Tytuł: Little Complex
Pairing: Tatsuro
x Ruki
Notka autorska: Kolejna
część Little Complex. Wiem, że
powinnam dodać coś specjalnego, bo dzisiaj są przecież DRUGIE URODZINY BLOGA! ^^
Jednak niestety nie miałam kompletnie pomysłu. :c Mam nadzieję, że dotrawcie ze
mną do kolejnych urodzin. :3 Wtedy postaram się przygotować jakąś
niespodziankę. Zapraszam do czytania. <3
CZĘŚĆ
III
Nie mogę przyznać, że jestem
zupełnie samotny na tym świecie. Oprócz Teto-chan i Hiroto, mam jeszcze swoją
własną grupę, tak zwany Klub Udręczonych Żyraf. Każdy kto do niego należy musi
mieć powyżej stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Do klubu należą aż trzy
osoby: Dunch (sto osiemdziesiąt centymetrów), Miyavi (sto osiemdziesiąt pięć
centymetrów i pomysłodawca nazwy) oraz ja, Tatsuro (sto osiemdziesiąt dwa
centymetry). Klub Udręczonych Żyraf ma za zadanie zrzeszać osoby z problemem
zbyt wielkiego wzrostu. Na razie swoje zadanie wykonuje z marnym skutkiem. Tak
naprawdę koncepcję wymyśliłem ja. Jak zwykle roztropny Dunch stwierdził, że to
głupie, ale postanowił mnie wesprzeć, a Miyavi ma, kolokwialnie mówiąc, w dupie
fakt, czy jest niski, czy wysoki. Jemu po prostu przyniosło frajdę wymyślanie
nazwy i rysowanie projektów ulotek, które mieliśmy później rozdawać (co z tego,
że znudziło mu się po narysowaniu dwóch ulotek?).
Nasze spotkania odbywały się co
niedzielę. Podczas nich potrafiliśmy mierzyć się co pięć minut, żeby sprawdzić,
czy zmaleliśmy. Byłem praktycznie jedyną osobą, która angażowała się w to
przedsięwzięcie. Chciałem organizować parady, aby ktoś wreszcie nas zauważył,
mimo że przecież byliśmy doskonale widoczni. Jednak moi współtowarzysze nie chcieli
się w to pakować. Dunch podchodził do wszystkiego ostrożnie i sceptycznie, a
Miyavi wolał rysować jakieś wzory na ścianach piwnicy, w której się
widywaliśmy.
Wracając z kolejnego spotkania,
które nic nie wniosło do mojego życia, myślałem o tym kurduplu ze szkoły. Nie
wiedziałem tylko, dlaczego zaprzątam sobie nim głowę. On był jedynie nic nie
znaczącym, małym karłem. Po co marnować czas na myślenie o nim?
Robiło się coraz ciemniej. Moje
uszy zatykała donośna muzyka, wydobywająca się z małych słuchawek podłączonych
do telefonu. Minąłem jakąś boczną uliczkę, gdzie dostrzegłem dwie postacie. Jedna
napierała na tę drugą, która szarpała się i krzyczała tak głośno, że wrzaski
docierały do mnie mimo perkusji, która donośnie napierdalała w moje bębenki.
Nikogo oprócz mnie oczywiście tu nie było, więc to mnie przypisano rolę super
bohatera. Westchnąłem i wyłączyłem piosenkę. Pewnym krokiem podszedłem do
chłopaka, który właśnie kopał drobną osobę, kulącą się od zadawanego jej bólu.
Stanowczym ruchem odepchnąłem go, a kiedy rzucił się na mnie z pięściami,
kopnąłem go z całej siły w brzuch.
− Spierdalaj – warknąłem, kiedy
zataczał się, pojękując. Niezdarnie stanął na nogach i opuścił uliczkę.
Przestraszona dziewoja patrzyła na
mnie. Miała jasne włosy spięte w dwa kucyki i różową spódniczkę, która teraz
odrobinę się podwinęła. Z jej wargi spływała krew, a pod lewym okiem pojawił
się siny cień.
− Żyjesz? – zapytałem, pochyliwszy
się nad nią.
− Tak, dziękuję – odpowiedziała,
drżącym, cichym, cholernie irytującym głosikiem.
− Taa… − Podrapałem się po głowie.
– To może…
− Bou! – rozległ się krzyk, który
przerwał ciszę.
− Ruki?
Odwróciliśmy głowę w kierunku
wrzasku. Zaniemówiłem. W wejściu do uliczki stał kurdupel z mojej szkoły.
Podbiegł szybko do mnie. Klęczałem właśnie przy Bou, więc nieco zaskoczyło
mnie, kiedy jego pięść mocno zderzyła się z moją żuchwą, a moją głowę odrzuciło
na bok. Facet miał siłę w łapach. Zaraz poczułem ból w okolicach krocza. Kurwa,
w nogach też!
− Nie, Ruki, przestań! – piszczała
Bou, kiedy Ruki kopał mnie i okładał pięściami. – Ruki, on mnie uratował!
− Uratował? – wykrztusił Ruki.
Ostatni raz wymierzył mi cios w brzuch i mruknął: − Dobrze, w takim razie
możemy iść.
Pociągnął zdezorientowaną Bou i
ruszyli na główną ulicę.
− Zaraz – mruknąłem, podnosząc się
z asfaltu.
− O czymś zapomniałem? – Ruki
spojrzał na mnie z dołu.
− Ej, koleś uratowałem twoją
dziewczynę.
− To nie jest moja dziewczyna,
idioto! To mój kumpel!
Oniemiały patrzyłem na złotowłosy
twór. Kurdupel ze szkoły wydawał mi się najmniejszą osobą na tej planecie, a
ten blondyn swoim wzrostem spieprzył moje święte przekonania! No i gdzie w tym
człowieku można dostrzec choćby namiastkę męskości?
− Kumpel? – wykrztusiłem.
− Masz jakiś problem? Może i jest
niski, ale to nie jest przeszkodą, bym się z nim przyjaźnił!
− Nie o to mi chodziło.
− A o co?!
− O nic – powiedziałem i,
ignorując ból, który zadały mi te krótkie kończyny, ruszyłem do domu.
Na szczęście obrażenia były
niewidoczne, więc matka nie będzie się czepiać, że znowu wdałem się w bójkę.
Jednak człowiek z wrodzoną tendencją do przyciągania pechowych zdarzeń, musiał
akurat nie zauważyć stojącego kontenera ze śmieciami. Patrzyłem akurat w niebo,
rozmyślając o tym karle Rukim, toteż nie zdążyłem zareagować, kiedy moja stopa
zahaczyła o kółko zielonego pojemnika. Zachwiałem się i upadłem na asfalt,
ciągnąc za sobą śmietnik, a że był on otwarty, cała jego zawartość wysypała się
na mnie. Zaskoczony kot, który wcześniej w spokoju przeszukiwał śmieci, licząc
na ciekawe zdobycze, wylądował na mojej głowie, raniąc moją twarz pazurami.
Wydostałem się spod sterty odpadków i zrzuciłem z siebie zwierzę.
− Niech cię chuj strzeli, Ruki! –
zakląłem głośno, bo to przecież była jego wina. Gdybym o nim nie myślał, nic by
się nie stało.
Myślałem, że to koniec atrakcji.
Nic bardziej mylnego. Właśnie obok mnie przejechała taksówka, rozbryzgując wodę
z kałuży prosto na mnie.
***
− Tatsuro! Znowu szlajałeś się po
knajpach, licząc, że wyrwiesz jakąś dziewuchę! – opieprzyła mnie matka. – Ile
razy mam ci powtarzać, że nic ci to nie da, a starając się poderwać dziewczyny
tych bandziorów, jedynie nabijesz sobie guza!
− Potknąłem się o kontener ze
śmieciami – wymamrotałem, kierując się do swojego pokoju.
− Jasne, jasne! Za jakie grzechy
mam takiego syna? Nie dość, że nie umie sobie normalnie znaleźć dziewczyny, to
jeszcze kłamie.
− Potknąłem się o kontener ze
śmieciami – powtórzyłem.
− Upaść tak nisko, żeby jeszcze obrzucić
się śmieciami i udawać, że naprawdę potknęło się o ten cholerny kontener!
− Ale ja naprawdę potknąłem się o
ten pieprzony kontener!
− Idź spać!
− Najpierw się umyję.
− O nie. Specjalnie się
ubrudziłeś, to teraz pójdziesz tak spać.
Mrucząc jakieś przekleństwa,
udałem się do swojego pokoju i rzuciłem na łóżko. Byłem zmęczony tym wszystkim,
więc szybko usnąłem.
− Wstawaj, frajerze! – Ktoś
potrząsnął mnie za ramię.
− Co jest…? – mruknąłem niezbyt
przytomnie. Przetarłem oczy, zamrugałem kilkakrotnie powiekami i krzyknąłem,
kiedy zawisła nade mną zirytowana twarz Rukiego. Karzeł uderzył mnie w twarz.
− Zamknij się! Wstawaj z wyra! –
Chwycił mnie za kostki i zaczął ciągnąć z całej siły.
− Co ty tu w ogóle robisz? –
Złapałem za ramę łóżka. Ruki uparcie ciągnął za moje nogi, a ja trzymałem się
kurczowo ramy, co rozciągało moje ciało, sprawiając mi ogromny ból. – Pojebało
cię, kretynie?!
− Wstawaj z wyra! – krzyczał Ruki.
Starałem się wyrwać nogę, by kopnąć go w twarz, ale nie dałem rady. Skubany był
silny.
− Wypierdalaj stąd!
− Wstawaj z wyra! – powtórzył.
− O co ci chodzi?! – W końcu uwolniłem
lewą nogę. Moja stopa idealnie zderzyła się z nosem Rukiego. Zdziwiło mnie,
kiedy pod skórą poczułem coś puchatego. Ponownie zamrugałem powiekami i
zauważyłem, że w moim pokoju nie ma nikogo innego poza moim kotem, którego
właśnie kopnąłem tak mocno, że wylądował na ścianie. Przez chwilę tkwił tak,
przyczepiony do niej, z niezbyt rozgarniętym wyrazem pyszczka, po czym osunął
się leniwie i wylądował brzuchem na podłodze.
− Żyjesz, grubasie? –
Zaniepokojony, podczołgałem się na brzeg łóżka. Teto-chan potrząsnął głową i
prychnął na mnie. – To nie moja wina. To przez tego piździelca! Przyśnił mi
się… − Wziąłem kota na ręce, ignorując jego oburzone miauknięcie i próby
wydostania się z mojego uścisku. Wiedziałem, że on tylko udaje, że mnie nie
lubi. Wrodzona duma nie pozwalała mu na okazanie sympatii. – Dlaczego ja o nim
myślę, grubasie? – Podrapałem go za uchem, na co odpowiedział sykiem.
Dlaczego w mojej głowie pojawiała
się ta skurczona wersja człowieka? Przecież to był irytujący, niewyrośnięty
skrzat. Owszem imponowała mi jego determinacja, ale poza tym był wnerwiającym
kurduplem, który najwidoczniej próbował zamaskować swoją ułomność nadmierną
chęcią udowodnienia, że jest najsilniejszy i najlepszy. Pewnie jego stopa była
w normalnym rozmiarze i nigdy duży palec nie zrobił dziury w skarpecie. Pewnie
nigdy nie potknął się o kontener na śmieci, a na koncertach nie raz stał w
pierwszym rzędzie. Pewnie nigdy nie musiał się schylać, żeby kogokolwiek
dostrzec czy usłyszeć. Pieprzony kurdupel! Z każdą sekundą cholernie mocniej go
nienawidziłem.
Hahahah. UWIELBIAM ♥
OdpowiedzUsuńWybacz, nie mam weny na nic kreatywniejszego.
Fajne :3
OdpowiedzUsuń//Yūko-san
Aw, to jest świetne <3 ten pomysł z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej~
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się postać Tatsurou, jest bezkompromisowy xD Poza tym, miałam wrażenie, że ten oniryczny Ruki zaraz go ściągnie z tego łóżka i zawlecze pod prysznic, mówiąc coś w stylu "śmierdzisz, umyj się" xD
Zupełnie nie spodziewałam się tam Bou... może jest chłopakiem Rukiego?
Końcówka była świetna i sposób pokazania kompleksu Tatsurou - tego, że tak naprawdę zazdrości Rukiemu, którego niby nie cierpi właśnie za istotę tej zazdrości. Perełka, czekam na więcej~
PS.:Biedny Teto-chan ; ;
Jejciu, to jest chyba Twoje najlepsze opowiadanie, naprawdę. Jest cudne c:
OdpowiedzUsuńOch, no to w takim razie gratulacji 2 rocznicy i aby więcej ich :)
Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńDodaj już kolejną część. :)