Tytuł: Katarynka
Pairing: Kamijo x
Hizaki
Notka autorska: Nowe
opowiadanie. Nie przewiduję, żeby było jakieś długie. Części są krótkie i
zapewne będzie ich niewiele. Pisząc to skupiłam się głównie na emocjach. Nie ma
tu wydarzeń składających się w jedną, przemyślaną całość. Główny bohater po
prostu robi to, co czuje. Mam nadzieję, że tak również odbierzecie tę historię.
CZĘŚĆ I
Barwny punkt umieszczony w centrum
placu. Słońce oświetla przezroczyste kaskady, przez co fontanna mieni się
tęczowym blaskiem. Podchodzę do niej, zanurzając dłoń w strumieniu. Moje palce
przecinają zimną powłokę, a kolory zdają się z niej wypływać, oświetlając moją
sylwetkę. Zamykam oczy, czując jak woda obmywa moją rękę, a światło ciało. To
przyjemne uczucie. Jednak dźwięk, który teraz pieści moje uszy jest czymś, co
spotykam po raz pierwszy w życiu. Odwracam głowę w stronę melodii. W cieniu
ukrywa się wymyślna konstrukcja na czterech kołach. Przypomina mi dziecięcy
wózek, z którego wydobywa się kołysanka. Zaraz obok stoi malutka postać. To ona
kręcąc kołem, włącza mechanizm, który wydobywa z katarynki tę cudowną muzykę.
Dodatkowo robi coś, co całkowicie mnie pochłania i sprawia, że chcę trwać w tym
ulotnym śnie. Zaczyna śpiewać…
Mam wrażenie, że głos należy do
barwnego ptaszka. Tym czasem słońce przepędza szarą płachtę cienia, ukazując
drobnego chłopca. Śpiewa w moim języku, a kiedy bardziej się przyjrzę, zauważam
małe, czarne oczy, które od nosa biegną po delikatnym skosie w górę. Włosy
sięgają ramion i są ciemne jak węgiel, a cień, zrzucony przez grzywkę na twarz
daje iluzję czarnego pyłu, który osiadł na oliwkowej cerze. Usta układają się w
różnych kombinacjach, kiedy je otwiera czy zamyka podczas śpiewu. Chłopiec
wiruje wśród mijających go postaci. Wydaje się przy nich taki delikatny i
zupełnie nie zdaje sobie sprawy z otaczającej go rzeczywistości. Tak jakby był
tylko on i muzyka. Tańczy z zamkniętymi oczami. Jak gdyby spał podczas tego
spektaklu, kiedy to właśnie on jest głównym aktorem.
Śpiewa tak pięknie, że odczuwam
niewyjaśnioną potrzebę, by mu odpowiedzieć. Głos mimowolnie wypływa z mojego
gardła. Czuję jak ociera się o podniebienie, wyślizguje się spomiędzy warg i
rozbrzmiewa w przestrzeni. Wiatr niesie go ku chłopcu, który zaskoczony otwiera
oczy i rozgląda się za źródłem dźwięku. Odnoszę wrażenie, że tylko
niepotrzebnie się wtrącam, ale nie przerywam tego. Podchodzę do chłopca, który
nadal szuka mnie wzrokiem. Zaglądam w jego oczy. Jedna źrenica ucieka w bok, a
chłopiec wyczuwa moją obecność i natychmiast zaciska powieki. Nie rozumiem
tego. Są piękne, dlaczego nie pozwala mi ich podziwiać? Ujmuję dłońmi jego
palce i prowadzę go przez nasze małe przedstawienie. To cudowne, że trwa ono
tutaj, na tym małym paryskim placu. Uśmiecha się delikatnie.
− Nic nie widzę… − szepcze.
− Wiem – odpowiadam. – Ale czy
jest to przeszkodą, bym mógł z tobą tańczyć?
Kąciki ust unoszą się bardziej.
− Otwórz oczy – proszę.
− Nie, tak jest lepiej.
− Ale…
− Uwierz, tak jest lepiej.
Katarynka cichnie aż w końcu
całkiem milknie.
− Kamijo! – Krzyk mojej matki
gwałtownie ściąga mnie na ziemię. Jej ręce odciągają mnie od chłopca. – Co ty
wyprawiasz?! Wracamy do domu!
Zaciska mocno palce na moim
ramieniu. Kiedy idę w wyznaczonym przez nią kierunku, ostatni raz odwracam
głowę w stronę tego drobnego słowika. Ma otwarte oczy. Znowu włącza katarynkę.
Rozkoszna bajka zaczyna się na nowo.
***
Mimo surowego zakazu pojawiania
się na placu, przychodzę tam następnego dnia. Zamiast kolorowego chłopca
zastaję ponurą postać. Przybrudzone czernią ubrania wiszą na wysokiej, chudej
sylwetce. Siedzi dokładnie na tej płycie chodnika, gdzie wczoraj stała
katarynka. Podchodzę do niego, licząc, że da mi jakąś wskazówkę, jak znaleźć
barwnego ptaszka o niesamowitym głosie. Może przez przypadek usłyszał kiedyś
jego imię?
− Przepraszam? – Podchodzę do
chłopaka. Podnosi głowę zaskoczony, że ktoś zwrócił na niego uwagę. – Czy
widziałeś tu może takiego małego chłopca, który pięknie śpiewa?
− A czego ty od niego chcesz?! –
Czarne oczy spoglądają na mnie z nienawiścią. Orientalne rysy twarzy wyostrzają
się, jakby na jego cerę złożyły się ostrza samurajskiego miecza. Przypomina mi
wojownika, który chce przede mną ochronić ten delikatny kwiat jakim jest
szukany przeze mnie chłopiec. Tylko że ja nie mam zamiaru go skrzywdzić. Pragnę
się nim zaopiekować, dbać o niego jak o najpiękniejszą różę w tym ogrodzie
pełnym cierni.
− Wczoraj usłyszałem jak śpiewa,
ujrzałem jak tańczy. Chciałbym go poznać.
Zrywa się gwałtownie do pionu.
− A może Hizaki wcale nie chce cię
poznać?! Nie pomyślałeś o tym?! Nikt nie ma prawa go poznać! – krzyczy, a jego
palce uczepiają się moich ramion. – A w szczególności takie dziwadło jak ty!
Serce
bije jak oszalałe. Nie wiem już czy to efekt strachu przed nim, czy uczucie do
kolorowego kwiatuszka. Jego dłonie są tak duże, że od razu czują zamieszanie,
które dzieje się pod moją klatką piersiową. Szybko domyśla się, co się święci.
−
Jesteś w nim zakochany?
Skłam!
– podpowiada rozum, ale to nie on kieruje teraz moimi ustami, tylko serce,
które za nic nie chce oszukiwać w tak ważnej sytuacji.
− Tak…
Chyba jestem w nim zakochany.
Moje
słowa wywołują u niego jeszcze większy gniew, który maluje się na jego twarzy,
czyniąc ją bardziej przerażającą. Ręce trzęsą się ze złości, wszczepiając w
moje ramiona jeszcze więcej bólu.
− W
takim razie wyjaśnijmy coś sobie: on jest mój i teraz… nie ma go tutaj… Więc
nie wspominaj o nim ani nawet o nim nie myśl! W przeciwnym razie wyrwę ci to
twoje hałasujące serce i je rozszarpię, rozumiesz?! Zrobię to tak skutecznie,
że już n i g d y nie będziesz w stanie kochać!
Puszcza
moje ramiona i odwraca się. Moje kolana uginają się pod ciężarem strachu. Po
chwili klęczę na asfalcie placu, patrząc na oddalającą się sylwetkę.