8 czerwca 2016

190. Demon cz. XI (Aki x Shindy)



Tytuł: Demon
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Wybaczcie tak długą nieobecność, ale dużo się u mnie działo… Takie, a nie inne zakończenie miałam w planach, co w sumie idealnie oddaje sytuację, która niedawno miała miejsce w moim życiu. Nie zawsze jest przecież kolorowo… Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem. Zapraszam do czytania.  

CZĘŚĆ XI
Dni mijały, jeden za drugim. Park tuż przed blokiem Shindy’ego wreszcie wyrwał się mroźnym szponom śniegu, który rozpuściwszy się w miliony kropli, ustąpił miejsca nieśmiałej jeszcze zieleni.
Mimo prośby Shindy’ego, abym go nie ograniczał, zazdrość zżerała mnie od środka, kiedy obserwowałem coraz śmielsze próby Masatoshiego, których głównym celem było zdobycie mojego ukochanego. Miałem dać mu więcej swobody, a zamiast tego chodziłem za nim wszędzie. Shindy zbyt zamroczony moją obecnością, która przyćmiła wszystko inne, nie zauważył, że znów odcinam go od przyjaciół i ograniczam jego wolność. Ale ja to widziałem, z każdym dniem coraz wyraźniej. I nic nie mogłem z tym zrobić…
To śmiesznie prozaiczne uczucie, jakim była zazdrość i zdumiewająca łatwość, z jaką przejęła nade mną kontrolę, wręcz uwłaczały moją naturę. Kochałem Shindy’ego, był całym moim światem i z dnia na dzień coraz bardziej uzależniałem się od jego obecności. Żyłem u jego boku szczęśliwy i jednocześnie pełen obaw i wyrzutów sumienia. Na początku chciałem wykończyć go psychicznie, powoli, stopniowo pozbawić wszystkiego, nawet zdrowego rozsądku. Kiedy pomyślę o tym teraz, przyglądając się jak śpi ufnie wtulony w mój bok, nie mogę pojąć, jak to możliwe, że chciałem go kiedyś skrzywdzić… Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że krzywdziłem i krzywdzę go nadal, choćby samą moją obecnością.
Powieki Shindy’ego uniosły się delikatnie, odsłaniając fragment brązowych tęczówek. Zamrugał kilkakrotnie i przeciągnął się, by następnie obdarować mnie pięknym uśmiechem.
− Dzień dobry, kochanie. – Jedno króciutkie powitanie, powtarzane codziennie, a potrafiło wprawić mnie w stan cudownego ukojenia, w którym pragnąłem trwać całą wieczność. Marzyłem by zawsze witał mnie w ten sposób, używając przy tym pieszczotliwego „kochanie”.
− Witaj… − odpowiedziałem szeptem, całując jego włosy. Dłonią musnąłem jego niebywale delikatny policzek, który mógłbym bez problemu rozkruszyć palcami. Odgarnąłem kosmyk długich włosów za ucho, a kiedy przesunąłem po puklu opuszkami, ze zgrozą dostrzegłem, że niechcący ruchem tym zabrałem kilka rudawych nici. Shindy był bardzo słaby, z mojej winy… Tak bardzo wykończyłem jego organizm, że nie miał nawet sił, by się zregenerować. Wypadające włosy nie były jedynym objawem. Shindy starał się to ukrywać, ale wiedziałem, że często po zjedzonym marnym posiłku, wymiotuje. Jego żołądek po prostu buntował się i nie przyjmował pokarmu.
− Co się dzieje? – zapytał, zauważając zmartwienie na mojej twarzy.
− Przepraszam… − Pokazałem mu sporą ilość włosów w pięści.
− Och, to nic takiego…
− Za wszystko przepraszam. – Spuściłem głowę, rozprostowując palce. Chwycił otwartą dłoń, drugą ręką ujął moją twarz, spoglądając w oczy.
− Aki… − Tak ciepło wymówił moje imię, tyle uczucia wdrożył w to krótkie, nędzne „Aki”, w nazwę, która powinna przecież być dla niego jednoznaczna z bólem i łzami. Po łzach nie zostały już nawet ślady na policzkach, ale cierpienie z pewnością nadal mu towarzyszyło. Nie psychiczne, ale fizyczne tym razem. Próby były coraz bardziej wykańczające. Termin koncertu zbliżał się nieubłaganie. Chciałem go stąd zabrać, ukryć gdzieś, ochronić przed zmęczeniem i codziennymi troskami.
Objął mnie delikatnie ramionami. Wtuliłem się w niego. Tak bardzo go potrzebowałem. Jego obecność, uśmiech, zapach, głos – wszystko to było dla mnie uzależniające.
− Tak bardzo cię kocham…
− Ja też cię kocham, Aki. – Oczami wyobraźni widziałem delikatny uśmiech na jego twarzy.
− Nie chcę cię krzywdzić.
− Nie krzywdzisz mnie. Aki spójrz na mnie. – Ujął moją twarz dłońmi. – Jesteś moim największym szczęściem. To, co się kiedyś zdarzyło, to już przeszłość, która nigdy nie wróci.
Zacisnąłem bezradnie dłonie.
− Spójrz na siebie. Jesteś wykończony. Boję się ciebie dotknąć, żeby nie stała ci się krzywda. Kiedy pomyślę, że to ja doprowadziłem cię do tego stanu, to… − Zagryzłem wargę. – Powinieneś być z Masatoshim…
− Co? Aki, o czym ty mówisz?
− Nie jestem kimś dobrym dla ciebie. Ty jesteś człowiekiem, a ja potworem. Nie mogę patrzeć jak marnujesz sobie przy mnie życie.
− Przestań… Przestań mówić takie rzeczy. Nie zostawię cię.
Odwróciłem wzrok, nie chcąc widzieć reakcji na kłamstwo, jakie teraz zamierzałem powiedzieć. Zmusił mnie do ostateczności.
− Jesteś tylko nic nie wartym śmiertelnikiem. Wyobrażasz sobie mnie z kimś takim, jak ty? Jestem ponad to. Nie mogę żyć z osobą śmiertelną.
Nagle ogarnął mnie chłód – nie czułem już jego dłoni na skórze. Nie obejmowały ani policzków, ani ramion. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Musiały być teraz pełne cierpienia, jednak liczyłem, że zapomni o mnie, wróci do normalnego życia, do stanu zanim wtargnąłem brutalnie w jego rzeczywistość i zacząłem burzyć doszczętnie wszystko dookoła, łącznie z fundamentami jego psychiki.
− Rozumiem… − odpowiedział drżącym głosem. – Przepraszam, że straciłeś przeze mnie czas.
Pragnąłem wykrzyczeć, że kocham go nad życie i przytulić z całej siły, ale nie mogłem tego zrobić. To była najlepsza decyzja, najlepsze rozwiązanie. Masatoshi na pewno się nim zaopiekuje, a Shindy nabierze sił.
− Żegnaj, Shindy – powiedziałem, zostawiając jego osamotnioną sylwetkę na łóżku. Wpatrywał się w swoje drżące dłonie, o palce rozbijały się łzy. Nie odpowiedział. Jego postura wydała mi się jeszcze mniejsza, delikatniejsza i bardziej bezbronna niż zazwyczaj. Bądź szczęśliwy, skarbie… − pomyślałem z goryczą i opuściłem sypialnię, a następnie jego mieszkanie, krztusząc się czarnymi łzami.
***
Shindy nie wrócił do dawnego życia. Nie poradził sobie z tym, co mu wyznałem. Zaczął opowiadać prawdę o mnie. O tym, że spotkał demona, że leciał wraz z nim nad miastem, że demon potrafił panować nad jego snem, że tego demona pokochał…
Zamknęli go w szpitalu psychiatrycznym. Cały czas spędzam razem z nim w jego sali. On mnie nie widzi, ale ja mogę bezkarnie się mu przyglądać. Patrzeć na ciało, które jeszcze bardziej schudło, potargane włosy, bandaże zasłaniające poranione fragmenty ciała. To dobrze, że mnie nie widzi, mogłoby okazać się to dla niego szokiem.
Siedzi w kącie pokoju, wpatrując się ścianę. Czasami szepcze: „Wróć do mnie”, wtedy cierpię najbardziej. Mógłbym go stąd zabrać, ale nie chcę go bardziej zranić. Tu nic mu nie grozi. To najlepsze rozwiązanie.

4 komentarze:

  1. To było cudo
    Popłakałam się pod koniec.....
    Już nie mogę się doczekać następnego opowiadania/oneshota

    Ayako

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając, miałam łzy w oczach. Wiedziałam, że nie będzie happy endu, ale nawet nie przypuszczałam, że będzie coś takiego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko, oczywiście bardzo mi się podobało.

      Usuń
  3. Jak sama powiedziałaś to życie a wiadomo że życie to nie bajka, biedny Shindy i w sumie Aki też.

    OdpowiedzUsuń