11 listopada 2013

87. White Eden cz. IV (Aki x Shindy)



Tytuł: White Eden
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Motyl chyba nie przypadł Wam do gustu. Szkoda, bo ja jestem z niego nawet zadowolona. Ale nie każdemu musi się podobać i ja to rozumiem. Zapraszam na kolejną część Białego Raju. :3

CZĘŚĆ IV
− Shindy?
Otwieram oczy.
− Nastał ten dzień. Możesz przejść się po korytarzu – mówi jeden z pielęgniarzy, odpinając pasy. – Ale proszę cię, bądź grzeczny.
Wychodzę z sali. Od razu spotykam pierwsze rozwidlenie. Decyduję się iść w prawą stronę. Może to dobra droga i w końcu uda mi się stąd wyjść?
Mijam kolejne zakręty. Zaczynam się już gubić. Muszę nakłonić kogoś, żeby powiedział mi, jak stąd wyjść. To niemożliwe, żeby nikt nie wiedział…
− Przepraszam, czy ktoś wie, gdzie tu jest wyjście? – pytam, patrząc na stojących, w korytarzu pacjentów.
− Wyjście? Tu nie ma wyjścia – odpowiada mężczyzna o zimnym spojrzeniu.
− Musi być. Niby jak personel by tutaj wchodził?
− Oni się… − Spogląda na boki i kiwnięciem palca daje mi znak bym podszedł bliżej. – Oni się teleportują… − szepcze. – Oni potrafią dużo rzeczy. Potrafią cię uśpić. Potrafią sprawić, że zaczynasz robić coś, co oni chcą. Potrafią… czytać w myślach. Mają takie specjalne maszyny i mogą z nich wyczytać to, co myślisz.
− Takuma, dosyć, przestraszysz Shindy’ego – przerywa niski pacjent, który nieustannie się uśmiecha.
− Skąd znasz moje imię?
− Wszyscy tutaj znają twoje imię. Jesteśmy jedną wielką rodziną.
− Ja mówię prawdę, Yoichi – zwraca się Takuma do chłopaka, po czym spogląda na mnie i dodaje: − Tutaj bardzo łatwo się dostać, Shindy, ale wyjście stąd jest niemożliwe.
− Wielkie mi rzeczy – śmieje się Yoichi. – Ja też umiem czytać w myślach i nie raz byłem na dworze.
− Chyba jak ci podali psychotropy – zauważa kąśliwie Takuma.
− Ja muszę iść. Muszę znaleźć wyjście – odzywam się.
− Ale po co znajdować wyjście, skoro tu jest wspaniale? – pyta jakaś kobieta.
− Wy nie rozumiecie, oni was tu trzymają wbrew waszej woli. Wcale was nie leczą. Zrobili z tego szpitala więzienie.
− Stąd nie ma wyjścia – mówi posępnie jakiś staruszek.
− Jest. Każdy z was przez nie przechodził, kiedy was tu przywieźli. Proszę, razem damy radę stąd wyjść, jest nas więcej.
− I co potem? – rozpoznaję ten głos. Należy do tej kobiety o błogim uśmiechu. Odwracam się. Znów ten sam wyraz twarzy, znów ten sam rozmarzony uśmiech. – Wyjdziemy stąd i co? Kto się nami zajmie? My nie mamy rodzin.
Pacjenci zaczynają się wzajemnie przekrzykiwać:
− Przez ciebie będziemy mieć same problemy!
− Tu jest nasz dom! Tu są nasi bliscy!
− Rozpieszczony dzieciak! Co on tu w ogóle robi?
− Wynoś się! To jest nasze miejsce!
− Ale ja chcę dla was dobrze… − próbuję się jakoś obronić. – Chcę wam pomóc.
− Ale my nie chcemy twojej pomocy! Wynoś się!
Cofam się o kilka kroków. Mam wrażenie, że ta lawa ludzkich ciał, wrzasków, złych emocji zaraz mnie zaleje.
− Proszę, ciszej… Oni was usłyszą… − staram się ich uspokoić.
− Wynocha! – Ktoś ciska we mnie kapciem.
Obracam się i biegnę przed siebie. Mijam ludzi. Ich palce zahaczają o moją koszulę, niczym gałęzie drzew. Czuję, jakbym przedzierał się przez las zjaw.
− Zostawcie mnie! – krzyczę, słysząc tupot stóp za sobą.
Odwracam się, by sprawdzić odległość między nami, aż wpadam na coś twardego.
Czyjeś ramiona obejmują mnie, żebym nie upadł. Spoglądam na twarz tej osoby.
− Aki…
Grupa pacjentów zatrzymuje się.
− Tknijcie go tylko, a będziecie siedzieć w pasach przez resztę życia – grozi, patrząc na nich złowrogo. – Rozumiemy się?!
W przerażeniu kiwają głowami.
Aki bierze mnie na ręce i zanosi do mojej sali, gdzie kładzie mnie na łóżku.
− Shindy… − wzdycha. – Mówiłem coś na temat posłuszeństwa, prawda?
− Skąd wiedziałeś, że tam jestem? – zmieniam temat.
− Mówiłem ci kiedyś, jeszcze w złotej klatce, że jestem przy tobie zawsze. Zawsze i wszędzie.
Przypina do łóżka moją prawą rękę.
− Nie! Nie chcę! – Próbuję wyrwać drugi nadgarstek, który już znajduje się w jego zaciśniętych palcach.
− Byłeś niegrzeczny, Shindy, a za takie zachowanie należy karać.
Wierzgam nogami, ale bez problemu przypiera je do łóżka i po chwili unieruchamia.
− Uspokój się.
Spogląda na zegarek na swoim nadgarstku.
− Czas wziąć leki, ptaszku. – Z kieszeni kitla wyciąga strzykawkę, przytrzymuje moje ramię i wbija igłę w żyłę.
− Niedługo przyjdę. – Wstaje i opuszcza salę.
Leżę, wpatrując się w ścianę. Przed oczami przemyka coś czarnego. Wytężam wzrok i w rogu pomieszczenia zauważam skuloną sylwetkę. Mała dziewczynka o czarnych włosach, w okrwawionej, białej sukience…
− Jak się tu dostałaś? – pytam.
Nie odpowiada.
− Wiesz może jak stąd wyjść?
Kręci przecząco głową.
− Proszę, podejdź do mnie i spróbuj zdjąć mi te pasy. Razem poszukamy wyjścia.
Podnosi się powoli i spogląda na mnie. Jej oczy wyglądają, jakby tworzyła je sama źrenica, nie mają białka ani tęczówki, są całe czarne. Włosy opadają strąkami na białą twarz, którą szpecą zaschnięte rany. Dziewczynka jest brudna i posiniaczona.
− Co ci się stało?
Podchodzi do mnie ważąc każdy krok. Nagle drzwi szafy na ubrania otwierają się i wychodzi z niej wysoka postać. Jest to mężczyzna w brudnych ubraniach, które lepią się od krwi, w dłoni trzyma siekierę. Czarne oczy wpatrują się we mnie, a z otwartych ust wypływa czarna ciecz. Płyn tworzy kałużę na podłodze, z której wyłania się kobieta. Równie przerażająca, co mężczyzna i dziecko.
Strach, który wcześniej ściskał mi gardło, teraz każe mi krzyczeć. Krzyczeć jak najgłośniej. Moje krzyki się nasilają, kiedy z sufitu spływa na mnie kolejny stwór. Pochyla się nade mną, gdy ja z całych sił próbuję wyrwać się z krępujących mnie pasów. Reszta otacza moje łóżko.  
Postać przybliża swoją twarz do mojej, a z jej ust wysuwa się język rozwidlony na czubku, przez co przypomina język węża. Muska nim mój policzek.
− Aki! Aki! – krzyczę.
Mężczyzna, który wyszedł z szafy, unosi siekierę…
− Aki! – wołam ponownie.
− Cii… − szepcze postać znajdująca się najbliżej mnie. Przykłada mi palec do ust, a drugą dłonią gładzi mnie po policzku.
− Zostawcie mnie, błagam…
− Jak się czujesz, Shindy? – Słyszę głos Akiego, jednak go nie widzę.
− Aki, zrób coś! Oni chcą mnie zabić!
− Kto?
Mężczyzna z siekierą się przybliża, podczas gdy druga postać całuje moją szyję.
− Aki, gdzie jesteś?! Nie widzę cię!
− Tutaj… − Nagle jego twarz zawisa nade mną.
− Zabierz mnie stąd!
− Kochanie, co się dzieje?
− Oni chcą mnie zabić! – powtarzam.
− Tu nikogo nie ma…
Aki znika.
− Nie zostawiaj mnie! – krzyczę, a potwór, który mnie całuje, zasłania mi dłonią oczy.
− Jestem tu. – Czuję, że ktoś chwyta moją rękę.
− Aki, on mi zasłonił oczy! Nic nie widzę!
− Co wy mu daliście do cholery?!
− To, co kazałeś…
− Ale to nie miało spowodować, żeby widział rzeczy, których nie ma! Spokojnie, kochanie… − dodaje ciszej. – Zaraz coś ci podadzą i to minie. No co tak stoicie?!
− Aki, on mnie dotyka, całuje…
− Nikt cię nie dotyka ani nie całuje, tylko ja mam prawo to robić.
− Ja go czuję… − Zaczynam płakać.
− Cichutko – szepcze potwór, ścierając moje łzy ustami.
Nagle czuję ukłucie w rękę, a po chwili postać zabiera dłoń z moich oczu. Zjawy bledną, moje powieki opadają, a kiedy je na moment z trudem unoszę, przy moim łóżku siedzi jedynie Aki.
− Zostań ze mną – proszę.
− Zostanę – obiecuje, a ja zasypiam.

1 komentarz: