Tytuł: Sweet
Secret
Pairing: Shindy x
Takuma
Notka autorska: Jejciu,
ile komentarzy. *u* Dziękuję Wam. <3 Mam nadzieję, że ten rozdział również
się spodoba. Narysowałam dla Was ilustracje do opowiadania:
CZĘŚĆ
IV
− Co ty robisz? – zapytał Shindy,
widząc jak Takuma kładzie się na podłodze tuż obok łoża i swojego psa. – Nie
jesteś służącym, żeby spać na podłodze – stwierdził rozbawiony. Cały czas
zaskakiwały go zachowania Takumy.
− Ciągle nie mogę się
przyzwyczaić. Dla mnie nadal jesteś moim księciem.
− Jestem twoim księciem –
przytaknął blondyn. – Tylko twoim – dodał muskając opuszkiem nos chłopaka. − A
teraz chodź do mnie, do łóżka.
Takuma wstał z podłogi i podszedł
do posłania, jednak zawahał się. Nie był przecież godzien zatopić się w tych
miękkich poduszkach, w pięknie pachnących odmętach pościeli, ani leżeć na
świeżym prześcieradle. Wydawało mu się, że czego tylko nie dotknie, zaraz to
zniszczy czy pobrudzi.
− Śmiało. – Shindy uśmiechnął się
do niego, układając się pod kołdrą po prawej stronie łoża.
Takuma z czcią chwycił w swoje
spracowane dłonie miękki materiał i już po chwili zanurzał się w białych
obłokach materaca.
− Wygodne… – zamruczał,
przymykając powieki.
Czy łóżko było
wygodne? Dla Shindy’ego było takie samo jak zwykle, ale co on mógł wiedzieć?
Nie spał na skrawku splecionej słomy, bez żadnego okrycia, ogrzewany tylko
dymem z kominka, który drażnił gardło. Od urodzenia spał na kilku wygodnych
materacach, okryty czystą, ciepłą kołdrą, a jego głowa nigdy nie dotykała
niczego innego poza miękką poduszką.
Shindy podłożył
dłonie pod głowę i wpatrywał się w baldachim, który rozpościerał się nad nimi.
Takuma przysunął się do niego i nieco drżącymi rękoma objął jego talię. Książę
spojrzał na chłopaka, zaskoczony, ale po chwili objął go ramieniem. Brunet
uśmiechnął się czując gładką dłoń na swoich plecach. Zamknęli oczy i razem
zapadli w sen.
***
Mijały dni.
Niewiadomo jakim cudem Shindy’emu udało się ukrywać przez cały ten czas Takumę
w swojej komnacie.
Kiedy nastał
kolejny wieczór, Shindy przyglądał się powoli zasypiającemu miastu, które
rozlewało się u stóp jego pałacu.
− Takuma… −
szepnął, kiedy poczuł oplatające go w pasie ramiona. – Wiesz, że nigdy nie
byłem tam na dole?
− Nigdy? –
zdziwił się Takuma.
− Nigdy –
potwierdził Shindy. – Matka i ojciec robią ze mnie życiową pierdołę. Uważają,
że z niczym sobie nie poradzę, dlatego trzymają mnie tutaj. – Westchnął i
spojrzał na gwiazdy. – Zabierz mnie tam – wyszeptał. – Pokaż mi jak wygląda
życie z twojej perspektywy. – Odwrócił się i spojrzał chłopakowi w oczy.
− A jeśli coś
ci się stanie? Ktoś cię rozpozna i zechce zrobić ci krzywdę?
− Raz się żyje.
– Wzruszył ramionami. – Proszę… − Spojrzał na niego błagalnie. Takuma przygryzł
wargę. – Wrócimy przed wschodem słońca – obiecał Shindy. – Tylko pokaż mi jak
wygląda wolność.
− Tam jest
tylko głód i ciężka praca. Nie ma nic więcej.
− Ale jest też
szczęście. Wy… wy potraficie cieszyć się z każdej rzeczy. Naucz mnie tego. Chcę
chociaż przez chwilę skosztować tej radości. Choć przez chwilę być zwyczajnym,
wolnym człowiekiem…
− Dobrze –
powiedział w końcu Takuma.
− Dziękuję. –
Shindy przytulił go mocno. – Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. – Chwycił
chłopaka za rękę i pociągnął w kierunku drzwi.
− Czekaj, nie
możemy wyjść w piżamach. No i na korytarzach pewnie roi się od strażników.
− Cholera…
− Wiem, co
zrobimy!
− Takuma, to
głupie…
− A masz lepszy
pomysł?
− Widać, że nie
jesteśmy kobietami.
− Włóż to do
stanika i będzie dobrze. – Podał Shindy’emu dwa dorodne jabłka, a sam wcisnął
pod odzież wielkie pomarańcze.
− Czuję się jak
debil…
− No i bardzo
dobrze, bo tak właśnie wyglądasz. Ała! – jęknął Takuma, kiedy Shindy uderzył go
w głowę.
− Co mam robić?
− Zamiataj
podłogę.
− Że co? A jak
to się robi?
− Uch! Rób po
prostu to, co ja. – Takuma wyszedł zza zakrętu, pieczołowicie zamiatając kurz z
podłogi. Shindy podążył za nim, również sprzątając tyle że… złym końcem miotły…
Minęli
strażnika, który przyglądał im się podejrzliwie. Shindy spojrzał na niego z
pogardą i poprawił swój „biust”.
− Chodź –
warknął Takuma i pociągnął blondyna za rękaw koszuli, którą znaleźli w koszu na
brudne ubrania dla służby.
Bez większych komplikacji opuścili pałac.
− Mogę już
pozbyć się tych jabłkowych cycków? – zapytał Shindy.
− Nawet nie
próbuj. Musimy udawać kobiety całą noc.
Shindy
westchnął, poprawiając czepek na swojej głowie.
Ruszyli do
centrum miasta. Shindy rozglądał się dookoła z podekscytowaniem, wykrzykując co
jakiś czas:
− Patrz, Takuma,
ta kobieta niesie chrust! Patrz, Takuma, ten facet rąbie drewno! Patrz,
Takuma…! Patrz, Takuma…! Patrz, Takuma…!
Takuma
uśmiechał się na widok radości w oczach Shindy’ego. Wszystko go ciekawiło. W
pewnym momencie chłopak podbiegł do kowala i zapytał się, czy może spróbować
wykonać jego pracę.
− Taka drobna
dziewczynka chce się zabrać za tak ciężką pracę?
Shindy podparł
się pod boki.
− Jakiś
problem? – zapytał retorycznie.
Kowal zaśmiał
się i wręczył Shindy’emu potrzebne narzędzia.
− W takim razie
pokaż, co potrafisz. – Wyciągnął szczypcami rozgrzany metal.
Shindy wziął
młotek i zaczął walić z całej siły, przez co przedmiot wił się pod uderzeniami
i deformował niczym plastelina.
− I jak? – Z
dumą zaprezentował swoje dzieło.
Kowal spojrzał
na nie, następnie na „piersi” księcia, znowu na kawałek metalu i z powrotem na
„biust”.
− Hm… Bardzo to
pomysłowe i na pewno pełne potencjału, ale… nie przypomina podkowy.
− Nie
przypomina podkowy! Słyszałeś to?! – awanturował się Shindy, kiedy szli
uliczką. Takuma przyglądał się „dziełu” Shindy’ego, starając się odgadnąć, co
przypomina jego kształt.
− Mi się podoba
– pocieszył Takuma. – Może coś zjemy?
− Tak, chętnie.
Zgłodniałem… − Shindy był zaskoczony tym stwierdzeniem. Po raz pierwszy w życiu
czuł prawdziwy głód. I nie było to przyjemne uczucie.
Takuma
zaprowadził księcia do znajomej gospody, której kucharz był jego przyjacielem i
zawsze dawał mu zniżki. Kiedy stanęli przed dębowymi drzwiami, Shindy’emu
najzwyczajniej w świecie zaburczało w brzuchu.
− Co to było?!
– krzyknął przerażony chłopak. – To coś we mnie! Rozwija się we mnie jakiś
pasożyt! Ja umrę, Takuma! Umrę!
− Shindy, po
prostu jesteś bardzo głodny… − powiedział spokojnie brunet.
− Będzie
torować sobie drogę przez moje wnętrzności aż wydostanie się na zewnątrz,
rozpruwając mój brzuch! – ciągnął Shindy, obgryzając ze strachu paznokcie.
Takuma
westchnął w odpowiedzi i pociągnął blondyna do przytulnego wnętrza karczmy.
Zarówno stoły jak i ławy były w istocie belkami drewna. Ogień lizał ściany
kominka, a całą salę ozdabiały rozmaite malowidła. Zajęli miejsce w kącie.
Takuma szybko zdecydował się na skromny posiłek, za to Shindy długo studiował
poplamioną kartę dań.
− Co to jest:
„Spory kawał mięcha z wieprza oblany sosem”?
− Świnia.
− Sam jesteś
świnia! – oburzył się Shindy.
− Wieprz to
świnia!
− Aaaa… U mnie
nazywałoby się to mniej więcej: „Imponujący rozmiarami kęs wieprzowiny okryty
brązową pierzynką”…
Takuma spojrzał
na Shindy’ego, jak gdyby ten mówił w obcym języku.
− A co to są: „Rozpaćkane pyry”?
− Ziemniaki,
takie rozdrobnione widelcem.
− Nie prościej
użyć nazwy: „Złocista kołderka”?
− Możesz się
wreszcie na coś zdecydować? – zapytał zniecierpliwiony Takuma.
− Chyba wezmę:
„Schaboszczaka” i „Rozpaćkane pyry” chociaż nie wiem do końca co to ten
„schaboszczak”…
Kiedy
przyniesiono dania, Shindy stwierdził z ulgą, że „schaboszczak” i „rozpaćkane
pyry” wyglądają jak królewskie „Złote wyspy i brunatny ocean”. Podane były
jednak w sposób doprawdy niechlujny i nie zachęcały do spożycia. Mimo to
zaryzykował i… zamarł…
Smak kotleta
był niebiański. Chrupiąca panierka pękała pod naciskiem zębów, a dobrze
doprawione mięso rozpływało się w ustach. Złote kule oblane płynną bielą sosu
dopełniały całości tej gamy niepowtarzalnych smakowych tekstur.
− Takuma… to
jest wybitnie genialne! – wykrzyknął rozochocony Shindy, skupiając tym samym
uwagę wszystkich osób przebywających w karczmie.
− Cieszę się,
ale bądź ciszej.
− Jak można być
cicho, kiedy smakuje się takiego delikatesu?! – oburzył się Shindy.
− Shindy, to
tylko schabowy i ziemniaki…
I w istocie
danie było jedynie kotletem schabowym i ziemniakami, ale było przygotowane z
miłością, a nie z uczuciami królewskiej maszyny jaką był kucharz Kiyozumi,
który raczej produkował, a nie gotował.
Wszechobecne
ciepło niemalże rozsadzało ściany małej gospody. Tego brakowało w ogromnym
wnętrzu pałacu. Tego właśnie pragnął Shindy…
− Chciałbym coś
powiedzieć! – Odrobinę podpity Shindy wstał z ławy. – Kocham was wszystkich!
− Tak, tak,
usiądź już, k o b i e t o! – powiedział Takuma, dodatkowo podkreślając ostatnie
słowo.
− Ale zabawa
dopiero się zaczyna… − wybełkotał Shindy, wyciągając ze stanika jabłko i
nadgryzając je.
− Wracamy do
domu – zarządził brunet.
− Nie bądź
sztywniakiem. Chcesz gryza? – Podsunął chłopakowi owoc.
Takuma zdawał
sobie sprawę, że w tym stanie nie da rady dowlec księcia z powrotem do pałacu.
A nawet jeśli, pijany panicz narobi strasznie dużo hałasu, budząc rodzinę
królewską i zwracając uwagę strażników. Poszedł na zaplecze, gdzie dostał od
swojego przyjaciela chloroform. Kiedy wrócił na salę, Shindy właśnie tańczył na
stole i gdyby Takuma w porę go z niego nie ściągnął, zapewne zdjąłby swoją
bieliznę.
− Wybacz mi,
mój książę, ale muszę to zrobić…
Kawałek białej
szmaty szybko nasiąknął środkiem usypiającym. Takuma przysunął materiał do nosa
Shindy’ego, a ten, nie do końca wiedząc o co chodzi, osunął się w jego ramiona.
No tak... Po prostu musiał xD
OdpowiedzUsuńChcę więcej... Ciekawe jak to się skończy e.e
//Yuuko-san
Głupota Shindy'ego mnie powala XD. Jeju, jakie to zabwne opowiadanie. Takuma miał problem pokazując mu, jak wygląda prawdziwe życie XD. Na nazwach jedzenia padłam, ale wymysły ma Shindy, ale jeszcze lepsze nazwy mieli w karczmie XD
OdpowiedzUsuńHahahhahahaha, Książę jest taki kochaaaaany! Tak bardzo mi poprawiłaś humor, dziękuję!
OdpowiedzUsuń