21 czerwca 2013

53. Welcome to our MADNESS (Anli Pollicino, Dunch from Jealkb)



Tytuł: Welcome to our MADNESS
Zespół: Anli Pollicino, Dunch (Jealkb)
Notka autorska: Tak, zaczynam kolejne opowiadanie, ale to jest naprawdę króciutkie (ma trzy części) i jest już napisane, więc spokojnie wszystko dodam.
Jeśli jesteście zainteresowani opowiadaniem Anorexia, piszcie w komentarzach, czy mam dodać kolejne części. :3
CZĘŚĆ I
Pośród gęstego lasu, na totalnym zadupiu, stał Szpital Psychiatryczny św. Keniosława. Szary, potężny budynek, wyłaniał się niczym góra spomiędzy strzelistych drzew. Gdzieniegdzie odpadł tynk, w toaletach brakowało klap sedesowych, a ściany domagały się odmalowania. Ów szpital prowadził tylko jeden ordynatoro-lekarzo-sprzątaczko-łapówkobracz – doktor Dunch. Podobno specjalista od psychiatrii dziecięcej (nie wspomniałem o pedofilii, wybaczcie niedopatrzenie…), w praktyce osoba zajmująca się problemami psychicznymi u wszystkich warstw wiekowych.
Nikt jednak nie pojawiał się w szpitalu. Mijały lata, Dunch się starzał, miał już spokojnie trzydzieści lat. Śmierć, trumna i te sprawy zbliżały się nieubłaganie. Aż tu nagle pod drzwiami pojawiła się matka z dzieckiem. Dziecko co prawda miało osiemnaście lat.
− Ja już swoje przeżyłem! Mam osiemnaście lat! I pełno problemów! Moje życie jest do dupy! – krzyczało dziecko, kiedy matka prowadziła go do obskurnego gabinetu doktora Duncha.
− Nic nie wiesz o życiu, gówniarzu! W dupie ci się poprzewracało!
− Um… w czym mogę pomóc? – zapytał Dunch.
− Świat jest zły, życie pozbawione kolorów, ludzie szczerzą kły, mam dość paplania ich jęzorów.
Doktor milczał, więc dziecko ciągnęło dalej:
− Gdzie tylko sięgnie mój wzrok, wszystko spowija mrok. Nie ma sensu już żyć, czas przeciąć życiodajną nić. – Dzieciak wskazał swój nadgarstek, a konkretnie miejsce, gdzie znajdowała się żyła, poczym wydobył żyletkę z jednej strony pomalowaną na czarno, a z drugiej na granatowo, której nadał imię Mana-sama.
− Nie! – Dunch rzucił się na niego i szybko założył mu kaftan.
− „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?!”. Kiedy tylko będę chciał, zabiję się.
Dunch słysząc te wyjątkowo suche rymy, przez chwilę rozważał możliwość zaklejenia delikwentowi ust, jednak szybko odgonił tę myśl.
− Zdejmij mi to w tej chwili, inaczej uwolnią mnie moje demony, które chcą pomóc mi w mojej śmierci – zagroziło dziecko.
− Jak ma na imię pacjent? – Doktor zwrócił się do matki.
− Shinya.
− Ja jestem Shinda! Czyli trup! – zaoponował Shinya/Shinda (niepotrzebne skreślić).
− Pokażę ci teraz twoją salę, Shinda.
− Fuck yeah! – ucieszył się Shinya/Shinda, słysząc jak został nazwany.
Lekarz wstał od biurka i wyprowadził Shindę za ramię. Jego matka bez słowa udała się do wyjścia. Dunch wprowadził Shindę na salę o wypłowiałych ścianach, dziurawym suficie i zardzewiałym łóżku.
− Jeśli będziesz spokojny, zdejmę ci kaftan.
− Nie zdążysz, nędzny śmiertelniku! Moje demony cię wyprzedzą! – Shinda zaśmiał się triumfalnie.
Dunch z wielkim „WTF?!” wypisanym na twarzy, opuścił pokój, zamykając drzwi na klucz.
Shinda podbiegł do nich i kopnął je, ale skubane okazały się bardzo wytrzymałe.
− Nie powstrzymasz mnie przed samozagładą! – ostrzegł chłopak.
W tym czasie do domofonu ktoś zadzwonił (oho, tłumy walą drzwiami i oknami!). W drzwiach stał wyjątkowo niski chłopak, o okrągłej buźce, pulchnych policzkach i tlenionych włosach z czerwonymi końcówkami.
− W czym mogę pomóc? – zapytał niepewnie Dunch.
− A kazali mi tu przyjechać. – Machnął ręką blondynek i podał skierowanie. Całe było upstrzone rysunkami różowych kwiatków. – Nudziło mi się podczas drogi – wyjaśnił, zauważając, że doktor przygląda się uważnie drobnym malowidłom.
− Może opowie mi pan coś o sobie? – zaproponował lekarz.
− Siemano! – Chwycił rękę psychiatry, by przybić z nimi piątkę, a następnie żółwika (wszystkie możliwe sposoby, a nawet więcej, bo chłopak wymyślił swoje własne kombinacje). – Jestem Yoichi lub Yo-1, jak kto woli. – Wyszczerzył swoje ząbki w uśmiechu.
− Jaki ma pan problem? – zapytał wprost Dunch. Co prawda snuł pewne teorie, ale wolał się upewnić.
− U mnie spoko. – Yoichi włożył ręce w kieszenie i zaczął się bujać, jakby słyszał jakąś wyimaginowaną muzykę. – Powiem ci coś, ziom. Świat jest zajebisty, ludzie uprzejmi i sympatyczni, a życie po prostu piękne! – wygłosił na jednym wydechu.
− Tak… − Doktor zapisał coś w karcie. – Proszę tędy. – Wskazał drogę na salę Shindy. Yoichi skocznym krokiem dotarł do pomieszczenia, w którym został zamknięty, ale nawet nie zwrócił na to uwagi.
− Hej, kolo! – przywitał się. – Jestem Yoichi lub Yo-1, jak kto woli. – I zanim Shinda zdążył się przedstawić dodał: − Ale masz zajebisty płaszcz! Też taki chcę. – Dotknął biały kaftan.
− Mogę ci go dać, jeśli chcesz.
− Serio? Super! A jak masz na imię?
− Mów mi Shinda.
Yoichi zabrał się za rozwiązywanie Shindy, a po chwili chłopak sam siedział zawiązany. Chichotał przy tym jak obłąkany, siedząc na drugim zardzewiałym łóżku.
Doktor Dunch zajął się papierkową robotą, kiedy znów usłyszał domofon. Zdziwiony, poszedł otworzyć. W drzwiach stał wychudzony chłopak. Na ramieniu wisiała przezroczysta torba plażowa, przez którą psychiatra mógł dostrzec elektroniczną wagę, rolkę krawieckiego centymetra i tabletki przeczyszczające.
− Jestem taki gruby! – załkał chłopak i rozpłakał się.
− Anoreksja – szepnął Dunch. − Zapraszam – dodał głośniej. – Jak masz na imię?
− Kiyozumi.
Zaprowadził go do sali Shindy i Yoichiego, a Kiyozumi tym samym zajął ostatnie wolne łóżko w tym pomieszczeniu.
− Shinda, co twój kaftan robi na Yoichim?
− Demony go ze mnie zdjęły… – szepnął Shinda.
Dunch westchnął ciężko i opuścił salę.
− Życie jest beznadziejne – zaczął Shinda.
− Jest zajebiste – zaprzeczył Yoichi, kiwając się na boki.
− Ludzka egzystencja nie ma sensu. Wszystko obtoczone jest w beznadziejności. Beznadziejny jest świat, beznadziejni są ludzie…
− Jedzenie jest beznadziejne – podjął Kiyozumi.
− Tak, wszystko jest beznadziejne – zgodził się Shinda.
− Dajcie spokój – odezwał się pogodnie Yoichi. – Jest fajnie.
Dunch usiadł za biurkiem, kiedy znów przeszkodził domofon. W progu zastał dwie osoby. Jedna z nich była dość wysoka, ubrana w koronkową sukienkę, przez co Dunch rozpoznał w niej gotycką lolitę. Postać przytrzymywała szamoczącego się niskiego chłopaka o czarno-różowych włosach, który krzyczał arabskie przekleństwa. Lolita stała jednak niewzruszona i ze stoickim spokojem patrzyła na Duncha.
− W czym mogę pomóc?
Lolita wydobyła z maleńkiej torebki w kształcie skrzydeł nietoperza opasły tom z wytłoczonym napisem Kroniki Wampirów, otworzyła księgę na odpowiedniej stronie i zaczęła pisać piórem zapewne wyrwanym z dupy jakiegoś ptaka.
Wybacz mi mój odrażający wygląd, paniczu, ale właśnie wracam z porannego joggingu i nie miałem czasu się przebrać.
To jest facet?!
Dunch przyjrzał się jej/mu jeszcze raz. Rozkloszowana sukienka do kolan, platformy na nogach i pełny makijaż składający się z białej cery oraz czarnych powiek i ust. Tak się teraz biega po lesie…?
− Um… Okej…
Lolita płci męskiej pisał/a (?!) dalej.
Przyprowadzam Ci mojego wiernego przyjaciela, towarzysza i powiernika. Obawiam się, że jego umysł przestał prawidłowo funkcjonować. Mam nadzieję, że zacnie się nim zaopiekujesz.
− Co się dokładnie stało? – zapytał Dunch.
− Zabiję was wszystkich! – krzyknął chłopak po arabsku, czego Dunch oczywiście nie zrozumiał.
Mój przyjaciel – Takuma – myśli, że jest Arabem i ma do wypełnienia misję. Mianowicie jego celem jest uśmiercenie jak największej liczby osób.
− Oczywiście postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby przywrócić go do zdrowia – obiecał Dunch.
Lolita skłonił  się w odpowiedzi.
− Dlaczego pan nic nie mówi?
Jam Mana-sama. Nie wypada mi mówić.
− Może chce pan tu trochę zostać? Jest dużo wolnych miejsc – zaproponował psychiatra.
Mana wpatrywał się w niego nadal z tym stoickim spokojem, chociaż wewnątrz był wściekły.
Proszę lepiej skupić się na moim przyjacielu.
Odwrócił się i wyszedł.
Dunch wciągnął Takumę-Araba do środka, zamknął drzwi i założył mu kaftan, gdyż chłopak wyciągnął dwa granaty i chciał je odbezpieczyć. Dunch nie mógł wiedzieć, że granaty były w istocie plastikowymi zabawkami dla dzieci.
− Zamierzacie mnie tu torturować?! – awanturował się Takuma, kiedy lekarz prowadził go do izolatki. – Marne wasze starania! Ja się nie dam!
− Co to za hałasy? – jęknął Shinda, który od jakiegoś czasu próbował zasnąć.
− To arabski – ożywił się Yoichi.
− Znasz ten język? – zdziwił się Kiyozumi, który robił właśnie brzuszki na swoim łóżku.
− Tak.  Znam jeszcze włoski, francuski, angielski, niemiecki, hiszpański, portugalski, bułgarski, fiński, estoński, chiński, koreański, polski, jidysz… − I Yoichi wymieniałby tak dalej, gdyby Kiyozumi – w tej chwili biegający truchtem po całym pokoju – nie postanowił mu przerwać:
− Musi ci się nieźle nudzić.
− Widzicie jakie życie jest beznadziejne. Człowiek zaczyna uczyć się bzdur, żeby jakoś mu przeminęło. Czy nie prościej jest się po prostu zabić? – dodał Shinda
− Życie jest piękne – powiedział Yoichi. – Na dworze świeci słońce, latają motylki, kwiatki pachną, wieje wietrzyk.
Po raz kolejny tego dnia zadzwonił domofon.
− W czym mogę pomóc? – zapytał Dunch, mierząc wzrokiem dość wysokiego szatyna. Jego strój był odrobinę… specyficzny. Był to gruby wełniany sweter o musztardowym odcieniu, zupełnie niepraktyczny przy trzydziestostopniowym upale, podziurawione dżinsy, jedna stopa była wciśnięta w białego adidasa, a druga w brązowy sandał i obowiązkowo białą skarpetę. – Trafił pan idealnie. – Uśmiechnął się delikatnie. – Jak się pan nazywa?
Chłopak odwrócił głowę w lewą stronę.
− Co mówisz, Fred? Jesteś pewny? No dobra. Fred, mówi, że mam na imię Masatoshi – zwrócił się do lekarza i wzruszył ramionami, po czym przekroczył próg i rozejrzał się po korytarzu. – Ładnie tu.
Wnętrze szpitala wyglądało jak toaleta publiczna mieszcząca się na dworcu kolejowym w Polsce. Może dlatego spodobało się Masatoshiemu, ponieważ sam spędził w podobnym miejscu długi czas.
− Zaprowadzę cię do sali. – Doktor pokazał chłopakowi jego pokój i zamknął drzwi.
To będzie ciężki dzień – pomyślał i opadł na fotel.

2 komentarze:

  1. ahahahahahhahahahahahaha... ZAJEBISTE <3 rozwalają mnie te ich teksty.. Kami-sama...
    ale wiesz... kiedy 'Anorexia'?? ♥

    Dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaiste! Zaczęłam niekontrolowanie chichotać o niemal 3 w nocy xd
    Zaiste... Jezu nie przesadzajcie -.- tak być może jak toaleta na dworcu w polsce parę dobrych lat TEMU... Chyba, że liczą się te na najwiekszych zadupiach, to tak jest w kazdymkażdym innym kraju... A chinach broń boże (koreańczycy chińczycy japończycy - źródło książka)

    OdpowiedzUsuń