Tytuł: Anorexia
Pairing: Masatoshi x Shindy
Notka autorska: Pewna
osoba marudziła mi na GG, żebym dodała kolejną część Anorexii. xD Proszę, o to i ona. Jest dziwna, ale nawet przyjemnie
opisuje mi się szaleństwa Hideto. :3
CZĘŚĆ
V
− Hideto, puść mnie – jęknąłem,
starając się wyrwać.
− To twój kochanek? – Odwrócił
mnie, by spojrzeć mi w oczy. – Odpowiedz!
− To mój chłopak!
Westchnął, przymknąwszy powieki.
− Wybaczę ci to. Wiem, że jesteś
chory.
− Daj mi spokój!
− Taichi…
− Nie jestem Taichi! Zrozum to
wreszcie! – Szarpnąłem się mocniej, odtrącając jego ręce. Ponownie chciał mnie
chwycić, jednak udało mi się uciec.
Przy wyjściu stał Masatoshi.
Rozmawiał z Harukim. Kiedy podszedłem do nich, szatyn przeniósł wzrok na mnie,
a brunet odszedł do swojej sali.
− Masatoshi, ja ci wyjaśnię…
− A co tu chcesz wyjaśniać?
− Ja nie chciałem, on mnie zmusił.
– Moje oczy okryła warstwa łez.
− Zmusił cię? – prychnął, oparłszy
się o ścianę. – Jakoś wcale nie starałeś się wyrwać.
− Ty nic nie rozumiesz… Ja
naprawdę nie chciałem… Kochanie… − Przysunąłem się do niego.
− Nie podchodź.
Zabolało mnie to.
− Ale Masatoshi…
− Wracaj sobie do niego! –
krzyknął. − Wracaj i dalej tkwij w tym wariactwie!
− Ale ja chcę się wyleczyć. Tylko
mi pomóż – szepnąłem błagalnie.
− On ci pomoże. – Zacisnął dłonie
w pięści. – On ci pomoże o wiele lepiej niż ja…
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Przez chwilę patrzyłem się w nie oniemiały. Moje kolana ugięły się pode mną.
Odszedł… Upadłem na podłogę, wpatrując się w swoje ręce, naznaczone okropnymi
bliznami. Ślady rozmazywały się przed moimi oczami. Usłyszałem krzyk, moje
rozpaczliwe wycie. Przybiegł jakiś pielęgniarz. Przybiegł Hideto. Mężczyzna w
białym fartuchu powtarzał, żebym się uspokoił, ale ja nie potrafiłem, nie w tym
momencie. Pomógł mi wstać i zaprowadził mnie na salę. Potykałem się o swoje
nogi. Gdyby nie jego silne ramię, nie raz bym się przewrócił. Kiedy znalazłem
się w pokoju, wpadłem w jeszcze większą panikę. Krzyczałem imię ukochanego,
bijąc pięściami w ściany i łóżko.
− Taichi, uspokój się. –
Usłyszałem znienawidzony głos Hideto. – Dadzą ci więcej leków i będzie tylko
gorzej.
− Wyjdź stąd! To wszystko twoja
wina!
− Nie, kochanie. – Ukucnął przy
mnie. − To był zły człowiek. Krzyczał na ciebie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
− Jesteś pomylony! Zostaw mnie!
Chwycił moje nadgarstki i spojrzał
mi w oczy.
− Jesteś mój. Muszę się tobą
opiekować.
− Proszę cię, wyjdź…
− Nie wyjdę. – Zacisnął mocniej
palce na moich przegubach. – Zostanę z tobą.
Wziął mnie na ręce i położył na
łóżku. Ułożył się tuż obok mnie, uśmiechnął delikatnie i musnął opuszkami mój
policzek.
− Widzisz? On odszedł, ja
zostałem. Który z nas jest lepszy?
Nie miałem siły, by mu się
sprzeciwić. Zamknąłem oczy, żebym nie musiał na niego patrzeć.
− Odpowiedz – warknął, chwytając
boleśnie moje włosy.
− Ty… − szepnąłem, a on,
usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, puścił długie pasma i objął mnie ciasno ramionami.
***
− Zobacz, Taichi, co przyniosłem –
powiedział podekscytowany Hideto. Niechętnie spojrzałem na niego, a konkretniej
na zwoje bandaży, które trzymał w dłoniach.
− Skąd to masz?
− Ukradłem. Pielęgniarki mają tego
pełno. Pamiętasz jak się nimi bawiliśmy? Bardzo ci się to podobało.
− Bawiliśmy? W jaki sposób
bawiliśmy?
− Zaraz ci przypomnę. Uklęknij –
polecił.
− Co?
− Uklęknij – powtórzył
zniecierpliwiony.
Wykonałem jego polecenie. Zaszedł
mnie od tyłu i zasłonił mi oczy bandażem.
− Hideto, co ty robisz? –
szepnąłem, kiedy wykręcił mi ręce.
− Cii… − Związał mi nadgarstki za
plecami.
− Proszę…
− Otwórz usta.
− Dlaczego? – Cała ta sytuacja
coraz bardziej mnie przerażała. Czego on chciał?
− To ważny element w zabawie.
− Nie chcę się w to bawić.
− Otwórz usta.
Zacisnąłem wargi i pokręciłem
przecząco głową. Poczułem nacisk jego palców na nosie. Brak powietrza zmusił
mnie do otwarcia ust, co Hideto natychmiast wykorzystał i wepchnął coś między
moje wargi. Chciałem to wypluć, ale kolejny bandaż przywarł do moich ust,
uniemożliwiając pozbycie się sporych rozmiarów zwoju, który utrudniał mi
mówienie.
− Teraz będziesz już cicho,
prawda? – Zaśmiał się, gładząc palcami moje włosy. Spuściłem głowę i szarpnąłem
dłońmi, jednak nic to nie dało. – Taichi… Mam coś jeszcze… − Poczułem na swojej
skórze coś zimnego. – Wiesz co to jest? – Pokręciłem jedynie głową. – Zaraz się
dowiesz – zapewnił, powalając mnie na podłogę. Podciągnął moją koszulkę i
przesunął przedmiotem po moim ciele, raniąc je. Kreślił wzory na moim torsie,
co jakiś czas zlizując krew. Starałem się nie wykonywać gwałtownych ruchów, ale
otwarte rany, których przybywało, strasznie piekły.
− Jesteś słodki – mruknął,
przygryzając moją skórę. Jęknąłem i poruszyłem się niespokojnie. Wreszcie po
długim czasie tortur, z których on czerpał chorą satysfakcję, powiedział: −
Teraz cię rozwiążę, ale jeśli zaczniesz krzyczeć albo powiesz komukolwiek, co
się wydarzyło, zrobię coś o wiele gorszego.
Zadrżałem na samą myśl, jaki
pomysł mógł się właśnie pojawić w jego głowie.
Rozciął wszystkie bandaże, które
osunęły się na podłogę. Odsunąłem się od niego, przesuwając przerażonym
wzrokiem po ranach. Zerknąłem na Hideto. Z uśmiechem zlizywał krew ze skalpela.
Po chwili wstał i podszedł do mnie. Pochylił się nade mną i szarpnął za
materiał mojej koszulki.
− Jesteś mój.
− Hideto…
− Wyraziłem się jasno?
− Tak…
Jego uśmiech się poszerzył.
Poczułem jak jego wargi, na których czerwieniły się jeszcze krople krwi, łączą
się z moimi.