Tytuł: Golden
Cage
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska: Króciutka
część i właściwie nic się w niej nie dzieje, ale nie zawsze jest wena, chyba
rozumiecie. :3
CZĘŚĆ
IV
Wracam po kilku godzinach.
Zaglądam do pokoju, gdzie spodziewam się zastać go śpiącego. Jednak jego oczy
są otwarte i wpatrują się we mnie błagalnie. Są pełne łez.
Siadam obok niego na łóżku i
gładzę dłonią jego ramię.
− Dlaczego to zrobiłeś? – Zaciska
powieki, spomiędzy których wydostają się słone krople.
− Musiałem cię ukarać.
Nic nie mówi. Wtula twarz w
poduszkę. Stłumiony płacz.
− To dla twojego dobra, skarbie.
Czy ty nie rozumiesz, że chcę cię chronić? Kocham cię, ptaszku.
− Wcale mnie nie kochasz. Zrobiłeś
ze mnie swoją dziwkę. Jestem ci potrzebny tylko do jednego.
− Wcale tak nie jest.
Podnosi głowę i podciąga się na
tyle, na ile pozwalają mu sznury.
− Pozwól mi wrócić do domu. Nikomu
nic nie powiem, tylko…
− Nie chcę tego słuchać –
przerywam mu. – Jeśli będziesz posłuszny i wykonasz moje polecenie, rozwiążę
cię.
− Jakie polecenie?
− Masz wylizać mi buty.
Chwilę patrzy na mnie z
niedowierzaniem.
− Nie, nie zrobię tego. – Odwraca
głowę.
− Twój wybór… − Podnoszę się.
− Zaczekaj… – Spogląda na mnie,
przez moment się waha. – Dobrze, zrobię to…
Uśmiecham się triumfalnie i
przystawiam mu do ust lewą nogę.
− Może najpierw mnie rozwiążesz –
proponuje nieśmiało.
− Nie, najpierw musisz sobie na to
zasłużyć.
Zamyka oczy, wystawia język i
sunie nim po obuwiu. To samo robi, kiedy podaję drugą nogę.
− No, spisałeś się. – Klepię go po
głowie, po czym wstaję z materaca i udaję się do wyjścia.
− Ale… przecież…
− Coś nie tak, kochanie? –
Spoglądam na niego.
− Miałeś mnie rozwiązać.
Obiecałeś. – Zaciska dłonie w pięści.
− Nic nie obiecywałem.
− Powiedziałeś, że to zrobisz,
jeśli wykonam twoje polecenie. Zrobiłem, co kazałeś.
− Najwidoczniej mnie tym nie
przekonałeś. – Wzruszam ramionami i otwieram drzwi.
− Nienawidzę cię!
− Zachowuj się tak dalej, to
poleżysz tak jeszcze kilka dni – ostrzegam, po czym wychodzę.
***
− I jak? Wygodnie ci było? –
pytam, kiedy wracam po godzinie.
Nie odpowiada. Leży nieruchomo, z
głową odwróconą w kierunku ściany.
− Zadałem ci pytanie.
Znów brak reakcji.
− Shindy? – pytam, zaniepokojony.
Szybko odwiązuję jego ręce i nogi, po czym delikatnie
odwracam go na plecy. Nie patrząc na mnie, podnosi się ostrożnie do siadu.
Przygląda się swoim nadgarstkom i kostkom, które zdobią krwawiące rany. Biorę
go na ręce i zanoszę do kuchni, gdzie sadzam go na blacie, a sam wyciągam
apteczkę. Ujmuję jego dłoń, którą natychmiast wyrywa.
− Spokojnie, nic ci nie zrobię.
Chcę je tylko opatrzyć.
Owijam miejsca zranienia
bandażami. Shindy rozgląda się po pomieszczeniu. Jego wzrok pada na okna, w
których zamontowałem kraty i na nich się zatrzymuje. Patrzy na pręty z
przerażeniem.
− Gotowe. – Znów go unoszę i
wracamy na górę.
Cały czas milczy.
– Powiedz coś. No już. – Potrząsam nim. –
Shindy, odezwij się… − mówię błagalnie. Jego oczy, wpatrujące się beznamiętnie
w ścianę, mnie przerażają.
Odpycha mnie, wstaje z łóżka i
chwiejnym krokiem zmierza do drzwi, by spróbować je otworzyć. Kiedy za którymś
szarpnięciem nadal nie ustępują, osuwa się po nich na podłogę. Ukrywa twarz w
dłoniach i cicho szlocha. To jedyny dźwięk, który dane jest mi teraz usłyszeć.
− Powiedz coś, do cholery!
Nie reaguje. Podciąga kolana pod
brodę i owija je ramionami.
− Shindy, błagam…
Wstaję, by podejść do niego i
usiąść obok. Odsuwa się ode mnie. Zaciska palce na swoich włosach.
− Nie rób tak. Nie rób sobie
krzywdy… − Odrywam delikatnie jego dłonie od włosów.
Spogląda na mnie z
niedowierzaniem.
− Tak, wiem… Wiem, że ja cię
skrzywdziłem…
Przenosi wzrok na łóżko.
− Dlaczego nic nie mówisz? Strach
ci nie pozwala?
Żadnej odpowiedzi. Chociażby
kiwnięcia głową. Chociażby spojrzenia.
− Spójrz na mnie! – Siadam przed
nim i ujmuję jego twarz w dłonie. Odwraca wzrok. – Spójrz na mnie! – powtarzam,
uderzając go w twarz.
Drżącą ręką dotyka policzka i
patrzy na mnie ze strachem.
− Powiedz coś… − szepczę, a kiedy
to nie skutkuje, dodaję: − Shindy… zabiorę cię na dwór.