25 maja 2014

139. Little Complex cz. III (Tatsuro x Ruki)



Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro x Ruki
Notka autorska: Kolejna część Little Complex. Wiem, że powinnam dodać coś specjalnego, bo dzisiaj są przecież DRUGIE URODZINY BLOGA! ^^ Jednak niestety nie miałam kompletnie pomysłu. :c Mam nadzieję, że dotrawcie ze mną do kolejnych urodzin. :3 Wtedy postaram się przygotować jakąś niespodziankę. Zapraszam do czytania. <3

CZĘŚĆ III
Nie mogę przyznać, że jestem zupełnie samotny na tym świecie. Oprócz Teto-chan i Hiroto, mam jeszcze swoją własną grupę, tak zwany Klub Udręczonych Żyraf. Każdy kto do niego należy musi mieć powyżej stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Do klubu należą aż trzy osoby: Dunch (sto osiemdziesiąt centymetrów), Miyavi (sto osiemdziesiąt pięć centymetrów i pomysłodawca nazwy) oraz ja, Tatsuro (sto osiemdziesiąt dwa centymetry). Klub Udręczonych Żyraf ma za zadanie zrzeszać osoby z problemem zbyt wielkiego wzrostu. Na razie swoje zadanie wykonuje z marnym skutkiem. Tak naprawdę koncepcję wymyśliłem ja. Jak zwykle roztropny Dunch stwierdził, że to głupie, ale postanowił mnie wesprzeć, a Miyavi ma, kolokwialnie mówiąc, w dupie fakt, czy jest niski, czy wysoki. Jemu po prostu przyniosło frajdę wymyślanie nazwy i rysowanie projektów ulotek, które mieliśmy później rozdawać (co z tego, że znudziło mu się po narysowaniu dwóch ulotek?).
Nasze spotkania odbywały się co niedzielę. Podczas nich potrafiliśmy mierzyć się co pięć minut, żeby sprawdzić, czy zmaleliśmy. Byłem praktycznie jedyną osobą, która angażowała się w to przedsięwzięcie. Chciałem organizować parady, aby ktoś wreszcie nas zauważył, mimo że przecież byliśmy doskonale widoczni. Jednak moi współtowarzysze nie chcieli się w to pakować. Dunch podchodził do wszystkiego ostrożnie i sceptycznie, a Miyavi wolał rysować jakieś wzory na ścianach piwnicy, w której się widywaliśmy.
Wracając z kolejnego spotkania, które nic nie wniosło do mojego życia, myślałem o tym kurduplu ze szkoły. Nie wiedziałem tylko, dlaczego zaprzątam sobie nim głowę. On był jedynie nic nie znaczącym, małym karłem. Po co marnować czas na myślenie o nim?
Robiło się coraz ciemniej. Moje uszy zatykała donośna muzyka, wydobywająca się z małych słuchawek podłączonych do telefonu. Minąłem jakąś boczną uliczkę, gdzie dostrzegłem dwie postacie. Jedna napierała na tę drugą, która szarpała się i krzyczała tak głośno, że wrzaski docierały do mnie mimo perkusji, która donośnie napierdalała w moje bębenki. Nikogo oprócz mnie oczywiście tu nie było, więc to mnie przypisano rolę super bohatera. Westchnąłem i wyłączyłem piosenkę. Pewnym krokiem podszedłem do chłopaka, który właśnie kopał drobną osobę, kulącą się od zadawanego jej bólu. Stanowczym ruchem odepchnąłem go, a kiedy rzucił się na mnie z pięściami, kopnąłem go z całej siły w brzuch.
− Spierdalaj – warknąłem, kiedy zataczał się, pojękując. Niezdarnie stanął na nogach i opuścił uliczkę.
Przestraszona dziewoja patrzyła na mnie. Miała jasne włosy spięte w dwa kucyki i różową spódniczkę, która teraz odrobinę się podwinęła. Z jej wargi spływała krew, a pod lewym okiem pojawił się siny cień.
− Żyjesz? – zapytałem, pochyliwszy się nad nią.
− Tak, dziękuję – odpowiedziała, drżącym, cichym, cholernie irytującym głosikiem.
− Taa… − Podrapałem się po głowie. – To może…
− Bou! – rozległ się krzyk, który przerwał ciszę.
− Ruki?
Odwróciliśmy głowę w kierunku wrzasku. Zaniemówiłem. W wejściu do uliczki stał kurdupel z mojej szkoły. Podbiegł szybko do mnie. Klęczałem właśnie przy Bou, więc nieco zaskoczyło mnie, kiedy jego pięść mocno zderzyła się z moją żuchwą, a moją głowę odrzuciło na bok. Facet miał siłę w łapach. Zaraz poczułem ból w okolicach krocza. Kurwa, w nogach też!
− Nie, Ruki, przestań! – piszczała Bou, kiedy Ruki kopał mnie i okładał pięściami. – Ruki, on mnie uratował!
− Uratował? – wykrztusił Ruki. Ostatni raz wymierzył mi cios w brzuch i mruknął: − Dobrze, w takim razie możemy iść.
Pociągnął zdezorientowaną Bou i ruszyli na główną ulicę.
− Zaraz – mruknąłem, podnosząc się z asfaltu.
− O czymś zapomniałem? – Ruki spojrzał na mnie z dołu.
− Ej, koleś uratowałem twoją dziewczynę.
− To nie jest moja dziewczyna, idioto! To mój kumpel!
Oniemiały patrzyłem na złotowłosy twór. Kurdupel ze szkoły wydawał mi się najmniejszą osobą na tej planecie, a ten blondyn swoim wzrostem spieprzył moje święte przekonania! No i gdzie w tym człowieku można dostrzec choćby namiastkę męskości?
− Kumpel? – wykrztusiłem.
− Masz jakiś problem? Może i jest niski, ale to nie jest przeszkodą, bym się z nim przyjaźnił!
− Nie o to mi chodziło.
− A o co?!
− O nic – powiedziałem i, ignorując ból, który zadały mi te krótkie kończyny, ruszyłem do domu.
Na szczęście obrażenia były niewidoczne, więc matka nie będzie się czepiać, że znowu wdałem się w bójkę. Jednak człowiek z wrodzoną tendencją do przyciągania pechowych zdarzeń, musiał akurat nie zauważyć stojącego kontenera ze śmieciami. Patrzyłem akurat w niebo, rozmyślając o tym karle Rukim, toteż nie zdążyłem zareagować, kiedy moja stopa zahaczyła o kółko zielonego pojemnika. Zachwiałem się i upadłem na asfalt, ciągnąc za sobą śmietnik, a że był on otwarty, cała jego zawartość wysypała się na mnie. Zaskoczony kot, który wcześniej w spokoju przeszukiwał śmieci, licząc na ciekawe zdobycze, wylądował na mojej głowie, raniąc moją twarz pazurami. Wydostałem się spod sterty odpadków i zrzuciłem z siebie zwierzę.
− Niech cię chuj strzeli, Ruki! – zakląłem głośno, bo to przecież była jego wina. Gdybym o nim nie myślał, nic by się nie stało.
Myślałem, że to koniec atrakcji. Nic bardziej mylnego. Właśnie obok mnie przejechała taksówka, rozbryzgując wodę z kałuży prosto na mnie.
***
− Tatsuro! Znowu szlajałeś się po knajpach, licząc, że wyrwiesz jakąś dziewuchę! – opieprzyła mnie matka. – Ile razy mam ci powtarzać, że nic ci to nie da, a starając się poderwać dziewczyny tych bandziorów, jedynie nabijesz sobie guza!
− Potknąłem się o kontener ze śmieciami – wymamrotałem, kierując się do swojego pokoju.
− Jasne, jasne! Za jakie grzechy mam takiego syna? Nie dość, że nie umie sobie normalnie znaleźć dziewczyny, to jeszcze kłamie.
− Potknąłem się o kontener ze śmieciami – powtórzyłem.
− Upaść tak nisko, żeby jeszcze obrzucić się śmieciami i udawać, że naprawdę potknęło się o ten cholerny kontener!
− Ale ja naprawdę potknąłem się o ten pieprzony kontener!
− Idź spać!
− Najpierw się umyję.
− O nie. Specjalnie się ubrudziłeś, to teraz pójdziesz tak spać.
Mrucząc jakieś przekleństwa, udałem się do swojego pokoju i rzuciłem na łóżko. Byłem zmęczony tym wszystkim, więc szybko usnąłem.
− Wstawaj, frajerze! – Ktoś potrząsnął mnie za ramię.
− Co jest…? – mruknąłem niezbyt przytomnie. Przetarłem oczy, zamrugałem kilkakrotnie powiekami i krzyknąłem, kiedy zawisła nade mną zirytowana twarz Rukiego. Karzeł uderzył mnie w twarz.
− Zamknij się! Wstawaj z wyra! – Chwycił mnie za kostki i zaczął ciągnąć z całej siły.
− Co ty tu w ogóle robisz? – Złapałem za ramę łóżka. Ruki uparcie ciągnął za moje nogi, a ja trzymałem się kurczowo ramy, co rozciągało moje ciało, sprawiając mi ogromny ból. – Pojebało cię, kretynie?!
− Wstawaj z wyra! – krzyczał Ruki. Starałem się wyrwać nogę, by kopnąć go w twarz, ale nie dałem rady. Skubany był silny.
− Wypierdalaj stąd!
− Wstawaj z wyra! – powtórzył.
− O co ci chodzi?! – W końcu uwolniłem lewą nogę. Moja stopa idealnie zderzyła się z nosem Rukiego. Zdziwiło mnie, kiedy pod skórą poczułem coś puchatego. Ponownie zamrugałem powiekami i zauważyłem, że w moim pokoju nie ma nikogo innego poza moim kotem, którego właśnie kopnąłem tak mocno, że wylądował na ścianie. Przez chwilę tkwił tak, przyczepiony do niej, z niezbyt rozgarniętym wyrazem pyszczka, po czym osunął się leniwie i wylądował brzuchem na podłodze.
− Żyjesz, grubasie? – Zaniepokojony, podczołgałem się na brzeg łóżka. Teto-chan potrząsnął głową i prychnął na mnie. – To nie moja wina. To przez tego piździelca! Przyśnił mi się… − Wziąłem kota na ręce, ignorując jego oburzone miauknięcie i próby wydostania się z mojego uścisku. Wiedziałem, że on tylko udaje, że mnie nie lubi. Wrodzona duma nie pozwalała mu na okazanie sympatii. – Dlaczego ja o nim myślę, grubasie? – Podrapałem go za uchem, na co odpowiedział sykiem.
Dlaczego w mojej głowie pojawiała się ta skurczona wersja człowieka? Przecież to był irytujący, niewyrośnięty skrzat. Owszem imponowała mi jego determinacja, ale poza tym był wnerwiającym kurduplem, który najwidoczniej próbował zamaskować swoją ułomność nadmierną chęcią udowodnienia, że jest najsilniejszy i najlepszy. Pewnie jego stopa była w normalnym rozmiarze i nigdy duży palec nie zrobił dziury w skarpecie. Pewnie nigdy nie potknął się o kontener na śmieci, a na koncertach nie raz stał w pierwszym rzędzie. Pewnie nigdy nie musiał się schylać, żeby kogokolwiek dostrzec czy usłyszeć. Pieprzony kurdupel! Z każdą sekundą cholernie mocniej go nienawidziłem.

5 komentarzy:

  1. Hahahah. UWIELBIAM ♥
    Wybacz, nie mam weny na nic kreatywniejszego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aw, to jest świetne <3 ten pomysł z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej~
    Bardzo podoba mi się postać Tatsurou, jest bezkompromisowy xD Poza tym, miałam wrażenie, że ten oniryczny Ruki zaraz go ściągnie z tego łóżka i zawlecze pod prysznic, mówiąc coś w stylu "śmierdzisz, umyj się" xD
    Zupełnie nie spodziewałam się tam Bou... może jest chłopakiem Rukiego?
    Końcówka była świetna i sposób pokazania kompleksu Tatsurou - tego, że tak naprawdę zazdrości Rukiemu, którego niby nie cierpi właśnie za istotę tej zazdrości. Perełka, czekam na więcej~
    PS.:Biedny Teto-chan ; ;

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejciu, to jest chyba Twoje najlepsze opowiadanie, naprawdę. Jest cudne c:
    Och, no to w takim razie gratulacji 2 rocznicy i aby więcej ich :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się.
    Dodaj już kolejną część. :)

    OdpowiedzUsuń