4 lutego 2014

114. White Eden cz. VIII (Aki x Shindy)

Tytuł: White Eden
Pairing: Aki x Shindy
Notka autorska: Przedostatnia część… Miejmy to już za sobą. Nie będę Was więcej męczyć.
Nudny się robisz, anononimku. Mam zgadnąć, kim jesteś i co ja z tą wiedzą zrobię? Wątpię, żeby odmieniła coś w moim życiu. Poza tym, jakie mają być moje „poszlaki”, hm? Brak interpunkcji w Twoich wypowiedziach, niestosowanie „ę”, czy może ogólny chaos w komentarzu? Usilnie starasz się wmówić mi, że jestem do dupy. Dobra, może i jestem do dupy, ale ktoś musi być. Jak dobrze, że Ty jesteś taka idealna. Nie zmuszam Cię do czytania, więc po cholerę samą siebie torturujesz? Nie pojmuję tego.

CZĘŚĆ VIII
A nie myślałeś o tym, żeby to zakończyć?
− Kto tu jest? – Podnoszę gwałtownie głowę. Rozglądam się po sali, ale jestem sam… Musiało mi się przesłyszeć…
Nie jesteś przypięty do łóżka. Aki niby ma wszystko zaplanowane, ale tego nie przewidział.
− Kim jesteś?
Nie przewidział, że możesz teraz zdjąć pasy z łóżka i się nimi udusić.
Cichy śmiech.
− Kim jesteś?! – powtarzam. – Czego chcesz?!
Już się spotkaliśmy, Shindy. Widziałeś mnie. Czułeś…
− Ty mnie wtedy całowałeś?
Tak, Shindy. Podobało ci się?
− Nie, nie podobało… Zostaw mnie…
Chciałbyś mnie znowu zobaczyć? Poczuć?
− Nie! Nie chcę!
Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem twoim przyjacielem. Nie chcę, żebyś był tu sam. Aki nie pozwala ci na rozmowy z innymi pacjentami, ale mi nie może tego zabronić. Zawsze boimy się tego, co jest nam nieznane. Dlatego chcę ci się pokazać. Chcę, żebyś mnie poznał.
− To przez leki, prawda? To wina leków…
To wina Akiego. Nie powinien cię tu samego zostawiać, jeśli chcę cię zatrzymać przy sobie. Ale to działa na naszą korzyść. Pomogę ci się stąd wydostać.
− Pomożesz mi? – pytam z nadzieją.
Tak, kochanie.
Dotyk na moich włosach. Wzdrygam się i odsuwam pod ścianę.
Ale musisz zrobić wszystko, co ci każę.
− Co mam zrobić?
Zdejmij koszulę i owiń nią swoją szyję…
− Nie! Ty chcesz mnie zabić!
Shindy, to jedyny sposób.
− Ja chcę żyć…
Ale co to za życie? Wolisz żyć jako niewolnik Akiego, czy umrzeć, ale być wolnym? Odrodzisz się  na nowo. Obiecuję.
− A co jeśli nie ma drugiego życia? Co jeśli tam jest pustka?
Obiecuję.
− Co jeśli trafię jeszcze gorzej?
Obiecuję.
Ściągam koszulę…
Zaufaj mi…
Zbliżam materiał do swojej szyi…
Nagle po pomieszczeniu roznosi się donośny dźwięk.
Cholera…
− Co się stało? Co to za dźwięk?
Zakładaj koszulę. To alarm. Oznacza, że gdzieś w budynku wybuchł pożar.
Posłusznie się ubieram. Drzwi automatycznie się otwierają.
Uciekaj. Ja cię poprowadzę.
Wybiegam z pokoju. Korytarz wypełniają kłęby dymu.
W lewo.
Kieruję się w stronę, którą wskazuje głos.
Biegnij przed siebie.
Mijam panikujących ludzi.
Prosto.
Przyspieszam.
Prosto.
Adrenalina krąży w moich żyłach.
Prosto. Jeszcze trochę. Zaraz będziesz wolny.
Biegnę jeszcze szybciej, ale po chwili zatrzymuję się gwałtownie, omal nie wpadając na mur ognia.
Dalej, Shindy, chcesz być wolny czy nie?
Waham się.
Zrób parę kroków do tyłu, rozpędź się jeszcze raz i wskocz w ogień.
Stoję, patrząc na tańczące płomienie.
Dalej, tchórzu! Tylko tak odzyskasz wolność!
− Chcę być wolny…
Grzeczny chłopiec.
− Ale zdobędę tę wolność w inny sposób…
Zawracam.
Nie!
Znów wpadam w kręty labirynt pełen dymu i przerażonych pacjentów. Obok mnie przebiega żywa pochodnia. Gdzie są pielęgniarze?
Zauważam kilka osób w kitlach. Próbują jakoś zapanować nad tłumem.
Jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść, to się grubo mylisz…
− Daj mi spokój! – Biegnę dalej.
W lewo, Shindy, w lewo. Tam jest wyjście.
Skręcam w daną stronę, ale cały korytarz zajmują płomienie.
− Nie mieszaj mi w głowie… − proszę, płacząc.
Wycofuję się.
Tak się nie będziemy bawić…
Materializuje się przede mną, odcinając mi drogę ucieczki. Mam tylko dwa wyjścia: albo wskoczyć w płomienie, albo przedostać się przez niego. Jednak druga alternatywa zdaje się być niemożliwa, gdyż postać zasłania sobą całe przejście.
− Przepuść mnie, proszę…
To tylko wytwór mojej wyobraźni… On nie istnieje… To przez leki, którymi faszerował mnie Aki – powtarzam w myślach.
Czuję coraz większe ciepło. Płomienie suną w moim kierunku.
Korzystaj z wolności, Shindy.
Chcę znów go błagać, ale wtedy przypomina mi się bardzo istotna rzecz: panuję nad swoim umysłem, nie zwariowałem. To ja go stworzyłem i ja wiem również jak go pokonać. A zrobić to może moja wyobraźnia.
Myślę intensywnie nad faktem, że stojący przede mną potwór jest tylko zjawą, przez którą mogę przeniknąć jak przez strumień wody.
Skacz w płomienie!
Robię kilka kroków do tyłu i biegnę prosto na mężczyznę. Wpadam w niego, ocieram się o jego gnijące wnętrzności. Kiedy ląduję na kolanach po jego drugiej stronie, jestem cały w czarnej krwi.
Uciekam jak najdalej od tej przerażającej postaci. Nic nie widzę przez czarną mgłę, która drażni moje gardło.
Nie znajdę wyjścia. To niemożliwe. Zginę… Spłonę w tym szpitalu… Nie mam już siły, by dalej biec. Upadam na podłogę.
− Shindy, wstawaj! Musisz uciekać! – Ktoś szarpie mnie za rękę.
Podnoszę głowę i zauważam Takumę.
Chłopak pomaga mi wstać, obejmuje w talii i biegnie przed siebie.
Kilka osób przebiega między nami. Rozdzielają nas. Takuma ginie w czarnych kłębach.
− Takuma! – krzyczę, rozglądając się za nim. – Takuma!
Znów upadam. Moje oczy się zamykają. Nie mogę nawet zaczerpnąć powietrza. Ostatni raz unoszę powieki. Pośród dymu wyłania się nieśmiało jaskrawe światło. Umarłem… Jestem wolny…

7 komentarzy:

  1. Co chce tym osiągnąć? Żebyś przejrzała na oczy i zobaczyła że nie jestem tym kogo oczekujesz

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniemnie jest to zbyt jasne... Uważam, że jest to też najgorszy rozdział z tej serii... Ty też popełniasz błędy, autorko. Może anonimowi się nue chce?
    ... No, ale on też ma prawo do opini i jej głoszenia... Chociaż zwykłe szydzenie jest czymś absolutnie zbędnym.
    //Yūko-san

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie rozumiem, ale rozdział mi się podobał ;3
    Shindy przeżyje, prawda? Raczej byś go nie zabiła... ><
    No nic, poczekam to się upewnię!

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie tam pasuje fajnie trzyma w napieciu

    OdpowiedzUsuń
  5. Seriously? Cherry, nie jesteś do dupy. Olej tego czuba, niech się wypcha. Bo i ja się już powoli zaczynam tracić cierpliwość (jestem choleryczką, idzie mi to zawsze nad wyraz szybko D:).
    No, a co do opowiadania to - ożeszkurwesz (standardowo, bo siedzę z rozdziawianą buzią), dobrze Shindy, dobrze Ci szło, dlatego teraz podnoś tą ślamazarną dupę i do przodu szukać drzwi. Jak on umrze Cheery to ja bendem pakać i zużyję paczkę chusteczek ;-;

    OdpowiedzUsuń