężczyźnie, poczułem więcej łez na policzkach. Chciałem teraz znów znaleźć się przy nim. Chociaż nadal się go bałem, czułem się przy nim zdecydowanie bezpieczniej niż tu.
Zacisnąłem palce na fioletowym materiale. Poruszyłem odrobinę nogami, czując jak lateks nieprzyjemnie je opina. Zastanawiałem się, co zrobi Aki. Czy będzie mnie szukać? A może pomyśli, że uciekłem? W końcu zaufał mi i zostawił drzwi otwarte.
Drgnąłem na dźwięk przekręcanego klucza.
− I jak, namyśliłeś się? – spytał Hosokawa, siadając obok mnie na łóżku.
− Zrobię to. Dla Ryuichiego.
Mężczyzna uśmiechnął się jedynie i wyjął coś z szuflady. Wolałem nie sprawdzać, co to jest…
− Połóż się na brzuchu.
Wykonałem jego polecenie. Po chwili usiadł na mnie okrakiem i szarpnięciem podciągnął moje ręce w górę, ku ramie, do której przykuł moje nadgarstki.
− Po co to? – szepnąłem, próbując poruszyć rękoma.
− Nie interesuj się.
Wsunął dłonie pod moje biodra, aby rozpiąć mi spodnie i ściągnąć je zdecydowanym szarpnięciem.

Nie wiem czy trwało to długo. Po pewnym czasie straciłem przytomność, co było dla mnie swojego rodzaju wybawieniem. Dopiero, kiedy się ocknąłem, dotarło do mnie, co się wydarzyło. Czułem jedynie rozrywający ból, który nasilił się, gdy tylko spróbowałem odrobinę się podnieść. Pokój wirował, ściany zamieniły się w fioletową plamę. Czekałem aż zawroty miną, starając się miarowo oddychać. Uświadomiłem sobie, że jestem nagi. Rozejrzałem się za spodniami i wtedy mój wzrok padł na moje odsłonięte uda. Na bladej skórze mieniły się szkarłatne strużki. Przysunąłem drżącą dłoń do ust, z których wydobył się stłumiony szloch.
− Aki… − Opadłem na poduszkę. – Aki, proszę, zabierz mnie stąd…
Mimowolnie szeptałem jego imię, prosząc, by mnie uratował. Pragnąłem znów znaleźć się w jego małym mieszkaniu, w którym panował bałagan, w którym lodówka stała pusta, dopóki jej nie zapełniłem, w którym piekliśmy wspólnie babeczki. Poczuć jeszcze raz zapach przypalonej jajecznicy, której Aki nie potrafił usmażyć. Przejść się z nim do parku i siedzieć tam tak długo, aż promienie chowającego się za horyzontem słońca, zaczną coraz bardziej wydłużać nasze cienie, które osiadły na trawie.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że boję się go coraz mniej, że moja nienawiść do niego słabnie. Czułem się z tym okropnie. On zabił moich rodziców, a ja właśnie wspominam przyjemne chwile, które razem spędziliśmy. Jednak on był teraz jedyną osobą, która była dla mnie dobra. Ryuichi mnie nienawidził, Hosokawa zrobił ze mnie swojego seksualnego niewolnika, moich rodziców już nie ma na świecie…
Zacisnąłem palce na pościeli. Tego było za wiele. Nie miałem już siły. Jeśli Aki mnie nie znajdzie, zostanę tu do końca życia. Do końca życia będę zabawką Hosokawy…
Spodnie poniewierały się na brzegu łóżka. Chwyciłem je i ostrożnie założyłem. Wtuliłem twarz w poduszkę, mocząc ją łzami.
− Wiesz, że należy ci się kara za twoje zachowanie? – Poderwałem gwałtownie głowę słysząc srogi głos. – Zemdlałeś, kiedy cię pieprzyłem. – Mężczyzna rozpiął spodnie.
− Nie, proszę…
− Myślisz, że możesz sobie pozwalać na takie rzeczy? – Chwycił mnie boleśnie za włosy. − Masz cierpieć. Nie dostaniesz ode mnie pieniędzy, jeśli będziesz mdlał.
− Nie! Nie! Aki! – krzyknąłem.
− Aki? – Hosokawa puścił moje włosy. – Wołasz Akiego? – zakpił. – Wierzysz, że ci pomoże? Twój Aki chciał ciebie nam oddać.
− Nie, to nieprawda…
− Myślałeś, że się zmienił? Że ty go odmieniłeś? Nie dziwiło cię to, że nagle zrobił się dla ciebie łagodny? Chciał zdobyć twoje zaufanie.
Nie mogłem uwierzyć w to, co ten człowiek mówił. Nie chciałem w to uwierzyć. To niemożliwe, żeby świat, w którym do niedawna tak spokojnie żyłem, był aż tak okrutny. To niemożliwe, by ludzie, którzy mnie otaczali byli potworami. Jednak słowa Hosokawy sprawiły, że zacząłem analizować zachowanie Akiego. Rzeczywiście, jego przemiana była aż zadziwiająco nagła. Czy to było prawdą? Czy Aki chciał mnie oddać?
Mój oddech przyspieszył, ciało skropił pot, a ja nie mogłem zapanować nad drżeniem. Uświadomiłem sobie, że nie mam nikogo, że zostałem całkiem sam na tym świecie, który na każdym kroku coraz dotkliwiej pokazywał swoje drugie, mroczne oblicze.
− Ej, co jest? – mruknął Hosokawa.
Z mojego gardła wydobył się rozpaczliwy krzyk. Nie kontrolowałem tego, nie kontrolowałem siebie. Hosokawa chciał chwycić mnie za ramiona, ale adrenalina dodała mi sił i udało mi się go odepchnąć. Rzuciłem się w kierunku drzwi. Byłem gotowy rozwalić je pięściami, byleby się stąd wydostać. Nacisnąłem klamkę i ustąpiły. Nie zaprzątałem sobie głowy tym, dlaczego były otwarte. Chciałem znaleźć się jak najdalej stąd. Uciec do miejsca, gdzie nikt mnie już nie skrzywdzi.
− Shinya! – zawołał za mną mężczyzna.
Biegłem przed siebie, co jakiś czas obijając się o ściany. Obraz przed oczami coraz bardziej się rozmazywał. Dotarło do mnie, że płaczę. W pewnym momencie ktoś pociągnął mnie za ramię i wciągnął w boczny korytarz. Nieznajomy objął mnie mocno jedną ręką, a drugą zasłonił mi usta, z których nadal wydobywały się przeraźliwe wrzaski.
− Cii… Cichutko… − Zamarłem, rozpoznając głos Akiego. – Nie bój się, zaraz cię stąd zabiorę. Tylko musisz być cicho.
Dokąd on chce mnie zabrać? Jeszcze mu się nie znudziłem? Próbowałem się wyrwać, jednak był za silny, a adrenalina już całkiem mnie opuściła.
− Shin-chan, co jest? Nie bój się, to tylko ja. Co ten potwór ci zrobił?
Jęknąłem niewyraźnie.
Zsunął powoli rękę z moich ust.
− Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – zapytałem, czując kolejne łzy w oczach. – Hosokawa mi wszystko powiedział. Wiem, że chciałeś mnie im oddać.
− Shinya… Ja nie chcę cię nikomu oddawać. Chcę cię zabrać do domu.
− Nie wierzę ci. Puść mnie.
− Shinya. – Odwrócił mnie w swoją stronę. – Nie skrzywdziłbym cię. Nie mógłbym. – Złożył delikatny pocałunek na moim czole. – A teraz musisz zrobić dokładnie to, co ci powiem. Zaraz znajdą nas ludzie Hosokawy. – Pociągnął mnie w stronę ogromnej rzeźby, za którą znajdował się otwarty szyb wentylacyjny. Wejście było dość sporych rozmiarów. – Kieruj się cały czas prosto, a potem biegnij w stronę miasta.
− A co z tobą?
− Ja sobie poradzę.
− Co chcesz zrobić?
− Mam do wykonania ostatnie już zlecenie. Chcę, żebyś był bezpieczny. – Pocałował mnie w usta, poczym wyciągnął zza paska broń i pobiegł przed siebie.
Zerknąłem na otwarty szyb. Przecież nie mogłem tak po prostu uciec i zostawić Ryuichiego. Ostrożnie wysunąłem głowę zza zakrętu, żeby sprawdzić czy nikogo nie ma. Korytarz był pusty, co wydało mi się podejrzane. Usłyszałem kilka strzałów. Przestraszony pobiegłem w nieznanym mi kierunku. Musiałem odnaleźć mojego brata. Zastanawiałem się, gdzie oni mogli go trzymać, kiedy nagle usłyszałem jęki wymieszane z przekleństwami. Odgłosy dochodziły z ciemnego pomieszczenia, do którego prowadziły schody. Postawiłem nieśmiało stopę na zimnym stopniu. Była to przypuszczalnie piwnica. Chłód otulił nieprzyjemnie moje ciało. Potarłem dłońmi nagie ramiona i zszedłem powoli, trzymając się poręczy.
− Ryuichi? – szepnąłem.
− Shinya! Nareszcie!
Podbiegłem do miejsca, z którego dobiegał jego głos.
− Nic ci nie jest? – zapytałem. W ciemności zacząłem wychwytywać rysy jego twarzy.
− Co za głupie pytanie! Nie trać czasu i rozwiąż mnie.
Rozplątałem linę na jego nadgarstkach i pomogłem mu wstać, ale odepchnął mnie i ruszył w kierunku wyjścia. Poszedłem za nim. Kiedy tylko zauważył, że nikogo nie ma, ruszył biegiem przed siebie.
− Ryuichi, zaczekaj…
− Radź sobie sam, smarkaczu. Dość już mam przez ciebie problemów.
− Ryuichi, proszę. Musimy sobie nawzajem pomagać i…
− No proszę, proszę. Tu jesteś, Shin-chan. – Hosokawa zbliżał się, celując w nas bronią.
Ryuichi, przyciągnął mnie do siebie.
− Ryuichi, co ty robisz? – zapytałem z przerażeniem, próbując się wyrwać.
− Zasłaniasz się ciałem swojego młodszego brata? – Hosokawa pokręcił z niedowierzaniem głową. – Jesteś bardziej żałosny niż przypuszczałem.
− Bierz go sobie – warknął Ryuichi – a mi daj spokój.
Mężczyzna zaśmiał się jedynie. W pewnym momencie Ryuichi odepchnął mnie i pobiegł w boczny korytarz.
− Nie! – krzyknąłem, ale było już za późno. Kilka strzałów i Ryuichi upadł na podłogę. – Nie! – Podbiegłem do niego. – Ryuichi! Ryuichi! – Potrząsnąłem jego ciałem.
− Wracamy do pokoju, Shinya. Będziesz musiał na mnie trochę poczekać, ponieważ przedtem jeszcze chcę się pozbyć Akiego. Idziemy. – Nie ruszyłem się z miejsca. Nadal klęczałem i tuliłem mojego brata. – Powiedziałem coś!
Usłyszałem kolejny strzał. Odwróciłem gwałtownie głowę. Hosokawa leżał na podłodze. Odsunąłem się pod ścianę.
− Spokojnie, Shin-chan, już po wszystkim. – Aki schował broń i podszedł do mnie powoli. – Wracamy do domu. – Pogłaskał mnie po głowie i pomógł mi wstać.
Odwróciliśmy się, słysząc ruch za nami. Aki pospiesznie wyjął broń, jednak Hosokawa był szybszy. Brunet zdążył jedynie odepchnąć mnie na bok. Pocisk trafił, a krew wytrysnęła obficie z rany, brudząc białą koszulkę Akiego. Mężczyzna przez chwilę chwiał się na nogach, starając się nie upaść. Ostatni raz wycelował w Hosokawę i strzelił do niego kilkakrotnie, aż ten padł martwy.
Aki upadł na kolana, a następnie osunął się na bok.