Tytuł: Date
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska:
Do napisania tego natchnął mnie pewien gif. Nie sugerujcie się w tym przypadku
zapisem seme x uke, ponieważ tutaj akurat nie wiadomo, kto jest kim. xD Może
nawet Shindy jest seme Akiego. o.O One-shot jest… dziwny, specyficzny i
mogłabym tak długo wymieniać, bo to jest naprawdę porąbane. Ale! Mam nadzieję,
że poprawi Wam w jakimś stopniu humor. Może pośmiejecie się z mojej głupoty?
Nie wiem. Jest to odskocznia od „Ja jestem Aki – Pan i Władca tyłka Shindy’ego,
lubię znęcać się nad Shindym i ogólnie jestem zły” oraz „Ja jestem Shindy –
potulna suka Akiego”. Zapraszam. :3
Moje włosy powiewały na wietrze,
kiedy w szaleńczym pędzie pokonywałem tokijskie ulice. Słońce powoli chowało
się za horyzontem, co oznaczało tylko jedno: byłem spóźniony… Shindy będzie
wściekły. Zahamowałem gwałtownie, kiedy mój telefon zawibrował. Serce stanęło
na moment, a następnie przyspieszyło swoją pracę, kiedy na wyświetlaczu
pojawiło się sześć złowrogich liter: Shindy.
− Tak, kochanie? – spytałem
drżącym głosem.
− Gdzie ty jesteś, do cholery?!
− Niedaleko wytwórni. Zaraz będę.
− Nie masz być zaraz! Masz być
teraz!
− Szczęka ci opadnie na widok
mojej nowej, odjazdowej fury – starałem się odciągnąć jakoś jego uwagę. – A
później zabiorę cię tą furą na elegancką kolację.
− Wiesz, gdzie mam twoją furę i
kolację?!
− Ależ pupciu… − próbowałem go
jakoś udobruchać.
− Nie mów do mnie pupciu! –
warknął. – Wiesz, że tego nie lubię.
Tak naprawdę Shindy uwielbiał,
kiedy nazywałem go pupcią. To była jego słabość, do której nie chciał się
przyznać.
− Nie marnuj czasu i przyjedź
wreszcie po mnie!
− Dobrze, pu… Shindy…
Rozłączyłem się i ruszyłem. Po
paru minutach wyrósł przede mną budynek wytwórni, a tuż przed drzwiami nadąsana
sylwetka mojego chłopaka. Stał tyłem do mnie, nerwowo stukając podeszwą buta o
chodnik.
Podjechałem bliżej i zatrąbiłem
donośnie. Shindy podskoczył i odwrócił się w moją stronę, dotykając dłonią
swojej lewej piersi.
− Ty idioto, chcesz, żebym dostał
zawału?! – krzyknął na mnie, a następnie zwrócił uwagę na mój pojazd. – Co to
ma być?
− To moja fura – odparłem z dumą i
czule poklepałem kierownicę niebieskiego cuda.
− To dziecięcy rowerek!
− Czyż nie jest zajebisty? –
Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
− Aki, ty sobie chyba jaja robisz!
To jest ta twoja odjazdowa fura?
− Oczywiście.
Do moich uszu dotarł donośny huk –
to ciało Shindy’ego zderzyło się z betonem.
− Pupciu? – Podszedłem do niego i
trąciłem go palcem. – Ocknij się.
− Co zrobiłeś z samochodem? –
zapytał, kiedy już doszedł do siebie.
− Znudził mi się. – Wzruszyłem
ramionami. – Poza tym jego smród zatruwał środowisko.
− I postanowiłeś sprzedać
samochód, żeby kupić… TO?
− Uważam, że to dobra inwestycja.
− Inwestycja jest tak dobra, jak
ty podczas seksu!
Uśmiechnąłem się do Shina, biorąc
jego słowa za komplement, a następnie włożyłem na nos okulary przeciwsłoneczne,
które w połączeniu z moją skórzaną kurtką nadawały mi wygląda rasowego
motocyklisty.
− Wskakuj, maleńka. – Dłonią
wskazałem bagażnik.
− Chyba śnisz, jeśli sądzisz, że
na to wejdę.
− Jak chcesz, ale do domu będziesz
musiał wracać z buta, a ostrzegam, że to wcale nie tak blisko i pewnie znów
zapomniałeś pieniędzy na bilet.
Shindy zrobił się purpurowy na
twarzy.
− No dobra! Wygrałeś! – wydarł się
i usiadł za mną.
− Fuck yeah! Lepiej się mocno
trzymaj, to będzie ostra jazda – ostrzegłem.
− Aż drżę z podniecenia – mruknął
Shin, a ja uśmiechnąłem się triumfalnie.
Shindy objął mnie ramionami w
pasie. Ruszyliśmy. Ale cóż to była za jazda! Mknęliśmy pomiędzy ludźmi, którzy
patrzyli na nas z niemałym zdziwieniem, zapewne zaskoczeni tym, jak można
osiągnąć taką prędkość.
− Mogłeś zainwestować również w
poduszkę pod mój tyłek – mruknął niezadowolony chłopak. – Ten bagażnik
strasznie wbija mi się w…
− Jesteśmy! – oznajmiłem.
Staliśmy właśnie przed restauracją,
w której się poznaliśmy. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Byłem nowym
pomywaczem, a Shindy zajmował wyższe stanowisko, ponieważ smażył kotlety. To
był mój pierwszy dzień w pracy. Właśnie myłem podłogę, kiedy skończyłem myć
jeden fragment, zrobiłem duży krok, aby nie pobrudzić dopiero co oczyszczonego
skrawka i przez przypadek moja noga ugrzęzła w wiadrze, a ponieważ było ono na
kółkach, niemalże natychmiast pojechałem przed siebie, pokonując całą długość
restauracji i wpadając na Shindy’ego, który właśnie wychodził z toalety dla
personelu. Wylądowaliśmy na podłodze. Woda z wiadra oblała nasze ciała, a my
patrzyliśmy sobie w oczy. To była magiczna chwila, podczas której już
wiedziałem, że Shindy jest mi przeznaczony. Początkowo moja pupcia twierdziła
co innego – był wściekły zaistniałą sytuacją i nie chciał mieć nic wspólnego z
tą „sierotą, która nie umie nawet umyć podłogi”. Wiedziałem jednak, że te słowa
były jedynie delikatną aluzją prowadzącą do przekomarzania się, które później
miało doprowadzić nas do związku. I tak też się stało. Byliśmy ze sobą i
mieliśmy spędzić romantyczny wieczór w eleganckiej restauracji McDonald’s.
− McDonald’s? Serio? – mruknął
Shindy.
− Pupciu, przecież tu się właśnie
poznaliśmy.
− Zawsze zapraszasz mnie do
McDonald’s, tłumacząc, że „tu się właśnie poznaliśmy”. Chciałbym choć raz
spędzić wieczór w jakieś restauracji. Ale nie! Ty jesteś skąpy i szkoda ci
pieniędzy, by zabrać swojego chłopaka w jakieś droższe miejsce. Za to nie
szczędzisz na kupowanie jakiś dziecięcych rowerków!
− Wcale nie jestem skąpy. Po
prostu uważam, że McDonald’s to świetna restauracja.
Zeszliśmy z pojazdu, a ja
przypiąłem go łańcuchem do barierki.
− Tak, ostrożności nigdy za wiele.
Jeszcze jakiś pięcioletni przestępca by go ukradł.
− A żebyś wiedział. – Chwyciłem
Shina za rękę i pociągnąłem w stronę restauracji.
Kiedy weszliśmy do środka powitały
nas okrzyki tuzina dzieciaków. Akurat trwało jeszcze przyjęcie urodzinowe.
Wokół latały balony, serpentyny, a po całym budynku biegały roześmiane dzieci,
kopiąc się wzajemnie i ciągnąc za włosy. Cóż za wspaniała zabawa!
Nagle pojawił się słynny clown,
swoista wizytówka McDonald’s. Shindy uczepił się kurczowo mojego ramienia i
szepnął spanikowanym głosem do ucha:
− Aki, przecież doskonale zdajesz
sobie sprawę, że ten koleś od zawsze mnie przerażał.
Shindy od małego bał się clownów.
A tego osobnika już panicznie.
Nagle umalowany mężczyzna podszedł
do nas, wymachując balonem i uśmiechając się od ucha do ucha, przez co
przypominał psychopatę.
− AAAAA! – wydarł się Shindy i
wskoczył mi na ręce, tuląc się do mojej piersi.
− Taki duży chłopczyk boi się
wesołego clowna? – zaśmiał się i wręczył Shindy’emu balon.
− Idź mi z tym balonem, pomiocie
szatana… − warknął Shin, zaciskając powieki i drżąc w moich ramionach.
− Nie bądź taki. Trzymaj balon!
− Wypieprzaj, psycholu!
− Ale z ciebie niegrzeczny
chłopczyk. – Clown pokręcił głową.
− Koleś, my tu przyszliśmy po
prostu zjeść, więc z łaski swojej odpierdol się!
Zawiedziony mężczyzna odszedł do
grupki dzieci. Postawiłem Shina na podłodze i stanęliśmy w kolejce do kasy.
Chłopak znów stukał butem o płytki.
− W restauracji nie musielibyśmy
stać w kolejce.
− Nie narzekaj, jest fajnie.
Jednak Shindy nie był zbytnio
zadowolony, zwłaszcza, że jeden z chłopców, który stał na krześle tuż obok
niego, nieustannie dmuchał w rozwijający się gwizdek. Papierowa rurka co chwilę
zderzała się z policzkiem coraz bardziej rozdrażnionego Shina. W końcu nie
wytrzymał, wyrwał dziecku zabawkę, cisnął o podłogę i połamał butem.
− Plose pani! – załkał chłopiec i
pobiegł do opiekunki, która za nic nie potrafiła ogarnąć armii dzieciaków.
Armagedon był bliski.
− Spokojnie, pupciu, zobacz, co
mają w zestawie Happy Meal – zachęciłem, głaszcząc go czule po ramieniu.
Na wiadomość o zestawie oczy
Shindy’ego rozbłysły. Z podekscytowaniem podszedł do gablotki, w której
umieszczone były zabawki i gadżety.
− SPIDER-MAN! – krzyknął. – Aki,
chcę Spider-mana!
− Dobrze, dostaniesz go.
Shin przebierał nogami nie mogąc
się doczekać, kiedy przyjdzie nasza kolej. Wreszcie odeszła ostatnia osoba i
uśmiechnięta pani zapytała, czego sobie życzymy.
− Poproszę dwa zestawy Happy Meal.
− Jakie zabawki?
− Spider-man! – zawołał Shindy.
− Przykro mi, niestety nie mamy
już Spider-mana w ofercie. Wszyscy chłopcy z przyjęcia zażyczyli sobie właśnie
jego.
Shindy zamarł, a następnie
poruszył ustami, szepcząc:
− Jak to nie ma Spider-mana?
− Shindy, weźmiemy coś innego –
pocieszyłem go.
− Ale ja chciałem…
− Mamy jeszcze zabawki z serii My Little Pony.
− O, w takim razie poproszę
Rainbow Dash[1]. A ty, Shindy?
− Derpy Hooves – mruknął.
− Rozchmurz się.
− Jak tylko dorwę tego bachora,
który sprzątnął mi sprzed nosa ostatniego Spider-mana, to mu nogi z dupy
powyrywam.
− Mówisz o mnie, koleś? –
Odwróciliśmy się w stronę, z której dochodził gruby głos. Właściciel wydający z
siebie ów groźny dźwięk wyglądał jakby często przesiadywał w tym miejscu. Pasek
od spodni ledwo utrzymywał w ryzach jego ogromny brzuch. Patrzył na nas z góry,
przez co musieliśmy wyglądać jak para przestraszonych szczeniaczków, które
wielki buldog zagonił w ślepą uliczkę. Na nic zdałyby się moje szerokie bary
przy takim olbrzymie. W jednej ręce ściskał plastikową figurę Spider-mana, a w
drugiej Big Maca.
Shindy wpatrywał się w niego,
niezdolny do jakiejkolwiek reakcji.
− Ja panu wszystko wytłumaczę… −
zacząłem, próbując jakoś uratować Shina przed pewną zagładą. – Mój chłopak…
− Co? Chłopak? Jesteście ciotami?
Za to należy się wpierdol!
− Nie! Nie, nie, nie… Chłopak to…
to jego imię! – wymyśliłem szybko.
− Ach, to w takim razie spoko.
Tak! Odkryłem jego słaby punkt:
facet nie posiadał mózgu!
− Załatwmy to pokojowo –
zaproponowałem. – Chłopak najzwyczajniej w świecie się pomylił. No, Chłopaku,
przeproś pana. – Szturchnąłem Shindy’ego.
− Prze-przepraszam…
Mężczyzna zacisnął powieki i
zrobił się cały czerwony na twarzy. Były dwa wyjścia: albo intensywnie nad
czymś myślał (w co szczerze wątpiłem), albo miał silną potrzebę i starał się ją
powstrzymać. Osobiście stawiałem na to drugie.
− Tym razem wam się upiekło –
mruknął, zmierzył nas zimnym spojrzeniem i oddalił się.
− Nie no, genialna randka! –
odezwał się po chwili Shindy.
Ze smutkiem wziąłem tacę z
pudełkami.
− Chciałem dobrze…
Shindy spojrzał na mnie i
najwidoczniej coś w nim pękło, ponieważ pocałował mnie w policzek.
− Nie smuć się, pyszczku, doceniam
to.
− Tak dawno nie nazywałeś mnie
pyszczkiem. – Wzruszenie ścisnęło moje gardło.
Shin zaśmiał się i usiadł przy
stole. Zająłem miejsce naprzeciw niego. Otworzyliśmy swoje pudełka i zabraliśmy
się za jedzenie.
Konsumowaliśmy cheeseburgery,
patrząc sobie wzajemnie w oczy.
− Gdyby moja noga tego dnia nie
ugrzęzła w tym wiadrze… co ty byś beze mnie zrobił.
− Wiele zajebistych rzeczy. –
Shindy wzruszył ramionami.
I bądź tu człowieku romantyczny…
[1] Jednak rozmowy z moimi przyjaciółmi, którzy
są fanami kucyków, się przydały. xD