Tytuł: Little
Complex
Pairing: Tatsuro
x Ruki
Notka autorska: Jakimś
cudem wena chyba wróciła i powstał kolejny rozdział. :3 Mam nadzieję, że Wam
się spodoba. Dziękuję za komentarze. ^^ Zapraszam.
CZĘŚĆ VI
− Co ty, kurwa, pieprzysz?!
− Kocham cię – powtórzył, wpatrując się we mnie z
uwielbieniem. – Tatsuro-sama mnie uratował. I to już drugi raz.
− I bardzo tego żałuję – mruknąłem, czując jak jego łapska
obejmują mnie z całej siły w pasie.
− Już po pierwszym spotkaniu poczułem taki niesamowity
wstrząs. Wiedziałem, że to miłość.
− Spierdalaj, popaprańcu! – wrzasnąłem, starając się go
odepchnąć, ale wczepił się we mnie niczym kleszcz.
− Bou! – Usłyszałem krzyk, który nie mógł należeć do nikogo
innego aniżeli Rukiego. Tylko jego tu brakowało. Krasnal podbiegł do nas,
podskoczył i uderzył mnie w twarz. W tym czasie Bou puścił mnie, a ja
oszołomiony upadłem na chodnik. – Nie będziesz molestować mojego kumpla,
pieprzony zboczeńcu! – Ruki okładał mnie pięściami, a blondyn z całych sił
próbował go powstrzymać.
− Ruki! Ruki! Przestań!
Co za pierdolone déjà
vu. Kuliłem się od zadawanych mi kopniaków. Nie chciałem używać wobec
niego siły. Coś mnie powstrzymywało… Normalnie już dawno bym mu przypierdolił.
Jednak nie mogłem… Ruki wziął zamach, jednak złapałem w dłoń jego pięść i
podniosłem się, spoglądając mu w oczy. Zerknął na mnie oniemiały, ale tylko
przez chwilę, ponieważ dość szybko oprzytomniał i starał uderzyć mnie drugą
ręką, którą również przytrzymałem.
− Uratowałem twojego kumpla. Drugi raz.
− Bo ci uwierzę – prychnął.
− To prawda – pisnął Bou.
Ruki spojrzał na niego, a napór jego pięści na moje dłonie
złagodniał. Patrzyłem w jego źrenice, a on spoglądał w moje. Ta chwila była…
dziwna…
− Ekhem… − Ruki widocznie się zmieszał. Opuścił ręce i
zwrócił się do Bou: − Idziemy?
− A Tatsuro-sama może iść z nami?
− Um… − Kurdupel podrapał się po głowie.
− Właściwie to nie mogę. Muszę nakarmić kota… − odezwałem
się.
− Tatsuro-sama pójdzie z nami! – wycedził Bou przez
zaciśnięte zęby.
− Okej, okej! – Uniosłem ręce w obronnym geście. – To gdzie
idziemy?
− Do lodziarni! – wykrzyknął blondyn, chwycił mnie za rękę i
pociągnął w jakimś kierunku.
Zapierdalał na swoich krótkich nogach szybciej ode mnie.
− Ej, poczekajcie, ja nie nadążam! – jęknął za nami Ruki.
Zaczekaliśmy aż Ruki nas dogoni i weszliśmy do lodziarni.
− Jak tutaj ślicznie! – westchnął Bou. Wnętrze przypominało
raczej różowe wymiociny. Wszechobecny landrynkowy róż osiadł na wszystkich
mebelkach. Pufy koloru fuksji przypominały włochate potwory gotowe połknąć
tyłek osobnika, który tylko na nich spocznie. Truskawki, lizaki i inne pierdoły
makabrycznie dekorowały wnętrze.
Spojrzałem na Rukiego – on też nie był zachwycony.
Podeszliśmy do pastelowego stolika. Z powątpieniem zatopiłem pośladki w pufie i
sięgnąłem po menu. Okładkę zdobił puchar lodów z czarnymi oczkami i uśmiechniętymi
buźkami. Wewnątrz znajdowały się różnorodne desery lodowe, a bok każdej kartki
tworzył szlaczek kleksów bitej śmietany (również miały oczka i buźki).
Podeszła do nas kelnerka. Była tak do zrzygania słodka, że
bardziej mnie to przerażało niż jarało. Wyglądała jak różowy pomiot szatana,
toteż zamiast słów: „Witamy w lodziarni Różowy
Balonik. Na co mają państwo ochotę?”, zrozumiałem: „Witamy w piekle! Zjemy
wasze dusze!”.
− Ja poproszę Pastelowe
Słoniątko – odezwał się Bou.
− Dla mnie Rozkosze
nocy oblane likierem – mruknął Ruki.
Mają tu takie rzeczy? Przekartkowałem menu i trafiłem na
kategorię: „Niegrzeczne urwisy! No, no, no!”. Kurwa, gdzie ja jestem…?
− Mrau! – Kelnerka uśmiechnęła się do Rukiego. A to ci
kocica! – A co dla pana? – Spojrzała na mnie.
Zerknąłem niechętnie na kartę.
− Może… Hm… Błękitną
Lagunę?
Dziewczyna skinęła głową i oddaliła się. Niezręczna cisza
zawisła w powietrzu. Tylko Bou nucił jakąś melodię. Na szczęcie po chwili
postawiono przed nami desery i zabraliśmy się za jedzenie. Bou dostał kilka
kulek w kolorze błękitu, różu i fioletu, ułożonych w głowę słonia. Deser
Rukiego przypominał wielkie kobiece piersi (miały nawet sutki zrobione z
rodzynek), natomiast Błękitna Laguna była wianuszkiem turkusowych lodów,
wewnątrz którego znajdował się błękitny krem.
Kiedy w spokoju jadłem lody, poczułem dotyk na mojej dłoni.
− Bou! – warknąłem, zabierając rękę.
− Daj mu pomacać! – odezwał się Ruki.
− Nikt mnie nie będzie macać!
− Ale ja chcę pomacać… − zaszlochał Bou.
− Nie ma macania. Jedzmy.
Dokończyliśmy swoje lody, zapłaciliśmy i wreszcie mogliśmy
wyjść z tego przerażającego miejsca.
− To gdzie teraz? – spytał Ruki.
− Chodźmy na browara! Chodźmy na browara! – wydarł się Bou.
− Nie jesteś za mały na browara? – zapytałem.
− Ja chcę browara! – upierał się Bou.
− Myślę, że jeden mu nie zaszkodzi… − stwierdził niepewnie
Ruki.
− Dobrze, ale na twoją odpowiedzialność.
Poszliśmy do sklepu, w którym pracował starszy kolega
Rukiego. Kupiliśmy Bou piwo bezalkoholowe, wmawiając mu, że jest ono prawdziwe.
Chłopak tak bardzo w to uwierzył, że upił się już po jednej puszce.
− Tatsuro-sama… − jęknął, wpychając ręce pod moją koszulę.
− Spierdalaj – warknąłem, starając się go odsunąć. – Chyba
trzeba go odprowadzić do domu… − zwróciłem się do Rukiego, na co ten
przytaknął.
Blondyn jednak nie mógł iść o własnych siłach, toteż byłem
zmuszony wziąć go na ręce.
− Tatsuro-sama, twoja siła jest tak imponująca – westchnął
Bou, wtulając się we mnie. – Czuję się przy tobie tak bezpiecznie…
Wreszcie dotarliśmy do bloku, w którym mieszkał blondyn.
Ruki zadzwonił do odpowiednich drzwi, a ja oddałem Bou we właściwe ręce.
− No… to na razie – mruknął Ruki, następnie odwrócił się i
ruszył przed siebie.
− Poczekaj! – zawołałem za nim. – Odprowadzę cię.
Nie wiedziałem dlaczego, ale chciałem go odprowadzić. Spojrzał
na mnie zaskoczony.
− Poradzę sobie.
− Odprowadzę cię – powtórzyłem.
Co ja pieprzę?!
− No dobrze – zgodził się.
Podczas drogi do domu Rukiego, gadaliśmy o pierdołach, które
były niesamowicie interesującym tematem do rozmów. Okazało się, że z tym
kurduplem naprawdę można się dogadać. Odprowadziłem go pod jego blok, a potem
obserwowałem jak znika za drzwiami, prowadzącymi do klatki schodowej. Stałem
tak dość długo, trwając w zadumie, aż w końcu spadł na mnie deszcz o sile
wodospadu. To mnie otrzeźwiło. Ruszyłem do swojego domu. Ten Ruki nie jest
wcale taki zły.
Awww, to miłość <3 Tylko czekam, aż wrócą do szkoły i znowu zaczną się kąśliwości XD
OdpowiedzUsuńChociaż naprawdę - Tatsurou nie dość, że nie oddał Rukiemu, to jeszcze dał się zaciągnąć w lokalu, zdobionym różowymi wymiocinami, tylko mi brakowało sceny zazdrości, kiedy do Takanoriego przystawiała się kelnerka xD Nie mówiąc o odprowadzaniu... ale wieczór chyba ma to do siebie, że ludzkie obyczaje łagodnieją <3
Jednym zdaniem: Poprawiłaś mi humor, dziękuję <3
Weny, Słońce~
Wena wróciła, bo ja jej kazałam xD
OdpowiedzUsuńRozdzialik super napisany!
Też bym na miejscu Tatsuro do tej przesłodzonej lodziarni nie chciała wejść x.x
Ten rozdział mnie rozwalił XD To taka fajno komedio - parodia. Bou upił się piwem bezalkoholowym, padłam XD
OdpowiedzUsuń