Tytuł: White Eden
Pairing: Aki x
Shindy
Notka autorska:
Tutaj zbytnio nic się nie dzieje, za to następna część jest ciekawsza. :3 Jednak
mam nadzieję, że ta też Wam się spodoba. ^^
CZĘŚĆ
III
Kiedy się budzę, wszystko jest
niewyraźne, jakby widok przesłaniało mi brudne szkło. Szara mgiełka unosi się w
powietrzu. Leżę w łóżku, znów unieruchomiony, ale teraz nie mam nawet siły się
szarpać.
W moją rękę wbity jest wenflon,
który jest połączony z kroplówką, za pomocą rurki. Patrzę jak krople jakiegoś
płynu spływają przewodem prosto do moich żył. Nie wiem, co to jest. Być może to
jakieś leki, które mnie osłabiają albo szkodzą w jakiś inny sposób…
Do środka wchodzi pielęgniarz.
− Zrobiliśmy ci wczoraj badania,
Shindy. – Uśmiecha się do mnie. – Byłeś bardzo grzeczny. – Chwali mnie niczym
czteroletnie dziecko, które równo pokolorowało kwiatka, nie wyjeżdżając kredką
poza linię.
− Nie zgodziłem się na to. – Z
trudem zaciskam dłonie w pięści. – Chciałbym poznać wyniki tych badań.
− Jesteś chory.
− Ta odpowiedź mi nie wystarcza.
− Musi ci wystarczyć, Shindy.
− O co w tym wszystkim chodzi? Aki
wam zapłacił? On mnie trzymał długi czas w swoim domu. Gwałcił mnie. Robił mi
krzywdę. A wy mu teraz pozwalacie, by robił to dalej.
− Shindy, posłuchaj, Aki chce ci
pomóc. Nigdy by cię nie skrzywdził.
− Dlaczego mi nie wierzysz? Mówię
prawdę. – Mój oddech przyspiesza, w oczach szklą się łzy.
− Spokojnie, Shindy, tylko spokojnie…
− Gładzi mnie po ramieniu.
Skrzypnięcie drzwi. Przy moim
łóżku pojawia się Aki.
− Jak się czuje mój ulubiony
pacjent? – pyta z szerokim uśmiechem. Pielęgniarz wychodzi.
− Co to były za badania? Co mi
zrobiliście?
− A co to za kropelki w oczkach,
co? – Ściera łzy palcami.
Odwracam głowę.
− Przestań traktować mnie jak
dziecko!
− Jesteś dzieckiem, Shindy – mówi
spokojnie. – Jesteś bezbronnym, niedoświadczonym dzieckiem, które musi się
jeszcze dużo nauczyć. Musisz wiedzieć, że chcę dla ciebie dobrze, że chcę cię
chronić. – Pochyla się nade mną. − Musisz wiedzieć, że jesteś moją własnością.
Ale ja ci pomogę, ja cię wyleczę…
− Z czego? – pytam drżącym głosem,
wpatrując się w jego oczy.
− Z nienawiści do mnie.
***
− Proszę… Przestań… − szepczę,
między pocałunkami, którymi naznacza moje usta.
− Nie mam zamiaru… − Odrzuca
kołdrę i wsuwa rękę między moje uda.
− Ja… Nie chcę… Och…
− Podoba ci się. – Uśmiechając się,
zaczyna pieścić moje przyrodzenie.
− Nie… Ni-nie podoba… − Moje oczy
otwierają się szerzej, kiedy ściska mojego penisa palcami.
− Twoje ciało mówi mi coś innego.
– Sunie językiem po mojej szyi aż dociera do obojczyka.
− Błagam… Puść… Puść mnie…
Śmieje się.
− Jesteś taki rozkoszny,
Shin-chan.
Unosi moją koszulę, przesuwa
dłonią po moim torsie, brzuchu.
− J-jeśli nie przestaniesz, zacznę
krzyczeć…
− Krzycz sobie, ile chcesz,
zdzieraj gardło i tak nikt cię nie usłyszy. Ściany są dźwiękoszczelne. Zresztą
nawet, gdyby nie były, oni i tak nie zwróciliby na to uwagi. Ot kolejny
pacjent, który zwariował. Jedynie mogliby cię wtedy przypiąć do łóżka. Ach,
zapomniałem, ty już jesteś do niego przypięty.
− Kiedy będę mógł przejść się po
korytarzu? Inni mogą tam swobodnie chodzić…
− Jeszcze trochę.
− Pozwól mi mieć kontakt z ludźmi.
− To nie jest towarzystwo dla
ciebie, ptaszku. – Składa pocałunek na moim czole.
− Sam mnie tu zamknąłeś.
− Bo muszę cię wyleczyć.
− Ja nie jestem chory!
− Cii… − Znów całuje mnie w usta. −
Poza tym, przecież wychodzisz na korytarz. Kiedy idziesz do toalety albo się
wykąpać.
− Ale zakładasz mi wtedy kaftan i
zasłaniasz oczy.
− Bo chcę cię chronić.
− Przed ludźmi?
− Tak.
− Więc dlaczego mnie tu
przywiozłeś? Trzeba było dalej trzymać mnie w swoim domu.
− Trzeba ci pomóc, a w białym raju
tę pomoc dostaniesz.
Biały raj – tak Aki nazywa ten
szpital… Wcześniej była złota klatka, teraz jest biały raj. Zastanawiam się,
gdzie było mi gorzej. Tu są ludzie, co prawda nie do końca wiedzą, co się z
nimi dzieje, ale mimo to, nie jestem sam. Aki stara się mnie od nich
odizolować, ale sama świadomość, że nie jestem jedyną osobą zamkniętą w tym
białym świecie, dodaje mi otuchy.
Biały raj jest większy niż złota
klatka. Również ma kraty, a w moim pokoju nie ma okna. Tworzy go labirynt
korytarzy. Nikt nie wie, gdzie jest wyjście. Można spędzić lata na szukaniu
odpowiednich drzwi, a i tak nie dałoby rady ich znaleźć. A nawet gdyby jakimś
cudem się to udało, na pewno są zamknięte…
Dla Akiego to biały raj, dla mnie
pobielona wersja złotej klatki. Klatki, po której włóczą się bez celu szarzy ludzie
pozbawieni życia. Mimo tego, że ich zachowanie jest często przerażające,
chciałbym móc na nich spojrzeć, porozmawiać z nimi. Jednak Aki od czasu mojej
ucieczki, kiedy wyprowadza mnie z sali, zakłada mi kaftan i zasłania przepaską
oczy, żeby jak najbardziej utrudnić mi kontakt z kimkolwiek.
W białym raju czas płynie powoli.
W białym raju życie jest rutyną. Posiłki podawane poprzez kroplówkę, leki,
badania, kaftany, długie leżenie w pasach… W białym raju nic się nie dzieje.
Nikt nie próbuje się zbuntować, nikt nie próbuje uciekać. Wszyscy snują się po
korytarzach, pogodzeni ze swoim losem. Odnoszę wrażenie, że jest im tu dobrze.
Że już przywykli i zaczęli traktować to miejsce, jak bezpieczną ostoję. Może na
początku, tak jak ja się sprzeciwiali? Może ja też wkrótce przywyknę?
− Aki, odepnij mnie…
− Nie mogę tego zrobić, ptaszku.
− Nie można trzymać tak długo
pacjenta. Przez to jeszcze bardziej wariuje, a ja leżę tutaj całymi dniami.
− Prześpij się. – Całuje mnie w
policzek. Wstaje i znika za drzwiami.
Długo się w nie wpatruję. Ucieknę…
Znajdę sposób i ucieknę z tego miejsca, raz na zawsze uwolnię się od tego
chorego człowieka.
Machinalnie próbuję podnieść rękę
do oczu, by poprawić grzywkę, która na nie opadła. Zatrzymuje mnie biały pas,
który nie pozwala ruszyć się ani o milimetr. Zaciskam powieki. Łzy wypływają
drobnymi szczelinami.