Tytuł: Who Are
You?
Pairing: Kiyozumi
x Shindy
Notka autorska: Jakoś
tak… nie przepadam za tym rozdziałem, ale jest to przełomowy moment, że tak
powiem. A teraz BARDZO, BARDZO WAŻNA
SPRAWA mianowicie moja chamska reklama:
POSZUKUJESZ SZABLONU NA SWOJEGO BLOGA, A NIKT NIE CHCE
SŁYSZEĆ O ROBIENIU NAGŁÓWKA Z „CHIŃSKIMI PEDAŁAMI” W ROLI GŁÓWNEJ? NIE ZWLEKAJ!
JUŻ TERAZ ZAJRZYJ NA STRONĘ TEMPLATES FROM JAPAN, GDZIE BĘDZIESZ MÓGŁ ZŁOŻYĆ
ZAMÓWIENIE, A MY (TO ZNACZY JA, CHERRY) ZROBIMY WSZYSTKO, ŻEBYŚ DOSTAŁ SWÓJ
WYMARZONY SZABLON.
Druga część reklamy:
OD JAKIEGOŚ CZASU PAŁASZ MIŁOŚCIĄ DO TWORZENIA GRAFIKI?
KOCHASZ ROBIĆ SZABLONY, A KODY CSS NIE SĄ CI STRASZNE? CHCESZ DOSKONALIĆ SWOJE
UMIEJĘTNOŚCI I JESZCZE BARDZIEJ SIĘ ROZWIJAĆ? DOŁĄCZ DO NAS (DO MNIE…) I ODMIEŃ
NASZĄ BLOGOSFERĘ SWOIMI PRACAMI I NIEKONWENCJONALNYM PODEJŚCIEM DO ZMIANY
WYGLĄDU BLOGA!
Tak, Cherry założyła swoją pierwszą w życiu szabloniarnię,
dlatego błagam: zajrzyjcie, zamówcie, dołączcie! *u* Potrzebuję szabloniarzy!
CZĘŚĆ
XIV
Mam zaszczyt zaprosić Cię na mój pogrzeb,
który odbędzie się dzisiaj o godzinie 15:00, na dziedzińcu szkoły.
Shinya
Taka wiadomość wita mnie, kiedy
otwieram szafkę. Zgniatam w palcach czarną kopertę i wpatruję się w tekst na
białej kartce. Rozglądam się po korytarzu. Wszyscy stoją, trzymają w dłoniach
czarne koperty i czytają kilkakrotnie treść zaproszenia.
Po korytarzu roznoszą się szepty:
− Kto to ten Shinya?
− O co tu chodzi?
− To jakiś żart?
− Ktoś zrobił sobie kawał?
− Czy to nie jest przypadkiem ta
laska, która mówi, że jest facetem?
Patrzę na zegarek. Czternasta
pięćdziesiąt… Że też dopiero teraz otworzyłem tę cholerną szafkę!
Szukam go wszędzie. Na parterze,
na piętrach, w schowku woźnego, przy jego szafce, w toaletach… Nigdzie go nie
ma. Czternasta pięćdziesiąt pięć… Błagam, niech nie robi nic głupiego.
Czternasta pięćdziesiąt siedem. Na
dziedzińcu zebrała się chyba cała szkoła. Widzę ich przez okna. Patrzą na dach…
Szybko wbiegam po schodach na górę.
− Shindy!
Stoi na krawędzi, patrząc na tłum,
rozlewający się pod budynkiem, na karetkę, radiowóz i straż pożarną, które ktoś
wezwał. Ignoruje lamenty, płacz, błagania.
− I co, gnojki?! – krzyczy tak
głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. – Teraz płaczecie! Myśleliście, że można
mnie tak traktować?! Że można mnie gnębić i molestować, a ja nic nie zrobię?!
− Shindy? – Podchodzę do niego
powoli.
− Nie podchodź do mnie! – Na
chwilę na mnie spogląda, ale zaraz przenosi wzrok na resztę. – Ale wiecie co?!
Było warto, żeby teraz patrzeć jak gryzie was sumienie! Wyglądacie teraz jak
nędzne robactwo, aż mnie kusi, żeby was zgnieść! I chyba to zrobię!
Zbliżam się, stawiając cicho każdy
krok.
− Dziękuję wam za tak liczne
przybycie i… za zrujnowanie mi życia… − Zamyka oczy i wystawia nogę do przodu.
Natychmiast podbiegam, łapię go w pasie i odciągam od krawędzi.
− Zostaw mnie, idioto! –
wrzeszczy, próbując się wyrwać. – Zostaw! Wszystko zniszczyłeś! Znowu wszystko
zniszczyłeś!
Kładę go na dachu, przypierając do
powierzchni swoim ciałem.
− Nienawidzisz mnie, wiem to, ale
żyj! Zrób dla mnie tę jedną rzecz i żyj!
Wpijam się w jego usta. Przez
chwilę stara się mnie odepchnąć. Otwieram szeroko oczy, kiedy uspokaja się i
oddaje pocałunek… Rozluźniam nieco uścisk na jego nadgarstkach. Wplata palce w
moje włosy i przeczesuje je. Czuję wilgoć na policzkach, nasze wymieszane łzy.
Nagle ktoś odciąga mnie od niego,
przerywa tę cudowną chwilę. Dwóch policjantów przytrzymuje mnie. Próbuję się
wyrwać, chcę do niego wrócić, chcę znów go pocałować, mieć pewność, że nie
zrobi sobie krzywdy.
− Zostawcie go! – krzyczę do
lekarzy, którzy zakładają zszokowanemu chłopakowi kaftan bezpieczeństwa.
− Kiyozumi… − Patrzy na mnie
błagalnie. – Kiyozumi, zrób coś! – prosi, kiedy siłą go wyprowadzają.
Znów się szarpię. Widzę strach w
jego oczach, ale po raz kolejny nie jestem w stanie go ochronić…
− Jego też zabieramy. Jest w
szoku, musimy go zbadać. – Słyszę słowa, jakby wypowiadane przez jakąś maszynę.
Reaguję dopiero wtedy, gdy ktoś
skuwa mi z tyłu nadgarstki kajdankami.
− Co wy robicie?! – Kopię jednego
z policjantów w brzuch.
− Spokojnie, to tylko badania.
− Gdzie jest Shindy?! Co mu
zrobiliście?!
− Twój kolega jest w karetce. Nic
mu nie grozi, tak samo jak tobie – uspokaja lekarz.
− Muszę go zobaczyć!
− Zobaczysz, tylko chodź z nami.
Pozwalam, by zaprowadzili mnie do
karetki. Ignoruję spojrzenia reszty szkoły. Liczy się dla mnie tylko drobna
postać siedząca w otwartym pojeździe. Zauważa mnie i podrywa się z miejsca.
Chce wyjść i pobiec do mnie, jednak pilnujący go funkcjonariusz natychmiast
zmusza go, by ponownie usiadł.
− Chcę go przytulić. – Zerkam
znacząco na jednego z lekarzy.
− To w tej chwili niemożliwe.
− Rozkuj mnie! – unoszę głos.
− Nie mogę tego zrobić, stanowisz
dla siebie zagrożenie.
− Nie jesteśmy świrami, więc nas
tak nie traktujcie!
Policjant wpycha mnie do środka i
zamyka drzwi. Siadam obok Shindy’ego. Odjeżdżamy.
− Jak się czujesz, kochanie? –
Spoglądam w jego przestraszone oczy.
− Boję się… Dokąd oni nas
zabierają?
− Do szpitala. Zrobią nam badania
i nas wypuszczą. Nie bój się, jestem przy tobie.
Chłopak opiera głowę o moje ramię.
Całuję go kilkakrotnie we włosy, po czym przytulam policzek do jasnych
kosmyków.
− Jestem przy tobie – powtarzam.