8 sierpnia 2013

65. Welcome to our MADNESS cz. III (Anli Pollicino, Dunch from Jealkb)



Tytuł: Welcome to our MADNESS
Zespół: Anli Pollicino, Dunch (Jealkb)
Notka autorska: Ostatnia część przygód Japończyków w psychiatryku i zabieram się za kolejne.
Wiem, wiem, miał być nagłówek z Uru, ale… menda nie chciała mi się ładnie ustawić, by współgrać z resztą szablonu. A miałam taki fajny pomysł...

CZĘŚĆ III
Shinda w końcu mógł wrócić do normalnej sali, ale z przykrością stwierdził, że Takuma w tym czasie został umieszczony ponownie w izolatce, aby Shindzie nie przyszło do głowy, by go sprowokować.
Nastał jednak dzień, w którym Dunch wyszedł na chwilę ze szpitala i zostawił otwarte drzwi (trzydzieści lat – to już ten wiek, kiedy zapomina się o takich rzeczach). Na początku wszyscy siedzieli grzecznie w swoich salach (Takuma w izolatce), aż Shindzie zachciało się siku. Poszedł więc do łazienki i po drodze dostrzegł uchylone drzwi. Z radości klasnął w dłonie.
− To na razie, chłopaki, więcej się nie zobaczymy. Idę położyć się na jakieś tory. – Przytulił Yoichiego, Kiyo i Masę. – Good bye, Takuma! – Zapukał do drzwi izolatki chłopaka.
− Ukatrupię cię, gnoju! – warknął po arabsku Takuma.
Nikt nie rozumiał zachowania Shindy, ale wszyscy machnęli na to ręką i nawet nie patrzyli, gdzie wychodzi.
Po dość długim czasie od wyjścia Shindy, wrócił Dunch. Przeraził się, kiedy zobaczył, że drzwi są uchylone. Wbiegł szybko do środka, zajrzał do pomieszczenia, w którym zastał Takumę, a następnie na salę, w której siedzieli pozostali. Odetchnął z ulgą, ale zaraz zaczął się niepokoić.
− Gdzie Shinda? – Modlił się, żeby był w toalecie.
− Poszedł położyć się na tory – odparł zgodnie z prawdą Yoichi, nie odrywając wzroku od kart, w które grali.
− Co? O nie! – Dunch popędził do drzwi, żeby go odszukać. Wiedział, że odnalezienie go graniczy z cudem, ale nie mógł tego tak zostawić.
W głównych drzwiach pojawił się… Shinda! Trzymał coś pod pachą i uśmiechał się od ucha do ucha.
− Shinda! Gdzie ty byłeś?!
− Początkowo chciałem się zabić, ale potem zmieniłem zdanie i poszedłem kupić chipsy. – Chłopak wyciągnął przed siebie pokaźną paczkę niezdrowego przysmaku.
Dunch na moment się załamał, ale po chwili powiedział:
− Chipsy?
− Tak, ma pan ochotę? – Shinda otworzył paczkę i poczęstował doktora, a następnie wrócił na salę, by podzielić się z resztą.
− Fuj! Jak wy możecie to jeść? – Skrzywił się Kiyozumi. – Paskudztwo pełne kalorii.
− Nie pierdol, wpierdalaj – mruknął Shinda, pakując do ust garść chipsów.
Kiyozumi nic nie przełknął. Cały czas ćwiczył w swoim markowym dresie.
− Raz, dwa, trzy, cztery – jestem szybszy niż rowery! Pięć, sześć, siedem, osiem – strasznie ze mnie spasłe prosię! Dziewięć, dziesięć, jedenaście – kilogramów chcę trzynaście! Dwana, trzyna, czterna, pietna – lepiej chudym iść do piekła! Szesna, siedemna, osiemna, dziewietna – niż do nieba spasłym z lekka! I dwadzieścia – moja waga, ja cię tak przepraszam, Ana!
− Koleś, skończ – warknął Shinda.
− Jesteś przystojny, Fred… Nie, to ty jesteś przystojny, Fred. Nie, Fred, to ty jesteś przystojny! – Masatoshi ewidentnie kłócił się ze swoim wyimaginowanym przyjacielem.
− Ja też zacznę rymować! – postanowił Yoichi. Stanął na środku pokoju, założył ręce do tyłu, wyprostował się jak struna i zaczął: − Co ja tutaj robię? Shinda chce być w grobie. Shinda oznacza trupa. Dobra jest tutaj zupa.
− Zupa jest niedobra. Chyba ze zdechłego bobra – stwierdził Kiyozumi.
− Życie jest do dupy, mimo dobrej zupy. I sensu nie ma, oprócz pierdolenia. Tak naprawdę tylko seks, nadaje życiu sens – powiedział Shinda.
− Tak tylko mówisz, a w słowach się gubisz. Pewnie z ciebie prawiczek, co różowy ma ręczniczek – powiedział złośliwie anorektyk.
− Jak ci zaraz przyjebię, będziesz srał pod siebie. Nikt ci nie pomoże, niewyparzony jęzorze!
− Pewnie śpisz z misiakiem, choć jesteś chłopakiem. Pod różowym kocykiem i małym namiocikiem. Płachty namiociku są usiane gwiazdkami po to, żeby Shinda nie płakał nocami.
− Załatwimy to po męsku. Już ja tego dopilnuję. Skopię cię tak, że tyłka nie poczujesz.
− Po męsku, czyli tak, że ty zawołasz mamę, a ona mnie skrzyczy, żem jest niewychowany?
− Po męsku, czyli na przykład pojedynek na gołe klaty. Twoja jest zapadnięta, a za wygraną zażądam zapłaty.
− Pozwólcie, że się wtrącę. Nie załatwia się spraw przemocą. Po łące skaczą zające, a księżyc świeci nocą – przerwał Yoichi.
− A co to ma do tego? Księżyc mnie nie rusza. To nie ma nic wspólnego. A Shindę załatwi pożyczona od Takumy kusza – mruknął Kiyozumi na jednym wydechu.
− Pojebały ci się sylaby, ty nieudaczniku. Yoichi mówił to dla zabawy, a ty leć nasrać w nocniku.
− My z Fredem tu rozmawiam, a wy nam przeszkadzacie. Jak nie przestaniecie, rzucę w was brudne gacie! – odezwał się Masatoshi.
Wszyscy natychmiast zamilkli.
Po kilku tygodniach, kiedy terapia nie przynosiła rezultatów, doktor Dunch stwierdził… że zaczyna wariować. Całymi dniami potrafił rozmawiać z niewidzialnym Fredem, w jednej chwili śmiał się i cieszył życiem, a w następnej płakał i chciał się zabić. Przestał jeść, ponieważ mimo swojej niedowagi stwierdził, że jest gruby. Czasami miał ochotę pozabijać swoich pacjentów. Raz wyskoczył na nich z nożem kuchennym, którym przygotowywał im kanapki. Po tym incydencie przyjaciele zapięli go w kaftan.
− Niech się pan nie martwi, doktorze Dunch. My wszystkim się zajmiemy – uspokoił go Shinda.
Dunch nie mógł odpowiedzieć, ponieważ Kiyozumi wpychał w niego kolejne porcje jedzenia. Nie zdążył nawet dobrze przełknąć.
− Proszę jeść. Musi pan przytyć, musi pan pokochać stan, kiedy jest pan najedzony – powtarzał przy tym Kiyozumi.
− Fred wcale nie istnieje – dodał Masatoshi. – Nie ma go tu.
− Życie jest piękne. Trzeba tylko nauczyć się czerpać energię z pozytywnych zdarzeń – powiedział Shinda.
− Jest piękne, ale trzeba podchodzić do niego realistycznie, ponieważ potrafi kopnąć w dupę – zauważył Yoichi.
− Trzeba kochać ludzi. Mają prawo do życia, tak jak my – pouczył tym razem po japońsku Takuma.
− Proszę się niczym nie przejmować. Już zawsze zostaniemy razem, w tym szpitalu, do końca naszego pięknego życia – podsumował Shinda, a po policzkach Duncha spłynęły obfite łzy, ponieważ wizja spędzenia reszty życia w kaftanie, w tym szpitalu, w towarzystwie tych ludzi, przerażała go bardziej niż broń, którą Takuma niegdyś straszył na korytarzach.

5 komentarzy:

  1. MUHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA leże i nie wstaje XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam cię do Liebster Awards na:http://thegazettelove-imagine1.blogspot.com/ : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Dunch tak leczył pacjentów, że sam zwariował XD. Przynajmniej ich wyleczył, jakoś, jak to widać w dialogu na końcówce XD. To trochę śmieszne, że najpierw pacjenci nie chcieli być w tym szpitalu, a po czasie im się tam spodobało, ale za to nie lekarzowi. Podobała mi się ich ta rymowana kłótnia XD. Niezłe teksty leciały XD.

    OdpowiedzUsuń
  4. HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA, co za genialne zakończenie! :D

    Najlepszy powrót z czipsami i ich rymowanki XD.

    Leżę i nie wstaję, więcej takich!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bosz kocham to xD
    Niesamowite :"3

    OdpowiedzUsuń