Tytuł: White Eden
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska: Motyl chyba nie przypadł Wam do gustu.
Szkoda, bo ja jestem z niego nawet zadowolona. Ale nie każdemu musi się podobać
i ja to rozumiem. Zapraszam na kolejną część Białego Raju. :3
CZĘŚĆ
IV
− Shindy?
Otwieram oczy.
− Nastał ten dzień. Możesz przejść
się po korytarzu – mówi jeden z pielęgniarzy, odpinając pasy. – Ale proszę cię,
bądź grzeczny.
Wychodzę z sali. Od razu spotykam
pierwsze rozwidlenie. Decyduję się iść w prawą stronę. Może to dobra droga i w
końcu uda mi się stąd wyjść?
Mijam kolejne zakręty. Zaczynam
się już gubić. Muszę nakłonić kogoś, żeby powiedział mi, jak stąd wyjść. To
niemożliwe, żeby nikt nie wiedział…
− Przepraszam, czy ktoś wie, gdzie
tu jest wyjście? – pytam, patrząc na stojących, w korytarzu pacjentów.
− Wyjście? Tu nie ma wyjścia –
odpowiada mężczyzna o zimnym spojrzeniu.
− Musi być. Niby jak personel by
tutaj wchodził?
− Oni się… − Spogląda na boki i
kiwnięciem palca daje mi znak bym podszedł bliżej. – Oni się teleportują… −
szepcze. – Oni potrafią dużo rzeczy. Potrafią cię uśpić. Potrafią sprawić, że
zaczynasz robić coś, co oni chcą. Potrafią… czytać w myślach. Mają takie
specjalne maszyny i mogą z nich wyczytać to, co myślisz.
− Takuma, dosyć, przestraszysz
Shindy’ego – przerywa niski pacjent, który nieustannie się uśmiecha.
− Skąd znasz moje imię?
− Wszyscy tutaj znają twoje imię.
Jesteśmy jedną wielką rodziną.
− Ja mówię prawdę, Yoichi – zwraca
się Takuma do chłopaka, po czym spogląda na mnie i dodaje: − Tutaj bardzo łatwo
się dostać, Shindy, ale wyjście stąd jest niemożliwe.
− Wielkie mi rzeczy – śmieje się
Yoichi. – Ja też umiem czytać w myślach i nie raz byłem na dworze.
− Chyba jak ci podali psychotropy
– zauważa kąśliwie Takuma.
− Ja muszę iść. Muszę znaleźć
wyjście – odzywam się.
− Ale po co znajdować wyjście,
skoro tu jest wspaniale? – pyta jakaś kobieta.
− Wy nie rozumiecie, oni was tu
trzymają wbrew waszej woli. Wcale was nie leczą. Zrobili z tego szpitala
więzienie.
− Stąd nie ma wyjścia – mówi
posępnie jakiś staruszek.
− Jest. Każdy z was przez nie
przechodził, kiedy was tu przywieźli. Proszę, razem damy radę stąd wyjść, jest
nas więcej.
− I co potem? – rozpoznaję ten
głos. Należy do tej kobiety o błogim uśmiechu. Odwracam się. Znów ten sam wyraz
twarzy, znów ten sam rozmarzony uśmiech. – Wyjdziemy stąd i co? Kto się nami
zajmie? My nie mamy rodzin.
Pacjenci zaczynają się wzajemnie
przekrzykiwać:
− Przez ciebie będziemy mieć same
problemy!
− Tu jest nasz dom! Tu są nasi
bliscy!
− Rozpieszczony dzieciak! Co on tu
w ogóle robi?
− Wynoś się! To jest nasze miejsce!
− Ale ja chcę dla was dobrze… −
próbuję się jakoś obronić. – Chcę wam pomóc.
− Ale my nie chcemy twojej pomocy!
Wynoś się!
Cofam się o kilka kroków. Mam
wrażenie, że ta lawa ludzkich ciał, wrzasków, złych emocji zaraz mnie zaleje.
− Proszę, ciszej… Oni was usłyszą…
− staram się ich uspokoić.
− Wynocha! – Ktoś ciska we mnie
kapciem.
Obracam się i biegnę przed siebie.
Mijam ludzi. Ich palce zahaczają o moją koszulę, niczym gałęzie drzew. Czuję,
jakbym przedzierał się przez las zjaw.
− Zostawcie mnie! – krzyczę,
słysząc tupot stóp za sobą.
Odwracam się, by sprawdzić
odległość między nami, aż wpadam na coś twardego.
Czyjeś ramiona obejmują mnie,
żebym nie upadł. Spoglądam na twarz tej osoby.
− Aki…
Grupa pacjentów zatrzymuje się.
− Tknijcie go tylko, a będziecie
siedzieć w pasach przez resztę życia – grozi, patrząc na nich złowrogo. –
Rozumiemy się?!
W przerażeniu kiwają głowami.
Aki bierze mnie na ręce i zanosi
do mojej sali, gdzie kładzie mnie na łóżku.
− Shindy… − wzdycha. – Mówiłem coś
na temat posłuszeństwa, prawda?
− Skąd wiedziałeś, że tam jestem?
– zmieniam temat.
− Mówiłem ci kiedyś, jeszcze w
złotej klatce, że jestem przy tobie zawsze. Zawsze i wszędzie.
Przypina do łóżka moją prawą rękę.
− Nie! Nie chcę! – Próbuję wyrwać
drugi nadgarstek, który już znajduje się w jego zaciśniętych palcach.
− Byłeś niegrzeczny, Shindy, a za
takie zachowanie należy karać.
Wierzgam nogami, ale bez problemu
przypiera je do łóżka i po chwili unieruchamia.
− Uspokój się.
Spogląda na zegarek na swoim
nadgarstku.
− Czas wziąć leki, ptaszku. – Z
kieszeni kitla wyciąga strzykawkę, przytrzymuje moje ramię i wbija igłę w żyłę.
− Niedługo przyjdę. – Wstaje i
opuszcza salę.
Leżę, wpatrując się w ścianę.
Przed oczami przemyka coś czarnego. Wytężam wzrok i w rogu pomieszczenia
zauważam skuloną sylwetkę. Mała dziewczynka o czarnych włosach, w okrwawionej,
białej sukience…
− Jak się tu dostałaś? – pytam.
Nie odpowiada.
− Wiesz może jak stąd wyjść?
Kręci przecząco głową.
− Proszę, podejdź do mnie i
spróbuj zdjąć mi te pasy. Razem poszukamy wyjścia.
Podnosi się powoli i spogląda na
mnie. Jej oczy wyglądają, jakby tworzyła je sama źrenica, nie mają białka ani
tęczówki, są całe czarne. Włosy opadają strąkami na białą twarz, którą szpecą
zaschnięte rany. Dziewczynka jest brudna i posiniaczona.
− Co ci się stało?
Podchodzi do mnie ważąc każdy
krok. Nagle drzwi szafy na ubrania otwierają się i wychodzi z niej wysoka
postać. Jest to mężczyzna w brudnych ubraniach, które lepią się od krwi, w
dłoni trzyma siekierę. Czarne oczy wpatrują się we mnie, a z otwartych ust
wypływa czarna ciecz. Płyn tworzy kałużę na podłodze, z której wyłania się
kobieta. Równie przerażająca, co mężczyzna i dziecko.
Strach, który wcześniej ściskał mi
gardło, teraz każe mi krzyczeć. Krzyczeć jak najgłośniej. Moje krzyki się
nasilają, kiedy z sufitu spływa na mnie kolejny stwór. Pochyla się nade mną,
gdy ja z całych sił próbuję wyrwać się z krępujących mnie pasów. Reszta otacza
moje łóżko.
Postać przybliża swoją twarz do
mojej, a z jej ust wysuwa się język rozwidlony na czubku, przez co przypomina
język węża. Muska nim mój policzek.
− Aki! Aki! – krzyczę.
Mężczyzna, który wyszedł z szafy,
unosi siekierę…
− Aki! – wołam ponownie.
− Cii… − szepcze postać znajdująca
się najbliżej mnie. Przykłada mi palec do ust, a drugą dłonią gładzi mnie po
policzku.
− Zostawcie mnie, błagam…
− Jak się czujesz, Shindy? –
Słyszę głos Akiego, jednak go nie widzę.
− Aki, zrób coś! Oni chcą mnie
zabić!
− Kto?
Mężczyzna z siekierą się
przybliża, podczas gdy druga postać całuje moją szyję.
− Aki, gdzie jesteś?! Nie widzę
cię!
− Tutaj… − Nagle jego twarz zawisa
nade mną.
− Zabierz mnie stąd!
− Kochanie, co się dzieje?
− Oni chcą mnie zabić! –
powtarzam.
− Tu nikogo nie ma…
Aki znika.
− Nie zostawiaj mnie! – krzyczę, a
potwór, który mnie całuje, zasłania mi dłonią oczy.
− Jestem tu. – Czuję, że ktoś
chwyta moją rękę.
− Aki, on mi zasłonił oczy! Nic
nie widzę!
− Co wy mu daliście do cholery?!
− To, co kazałeś…
− Ale to nie miało spowodować,
żeby widział rzeczy, których nie ma! Spokojnie, kochanie… − dodaje ciszej. –
Zaraz coś ci podadzą i to minie. No co tak stoicie?!
− Aki, on mnie dotyka, całuje…
− Nikt cię nie dotyka ani nie
całuje, tylko ja mam prawo to robić.
− Ja go czuję… − Zaczynam płakać.
− Cichutko – szepcze potwór,
ścierając moje łzy ustami.
Nagle czuję ukłucie w rękę, a po
chwili postać zabiera dłoń z moich oczu. Zjawy bledną, moje powieki opadają, a
kiedy je na moment z trudem unoszę, przy moim łóżku siedzi jedynie Aki.
− Zostań ze mną – proszę.
− Zostanę – obiecuje, a ja
zasypiam.
Jestem ciekawa co wymyslisz dalej :D
OdpowiedzUsuń