6 listopada 2013

86. Butterfly (Masatoshi x Yoichi)



Tytuł: Butterfly
Pairing: Masatoshi x Yoichi
Notka autorska: Napisałam to przed chwilą i zapragnęłam się z Wami podzielić. W one-shocie pojawia się motyw rozdartej sosny. A ponieważ piszę o Japonii, sosnę zamieniłam na wiśnię. W następnej notce przewiduję czwartą część White Eden.

Lubił wspinać się na wzgórze. Siadać pod drzewem wiśni, które gałęziami obsypanymi kwieciem, ocieniało jego sylwetkę zmęczoną trudami mijającego dnia. W tym miejscu wieczory były magiczne i mógłby przysiąc, że w żadnej innej części miasta, ani nawet kraju, ani nawet świata, nie wiedziałby tak pięknego zmierzchu.
Niebo zabarwione różową nutą, która osiadała również na zamazanych krawędziach chmur, niby zamkniętych powiekach utrudzonego dnia, którego jedynym marzeniem jest zapadnięcie w sen. Delikatny wiatr strącający kwiaty z gałęzi. Różowe płatki spadające na jego ubrania..
Brał przykład z dnia i również zamykał powieki. Czasem zasypiał, a podczas snu śnił. O czym śnił można tylko przypuszczać. Ale musiały być to przyjemne sny, gdyż podczas odpoczynku, jego usta układały się w uśmiechu.
Drzewo wiśni rosło w sposób dość specyficzny. Jedna jego część solidnych korzeni kurczowo wpijała się w ziemię, zaś pozostałe korzenie zdawały się być słabe i smętnie zwisały nad doliną, gdzie na dnie roztaczało się zwyczajne, codzienne życie. Rozciągały się kwadraty pól, gdzieniegdzie poustawiane były domki mieszkalne, które z tej perspektywy przypominały tekturowe zabawki. Takie kruche jak te korzenie zwisające wysoko nad nimi.
Mówiono, że z tego urwiska wiele osób, gnanych beznadziejnością i brakiem sensu własnego istnienia, skakało w dół, ku dolinie. Mówiono, że nie raz można było zobaczyć spadającą sylwetkę kolejnego samobójcy. Ale to były tylko opowiastki, a on w nie nie wierzył. Bo jak miejsce tak urocze, może być tak naprawdę punktem spotkania człowieka ze śmiercią?
Nigdy nie spotkał tu śmierci. Spotkał kogoś zupełnie innego. Kogoś, kogo mógłby określić definicją życia. Na imię miał Yoichi. Oczy miał szczere tak bardzo, że można było wyczytać z nich wszystko, a serce tak złote jak włosy. Dobry, poczciwy chłopak, który każdemu zawsze chciał pomóc, który był zdolny do tego by się rozpłakać na motylkiem z postrzępionym skrzydełkiem. Nie zauważał nawet, że on sam był takim motylkiem. Delikatnym, małym stworzeniem, które potrzebowało opieki. Dlatego Masatoshi starał się zawsze o niego dbać. Starał się otoczyć go opieką, jak obejmuję się dłońmi wspomnianego wcześniej motyla z naderwanym skrzydełkiem, aby nie zrobił sobie krzywdy, aby ochronić go przed chłodem, panującym na dworze. Panującym również w niektórych ludzkich sercach, które były na tyle nieczułe, że mogłyby skrzywdzić Yoichiego. A do wyboru miały wiele różnych sposobów…
Yoichi podszedł do śpiącego Masatoshiego i przytulił głowę do jego piersi. Chłopak uniósł odrobinę powieki i z uśmiechem objął ramionami swojego motyla. Tak bardzo za nim tęsknił…
I razem zapadli w sen. A co im się śniło? O tym można snuć już tylko przypuszczenia.
***
Często jest tak, że szczęście zostanie człowiekowi odebrane. Nad szczęściem Masatoshiego i Yoichiego unosiła się złowroga chmura, zupełnie niepodobna do powiek, które płynęły po sklepieniu. Była szara i chłodna. Przypominała raczej posępną mgłę niż niewinny, zabarwiony na różowo obłoczek.
Nie wiadomo, co sprawiło, że Masatoshi zostawił Yoichiego. Tak samo, jak nie wiemy, o czym opowiadały ich sny. Jednak to nie jest tak istotne. Ważne jest to, że Yoichi nie podniósł się po czymś takim. Na początku przychodził na wzgórze, mając nadzieję, że spotka tam Masatoshiego, że będzie mógł chociaż na niego spojrzeć, bo rozmowa byłaby już marzeniem. Ale Masatoshi nie przychodził, aż w końcu Yoichi przestał. Zaszył się w swoim pokoju i potrafił siedzieć w nim całymi dniami. Ostatecznie podjął decyzję… Chciał odciąć się od cierpienia. Chciał zapomnieć. Przecież miał do tego prawo.
Udał się na wzgórze. Zauważył, że wiśnia przechyliła się niebezpiecznie ku urwisku. Zauważył, że niegdyś mocne korzenie nie dają już rady jej utrzymać. Tak samo było z nim. Bez Masatoshiego nie potrafił zatrzymać przy sobie swojego życia, swojego zdrowego rozsądku. Wariował…
Spojrzał na panoramę, na życie które trwało w najlepsze tuż pod jego stopami. Życie, z którym on się zaraz pożegna.
Nie zawahał się. Skoczył…
Motyl po raz pierwszy leciał.
Wiatr plątał się w jego złocistych włosach.
Kobieta, myjąca naczynia w kuchni, zobaczyła zarys czarnej sylwetki na tle piętrzącej się góry. Kolejny samobójca…
Bądź wolny, motylku… − pomyślała z goryczą i sięgnęła po telefon.
***
Masatoshi siedział pod drzewem. Nie było na nim kwiatów. Od śmierci Yoichiego przesunęło się jeszcze bardziej ku rozwartej przestrzeni, pod którą roztaczała się dolina, dając sygnał, że niedługo podzieli los osób, które przyszły tu odebrać sobie życie. W końcu i na nie musi przyjść pora.
Masatoshi uwierzył. Uwierzył w opowieści, kiedy jego motyl postanowił zmienić legendę w rzeczywistość.
Na korze ktoś wyrył napis: „Kocham Cię”… Żywica niczym strugi łez, zostawiła zaschnięte szlaki. To drzewo krwawiło, płakało… Tak jak płakało niebo, z którego sączył się deszcz. Tak jak płakał Masatoshi, którego nogi zwisały smętnie z krawędzi urwiska, niczym korzenie zmęczonej życiem wiśni.
Napis pojawił się tego dnia, w którym zniknął Yoichi. Czy to był on? O tym można snuć już tylko przypuszczenia.

1 komentarz:

  1. Co mi się ciśnie na usta: śliczne.
    Niesamowity jest opis nieba i swoista...delikatność Twojego języka w angstach. Nie umiem tego opisać,ale tylko Ty potrafisz tak pisać. Wzruszyłam się, może zaczarujesz nawet mój sen :)

    OdpowiedzUsuń