Tytuł: Welcome to
our MADNESS
Zespół: Anli
Pollicino, Dunch (Jealkb)
Notka autorska: Ostatnia
część przygód Japończyków w psychiatryku i zabieram się za kolejne.
Wiem, wiem, miał być nagłówek z Uru, ale… menda nie chciała mi się ładnie ustawić, by współgrać z resztą szablonu. A miałam taki fajny pomysł...
Wiem, wiem, miał być nagłówek z Uru, ale… menda nie chciała mi się ładnie ustawić, by współgrać z resztą szablonu. A miałam taki fajny pomysł...
CZĘŚĆ
III
Shinda w końcu mógł wrócić do
normalnej sali, ale z przykrością stwierdził, że Takuma w tym czasie został
umieszczony ponownie w izolatce, aby Shindzie nie przyszło do głowy, by go
sprowokować.
Nastał jednak dzień, w którym
Dunch wyszedł na chwilę ze szpitala i zostawił otwarte drzwi (trzydzieści lat –
to już ten wiek, kiedy zapomina się o takich rzeczach). Na początku wszyscy
siedzieli grzecznie w swoich salach (Takuma w izolatce), aż Shindzie zachciało
się siku. Poszedł więc do łazienki i po drodze dostrzegł uchylone drzwi. Z
radości klasnął w dłonie.
− To na razie, chłopaki, więcej
się nie zobaczymy. Idę położyć się na jakieś tory. – Przytulił Yoichiego, Kiyo
i Masę. – Good bye, Takuma! – Zapukał do drzwi izolatki chłopaka.
− Ukatrupię cię, gnoju! – warknął po
arabsku Takuma.
Nikt nie rozumiał zachowania
Shindy, ale wszyscy machnęli na to ręką i nawet nie patrzyli, gdzie wychodzi.
Po dość długim czasie od wyjścia
Shindy, wrócił Dunch. Przeraził się, kiedy zobaczył, że drzwi są uchylone.
Wbiegł szybko do środka, zajrzał do pomieszczenia, w którym zastał Takumę, a
następnie na salę, w której siedzieli pozostali. Odetchnął z ulgą, ale zaraz
zaczął się niepokoić.
− Gdzie Shinda? – Modlił się, żeby
był w toalecie.
− Poszedł położyć się na tory –
odparł zgodnie z prawdą Yoichi, nie odrywając wzroku od kart, w które grali.
− Co? O nie! – Dunch popędził do
drzwi, żeby go odszukać. Wiedział, że odnalezienie go graniczy z cudem, ale nie
mógł tego tak zostawić.
W głównych drzwiach pojawił się…
Shinda! Trzymał coś pod pachą i uśmiechał się od ucha do ucha.
− Shinda! Gdzie ty byłeś?!
− Początkowo chciałem się zabić,
ale potem zmieniłem zdanie i poszedłem kupić chipsy. – Chłopak wyciągnął przed
siebie pokaźną paczkę niezdrowego przysmaku.
Dunch na moment się załamał, ale
po chwili powiedział:
− Chipsy?
− Tak, ma pan ochotę? – Shinda
otworzył paczkę i poczęstował doktora, a następnie wrócił na salę, by podzielić
się z resztą.
− Fuj! Jak wy możecie to jeść? –
Skrzywił się Kiyozumi. – Paskudztwo pełne kalorii.
− Nie pierdol, wpierdalaj –
mruknął Shinda, pakując do ust garść chipsów.
Kiyozumi nic nie przełknął. Cały
czas ćwiczył w swoim markowym dresie.
− Raz, dwa, trzy, cztery – jestem
szybszy niż rowery! Pięć, sześć, siedem, osiem – strasznie ze mnie spasłe
prosię! Dziewięć, dziesięć, jedenaście – kilogramów chcę trzynaście! Dwana,
trzyna, czterna, pietna – lepiej chudym iść do piekła! Szesna, siedemna,
osiemna, dziewietna – niż do nieba spasłym z lekka! I dwadzieścia – moja waga,
ja cię tak przepraszam, Ana!
− Koleś, skończ – warknął Shinda.
− Jesteś przystojny, Fred… Nie, to
ty jesteś przystojny, Fred. Nie, Fred, to ty jesteś przystojny! – Masatoshi
ewidentnie kłócił się ze swoim wyimaginowanym przyjacielem.
− Ja też zacznę rymować! –
postanowił Yoichi. Stanął na środku pokoju, założył ręce do tyłu, wyprostował
się jak struna i zaczął: − Co ja tutaj robię? Shinda chce być w grobie. Shinda
oznacza trupa. Dobra jest tutaj zupa.
− Zupa jest niedobra. Chyba ze
zdechłego bobra – stwierdził Kiyozumi.
− Życie jest do dupy, mimo dobrej
zupy. I sensu nie ma, oprócz pierdolenia. Tak naprawdę tylko seks, nadaje życiu
sens – powiedział Shinda.
− Tak tylko mówisz, a w słowach
się gubisz. Pewnie z ciebie prawiczek, co różowy ma ręczniczek – powiedział złośliwie
anorektyk.
− Jak ci zaraz przyjebię, będziesz
srał pod siebie. Nikt ci nie pomoże, niewyparzony jęzorze!
− Pewnie śpisz z misiakiem, choć
jesteś chłopakiem. Pod różowym kocykiem i małym namiocikiem. Płachty namiociku
są usiane gwiazdkami po to, żeby Shinda nie płakał nocami.
− Załatwimy to po męsku. Już ja
tego dopilnuję. Skopię cię tak, że tyłka nie poczujesz.
− Po męsku, czyli tak, że ty
zawołasz mamę, a ona mnie skrzyczy, żem jest niewychowany?
− Po męsku, czyli na przykład
pojedynek na gołe klaty. Twoja jest zapadnięta, a za wygraną zażądam zapłaty.
− Pozwólcie, że się wtrącę. Nie
załatwia się spraw przemocą. Po łące skaczą zające, a księżyc świeci nocą –
przerwał Yoichi.
− A co to ma do tego? Księżyc mnie
nie rusza. To nie ma nic wspólnego. A Shindę załatwi pożyczona od Takumy kusza
– mruknął Kiyozumi na jednym wydechu.
− Pojebały ci się sylaby, ty
nieudaczniku. Yoichi mówił to dla zabawy, a ty leć nasrać w nocniku.
− My z Fredem tu rozmawiam, a wy
nam przeszkadzacie. Jak nie przestaniecie, rzucę w was brudne gacie! – odezwał
się Masatoshi.
Wszyscy natychmiast zamilkli.
Po kilku tygodniach, kiedy terapia
nie przynosiła rezultatów, doktor Dunch stwierdził… że zaczyna wariować. Całymi
dniami potrafił rozmawiać z niewidzialnym Fredem, w jednej chwili śmiał się i
cieszył życiem, a w następnej płakał i chciał się zabić. Przestał jeść,
ponieważ mimo swojej niedowagi stwierdził, że jest gruby. Czasami miał ochotę
pozabijać swoich pacjentów. Raz wyskoczył na nich z nożem kuchennym, którym
przygotowywał im kanapki. Po tym incydencie przyjaciele zapięli go w kaftan.
− Niech się pan nie martwi,
doktorze Dunch. My wszystkim się zajmiemy – uspokoił go Shinda.
Dunch nie mógł odpowiedzieć,
ponieważ Kiyozumi wpychał w niego kolejne porcje jedzenia. Nie zdążył nawet
dobrze przełknąć.
− Proszę jeść. Musi pan przytyć,
musi pan pokochać stan, kiedy jest pan najedzony – powtarzał przy tym Kiyozumi.
− Fred wcale nie istnieje – dodał
Masatoshi. – Nie ma go tu.
− Życie jest piękne. Trzeba tylko
nauczyć się czerpać energię z pozytywnych zdarzeń – powiedział Shinda.
− Jest piękne, ale trzeba
podchodzić do niego realistycznie, ponieważ potrafi kopnąć w dupę – zauważył
Yoichi.
− Trzeba kochać ludzi. Mają prawo
do życia, tak jak my – pouczył tym razem po japońsku Takuma.
− Proszę się niczym nie
przejmować. Już zawsze zostaniemy razem, w tym szpitalu, do końca naszego
pięknego życia – podsumował Shinda, a po policzkach Duncha spłynęły obfite łzy,
ponieważ wizja spędzenia reszty życia w kaftanie, w tym szpitalu, w
towarzystwie tych ludzi, przerażała go bardziej niż broń, którą Takuma niegdyś
straszył na korytarzach.
MUHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA leże i nie wstaje XD
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Liebster Awards na:http://thegazettelove-imagine1.blogspot.com/ : )
OdpowiedzUsuńDunch tak leczył pacjentów, że sam zwariował XD. Przynajmniej ich wyleczył, jakoś, jak to widać w dialogu na końcówce XD. To trochę śmieszne, że najpierw pacjenci nie chcieli być w tym szpitalu, a po czasie im się tam spodobało, ale za to nie lekarzowi. Podobała mi się ich ta rymowana kłótnia XD. Niezłe teksty leciały XD.
OdpowiedzUsuńHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA, co za genialne zakończenie! :D
OdpowiedzUsuńNajlepszy powrót z czipsami i ich rymowanki XD.
Leżę i nie wstaję, więcej takich!
Bosz kocham to xD
OdpowiedzUsuńNiesamowite :"3