Tytuł: My Lord
Paring: Tatsuro x Hiroto
Od autorki: Druga część mojego opowiadania. Jest już trochę
dłuższa. Jakoś nie umiem pisać długich rozdziałów. :c Wybaczcie.
CZĘŚĆ
II
Mrok panujący wokół rozpraszają
światła samochodu, którym suniemy po szosie. Jego dłoń o długich palcach
zaciska się na moim kolanie. Podskakuję i próbuję się odsunąć, co trochę
uniemożliwiają mi skute dłonie. Chyba go tym denerwuję, bo zły chwyta mnie za
ramię i przyciąga do siebie.
− Jeszcze raz spróbujesz się ode
mnie odsunąć, to inaczej porozmawiamy – szepcze mi do ucha, sadzając mnie sobie
na kolanach. Drżę ze strachu, kiedy czuję pod sobą jego uda i oplatające mnie w
pasie silne ramiona.
Łzy gromadzą się w kącikach moich
oczu i niespodziewanie je opuszczają. Nie mam nawet jak ich wytrzeć czy
chociażby zasłonić twarz, aby przypadkiem ich nie zobaczył, by nie widział jak
jestem żałosny. W sumie nawet nie wiem,
dlaczego mi na tym zależy. Ten potwór pewnie nie raz widział już łzy. Kolejne
nie zrobią na nim wrażenia.
− Jak masz na imię? – pyta. Jego
głos jest zimny i wywołuje nieprzyjemny dreszcz.
− Ogata − odpowiadam cicho.
− Ja jestem Tatsuro. Ale zwracaj
się do mnie panie. Powiedz mi, Ogata, masz przyjaciół?
− Miałem.
− Co to znaczy „miałem”?
− Dopóki mnie nie porwali miałem
przyjaciół.
− A jak na ciebie mówili?
− Hiroto.
Na samo wspomnienie o moim
poprzednim życiu po policzkach spływa więcej łez. Dom Tatsuro okazuje się
pałacem zbudowanym w stylu rokoko i postawionym pośród żywopłotu, który układa
się w wymyślny labirynt. Szofer otwiera drzwi. Tatsuro wypycha mnie z
samochodu, przez co ląduję na kolanach. Chwyta mnie za ramię i stawia na nogi.
Żeby dojść do jego domostwa, musimy pokonać kilka korytarzy, a droga, która
prowadzi do wielkiego ogrodu, gdzie stoi budynek, jest bardzo kręta i ma
skłonności do znikania za kolejnym ślepym zaułkiem. Wreszcie docieramy do skąpanego w świetle
księżyca kwadratu ogrodu pełnego pięknych zapachów.
Pokonujemy schody i wchodzimy
przez drzwi wejściowe do środka. Hol jest jasnym przestronnym pomieszczeniem,
które pomieściłoby całe moje mieszkanie. Czuję się jeszcze mniejszy niż jestem
w rzeczywistości. Tatsuro wchodzi po schodach i kieruje się do drzwi na końcu
korytarza. Za nimi kryje się ogromny pokój z wielkim łożem. Pomieszczenie aż
tonie we wszechobecnym bogactwie. Brunet popycha mnie na łóżko. Ląduję na nim
twarzą do poduszki. Odwracam się na plecy, żeby widzieć poczynania mojego
oprawcy. Przygląda mi się z zainteresowaniem, po czym powoli wspina się na
posłanie. Próbuję odsunąć się pod ramę. Idzie mi to nieudolnie, ponieważ nadal
mam unieruchomione ręce. Tatsuro chwyta mnie za łydkę i przyciąga do siebie.
Leżę pod nim, starając się jakoś zapanować nad strachem. Nie chcę, by do końca
mnie sparaliżował.
− Nie rób tego… − proszę, kiedy
jego smukłe palce rozpinają moje spodnie i ściągają je wraz z bielizną.
− Chyba zapomniałeś, jak masz się
do mnie zwracać. Poza tym, nie po to cię kupiłem, żebyś teraz leżał i nic nie
robił.
− Proszę, panie – mówię, mając
nikłą nadzieję, że go tym odrobinę udobrucham.
− Proś, proś. I tak nic ci to nie
da.
Zaciska swoje dłonie na moich
biodrach i unosi je do góry. Wdziera się brutalnie w moje wnętrze. Czuję, jak
się we mnie porusza, jak przyspiesza swoje ruchy, by na chwilę zwolnić i
ponownie się we mnie wbić. Krzyczę i proszę, żeby przestał. Ponieważ leżę na
rękach, kajdanki boleśnie wżynają mi się w plecy. Każde pchnięcie zdaje się
wydłużać moje cierpienie w nieskończoność. Wreszcie, po czasie, który zdaje się
trwać wieczność, osiąga spełnienie i wypełnia mnie nasieniem, które miesza się
z moją krwią. Po moich udach spływają perłowe i szkarłatne wstęgi. Wychodzi ze
mnie, pochyla się i szepcze mi do ucha:
− Dawno nie rżnąłem prawiczka.
Zdążyłem zapomnieć, jak to jest.
Łzy cisną mi się do oczu. Pozwalam
im swobodnie spływać po policzkach. Teraz nie zależy mi na ukrywaniu ich. Tak
wygląda mój pierwszy raz? Nie płaczę już z bólu i upokorzenia. Raczej z furii i
bezradności, przy czym zdecydowanie dominuje to pierwsze.
− Ryczysz? – pyta zdziwiony. – Aż
tak słaby jesteś? Myślałem, że będziesz silniejszy od swoich poprzedników.
Miałem nadzieję, że trochę dłużej się tobą zabawię.
Dłużej już tego nie wytrzymuję.
− Nienawidzę cię! – wybucham, za
co dostaję od niego w twarz. Wymierzam mu kopnięcie. Moja noga zderza się z
jego policzkiem. Tatsuro opada na łóżko, dotykając dłonią swojej twarzy.
− Przegięłaś, suko! – Rzuca się w
moim kierunku w momencie, w którym zrywam się z posłania i, ignorując ból,
biegnę do drzwi. Modlę się, żeby były otwarte. Nagle jego ręce obejmują mnie w
pasie i Tatsuro unosi mnie.
− Zostaw! – krzyczę, wierzgając w
powietrzu nogami. Rzuca mnie na łóżko i siada na nim. Zsuwam się z niego z
zamiarem ponownego udania się w kierunku drzwi.
− Do cholery jasnej, gówniarzu,
przestań uciekać! – Powala mnie ręką na pościel. Jego rozczapierzone palce
napierają na moją klatkę piersiową, przez co nie mogę się podnieść. Całym
ciałem przyciskam swoje dłonie do materaca, co mnie boli i sprawia, że jest mi
niewygodnie.
− Puść mnie. Ręce mi już
zdrętwiały – żalę się, mając nadzieję, że wywołam tym u niego coś na kształt
współczucia. Na mojej nadziei się kończy, bo niewzruszony odpowiada:
− Dobrze ci tak. Miało boleć.
− Jesteś potworem! Dlaczego to
robisz? – pytam ze łzami w oczach. – Dlaczego czerpiesz przyjemność z czyjegoś
cierpienia?
Wzrusza ramionami.
− Lubię to. Po prostu. Ale nie
martw się. Na razie mam cię dość. Za to jutro… − Pochyla się i bez wyczucia
przygryza płatek mojego ucha. Krótki pisk opuszcza moje gardło, na co on
odpowiada śmiechem. – Ale w tej szmacie nie pozwolę ci chodzić – mówiąc to
zrywa ze mnie moją brudną podziurawioną koszulkę. Moje spodnie wraz z
bokserkami poniewierają się na podłodze.
Tatsuro podchodzi do szafy i
wyciąga z niej czarny połyskujący materiał. Rzuca we mnie lateksowymi
spodniami.
− Załóż to.
− Nie mam jak…
Przewraca oczyma, podchodzi do
mnie, pomaga wstać (jeśli szarpnięcie za ramię i postawienie na podłodze można
nazwać pomocą) i zwinnym ruchem zakłada na mnie odzież. Nie łatwiej byłoby mnie
po prostu rozkuć?
− Czy one nie są za małe? – pytam,
czując jak materiał opina moje łydki, uda oraz krocze.
− Są w sam raz – zapewnia, patrząc
na mnie z politowaniem.
Wyglądam idiotycznie. Tak się
zresztą czuję.
− Chyba nie każesz mi w tym
chodzić…
− A niby po co je na ciebie
założyłem? Rany, kupiłem skończonego idiotę. – Wznosi oczy do góry.
− Tylko nie idiota – mówię cicho.
− Co powiedziałeś?
− Nic.
− Kładź się już spać. Przed tobą
ciężki dzień.
Wzdrygam się na te słowa, ale
posłusznie kładę na łóżku.
− Rozkuj mnie, proszę. Tak nie
zasnę…
− Zaśniesz – mówi z przekonaniem,
kładąc się przy mnie. Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Zamykam
oczy, a łzy tulą do snu moje powieki.