Tytuł: Shopping
Pairing: Mana x
Seth
Notka autorska: Żeby
nie było, że piszę same smutne one-shoty i robię z Many tylko psychopatę. Dziękuję
za wszystkie komentarze. Przyznam, że mi również ten one-shot się nie podobał.
Dziś dla odmiany coś pozytywnego. :3 Inspiracją było to zdjęcie:
Mój stary, bardzo stary rysunek. Pamiętam, że byłam z niego nawet zadowolona (napracowałam się przy rysowaniu tych wszystkich produktów spożywczych na półkach), a teraz mi się zupełnie nie podoba xD No nic, teraz rysuję zupełnie inaczej:
− Seth, wstawaj, idziemy na
zakupy. – Podchodzę do leżącego na kanapie chłopaka i pochylam się nad nim.
− W tym chcesz iść na zakupy?
Serio? – upewnia się wskazując moją koszulę z białej koronki oraz gorset, spod
którego wypływają warstwy białego tiulu.
− Tak, a co? Masz jakiś problem? –
pytam.
− Nie, tylko to trochę osobliwy
ubiór jak na zakupy – stwierdza.
− Nie martw się, dla ciebie też
coś przygotowałem.
− Już się boję, co… − mruczy pod
nosem.
− Co powiedziałeś?!
− Nic, nic.
Chwytam go za rękę i ciągnę w
kierunku sypialni. Na łóżku leży kreacja skompletowana z myślą o nim. Czarna,
cienka koszula z bliżej nieokreślonymi wzorami, biała sukienka, przypominająca
odrobinę lekarski fartuch oraz czarne, wysokie platformy.
− Mam w tym iść do sklepu? Mana,
to jest dobre na scenę, ale nie do spożywczego…
− Siedź cicho i ubieraj się –
rozkazuję, wpychając mu do rąk ubrania.
Stoi na środku pokoju i, trzymając
w ramionach przygotowany przeze mnie strój, przygląda mi się.
− Nie odwrócisz się?
− Co? Seth, nie żartuj sobie.
Widziałem cię nago częściej niż samego siebie.
− Mimo to odczuwam pewien
dyskomfort, kiedy pomyślę, że mam się przy tobie rozebrać.
− Ludzie trzymajcie mnie. –
Wznoszę oczy do nieba, ale posłusznie odwracam do niego plecami.
− Dziękuję – słyszę jego głos, a
po chwili szelest materiału. − Ja nie wiem, jak to ubrać… − odzywa się po
dwudziestu minutach.
Obracam się w jego stronę i
otwieram szeroko oczy na ten widok: Seth leży nagi na podłodze, próbując
założyć sukienkę na odwrót, czyli dołem do góry.
− Ty sieroto, nawet ubrać się nie
umiesz… − Podchodzę do niego i ściągam z niego ubranie. Zarumieniony Seth
zakrywa miejsca intymne rękoma, co komentuję wywróceniem oczu. – Tu jest góra,
a tu dół, tak zakładamy – instruuję i podaję mu sukienkę, tak jak ma ją
założyć.
− Dziękuję, Mana, ty to jednak
jesteś wielki.
Ponieważ umiem się ubrać? Seth nie
jest zbyt wymagający…
Wstaje i zakłada odzież, tym razem
poprawnie. Na koniec wsuwa nogi w masywne platformy i już jesteśmy gotowi do
wyjścia.
Opuszczamy mieszkanie. W między
czasie zmieniam się w publicznego Manę-sama: ponurego i nieodzywającego się
arystokratę. Do supermarketu dochodzimy po jakiś trzydziestu minutach.
Wchodzimy do zatłoczonej hali, gdzie wykonuję obrót i kłaniam się
ochroniarzowi. Mężczyzna spogląda na mnie jak na debila, ale nie komentuje
mojego zachowania. W tym samym czasie Seth idzie wybrać wózek. Wraca z…
miniaturową wersją wózka przeznaczoną dla dzieci…
− Seth, to koszyk dla
przedszkolaka – mówię cicho, aby nikt nie usłyszał mojego głosu, a moja twarz
nie wyraża żadnych emocji.
− Jest idealny! – zachwala
przedmiot mój kochanek.
Wzdycham, ale nic już nie dodaję.
Idziemy w kierunku lodówek. Do naszego „idealnego” wózka wrzucam dwa opakowania
śledzia oraz puszkę sardynek. Następne jest pieczywo. Kiedy kupuję chleb,
zawsze staję przed trudnym wyborem: pszenny czy pumpernikiel. Nigdy nie jestem
do końca pewny czy wybrałem dobrze, przez co spędzam bezsenne noce rozmyślając:
„A może jednak powinienem wziąć drugi?”. Gdy w końcu decyduję się wybrać
pszenny pozostaje dylemat: wziąć pierwszy z brzegu, ze środka, czy może
ostatni, a może przedostatni?
− Mana, czy możesz wreszcie wziąć
ten chleb? Stoimy tu od kwadransa…
− Siedź cicho, Seth. Wybranie
odpowiedniego chleba to podstawa. Potem będziemy to jeść.
Zniecierpliwiony Seth bierze
pierwszy lepszy bochenek i, ciągnąc mnie ze sobą, przechodzi do następnego
działu.
− Ale… Ale… − protestuję, jednak
ignoruje mnie i ciągnie dalej.
Nabiał. Tym razem rozpoczynam
poszukiwania idealnego sera.
− Weźmy śmierdziela! – wykrzykuje
Seth, podtykając mi pod nos jeden z najobrzydliwszych pleśniowych serów w
sklepie. Woń czuję doskonale mimo opakowania.
− Zabieraj mi to! – warczę,
odtrącając jego rękę. – Nie będę jadł paskudztwa. Za darmo możesz sobie
wygrzebać coś takiego ze śmietnika. Zapach i smak identyczny.
− Jeju, Mana, ale ty jesteś
nieczuły na smakowe i zapachowe doznania.
− Właśnie jestem na nie bardzo
czuły. Spróbowałem raz i to mi wystarczy.
− Weźmy śmierdziela – upiera się
Seth.
− Nie będę płacił za kawałek
smrodu. W domu wystarczą mi twoje skarpety.
− Moje skarpety nie śmierdzą! –
burzy się chłopak.
− Ach, ta błoga nieświadomość –
wzdycham.
− Śmierdziel-san idzie za nami –
postanawia, wkładając ser do koszyka.
− Zabieraj mi w tej chwili ten
smród!
− Nie.
− Rób, co mówię.
− Popatrz tylko na niego. –
Wyjmuje produkt i przybliża go do mnie. – On aż się prosi, żeby go wziąć.
Zabierz mnie ze sobą, zabierz mnie… − zaczyna dubbingować ser.
Niech mi ktoś przypomni, dlaczego
ja z nim jestem? A no tak, z litości…
Pozostaję jednak niewzruszony na
jego starania, wyrywam mu nabiał i odkładam na półkę.
− Śmierdziel-san zostaje tutaj.
Chodź, Seth – rzucam i oddalam się w kierunku jogurtów.
Truskawkowy? Jagodowy? A może
brzoskwiniowy? Decyduję się na wszystkie. Fakt, że potem będę mieć w domu
dylemat, który zjeść pierwszy, ale tym będę sobie zawracać głowę później. Seth
dołącza do mnie, pchając koszyk, do którego wkładam trzy rodzaje jogurtów.
Udajemy się do produktów
drogeryjnych. Poszukuję kostki toaletowej, która zwalcza sto procent bakterii.
Wszystkie zwalczają tylko dziewięćdziesiąt dziewięć…
− Mana, możemy iść dalej?
Grzebiesz w tych kostkach do kibla, a przecież wszystkie są takie same.
− Chcę, żeby nasze tyłki były w
stu procentach chronione przed bakteriami. Czy to aż tak trudno zrozumieć? –
Spoglądam na niego.
− Mana, wszystkie te kostki
zwalczają dziewięćdziesiąt dziewięć procent bakterii. Nie stworzono jeszcze
takiej, która usunie wszystkie.
Mrucząc coś pod nosem, wrzucam do
koszyka kilka opakowań.
− Jeszcze odświeżacz powietrza się
skończył.
− I papier do dupy – dodaje Seth.
– Ale jeśli zamierzasz znowu kwitnąć nad tym godzinę…
Kiedy zastanawiam się, czy lepiej
wziąć rumiankowy w kwiatki, czy delikatny jak jedwab w pieski, Seth dostaje
niemalże ataku furii. Ze stoickim spokojem przyglądam się zapakowanym rolkom.
− Mana, to służy do wycierania
tyłka. Nieistotne czy będzie rumiankowy, czy w pieski, kotki, czy w motylki.
Weź byle jaki.
− Jak ty nic nie rozumiesz. –
Kręcę głową, biorąc do ręki papier z pieskami, które wyglądają uroczo.
Pozostaje mi jeszcze kupić szampon
do włosów.
− O nie – jęczy Seth, zauważając
dokąd zmierzam.
Zdziwiony patrzy na mnie, kiedy od
razu biorę do ręki buteleczkę i wkładam ją do wózka.
− Niesamowite! – wykrzykuje, jakby
dokonał właśnie niezwykłego odkrycia, które ma odmienić los ludzkości. Mrugam
kilkakrotnie. – Wybranie szamponu zajęło ci sekundę! Jak to zrobiłeś?
− Od lat mam sprawdzony szampon,
który kupuję – wyjaśniam i ruszam w kierunku kasy.
Stajemy w kolejce. Długiej
kolejce. Cholera, ona zdaje się nie mieć końca! Jakiś dzieciak, który stoi wraz
z matką przed nami, nieustannie sepleni: „Kup lisaka, kup lisaka!”. Za nami
stoi jakiś chrząkający i kaszlący dziadek, który co jakiś czas wyciąga z
kieszeni chusteczkę, by wydmuchać w nią nos, robiąc przy tym niesamowity hałas.
Przed dzieciakiem i matką jest nastolatka, która non stop strzela balonami z
gumy do żucia. Jednym słowem: zajebiście…
Stoję jednak niewzruszony. W końcu
jestem powściągliwą, elegancką lolitą. Nie wypada mi okazać jak bardzo mnie to
wszystko wkurza. Kolejka maleje. Kiedy sprzedawczyni kończy obsługiwać matkę z
dzieckiem, kasa ulega awarii i musimy się przenieść do innego stanowiska… Zaraz
mnie szlag jasny trafi!
Następna kolejka jest jeszcze
dłuższa od poprzedniej. Jesteśmy na samym końcu. Przed nas wpakował się
parskający dziadek.
− Yhy, yhy! YHY! YHY!
Zamykam oczy, mając nadzieję, że
to tylko koszmar, z którego się obudzę, gdy tylko je otworzę. Niestety, to
rzeczywistość.
Nie wiem, ile czasu mija, ale
wreszcie przychodzi kolej na nas. Staję naprzeciw sprzedawczyni i wyciągam z
torebki portfel, w tym czasie Seth wykłada wszystkie produkty na taśmę.
Płacę podaną sumę, lekko się
kłaniam i odchodzę, biorąc do ręki siatkę. Dziś jest moja kolej na noszenie
zakupów. Nie mogąc się powstrzymać, znów kłaniam się ochroniarzowi, którego
mina wskazuje na to, iż ma mnie za osobę, która postradała zmysły. Ale nie
zwracam na to uwagi, zwłaszcza, że Seth splata nasze palce i wychodzimy razem,
trzymając się za ręce.
Kiedy w domu rozpakowuję
reklamówkę, w ręce wpada mi znienawidzony przeze mnie ser pleśniowy, nazwany
prze Setha śmierdzielem. A to menda! Musiał go ukryć pod pieczywem!
− Seth! – wydzieram się na całe
gardło. – Jakim prawem kupiłeś tego śmierdziela, bez mojej zgody?! – Z mordem w
oczach ruszam do pokoju, w którym przesiaduje mój chłopak.
Umarłem ze śmiechu^^! Naprawdę, to było cudowne. Pisząc to, mam na twarzy zaciesz.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak to naprawdę wyglądało, ale na tym filmiku gdzie robią zakupy, wygląda to niesamowicie. Kocham tą białą sukienkę Many-sama. Jest śliczna^^. A one-shot cudny^^.
Pozdrawiam, i życzę dużo momentów inspiracji=^.^=
Rena X
Chyba nie mam humoru na takie twory, bo mnie nie rozbawiło O.o, przeczytam jeszcze raz, kiedy indziej c:
OdpowiedzUsuńZajebiscie! *.*
OdpowiedzUsuń