Tytuł: Anorexia
Pairing: Masatoshi
x Shindy
Notka autorska: Miałam
tego nie wstawiać… Sama borykam się z problemem Shindy’ego, ale… ale po mnie
tego w ogóle nie widać. I to jest najgorsze. Ale mam prośbę do pewnej bliskiej
mi osoby: nie popełniaj mojego błędu. Masz już wystarczająco dużo problemów.
Anoreksja Ci nie potrzebna. I jeśli to opowiadanie ma tak na Ciebie wpływać, to
po prostu przestanę je publikować.
Poza tym, notka jest o niczym. Nie podoba mi się.
CZĘŚĆ
III
Dotyk czyjejś dłoni na moich
włosach, szloch i szept:
− Otwórz oczy, kochanie. Obudź
się, proszę.
Uniosłem powieki. Wisiała nade mną
zapłakana twarz Masatoshiego. I dopiero teraz to do mnie dotarło – uratowali
mnie. Próbowałem się podnieść, ale nie mogłem się ruszyć.
− Shindy, dlaczego? Dlaczego to
zrobiłeś?
− Nie wytrzymałem – odparłem
słabym głosem.
− Kochanie, przecież nie jesteś
sam. Masz mnie, przyjaciół z zespołu. Razem przez to przejdziemy. Nie trzeba
się zabijać.
Kręciło mi się w głowie, słowa
Masatoshiego ledwo przebijały się przez szum w moich uszach. Ponieważ byłem
przykryty tylko do pasa, dostrzegłem bandaże na swoich nadgarstkach.
− Ty chciałeś… chciałeś się zabić
– powiedział, jakby niedowierzając.
− Tak, chciałem – przyznałem
spokojnie.
− Myślisz tylko o sobie, nie
pomyślałeś, jak ja bym się po tym czuł.
− Tak, bo jestem cholernym
egoistą, jak to powiedziałeś.
− Powiedziałem to w złości, wcale
tak nie myślę – usprawiedliwił się.
− Ale powiedziałeś.
− Ludzie mówią różne rzeczy.
Westchnął.
− To wszystko moja wina. – Ukrył
twarz w dłoniach.
− Nie, to wcale nie twoja wina.
− Moja. Chciałem dla ciebie
dobrze, ale nie wyszło.
W tym momencie zrobiło mi się go
żal. Tak się starał, a ja tego nie doceniałem. Chciałem go przytulić, ale nie
miałem jak. Naparłem z całej siły na krępujące mnie pasy, jednak nic to nie
dało.
− Co robisz? – spytał Masatoshi.
− Chcę cię przytulić.
Oparł głowę na moim ramieniu.
− Dziękuję – powiedziałem. − Gdzie
Takuma?
− Pojechał do domu. Nie może sobie
wybaczyć tego, że przez niego omal nie umarłeś.
− Powiedz mu, żeby się nie
obwiniał. Nikt tu nie zawinił oprócz mnie.
− Dobrze, przekażę mu – obiecał.
Weszła pielęgniarka.
− Musi pan wziąć leki.
− Niczego nie wezmę.
− Albo pan je połknie, albo dam
panu zastrzyk.
Otworzyłem usta, a kobieta włożyła
mi do nich tabletkę. Gdy tylko je zamknąłem, ukryłem lek pod językiem.
Przystawiła mi do ust szklankę, abym napił się wody. Upiłem mały łyk i udałem,
że przełykam go wraz z tabletką.
Pielęgniarka wyszła. Masatoshi
chwilę przyglądał się drzwiom, które się za nią zamknęły, a ja w tym czasie
wyplułem lekarstwo, które zniknęło w fałdach pościeli.
− Co zrobiłeś? – zapytał
natychmiast szatyn.
− Nic – odparłem niewinnie.
Przez chwilę przyglądał mi się
uważnie.
− Muszę iść do łazienki –
przerwałem niezręczną ciszę.
− Zawołam lekarza – powiedział i
wyszedł.
Wrócił po chwili, a za nim kroczył
mężczyzna w fartuchu. Trzymał w rękach coś białego, co odłożył na krzesło.
Podszedł do mojego łóżka i odpiął mnie. Następnie wziął białą rzecz, która
okazała się być kaftanem.
− To są chyba jakieś żarty. Ja nie
jestem jakimś pomyleńcem!
− Nie jest pan, ale udowodnił pan,
że stanowi dla siebie zagrożenie. Nie możemy ryzykować.
Wyciągnąłem ręce przed siebie.
Założył mi kaftan i zapiął z tyłu. Udałem się wraz z Masatsohim do toalety,
gdzie zsunął mi szorty. Kiedy już skończyłem, założył je na mnie z powrotem i
wróciliśmy do pokoju. Zdjęto mi kaftan i przypięto do łóżka. Następnie czekał
mnie obiad, podczas którego zjadłem kilka łyżek zupy (ryby i ryżu nawet nie
tknąłem), łykanie lekarstw, podwieczorek (zjadłem kawałek herbatnika), kolejna
seria lekarstw i kolacja (pół kromki chleba z dżemem truskawkowym). Tego dnia
naprawdę dużo pochłonąłem, a nie miałem możliwości, by pozbyć się tego z
żołądka.
Masatoshi musiał już iść.
Pocałował mnie delikatnie w usta na pożegnanie i wyszedł. Zostałem sam, ale nie
na długo, ponieważ już po chwili wszedł do mnie jeden z pielęgniarzy, żeby
zabrać mnie do łazienki, abym wziął prysznic. Na szczęście tym razem nie
założono mi kaftana. Mimo to poczułem się skrępowany, kiedy okazało się, że
mężczyzna ma ze mną zostać, aby mnie pilnować.
− Nie mogę się kąpać, kiedy pan tu
stoi – powiedziałem.
− Przecież nie będę na ciebie
patrzeć – westchnął i odwrócił się do mnie tyłem.
Szybko się umyłem i wytarłem
ręcznikiem, a następnie przebrałem w piżamę. Pielęgniarz odprowadził mnie na
salę.
BOŻE, KOCHAM CIĘ <333333333 DZIĘKUJĘ ♥
OdpowiedzUsuńJak to jest o NICZYM?! Kpisz sobie ze mnie? Jak możesz tak mówić?! Nie rozumiem... Ech..
Podoba mi się, jak zwykle zresztą.. Najpierw Shindy nie połknął leków, ale później je wziął, tak? Ech. Głupi Shindy! Nie pomyślał o Masatoshi' m.. Egoista. Co za pieprzony egoista *śmiech* Chyba za bardzo się wczuwam, no ale nic na to nie poradzę.
Nie, nie możesz przestać tego publikować, bo Cię znajdę i ukatrupię! Ale... Hm... Albo nie, bo wtedy już nic od Ciebie nie będę czytać. Etto... Wiem! Nie, jednak nie wiem *myśli* Ale na pewno coś wykombinuję, więc się strzeż!
Dużo weny <3
jest niezle ;3
OdpowiedzUsuńtylko teraz troche duzo dalas tych opowiadan i troche sie gubie bo akcja mi sie miesza ;/
przyznam ze jak jest tak duzo to kiepsko sie czyta
wybacz
Nareszcie! Kolejna część! Mam egoistyczny pomysł - skończ "Anoreksję" a potem resztę opowiadań ^^
OdpowiedzUsuńAlbo jak chcesz, kim ja jestem, żeby dyktować warunki? O_o
Odwala mi po przeczytaniu jednego ff, gomen.
Nie jestem pewna, czy lubię tu Masatoshiego. Taki bezsilny, że aż żal chłopa...
Weny i czasu życzę!
Uwielbiam to opowiadanie, chociaż jest smutne.
OdpowiedzUsuńNie mam nietchnienia na pisanie komentarzy, ale to tylko dzisiaj. Mam leniwy dzień...
Rozdział był cudowny. Trochę się zdziwiłem, na tan kaftan, ale jakoś się nie dziwię. Shindy jest strasznie uparty.
Dobra, ja nie mam weny na komentowanie, ale naprawdę mi się podobało, nie wiem, dlaczego uważasz, że Ci nie wyszło. Wyszło cudnie^^
Pozdrawiam, i życzę dużo momentów inspiracji=^.^=
Rena X
Super! :"3
OdpowiedzUsuń