25 kwietnia 2013

25. You Are Mine (Mana x Kami)



Tytuł: You Are Mine
Pairing: Mana x Kami
Autor: Black Cherry
Od autora: Będziecie jeszcze musieli się z nami pomęczyć. Tak, niczego nie zawieszamy. Zbyt dużo pracy w to wkładamy, żeby to po prostu zakończyć. A że nasz talent jest wątpliwy… Cóż, nikogo nie zmuszamy do czytania. :3
Ja nie wiem, dlaczego, ale z Many zawsze wychodzi mi kawał psychola. xD Tekst jest… dziwny i niektórym może nie przypaść do gustu. Inspiracja: Marilyn Manson – Sweet Tooth.

Pusta ulica tonie w szarości. Stawiam ostrożnie kroki na nierównych płytach chodnika. Jestem coraz bliżej. Biały budynek o lekko przybrudzonych ścianach wyrasta zza horyzontu. Zaglądam nieśmiało do środka. Nie lubię tu przychodzić, ale to jedyne miejsce, w którym mogę cię spotkać. W końcu nigdzie nie wychodzisz. Pokonuję długi korytarz. Mija mnie pielęgniarka. Jej ciało zdobią szkarłatne plamy. Chyba się domyślam, czym są… Sunie dłonią po ścianie, zostawiając na niej czerwoną smugę. Wreszcie dochodzę do właściwych drzwi. Otwieram je i niemalże natychmiast uderza mnie panujący w pomieszczeniu chłód. Otulam się ciaśniej białym swetrem, który sięga moich kolan.
Odnajduję twoją noszę. Jesteś taki piękny. Twoje długie włosy spoczywają rozsypane na poduszce. Gładzę te pomarańczowe płomienie, zachwycając się ich miękkością. Uwielbiam to robić. Następnie wspinam się na posłanie i siadam na tobie okrakiem. Wpatruję się w twoją śliczną twarz, a po chwili wybucham płaczem. Nigdy nie będzie dane nam być naprawdę razem. Zdaję sobie z tego sprawę. Wtulam się w twój tors, mocząc koszulkę, w którą jesteś ubrany.
− Kocham cię, Kami – szepczę. – Jesteś mój.
***
Leżę na szpitalnym łóżku. Ciszę przerywa irytujące pikanie. Na drugim posłaniu spoczywa pacjent. Żywy, ale w śpiączce. Dla niego jednak jest nadzieja. Nadzieja na to, że wróci. Ty już nigdy nie wrócisz. Do środka wchodzi pielęgniarka. Obserwuję, jak podchodzi do mężczyzny i bierze do ust rurkę wetkniętą w jego żyłę. Zaczyna pić. Płynna czerwień poprzez przezroczysty tunel trafia do jej gardła. Przymyka oczy i mruczy z przyjemności, po czym spogląda na mnie i wyciąga w moją stronę rękę, w której trzyma drugi przewód, otworem skierowany do mnie. Schodzę z łóżka i na czworaka zmierzam w jej kierunku. Zaciskam usta na bezbarwnym przedmiocie i zalewam swój przełyk metaliczną cieczą. Nigdy nie przypuszczałem, że to takie przyjemne. Spijanie szkarłatu na moment mnie uspokaja, pozwala zapomnieć o dręczących mnie myślach.
***
Siedzę pod białą ścianą, z której gdzieniegdzie odpadł tynk. To okropne, że musisz być w takim miejscu. Gdybym tylko mógł, zabrałbym cię ze sobą. Ale ja nie jestem w stanie zapewnić ci takiej opieki. Oni naprawdę o ciebie dbają. W moim mieszkaniu byś się rozsypał. Dosłownie. A ja nie chcę, żebyś zmienił się w ulotny pył, który zmiecie najdrobniejszy podmuch wiatru. Chcę, żebyś był przy mnie, nawet martwy, ale był.
Tym razem przechodzi obok mnie pielęgniarz. Przyglądam mu się. Jest wysoki, ma czarne włosy. Po chwili zwracam uwagę na martwego człowieka, którego trzyma za nogawkę spodni i ciągnie za sobą.
Nie jesteś nim ty, ponieważ spoczywasz bezpieczny w kostnicy. Mimo to ten widok wprawia moje ciało w drżenie, jednocześnie przyspieszając mój oddech. Dławię się powietrzem, próbując się podnieść. Moje kolana uginają się pod moim ciężarem. Opieram dłoń o chropowatą ścianę.
− Nie! – krzyczę, zdając sobie sprawę, że ciebie kiedyś również to czeka.
Osuwam się z powrotem na podłogę.
− Jesteś mój… Jesteś mój… − powtarzam, chwytając się za włosy.
Wykorzystuję wszystkie swoje siły, żeby wstać i pobiec do ciebie. Wpadam do środka i szybko odsłaniam wszystkie prześcieradła. Otaczają mnie blade, zimne trupy, ale ty zniknąłeś.
Wybiegam na korytarz. Dopadam pierwszego pielęgniarza i, chwytając go za poły fartucha, wrzeszczę:
− Gdzie on jest?! Gadaj, gdzie on jest?!
Mężczyzna spokojnie odrywa moje dłonie od swojej odzieży i wyjaśnia:
− Na niego też przyszła pora.
Robię kilka kroków do tyłu, kręcąc głową.
− Nie… − szepczę. – Nie! – dodaję głośniej.
Znów łapczywie wdycham powietrze, czując, że jest go coraz mniej. Tlen wokół mnie tężeje. Natrafiam plecami na ścianę, po której osuwam się na podłogę.
− Powiedz mi, gdzie on jest – mówię z trudem.
− Nie mogę.
− Proszę. – Spoglądam na niego błagalnie. Szaleństwo wypisane w moich oczach chyba go przekonuje.
− Chodź – rzuca i rusza w tylko sobie znanym kierunku.
Droga do celu jest bardzo kręta. Dziwię się, że potrafi się odnaleźć w tym labiryncie białych korytarzy. Wreszcie stajemy przed metalowymi drzwiami. Kiedy je przede mną otwiera, moim oczom ukazuje się ogromna sala, od której bije gorąco. Wzdłuż niej sunie szeroka taśma pełna zgniłych ciał. Dostrzegam na niej ciebie.
− Kami! – wołam. – Kami! – Biegnę ku tobie, a po chwili już tulę twoją zimną sylwetkę. – Moje kochanie… − Całuję twoje usta.
Podnoszę głowę. Coraz bardziej zbliżamy się do źródła ciepła – ogromnego pieca, wypełnionego po brzegi pomarańczowymi płomieniami. Przypominają mi twoje włosy, dlatego nie uciekam. To bez sensu. Że też wcześniej nie wpadłem na to, że to jedyne wyjście, aby być z tobą. Wtulam się w twoje ramiona i zamykam oczy.
− Teraz już zawsze będziemy razem. Jesteś mój, Kami, pamiętaj o tym.

4 komentarze:

  1. zdecydowanie dziwne... ale... chyba mi sie spodobalo o.O ta... fajne :3 wiecej dziwnych yaoi nie zaszkodzi xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się podoba, lubię takie dziwne shoty, bo wprawiają mnie w konsternację i zaczynam dumać nad wszystkim, równocześnie cieszę się, że nie zamykacie bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja pierdole, jaka psychodela. O.O

    OdpowiedzUsuń
  4. Czad... Magiczne coś jak sweet tooth i cała płyta...

    OdpowiedzUsuń