Tytuł: Who Are
You?
Pairing: Kiyozumi
x Shindy
Notka autorska: Naprawdę
bardzo przepraszam, że musicie tyle czekać. :c W następnej notce może jakiś
one-shot? Co Wy na to? ;)
CZĘŚĆ
VII
Budzi się po jakimś czasie.
Zamieram, z ręką nadal wplecioną w jego włosy.
− Co robisz? – odtrąca moją dłoń.
− Spokojnie, nie zrobię ci
krzywdy. Może coś zjesz? – proponuję.
− Nie, dziękuję. Muszę już iść. –
Wstaje z łóżka. Chwytam go za rękę.
− Poczekaj, powinieneś coś zjeść.
− Nic od ciebie nie chcę. Nie
rozumiesz tego? – Stara się wyszarpnąć nadgarstek.
− Shindy, posłuchaj… − Ujmuję
palcami drugi przegub i przypieram go do ściany.
− Nie mam zamiaru cię słuchać. –
Próbuje wyrwać dłonie.
− Shindy, nie bój się mnie. –
Puszczam jego ręce i przytulam go tak, że znajdują się pomiędzy naszymi
ciałami. Składam na jego czole delikatny pocałunek, przez co zauważalnie się
wzdryga. Przesuwam się w stronę łóżka, a następnie kładę na posłaniu, nadal go
do siebie tuląc. Stara się podnieść, ale za mocno go trzymam. Moja dłoń
mimowolnie zsuwa się na jego pośladek i zaciska na nim palce.
− Nie! Przestań!
− Cii… − uspokajam go.
Obracam się i teraz to on znajduje
się pode mną. Całuję go w usta. To już drugi raz. Zdają się być jeszcze słodsze
niż poprzednio. Rękę wsuwam pod materiał jego spódniczki, palcem zahaczam o
gumkę bokserek. Słyszę jego stłumione protesty i czuję jak drobne ciało
szamocze się rozpaczliwie. Zabieram dłoń z jego bielizny i ścieram łzy z jego
policzków. Odrywam się od jego ust, by zaczerpnąć powietrza. Unoszę się
odrobinę na przedramionach i przyglądam jego twarzy. Policzki przybrały
delikatny odcień czerwieni, a w oczach mienią się łzy. Wargi drżą. Jeszcze raz
je całuję, tym razem delikatnie, by trochę się uspokoiły.
Kiedy ponownie zaprzestaję
pocałunku, podnosi się powoli do delikatnego siadu i próbuje wydostać spod
mojego ciała. Łapię go w ostatniej chwili, zanim wyląduje na podłodze.
− Ostrożnie.
− Zostaw mnie… Dlaczego to robisz?
Przecież jestem chłopakiem…
− To mi nie przeszkadza.
− W czym?
W odpowiedzi jeszcze raz całuję
jego usta, unoszę odrobinę materiał sweterka oraz koszuli i wsuwam pod nie
dłonie. O dziwo, brak wypukłości ani trochę mi nie przeszkadza. Podoba mi się,
że jego klatka piersiowa jest płaska.
− Uspokój się – szepczę, czując
jak tors pod moimi palcami gwałtownie unosi się i opada.
− Ja nie chcę… Błagam cię… Nie rób
mi krzywdy…
− Cii… − Przeczesuję jedną ręką
jego włosy. Drugą dłoń przesuwam na jego żebra. – Spokojnie.
Moje palce powoli zbliżają się do
granicy, którą wyznacza spódniczka. Przesuwam po czarnym materiale, pod którym
kryje się jego przyrodzenie. Wsuwam rękę pod spód i opuszkiem zahaczam o gumkę
bielizny. Zsuwam odrobinę bokserki, muskam jego penisa. Ciche westchnięcie,
które wypływa z jego ust, maluje na mojej twarzy triumfalny uśmiech.
− Proszę, przestań…
Ściskam palcami jego męskość,
kiedy słyszę szczęk zamka. Spoglądam na zegarek. Nawet nie zwróciłem uwagi, że
już tak późno, a mama uprzedzała, że pojawi się o dziesiątej.
− Żadnych numerów – ostrzegam. –
Zachowuj się tak, jakbym był twoim przyjacielem. I doprowadź się jakoś do
porządku. – Podnoszę się do siadu.
− Kiyozumi?
− Jestem u siebie.
W pośpiechu poprawia spódniczkę i
włosy. Podaję mu paczkę chusteczek, kiedy mama wchodzi do mojego pokoju.
− O, nie mówiłeś, że odwiedzi cię
koleżanka.
− Nagły wypadek. Potrzebowała
wsparcia – tłumaczę jakoś jego łzy, obejmując go ramieniem.
− Dobry wieczór. – Shindy wstaje i
kłania się. – Ja już właściwie muszę iść do domu, trochę się zasiedziałam.
Proszę mi wybaczyć.
− Ale możesz zostać dłużej.
Kiyozumi cię potem odprowadzi.
− Moi rodzice będą się martwić.
Miło było panią poznać. – Jeszcze raz się kłania i idzie do drzwi. Wstaję i
podążam za nim.
− Odprowadzę cię.
− Nie trzeba. – Chwyta klamkę.
− Jest ciemno.
Wzdycha.
− No dobrze.
Kiedy wychodzimy z mieszkania,
chwytam go mocno za rękę i ciągnę do windy. Gdy zjeżdżamy na parter, przypieram
go do ściany i mówię:
− Ani słowa nikomu o tym, co tu
się wydarzyło. Rozumiemy się?
Kiwa głową.
− Jutro przychodzisz grzecznie do
szkoły i na każdej przerwie czekasz na mnie przy swojej szafce. Tak?
− Tak…
− O której jutro kończysz?
− O piętnastej.
− Świetnie. Jak skończysz, również
czekasz na mnie przy swojej szafce.
− Czego ty chcesz?
− Rozumiesz?! – Potrząsam nim.
− Tak, rozumiem.
Winda staje.
− Teraz grzecznie pozwolisz, żebym
odprowadził cię do domu.
Znów chwytam go mocno za
nadgarstek i szarpnięciem zmuszam, by poszedł ze mną.
Mieszka daleko ode mnie. Idziemy
przez park, aleją pod kopułą kwiatów wiśni. Przez splecione gałęzie obsypane
kwieciem, przebija się światło księżyca. Spoglądam na twarz Shindy’ego. Teraz
jest idealnie biała. I gładka. Przesuwam palcem po jego policzku.
− Proszę, przestań. – Zaciska powieki.
Zatrzymuję się. Shindy chce iść
dalej, ale przyciągam go do siebie. Ujmuję palcami jego podbródek, unoszę twarz
do góry, zaglądam w oczy. Odbijają się w nich czarne gałęzie. Jeszcze raz łączę
nasze wargi. Księżyc oświetla nasze sylwetki.
Kurcze... Czemu ty tak genialnie piszesz *.*???
OdpowiedzUsuńChcę JESZCZE obojętnie co :D a ta część jak narazie najlepsza...
Świetne :)
OdpowiedzUsuńKiyozumi nie wyżyty, tylko by obmacywał XD.
OdpowiedzUsuńShindyego uratował powrót mamy Kiyozumiego, bo do do grzecznych rzeczy by nie doprowadziło z tego, co on robił. A jaki się władczy zrobił. Shindy musi się bać skoro na to pozwala.
Mam nadzieję ze Shindy sie przełamie bo chce żeby byli razem <3 ale teraz chce Aki x Shindy :D pisz więcej i wstawiaj :3
OdpowiedzUsuń