Tytuł: Agony
Pairing: Reita x
Ruki
Notka autorska: Wydaję
mi się, że ten rozdział jest już trochę dłuższy. Dziękuję za komentarze. <3
CZĘŚĆ III
Kupiłem
Akirze ptaka. Małą kolorową papużkę.
− To
jakaś aluzja? – Przerwał czytanie gazety i spojrzał z niesmakiem na klatkę.
− Nie
rozumiem…
− Mam
małego penisa?
−
Nie, Akira…
− Nie
musisz kupować mi ptaków, żeby udowodnić wielkość mojego penisa. To tak, jakbyś
kupił mi tabletki na odchudzanie, sugerując, że jestem gruby.
Chciałem
wprowadzić cząstkę życia w nasz ponury pogrzeb. Pomyślałem, że kolorowy ptaszek
trochę rozświetli nasze ponure nastroje.
− Jak
go nazwiemy? – zapytałem.
−
Mokkori[1] – odpowiedział, wracając do lektury prasy.
Mokkori
zamieszkał razem z nami. Opieka nad nim sprawiła, że zająłem się czymś innym
poza snuciem pesymistycznych wizji. Akira zaczął nawet delikatnie się uśmiechać.
−
Mokkori… − mruczał, stukając paznokciem o pręty jego klatki. – Jak ja za tobą
tęsknię, Mokkori…
−
Przecież tu jest – mówiłem, nie rozumiejąc o co chodzi blondynowi.
Dopiero
później zrozumiałem, co miał na myśli. Dokładnie wtedy, kiedy notorycznie
wychodził gdzieś wieczorami i przestał stukać w pręty, wzdychając o tęsknocie.
Znalazł
sobie kogoś… Wychodził z domu uśmiechnięty, a później po prostu kładł się do
łóżka, myśląc, że śpię. Moje serce nigdy nie krwawiło tak obficie.
Zamiast
po pilota sięgnąłem po alkohol. W jednym z klubów uświadomiłem sobie, że jestem
samotny odkąd tylko pojawiłem się na tym świecie. To dobiło mnie jeszcze
bardziej, więc kiedy pojawił się on i zaproponował białe ukojenie, ja – pijany
do granic możliwości – po prostu się zgodziłem. Wdychałem nosem biały pył.
Umysł był tak odurzony alkoholem, że nawet nie wiedziałem, co to tak naprawdę
jest. Najważniejsze, że pomogło. Przez jakiś czas trwałem w kolorowej bajce.
Potem
przyszło uzależnienie. Uzależniłem się od wdychania proszku, picia alkoholu,
uciekania w ramiona kolorowej bajki. Wieczorami czekałem z papierosem w dłoni,
aż wróci i syknie na mnie, że mam się uciszyć, ponieważ chce spać. Wracał późną
nocą, czasami nad ranem.
Mężczyzna,
który sprzedawał mi narkotyki, nazywał się Takashima Kouyou. Oprócz paczek
pełnych białych drobinek, było w nim coś, co sprawiało, że uzależniłem się
także od jego osoby. Rozmawiał ze mną. To właśnie okazało się tym, czego
potrzebowałem.
Jednak
żaden sen nie trwa wiecznie. Zarówno koszmary, jak i te najpiękniejsze kiedyś
się kończą. Mężczyzna pojawił się w klubie z pustymi rękami.
−
Gdzie towar? – niemalże warknąłem. Byłem głodny. Cholernie głodny.
−
Proszę. – Wręczył mi wizytówkę. – To adres bardzo dobrego psychologa.
−
Skoro jest taki dobry, dlaczego sam z niego nie skorzystasz? – prychnąłem.
− Bo
sobie radzę. Czy widziałeś kiedyś mnie ćpającego? Ja tylko pomagam ludziom
takim jak ty na moment zapomnieć i odnaleźć się w lepszym świecie. Ale ty
potrzebujesz innego rodzaju pomocy.
Kiedy
odszedł miałem ochotę podrzeć ten skrawek papieru, ale coś mnie powstrzymało.
Zadzwoniłem, by umówić się na wizytę. Wreszcie znalazłem się pod drzwiami
gabinetu z całej siły starając się usiedzieć na miejscu w poczekalni. Nie
mogłem teraz uciec. Skoro nie miałem teraz z kim porozmawiać, postanowiłem
zrobić to z psychologiem.
− Jestem
idiotą, panie doktorze…
Spojrzał
na mnie wyczekująco. O nic nie pytał, chciał tylko słuchać.
− Mam
wykształcenie. Nie mam pracy. Jestem nierobem, ale odczuwam zmęczenie.
−
Przecież pisze pan wiersze. Może jest pan chory?
− Tak,
jestem chory, na głupotę. Jestem idiotą, nie raz płakałem nad swoją głupotą.
− Ale
chce pan zmienić swoje życie?
−
Tak.
−
Widzi pan? Nie jest pan aż takim idiotą.
− Mój
partner mnie nienawidzi.
− Nie
wszyscy muszą pana kochać.
−
Wszyscy mnie nienawidzą! Nawet ja!
−
Nienawidzi pan siebie? Jak to możliwe? Przecież pan o siebie w jakiś sposób
dba.
−
Dbam o siebie jak hodowca o świnię – nijak! Proszę spojrzeć, jak ja wyglądam! –
Zaprezentowałem swoją podziurawioną koszulkę i brudne spodnie.
− Ale
codziennie otwiera pan oczy, coś przy sobie robi, żeby jako-tako wyglądać. Coś
tam pan zje.
− No
tak, ale to jest normalne. Inaczej bym umarł.
−
Czyli, że w jakimś stopniu zależy panu na swoim życiu.
− A
gdzie tam!
Splótł
palce i przyjrzał mi się uważnie.
− To
co pan tu jeszcze robi?
Nie
wiedziałem, co odpowiedzieć. Skubany miał rację. Jednak musiałem dopiąć
swojego.
− Nie
mam pojęcia. Pewnie położę się na jakieś tory, kiedy tylko stąd wyjdę. –
Wzruszyłem ramionami. Nagle sobie o czymś przypomniałem: − A nie, nie mogę tego
zrobić… Muszę nakarmić Mokkoriego… Niech to szlag!
−
Kogo? – Doktor ze zdziwieniem uniósł brew.
−
Papugę.
− No
widzi pan. Ma pan papugę, dla której warto żyć.
− Mam
żyć dla papugi? – Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
− Tak
na początek. – Uśmiechnął się zachęcająco.
Kiedy
wracałem do domu, przez całą drogę rozmyślałem o tej nietypowej rozmowie.
Cholera, facet miał w sobie tyle pozytywnej energii. A przecież przychodzili do
niego pacjenci z przeróżnymi problemami, którzy wysysali z niego tę siłę, jak
wampiry energetyczne. Czy ja też byłem takim wampirem? Czy to było powodem, dla
którego Akira znalazł sobie kochanka? Może dostrzegł, że poziom energii, który
mu pozostał jest przerażająco niski, a ta wyssana przeze mnie, ani trochę mi
nie pomaga. W końcu przychodzi taki moment, kiedy człowiek ma dość. Akira po
prostu nie wytrzymał i mając do wyboru samobójstwo albo szpital psychiatryczny,
zdecydował się na kochanka. Teraz nie miałem mu tego za złe. Nareszcie był
szczęśliwy.
Mieszkanie
powitało mnie pustką. No, jedynie Mokkori drzemał w swojej klatce. Nasypałem trochę
pokarmu do miseczki i po raz pierwszy od dawna zabrałem się za obiad. Szło mi
to opornie, ale w końcu udało mi się ugotować zupę. Nie chciałem jej próbować,
ponieważ wiedziałem, że jest niesmaczna i wtedy nie podałbym jej Akirze.
− Co
to za smród? – Akira skrzywił się już w progu drzwi.
−
Witaj, kochanie. – Pocałowałem go w policzek.
−
Cześć. Co tak śmierdzi?
−
Przygotowałem dla nas obiad.
−
Świetnie! – Uśmiechnął się sztucznie. – Umyję tylko ręce i zaraz spróbuję tych
frykasów.
Zamknął
się w łazience. Jak już wspominałem, dwa lata temu przepaliła się tam żarówka,
a ponieważ w ścianie nie było okna, które wpuszczałoby odrobinę światła,
wszystko robiliśmy w ciemnościach.
Kiedy
wyszedł, zdążyłem już nalać zupy do misek i usiąść przy stole. Akira zajął
miejsce naprzeciwko mnie. Drżącą ręką ujął łyżkę i zanurzył ją w wodnistej
konsystencji. Kiedy tylko spróbował, skrzywił się jeszcze bardziej, ale dzielnie
przełknął.
Również
skosztowałem, jednak natychmiast to wyplułem.
−
Ohyda… − mruknąłem, ocierając usta wierzchem dłoni.
− Co
ty gadasz? Jest… okej…
−
Jest okropna. Nigdy nic mi nie wychodzi dobrze. – Spuściłem głowę.
−
Takanori…
Spojrzałem
mu w oczy.
−
Chcę go poznać… − wyszeptałem.
Popieprzony, skretyniały masochista! –
warknął umysł.
−
Kogo? – spytał Akira.
−
Twojego… ko-kochanka. – Głos mi zadrżał, jak gdybym mówił o czymś, co by tego
wymagało. Mężczyzna mojego życia ma kochanka, wielka mi rzecz… Tylko dlaczego
serce na samą myśl znów krwawo zaszlochało?
Akira
wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
−
Jakiego kochanka? Takanori, co ty za głupoty pleciesz? Ja nie mam kochanka! –
Trzęsły mu się dłonie, a kropelki potu krystalizowały się na jego czole.
Denerwował się… A zdenerwowanie oznaczało kłamstwo…
− Ja
nie mam ci tego za złe. – Również kłamałem. Organ, odpowiedzialny za podtrzymywanie
mojego organizmu przy życiu, kawałek ciała tak cholernie wrażliwy, mięsień,
który przyspieszył teraz swoją pracę, bolał mnie niemiłosiernie. Raniące ostrze
zazdrości wbiło się głęboko i przekręciło kilkakrotnie. Po raz pierwszy tak
naprawdę uświadomiłem sobie, że Akira nie jest już mój. Że to nie ja go całuję,
przytulam, przykrywam kołdrą jego stopy, żeby nie zmarzły. Robi to jakiś obcy
mężczyzna, który bezczelnie wtargnął pomiędzy nas, burząc naszą miłość. Ale czy
ta miłość kiedykolwiek istniała? Czy Akira powiedział mi, że mnie kocha? A
jeśli powiedział, czy było to szczere? Czy była to jedynie odpowiedź na moje
wyznanie? „Ja też cię kocham. No, mam to już za sobą”…
Nawet
nie zarejestrowałem faktu, kiedy po policzkach spłynęły mi łzy.
Niekontrolowane, słone drobinki znaczyły szlaki na moich policzkach. Sól
wżynała się w skórę, miałem wrażenie, że moja twarz płonie. Cisza, przerywana
jedynie tykaniem zegara i moim cichym szlochem.
−
Takanori…
Wstałem
i pobiegłem do sypialni. Leżąc na łóżku, mocząc poduszkę łzami, usłyszałem
trzask drzwi. Wyszedł.
[1] Mokkori (jap.) – erekcja.