7 grudnia 2013

93. Sweet Secret cz. IV (Shindy x Takuma)



Tytuł: Sweet Secret
Pairing: Shindy x Takuma
Notka autorska: Jejciu, ile komentarzy. *u* Dziękuję Wam. <3 Mam nadzieję, że ten rozdział również się spodoba. Narysowałam dla Was ilustracje do opowiadania: 


CZĘŚĆ IV
− Co ty robisz? – zapytał Shindy, widząc jak Takuma kładzie się na podłodze tuż obok łoża i swojego psa. – Nie jesteś służącym, żeby spać na podłodze – stwierdził rozbawiony. Cały czas zaskakiwały go zachowania Takumy.
− Ciągle nie mogę się przyzwyczaić. Dla mnie nadal jesteś moim księciem.
− Jestem twoim księciem – przytaknął blondyn. – Tylko twoim – dodał muskając opuszkiem nos chłopaka. − A teraz chodź do mnie, do łóżka.
Takuma wstał z podłogi i podszedł do posłania, jednak zawahał się. Nie był przecież godzien zatopić się w tych miękkich poduszkach, w pięknie pachnących odmętach pościeli, ani leżeć na świeżym prześcieradle. Wydawało mu się, że czego tylko nie dotknie, zaraz to zniszczy czy pobrudzi.
− Śmiało. – Shindy uśmiechnął się do niego, układając się pod kołdrą po prawej stronie łoża.
Takuma z czcią chwycił w swoje spracowane dłonie miękki materiał i już po chwili zanurzał się w białych obłokach materaca.
− Wygodne… – zamruczał, przymykając powieki.
Czy łóżko było wygodne? Dla Shindy’ego było takie samo jak zwykle, ale co on mógł wiedzieć? Nie spał na skrawku splecionej słomy, bez żadnego okrycia, ogrzewany tylko dymem z kominka, który drażnił gardło. Od urodzenia spał na kilku wygodnych materacach, okryty czystą, ciepłą kołdrą, a jego głowa nigdy nie dotykała niczego innego poza miękką poduszką.
Shindy podłożył dłonie pod głowę i wpatrywał się w baldachim, który rozpościerał się nad nimi. Takuma przysunął się do niego i nieco drżącymi rękoma objął jego talię. Książę spojrzał na chłopaka, zaskoczony, ale po chwili objął go ramieniem. Brunet uśmiechnął się czując gładką dłoń na swoich plecach. Zamknęli oczy i razem zapadli w sen.
***
Mijały dni. Niewiadomo jakim cudem Shindy’emu udało się ukrywać przez cały ten czas Takumę w swojej komnacie.
Kiedy nastał kolejny wieczór, Shindy przyglądał się powoli zasypiającemu miastu, które rozlewało się u stóp jego pałacu.
− Takuma… − szepnął, kiedy poczuł oplatające go w pasie ramiona. – Wiesz, że nigdy nie byłem tam na dole?
− Nigdy? – zdziwił się Takuma.
− Nigdy – potwierdził Shindy. – Matka i ojciec robią ze mnie życiową pierdołę. Uważają, że z niczym sobie nie poradzę, dlatego trzymają mnie tutaj. – Westchnął i spojrzał na gwiazdy. – Zabierz mnie tam – wyszeptał. – Pokaż mi jak wygląda życie z twojej perspektywy. – Odwrócił się i spojrzał chłopakowi w oczy.
− A jeśli coś ci się stanie? Ktoś cię rozpozna i zechce zrobić ci krzywdę?
− Raz się żyje. – Wzruszył ramionami. – Proszę… − Spojrzał na niego błagalnie. Takuma przygryzł wargę. – Wrócimy przed wschodem słońca – obiecał Shindy. – Tylko pokaż mi jak wygląda wolność.
− Tam jest tylko głód i ciężka praca. Nie ma nic więcej.
− Ale jest też szczęście. Wy… wy potraficie cieszyć się z każdej rzeczy. Naucz mnie tego. Chcę chociaż przez chwilę skosztować tej radości. Choć przez chwilę być zwyczajnym, wolnym człowiekiem…
− Dobrze – powiedział w końcu Takuma.
− Dziękuję. – Shindy przytulił go mocno. – Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. – Chwycił chłopaka za rękę i pociągnął w kierunku drzwi.
− Czekaj, nie możemy wyjść w piżamach. No i na korytarzach pewnie roi się od strażników.
− Cholera…
− Wiem, co zrobimy!

− Takuma, to głupie…
− A masz lepszy pomysł?
− Widać, że nie jesteśmy kobietami.
− Włóż to do stanika i będzie dobrze. – Podał Shindy’emu dwa dorodne jabłka, a sam wcisnął pod odzież wielkie pomarańcze.
− Czuję się jak debil…
− No i bardzo dobrze, bo tak właśnie wyglądasz. Ała! – jęknął Takuma, kiedy Shindy uderzył go w głowę.
− Co mam robić?
− Zamiataj podłogę.
− Że co? A jak to się robi?
− Uch! Rób po prostu to, co ja. – Takuma wyszedł zza zakrętu, pieczołowicie zamiatając kurz z podłogi. Shindy podążył za nim, również sprzątając tyle że… złym końcem miotły…
Minęli strażnika, który przyglądał im się podejrzliwie. Shindy spojrzał na niego z pogardą i poprawił swój „biust”.
− Chodź – warknął Takuma i pociągnął blondyna za rękaw koszuli, którą znaleźli w koszu na brudne ubrania dla służby.
 Bez większych komplikacji opuścili pałac.
− Mogę już pozbyć się tych jabłkowych cycków? – zapytał Shindy.
− Nawet nie próbuj. Musimy udawać kobiety całą noc.
Shindy westchnął, poprawiając czepek na swojej głowie.
Ruszyli do centrum miasta. Shindy rozglądał się dookoła z podekscytowaniem, wykrzykując co jakiś czas:
− Patrz, Takuma, ta kobieta niesie chrust! Patrz, Takuma, ten facet rąbie drewno! Patrz, Takuma…! Patrz, Takuma…! Patrz, Takuma…!
Takuma uśmiechał się na widok radości w oczach Shindy’ego. Wszystko go ciekawiło. W pewnym momencie chłopak podbiegł do kowala i zapytał się, czy może spróbować wykonać jego pracę.
− Taka drobna dziewczynka chce się zabrać za tak ciężką pracę?
Shindy podparł się pod boki.
− Jakiś problem? – zapytał retorycznie.
Kowal zaśmiał się i wręczył Shindy’emu potrzebne narzędzia.
− W takim razie pokaż, co potrafisz. – Wyciągnął szczypcami rozgrzany metal.
Shindy wziął młotek i zaczął walić z całej siły, przez co przedmiot wił się pod uderzeniami i deformował niczym plastelina.
− I jak? – Z dumą zaprezentował swoje dzieło.
Kowal spojrzał na nie, następnie na „piersi” księcia, znowu na kawałek metalu i z powrotem na „biust”.
− Hm… Bardzo to pomysłowe i na pewno pełne potencjału, ale… nie przypomina podkowy.
− Nie przypomina podkowy! Słyszałeś to?! – awanturował się Shindy, kiedy szli uliczką. Takuma przyglądał się „dziełu” Shindy’ego, starając się odgadnąć, co przypomina jego kształt.
− Mi się podoba – pocieszył Takuma. – Może coś zjemy?
− Tak, chętnie. Zgłodniałem… − Shindy był zaskoczony tym stwierdzeniem. Po raz pierwszy w życiu czuł prawdziwy głód. I nie było to przyjemne uczucie.
Takuma zaprowadził księcia do znajomej gospody, której kucharz był jego przyjacielem i zawsze dawał mu zniżki. Kiedy stanęli przed dębowymi drzwiami, Shindy’emu najzwyczajniej w świecie zaburczało w brzuchu.
− Co to było?! – krzyknął przerażony chłopak. – To coś we mnie! Rozwija się we mnie jakiś pasożyt! Ja umrę, Takuma! Umrę!
− Shindy, po prostu jesteś bardzo głodny… − powiedział spokojnie brunet.
− Będzie torować sobie drogę przez moje wnętrzności aż wydostanie się na zewnątrz, rozpruwając mój brzuch! – ciągnął Shindy, obgryzając ze strachu paznokcie.
Takuma westchnął w odpowiedzi i pociągnął blondyna do przytulnego wnętrza karczmy. Zarówno stoły jak i ławy były w istocie belkami drewna. Ogień lizał ściany kominka, a całą salę ozdabiały rozmaite malowidła. Zajęli miejsce w kącie. Takuma szybko zdecydował się na skromny posiłek, za to Shindy długo studiował poplamioną kartę dań.
− Co to jest: „Spory kawał mięcha z wieprza oblany sosem”?
− Świnia.
− Sam jesteś świnia! – oburzył się Shindy.
− Wieprz to świnia!
− Aaaa… U mnie nazywałoby się to mniej więcej: „Imponujący rozmiarami kęs wieprzowiny okryty brązową pierzynką”…
Takuma spojrzał na Shindy’ego, jak gdyby ten mówił w obcym języku.
 − A co to są: „Rozpaćkane pyry”?
− Ziemniaki, takie rozdrobnione widelcem.
− Nie prościej użyć nazwy: „Złocista kołderka”?
− Możesz się wreszcie na coś zdecydować? – zapytał zniecierpliwiony Takuma.
− Chyba wezmę: „Schaboszczaka” i „Rozpaćkane pyry” chociaż nie wiem do końca co to ten „schaboszczak”…
Kiedy przyniesiono dania, Shindy stwierdził z ulgą, że „schaboszczak” i „rozpaćkane pyry” wyglądają jak królewskie „Złote wyspy i brunatny ocean”. Podane były jednak w sposób doprawdy niechlujny i nie zachęcały do spożycia. Mimo to zaryzykował i… zamarł…
Smak kotleta był niebiański. Chrupiąca panierka pękała pod naciskiem zębów, a dobrze doprawione mięso rozpływało się w ustach. Złote kule oblane płynną bielą sosu dopełniały całości tej gamy niepowtarzalnych smakowych tekstur.
− Takuma… to jest wybitnie genialne! – wykrzyknął rozochocony Shindy, skupiając tym samym uwagę wszystkich osób przebywających w karczmie.
− Cieszę się, ale bądź ciszej.
− Jak można być cicho, kiedy smakuje się takiego delikatesu?! – oburzył się Shindy.
− Shindy, to tylko schabowy i ziemniaki…
I w istocie danie było jedynie kotletem schabowym i ziemniakami, ale było przygotowane z miłością, a nie z uczuciami królewskiej maszyny jaką był kucharz Kiyozumi, który raczej produkował, a nie gotował.
Wszechobecne ciepło niemalże rozsadzało ściany małej gospody. Tego brakowało w ogromnym wnętrzu pałacu. Tego właśnie pragnął Shindy…
− Chciałbym coś powiedzieć! – Odrobinę podpity Shindy wstał z ławy. – Kocham was wszystkich!
− Tak, tak, usiądź już, k o b i e t o! – powiedział Takuma, dodatkowo podkreślając ostatnie słowo.
− Ale zabawa dopiero się zaczyna… − wybełkotał Shindy, wyciągając ze stanika jabłko i nadgryzając je.
− Wracamy do domu – zarządził brunet.
− Nie bądź sztywniakiem. Chcesz gryza? – Podsunął chłopakowi owoc.
Takuma zdawał sobie sprawę, że w tym stanie nie da rady dowlec księcia z powrotem do pałacu. A nawet jeśli, pijany panicz narobi strasznie dużo hałasu, budząc rodzinę królewską i zwracając uwagę strażników. Poszedł na zaplecze, gdzie dostał od swojego przyjaciela chloroform. Kiedy wrócił na salę, Shindy właśnie tańczył na stole i gdyby Takuma w porę go z niego nie ściągnął, zapewne zdjąłby swoją bieliznę.
− Wybacz mi, mój książę, ale muszę to zrobić…
Kawałek białej szmaty szybko nasiąknął środkiem usypiającym. Takuma przysunął materiał do nosa Shindy’ego, a ten, nie do końca wiedząc o co chodzi, osunął się w jego ramiona.

3 komentarze:

  1. No tak... Po prostu musiał xD
    Chcę więcej... Ciekawe jak to się skończy e.e
    //Yuuko-san

    OdpowiedzUsuń
  2. Głupota Shindy'ego mnie powala XD. Jeju, jakie to zabwne opowiadanie. Takuma miał problem pokazując mu, jak wygląda prawdziwe życie XD. Na nazwach jedzenia padłam, ale wymysły ma Shindy, ale jeszcze lepsze nazwy mieli w karczmie XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahhahahaha, Książę jest taki kochaaaaany! Tak bardzo mi poprawiłaś humor, dziękuję!

    OdpowiedzUsuń