Tytuł: You Are Mine
Pairing: Mana x Kami
Autor: Black Cherry
Od autora: Będziecie jeszcze musieli się z nami pomęczyć. Tak,
niczego nie zawieszamy. Zbyt dużo pracy w to wkładamy, żeby to po prostu
zakończyć. A że nasz talent jest wątpliwy… Cóż, nikogo nie zmuszamy do
czytania. :3
Ja nie wiem, dlaczego, ale z Many zawsze wychodzi mi kawał
psychola. xD Tekst jest… dziwny i niektórym może nie przypaść do gustu.
Inspiracja: Marilyn Manson – Sweet Tooth.
Pusta ulica tonie w szarości.
Stawiam ostrożnie kroki na nierównych płytach chodnika. Jestem coraz bliżej.
Biały budynek o lekko przybrudzonych ścianach wyrasta zza horyzontu. Zaglądam
nieśmiało do środka. Nie lubię tu przychodzić, ale to jedyne miejsce, w którym
mogę cię spotkać. W końcu nigdzie nie wychodzisz. Pokonuję długi korytarz. Mija
mnie pielęgniarka. Jej ciało zdobią szkarłatne plamy. Chyba się domyślam, czym
są… Sunie dłonią po ścianie, zostawiając na niej czerwoną smugę. Wreszcie
dochodzę do właściwych drzwi. Otwieram je i niemalże natychmiast uderza mnie
panujący w pomieszczeniu chłód. Otulam się ciaśniej białym swetrem, który sięga
moich kolan.
Odnajduję twoją noszę. Jesteś taki
piękny. Twoje długie włosy spoczywają rozsypane na poduszce. Gładzę te
pomarańczowe płomienie, zachwycając się ich miękkością. Uwielbiam to robić.
Następnie wspinam się na posłanie i siadam na tobie okrakiem. Wpatruję się w
twoją śliczną twarz, a po chwili wybucham płaczem. Nigdy nie będzie dane nam
być naprawdę razem. Zdaję sobie z tego sprawę. Wtulam się w twój tors, mocząc
koszulkę, w którą jesteś ubrany.
− Kocham cię, Kami – szepczę. –
Jesteś mój.
***
Leżę na szpitalnym łóżku. Ciszę
przerywa irytujące pikanie. Na drugim posłaniu spoczywa pacjent. Żywy, ale w
śpiączce. Dla niego jednak jest nadzieja. Nadzieja na to, że wróci. Ty już
nigdy nie wrócisz. Do środka wchodzi pielęgniarka. Obserwuję, jak podchodzi do
mężczyzny i bierze do ust rurkę wetkniętą w jego żyłę. Zaczyna pić. Płynna
czerwień poprzez przezroczysty tunel trafia do jej gardła. Przymyka oczy i
mruczy z przyjemności, po czym spogląda na mnie i wyciąga w moją stronę rękę, w
której trzyma drugi przewód, otworem skierowany do mnie. Schodzę z łóżka i na
czworaka zmierzam w jej kierunku. Zaciskam usta na bezbarwnym przedmiocie i
zalewam swój przełyk metaliczną cieczą. Nigdy nie przypuszczałem, że to takie
przyjemne. Spijanie szkarłatu na moment mnie uspokaja, pozwala zapomnieć o
dręczących mnie myślach.
***
Siedzę pod białą ścianą, z której
gdzieniegdzie odpadł tynk. To okropne, że musisz być w takim miejscu. Gdybym tylko
mógł, zabrałbym cię ze sobą. Ale ja nie jestem w stanie zapewnić ci takiej
opieki. Oni naprawdę o ciebie dbają. W moim mieszkaniu byś się rozsypał.
Dosłownie. A ja nie chcę, żebyś zmienił się w ulotny pył, który zmiecie
najdrobniejszy podmuch wiatru. Chcę, żebyś był przy mnie, nawet martwy, ale
był.
Tym razem przechodzi obok mnie
pielęgniarz. Przyglądam mu się. Jest wysoki, ma czarne włosy. Po chwili zwracam
uwagę na martwego człowieka, którego trzyma za nogawkę spodni i ciągnie za
sobą.
Nie jesteś nim ty, ponieważ
spoczywasz bezpieczny w kostnicy. Mimo to ten widok wprawia moje ciało w
drżenie, jednocześnie przyspieszając mój oddech. Dławię się powietrzem,
próbując się podnieść. Moje kolana uginają się pod moim ciężarem. Opieram dłoń
o chropowatą ścianę.
− Nie! – krzyczę, zdając sobie
sprawę, że ciebie kiedyś również to czeka.
Osuwam się z powrotem na podłogę.
− Jesteś mój… Jesteś mój… −
powtarzam, chwytając się za włosy.
Wykorzystuję wszystkie swoje siły,
żeby wstać i pobiec do ciebie. Wpadam do środka i szybko odsłaniam wszystkie
prześcieradła. Otaczają mnie blade, zimne trupy, ale ty zniknąłeś.
Wybiegam na korytarz. Dopadam pierwszego
pielęgniarza i, chwytając go za poły fartucha, wrzeszczę:
− Gdzie on jest?! Gadaj, gdzie on
jest?!
Mężczyzna spokojnie odrywa moje
dłonie od swojej odzieży i wyjaśnia:
− Na niego też przyszła pora.
Robię kilka kroków do tyłu, kręcąc
głową.
− Nie… − szepczę. – Nie! – dodaję
głośniej.
Znów łapczywie wdycham powietrze,
czując, że jest go coraz mniej. Tlen wokół mnie tężeje. Natrafiam plecami na
ścianę, po której osuwam się na podłogę.
− Powiedz mi, gdzie on jest –
mówię z trudem.
− Nie mogę.
− Proszę. – Spoglądam na niego
błagalnie. Szaleństwo wypisane w moich oczach chyba go przekonuje.
− Chodź – rzuca i rusza w tylko
sobie znanym kierunku.
Droga do celu jest bardzo kręta.
Dziwię się, że potrafi się odnaleźć w tym labiryncie białych korytarzy.
Wreszcie stajemy przed metalowymi drzwiami. Kiedy je przede mną otwiera, moim
oczom ukazuje się ogromna sala, od której bije gorąco. Wzdłuż niej sunie
szeroka taśma pełna zgniłych ciał. Dostrzegam na niej ciebie.
− Kami! – wołam. – Kami! – Biegnę
ku tobie, a po chwili już tulę twoją zimną sylwetkę. – Moje kochanie… − Całuję
twoje usta.
Podnoszę głowę. Coraz bardziej
zbliżamy się do źródła ciepła – ogromnego pieca, wypełnionego po brzegi
pomarańczowymi płomieniami. Przypominają mi twoje włosy, dlatego nie uciekam.
To bez sensu. Że też wcześniej nie wpadłem na to, że to jedyne wyjście, aby być
z tobą. Wtulam się w twoje ramiona i zamykam oczy.
− Teraz już zawsze będziemy razem.
Jesteś mój, Kami, pamiętaj o tym.
zdecydowanie dziwne... ale... chyba mi sie spodobalo o.O ta... fajne :3 wiecej dziwnych yaoi nie zaszkodzi xD
OdpowiedzUsuńMi się podoba, lubię takie dziwne shoty, bo wprawiają mnie w konsternację i zaczynam dumać nad wszystkim, równocześnie cieszę się, że nie zamykacie bloga :)
OdpowiedzUsuńJa pierdole, jaka psychodela. O.O
OdpowiedzUsuńCzad... Magiczne coś jak sweet tooth i cała płyta...
OdpowiedzUsuń