19 listopada 2013

88. Who Are You? cz. VIII (Kiyozumi x Shindy)



Tytuł: Who Are You?
Pairing: Kiyozumi x Shindy
Notka autorska: Rozdział nie powala. Pamiętam, że trudno mi się go pisało – brak weny. Mam już początek następnego. Powinien być lepszy, jeśli niczego nie zepsuję. Da radę, żeby pod tą notką były jakieś komentarze? :3

CZĘŚĆ VIII
Układa rzeczy w szafce. Pojawił się w umówionym miejscu, tak jak prosiłem.
− Witaj, piękna – szepczę, zachodząc go od tyłu. Upuszcza kilka książek, które chciał postawić na półce. – Spokojnie. – Podnoszę podręczniki, rozbawiony jego reakcją.
− Odpowiesz mi wreszcie, o co ci chodzi?
− Najpierw się ładnie ze mną przywitasz. – I zanim zdąży w jakikolwiek sposób zareagować, przypieram go do szafki i całuję. Rozwieram jego wargi językiem i wślizguję się do środka. Chwytam palcami jego nadgarstki i szarpnięciem zmuszam, by objął moją szyję.
− Nie całuj mnie!
− A kto mi zabroni? – Opieram się nonszalancko o szafkę.
− Nie chcę, żebyś mnie całował. Nie rozumiesz tego?
Żeby go jeszcze bardziej rozgniewać, znów łącze nasze wargi. Tym razem ma wolne ręce, co od razu wykorzystuje, by mnie odepchnąć.
− Nigdy więcej tego nie rób! – Zatrzaskuje drzwi szafki i wymija mnie.
− Dokąd to? – Chwytam go za ramię.
− Na lekcję.
− Przerwa jeszcze się nie skończyła.
− Odwal się ode mnie! Słyszysz?!
− Po co te nerwy, aniołku? – Z rozbawieniem, chwytam między palce kosmyk jego włosów.
− Jak mnie nazwałeś?!
− Aniołek – powtarzam z delikatnym uśmiechem.
− Nienawidzę cię.
Przybliżam się do niego, by musnąć ustami jego policzek.
− Przestań, do cholery!
− Nie rób afery, skarbie. Nie musi tego słyszeć cała szkoła.
Zaciska dłonie w pięści.
− Pójdziemy dziś do parku po szkole? – pytam.
− Muszę się uczyć na sprawdzian.
− Możemy pouczyć się razem – proponuję.
− Nie mam przy sobie książki.
− Więc pójdziemy po nią do twojego domu.
− Nie umiem uczyć się z kimś. Muszę być sam, żeby się skupić – ucina.
− To ja cię tego nauczę. – Gładzę palcami jego policzek.
Odtrąca moją rękę. Ponownie przypieram go do drzwi i spoglądam mu w oczy.
− Shindy, dlaczego taki jesteś?
− Jaki niby? To ty zaciągnąłeś mnie do domu, a potem mnie dotykałeś. Na dodatek nic nie chcesz mi wyjaśnić.
− A co mam wyjaśnić?
− Przyznaj w końcu, że chcesz się mną jedynie pobawić!
Zamieram.
− Shindy, ty…
− Zostaw mnie.
− Nie. – Zaciskam mocniej palce na jego ramionach. – Chodź ze mną po szkole do tego parku. Wszystko wyjaśnię, obiecuję.
Rozbrzmiewa dzwonek. Całuję go delikatnie w usta, ale w tym szybkim muśnięciu warg staram się zawrzeć tyle czułości, na ile tylko mnie stać. Jakby to miał być ostatni raz…
***
Kiedy lekcje się kończą, szybko pojawiam się niedaleko jego sali. Ukryty za ostatnią szafką, patrzę jak opuszcza klasę, rozglądając się na boki. Wyraz ulgi, który zauważam na jego twarzy, gdy nigdzie mnie nie dostrzega, dotkliwie mnie rani. Dlaczego tak bardzo się mnie boi?
Idę za nim. Uważnie go obserwuję, żeby nie zgubił się w tłumie pozostałych uczniów. Opuszczamy szkołę i kierujemy się do parku. Przyspieszam, a kiedy znajduję się tuż za jego plecami, Shindy wyczuwa moją obecność i odwraca się gwałtownie. Przyciągam go do siebie i całuję. Natychmiast mnie odpycha.
− Śledzisz mnie?
− Miałeś na mnie zaczekać – mówię z wyrzutem.
− Zostaw mnie wreszcie.
− Chcę ci wszystko wyjaśnić.
− W takim razie wyjaśnij i daj mi spokój. – Krzyżuje ręce na piersiach.
Chwytam go za rękę i ciągnę na trawę pod jedną z wiśni. Siadam na zielonym dywanie i szarpnięciem zmuszam do tego Shindy’ego. Nie puszczam jego dłoni, jakby z obawy, że mi ucieknie.
Długo obserwuję spacerujących po parku ludzi. Wreszcie mówię:
− Chodźmy do mnie…
− Po co?
− Nie chcę tutaj tego mówić. Chcę, żebyśmy byli sami.
− Nigdzie z tobą nie pójdę.
− Nic ci nie zrobię. – Przewracam oczyma.
Próbuje się podnieść, ale ponownie przyciągam go do siebie. Kładę chłopaka na trawie i siadam na nim okrakiem. Rozchyla usta, żeby krzyknąć, więc szybko zasłaniam je dłonią. Drugą ręką przytrzymuję jego nadgarstki.
− Nie krzycz, proszę, nie krzycz. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę tylko… pokazać, dlaczego to robię…
Jego oczy otwierają się szeroko. Klatka piersiowa unosi się i opada w zdecydowanie zbyt szybkim tempie.
− Będziesz grzeczny?
Nie daje żadnego znaku. Nadal tylko wpatruje się we mnie z przerażeniem.
− Shindy?
Kiwa głową.
− A pójdziesz ze mną do domu?
Mija kilka minut zanim ponownie przytakuje.
− Dziękuję. – Zabieram rękę i puszczam jego nadgarstki.
− Chcę wrócić do domu…
− Wrócisz. – Przeczesuję palcami jego włosy. – Ale najpierw pójdziemy do mnie.
− Nie… − Kręci przecząco głową. – Ja chcę teraz… − W jego oczach pojawiają się łzy.
− Spokojnie. – Ścieram krople z jego policzków. – Pójdziemy do mnie, wytłumaczę ci wszystko i wrócisz do domu, dobrze?
− Ale nic mi nie zrobisz?
− Obiecuję.
Podnoszę się i pomagam mu wstać. Prowadzę go do swojego domu, trzymając jego rękę.
Nie wiem, co nim kieruje, że zgadza się na to. Przypuszczalnie strach. Muszę zrobić wszystko, by zdobyć jego zaufanie. Odbudować to, co zniszczyłem. Chcę, żeby czuł się przy mnie bezpiecznie, miał we mnie wsparcie. Przecież tak mi na nim zależy, a tymczasem osoba, która od niedawna jest całym moim światem, boi się mnie.
Wchodzimy do mojego bloku. Naciskam przycisk windy.
− A nie możemy iść schodami? – pyta Shindy.
− Dlaczego? – Spoglądam na niego.
− Mam klaustrofobię…
− No dobrze.
Ciągnę go na górę.
− Ktoś jest w domu? – słyszę cichy głos Shindy’ego, kiedy szukam kluczy.
− Nie. – Otwieram drzwi i szybko wpycham go do środka. – Chodź. – Prowadzę go do mojego pokoju, gdzie siadamy na łóżku.
− Wyjaśnisz mi to wszystko?
− To dość skomplikowane. – Wbijam wzrok w swoje dłonie i bawię się nerwowo palcami.
− Postaram się zrozumieć.
− To… to nie tak, że chcę się tobą zabawić. Ja… − Spoglądam na niego. – Shindy, ja chciałbym się tobą zaopiekować. Chciałbym cię uszczęśliwić.
Chwilę milczy. Kiedy się odzywa głos ma cichy i odrobinę zachrypnięty:
− Dlaczego?
− Zależy mi na tobie.
− Myślałeś, że jestem dziewczyną… Nagle zmieniłeś orientację?
− Mnie nie obchodzi twoja płeć. – Podnoszę rękę i dotykam jego policzka, przez co natychmiast się odsuwa. Opuszczam dłoń, zawiedziony. – Mnie obchodzi to, co kryje się tutaj. – Palcem wskazującym muskam jego lewą pierś. – Shindy… − Przysuwam się do niego i ujmuję jego twarz w dłonie.
− Możesz mnie puścić?
Zabieram ręce i spuszczam głowę.
− Wysłuchałem ciebie, teraz ty wysłuchaj mnie… Masz się do mnie nie zbliżać, zrozumiałeś?

3 komentarze:

  1. Fajnie ^^ znaczy dla postaci nie zbyt, ale rozdział ciekawy xD
    //Yūko-san

    OdpowiedzUsuń
  2. No... Shinduś... Bądź tak dobry i daj się... Ekhem! Proszę,aby autorka tego nie czytała, a gdy to zrobi niech bezwzględnie o tym zapomni..
    To ten.. No... Ten...
    Dobry rozdział! *ucieka*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne, czekam na nowy rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń