29 sierpnia 2014

158. Agony cz. III (Reita x Ruki)



Tytuł: Agony
Pairing: Reita x Ruki
Notka autorska: Wydaję mi się, że ten rozdział jest już trochę dłuższy. Dziękuję za komentarze. <3

CZĘŚĆ III

Kupiłem Akirze ptaka. Małą kolorową papużkę.

− To jakaś aluzja? – Przerwał czytanie gazety i spojrzał z niesmakiem na klatkę.

− Nie rozumiem…

− Mam małego penisa?

− Nie, Akira…

− Nie musisz kupować mi ptaków, żeby udowodnić wielkość mojego penisa. To tak, jakbyś kupił mi tabletki na odchudzanie, sugerując, że jestem gruby.

Chciałem wprowadzić cząstkę życia w nasz ponury pogrzeb. Pomyślałem, że kolorowy ptaszek trochę rozświetli nasze ponure nastroje.

− Jak go nazwiemy? – zapytałem.

− Mokkori[1] – odpowiedział, wracając do lektury prasy.


Mokkori zamieszkał razem z nami. Opieka nad nim sprawiła, że zająłem się czymś innym poza snuciem pesymistycznych wizji. Akira zaczął nawet delikatnie się uśmiechać.  

− Mokkori… − mruczał, stukając paznokciem o pręty jego klatki. – Jak ja za tobą tęsknię, Mokkori…

− Przecież tu jest – mówiłem, nie rozumiejąc o co chodzi blondynowi.

Dopiero później zrozumiałem, co miał na myśli. Dokładnie wtedy, kiedy notorycznie wychodził gdzieś wieczorami i przestał stukać w pręty, wzdychając o tęsknocie.

Znalazł sobie kogoś… Wychodził z domu uśmiechnięty, a później po prostu kładł się do łóżka, myśląc, że śpię. Moje serce nigdy nie krwawiło tak obficie.

Zamiast po pilota sięgnąłem po alkohol. W jednym z klubów uświadomiłem sobie, że jestem samotny odkąd tylko pojawiłem się na tym świecie. To dobiło mnie jeszcze bardziej, więc kiedy pojawił się on i zaproponował białe ukojenie, ja – pijany do granic możliwości – po prostu się zgodziłem. Wdychałem nosem biały pył. Umysł był tak odurzony alkoholem, że nawet nie wiedziałem, co to tak naprawdę jest. Najważniejsze, że pomogło. Przez jakiś czas trwałem w kolorowej bajce.

Potem przyszło uzależnienie. Uzależniłem się od wdychania proszku, picia alkoholu, uciekania w ramiona kolorowej bajki. Wieczorami czekałem z papierosem w dłoni, aż wróci i syknie na mnie, że mam się uciszyć, ponieważ chce spać. Wracał późną nocą, czasami nad ranem.

Mężczyzna, który sprzedawał mi narkotyki, nazywał się Takashima Kouyou. Oprócz paczek pełnych białych drobinek, było w nim coś, co sprawiało, że uzależniłem się także od jego osoby. Rozmawiał ze mną. To właśnie okazało się tym, czego potrzebowałem.

Jednak żaden sen nie trwa wiecznie. Zarówno koszmary, jak i te najpiękniejsze kiedyś się kończą. Mężczyzna pojawił się w klubie z pustymi rękami.

− Gdzie towar? – niemalże warknąłem. Byłem głodny. Cholernie głodny.

− Proszę. – Wręczył mi wizytówkę. – To adres bardzo dobrego psychologa.

− Skoro jest taki dobry, dlaczego sam z niego nie skorzystasz? – prychnąłem.

− Bo sobie radzę. Czy widziałeś kiedyś mnie ćpającego? Ja tylko pomagam ludziom takim jak ty na moment zapomnieć i odnaleźć się w lepszym świecie. Ale ty potrzebujesz innego rodzaju pomocy.

Kiedy odszedł miałem ochotę podrzeć ten skrawek papieru, ale coś mnie powstrzymało. Zadzwoniłem, by umówić się na wizytę. Wreszcie znalazłem się pod drzwiami gabinetu z całej siły starając się usiedzieć na miejscu w poczekalni. Nie mogłem teraz uciec. Skoro nie miałem teraz z kim porozmawiać, postanowiłem zrobić to z psychologiem.

− Jestem idiotą, panie doktorze…

Spojrzał na mnie wyczekująco. O nic nie pytał, chciał tylko słuchać.

− Mam wykształcenie. Nie mam pracy. Jestem nierobem, ale odczuwam zmęczenie.

− Przecież pisze pan wiersze. Może jest pan chory?

− Tak, jestem chory, na głupotę. Jestem idiotą, nie raz płakałem nad swoją głupotą.

− Ale chce pan zmienić swoje życie?

− Tak.

− Widzi pan? Nie jest pan aż takim idiotą.

− Mój partner mnie nienawidzi.

− Nie wszyscy muszą pana kochać.

− Wszyscy mnie nienawidzą! Nawet ja!

− Nienawidzi pan siebie? Jak to możliwe? Przecież pan o siebie w jakiś sposób dba.

− Dbam o siebie jak hodowca o świnię – nijak! Proszę spojrzeć, jak ja wyglądam! – Zaprezentowałem swoją podziurawioną koszulkę i brudne spodnie.

− Ale codziennie otwiera pan oczy, coś przy sobie robi, żeby jako-tako wyglądać. Coś tam pan zje.

− No tak, ale to jest normalne. Inaczej bym umarł.

− Czyli, że w jakimś stopniu zależy panu na swoim życiu.

− A gdzie tam!

Splótł palce i przyjrzał mi się uważnie.

− To co pan tu jeszcze robi?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Skubany miał rację. Jednak musiałem dopiąć swojego.

− Nie mam pojęcia. Pewnie położę się na jakieś tory, kiedy tylko stąd wyjdę. – Wzruszyłem ramionami. Nagle sobie o czymś przypomniałem: − A nie, nie mogę tego zrobić… Muszę nakarmić Mokkoriego… Niech to szlag!

− Kogo? – Doktor ze zdziwieniem uniósł brew.

− Papugę.

− No widzi pan. Ma pan papugę, dla której warto żyć.

− Mam żyć dla papugi? – Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

− Tak na początek. – Uśmiechnął się zachęcająco.

Kiedy wracałem do domu, przez całą drogę rozmyślałem o tej nietypowej rozmowie. Cholera, facet miał w sobie tyle pozytywnej energii. A przecież przychodzili do niego pacjenci z przeróżnymi problemami, którzy wysysali z niego tę siłę, jak wampiry energetyczne. Czy ja też byłem takim wampirem? Czy to było powodem, dla którego Akira znalazł sobie kochanka? Może dostrzegł, że poziom energii, który mu pozostał jest przerażająco niski, a ta wyssana przeze mnie, ani trochę mi nie pomaga. W końcu przychodzi taki moment, kiedy człowiek ma dość. Akira po prostu nie wytrzymał i mając do wyboru samobójstwo albo szpital psychiatryczny, zdecydował się na kochanka. Teraz nie miałem mu tego za złe. Nareszcie był szczęśliwy.

Mieszkanie powitało mnie pustką. No, jedynie Mokkori drzemał w swojej klatce. Nasypałem trochę pokarmu do miseczki i po raz pierwszy od dawna zabrałem się za obiad. Szło mi to opornie, ale w końcu udało mi się ugotować zupę. Nie chciałem jej próbować, ponieważ wiedziałem, że jest niesmaczna i wtedy nie podałbym jej Akirze.

− Co to za smród? – Akira skrzywił się już w progu drzwi.

− Witaj, kochanie. – Pocałowałem go w policzek.

− Cześć. Co tak śmierdzi?

− Przygotowałem dla nas obiad.

− Świetnie! – Uśmiechnął się sztucznie. – Umyję tylko ręce i zaraz spróbuję tych frykasów.

Zamknął się w łazience. Jak już wspominałem, dwa lata temu przepaliła się tam żarówka, a ponieważ w ścianie nie było okna, które wpuszczałoby odrobinę światła, wszystko robiliśmy w ciemnościach.

Kiedy wyszedł, zdążyłem już nalać zupy do misek i usiąść przy stole. Akira zajął miejsce naprzeciwko mnie. Drżącą ręką ujął łyżkę i zanurzył ją w wodnistej konsystencji. Kiedy tylko spróbował, skrzywił się jeszcze bardziej, ale dzielnie przełknął.

Również skosztowałem, jednak natychmiast to wyplułem.

− Ohyda… − mruknąłem, ocierając usta wierzchem dłoni.

− Co ty gadasz? Jest… okej…

− Jest okropna. Nigdy nic mi nie wychodzi dobrze. – Spuściłem głowę.

− Takanori…

Spojrzałem mu w oczy.

− Chcę go poznać… − wyszeptałem.

Popieprzony, skretyniały masochista! – warknął umysł.

− Kogo? – spytał Akira.

− Twojego… ko-kochanka. – Głos mi zadrżał, jak gdybym mówił o czymś, co by tego wymagało. Mężczyzna mojego życia ma kochanka, wielka mi rzecz… Tylko dlaczego serce na samą myśl znów krwawo zaszlochało?

Akira wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.

− Jakiego kochanka? Takanori, co ty za głupoty pleciesz? Ja nie mam kochanka! – Trzęsły mu się dłonie, a kropelki potu krystalizowały się na jego czole. Denerwował się… A zdenerwowanie oznaczało kłamstwo…

− Ja nie mam ci tego za złe. – Również kłamałem. Organ, odpowiedzialny za podtrzymywanie mojego organizmu przy życiu, kawałek ciała tak cholernie wrażliwy, mięsień, który przyspieszył teraz swoją pracę, bolał mnie niemiłosiernie. Raniące ostrze zazdrości wbiło się głęboko i przekręciło kilkakrotnie. Po raz pierwszy tak naprawdę uświadomiłem sobie, że Akira nie jest już mój. Że to nie ja go całuję, przytulam, przykrywam kołdrą jego stopy, żeby nie zmarzły. Robi to jakiś obcy mężczyzna, który bezczelnie wtargnął pomiędzy nas, burząc naszą miłość. Ale czy ta miłość kiedykolwiek istniała? Czy Akira powiedział mi, że mnie kocha? A jeśli powiedział, czy było to szczere? Czy była to jedynie odpowiedź na moje wyznanie? „Ja też cię kocham. No, mam to już za sobą”…

Nawet nie zarejestrowałem faktu, kiedy po policzkach spłynęły mi łzy. Niekontrolowane, słone drobinki znaczyły szlaki na moich policzkach. Sól wżynała się w skórę, miałem wrażenie, że moja twarz płonie. Cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara i moim cichym szlochem.

− Takanori…

Wstałem i pobiegłem do sypialni. Leżąc na łóżku, mocząc poduszkę łzami, usłyszałem trzask drzwi. Wyszedł.


[1] Mokkori (jap.) – erekcja.

4 komentarze:

  1. U... Rei taki niedobry ;-; Mógł przynajmniej nie kłamać, to może Takę mniej by to bolało ;-;
    Mam zero procent weny na komentarze, gomen nasai ;-;
    ~sadist vampire Yuna.miko

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne ;;
    chcę wiedzieć co dalej ;; Rei taki niedobry, hejtuję go ;;
    jakoś nie mogę się zmobilizować do komentowania, ale wszystko czytam i przeżywam ;;
    Życzę weny /Val

    OdpowiedzUsuń