Tytuł: Wake Up
Pairing: Shindy x
Kiyozumi
Notka autorska: Przepraszam,
że to nie ostatnia część Hisory Lesson,
ale nadal jest na etapie poprawiania, chociaż wątpię, czy coś z tego wyjdzie.
Dziękuję za komentarze i cieszę się, że Dope
Show się podobało. <3
Przy sprawdzaniu tego kolejny raz myślałam, że nabawię się
cukrzycy.
Drzwi się otwierają. Wchodzi
Shindy. Rozpoznaję go po krokach. Te należące do niego są zawsze niepewne,
zupełnie różnią się od sposobu, w którym lekarze i pielęgniarki wchodzą na moją
salę. Dźwięk odsuwanego krzesła. Szelest ubrań, kiedy na nim siada. Ciepło jego
dłoni, gdy chwyta moją rękę. Jak zwykle zaczyna opowiadać:
− Cześć, Kiyozumi. Wczoraj
wieczorem byłem na zakupach. Nie mieliśmy nic w lodówce. Przy okazji wstąpiłem
do sklepu z meblami i kupiłem nową lampę do naszego salonu. Tylko musisz mi
powiedzieć, gdzie ją postawimy. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Gdybyś tutaj
nie leżał tylko był w domu, ze mną, pomógłbyś mi wyborze, prawda? W ogóle, co
tam u ciebie? Dobrze? – upewnia się, łamiącym głosem. – Bo… bo u mnie też
dobrze… − Słyszę jakiś ruch i cichy szloch. Nie czuję już ciepła jego ręki.
Może właśnie ukrył twarz w dłoniach? Nie lubię, kiedy płacze. – Co ja mówię?
Nic nie jest dobrze. – Znów zaciska palce na mojej dłoni. Jego jest odrobinę
mokra, zroszona drobnymi kropelkami. Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej
płakał z mojego powodu, zawsze było na odwrót. – Obudź się, Kiyozumi… Obiecuję,
że wszystko się zmieni. Ja się zmienię, już się zmieniłem. Będziesz szczęśliwy,
tylko do mnie wróć, proszę. – Ponownie szlocha. – Słyszysz mnie w ogóle?
Słyszę go doskonale. Co innego
pozostaje mi poza słuchaniem? Ale nie jestem pewien, czy chcę wrócić.
Ostatnią rzeczą, która zdarzyła
się przed moim wypadkiem była nasza kolejna kłótnia, kiedy to Shindy
wypowiedział najbardziej raniące słowa: „Po co ja w ogóle z tobą jestem?
Wolałbym, żebyś nie żył”. Zamarłem podobnie jak Shindy, do którego dotarło
znaczenie tych słów. Chciał mnie przeprosić, cofnąć to, co powiedział, ale nie
pozwoliłem mu na to. Zapłakany wybiegłem z mieszkania. Shindy biegł za mną,
wołając mnie, ale nie udało mu się mnie dogonić. Zdążyłem wsiąść do samochodu i
odjechać. Świat zniknął pod moimi łzami. A potem były już tylko jaskrawe
światło, huk i ciemność.
Jeżeli nasze relacje mają nadal
tak wyglądać, nie chcę do niego wracać. Tu jest mi dobrze. Żadne zmartwienia
czy stres mnie nie dotyczą. Jestem od nich odcięty grubą barierą głębokiego
snu. Dziwne jest to, że śpię, ale wszystko słyszę, czuję. Słyszę głos
Shindy’ego, kiedy opowiada mi o tym, co robił, jak gdyby nie chciał, by coś
mnie ominęło. Może normalnie by mnie to nudziło, ale teraz lubię te jego
opowieści. Czuję jego dotyk, który tak uwielbiam, który wielokrotnie
doprowadzał mnie do szaleństwa. Czuję zapach jego włosów, kiedy pochyla się
nade mną, by musnąć ustami mój policzek i wtedy… wtedy za nim tęsknię. Za
widokiem jego oczu, jego długich włosów, w których chciałbym tak po prostu
zanurzyć palce, a nie mogę tego zrobić, za nim całym. Ale potem przypominają mi
się jego bolesne zdania i to uczucie mija.
Shindy się o mnie troszczy.
Nareszcie się o mnie troszczy. Przez cały ten czas to ja opiekowałem się nim. To
egoistyczne z mojej strony, ale warto być w śpiączce tylko po to, by poczuć jak
to jest być kochanym.
− Tęsknię za tobą… − szepcze,
głaszcząc mnie po głowie. – Tak bardzo cię kocham, a nigdy ci tego nie
powiedziałem. Ale teraz będę to powtarzać do znudzenia. Nie doceniałem tego, co
mam, a prawda jest taka, że kiedy ze mną byłeś, miałem wszystko. Ty mnie
nienawidzisz, prawda? – pyta, ponownie szlochając.
Chciałbym teraz krzyknąć, że
kocham go najbardziej na świecie, móc wstać z tego łóżka i przytulić go, aby
się uspokoił, aby już więcej nie płakał, ale pozostaje mi tylko leżeć i
słuchać.
− Oczywiście, że mnie nienawidzisz
– ciągnie swój wywód, który nie ma odbicia w rzeczywistości. – Należy mi się.
Za to, co ci powiedziałem. Ja wcale tak nie myślałem. Wcale nie jest tak, że
wolałbym, żebyś nie żył. Teraz nie pragnę niczego innego, tylko tego, abyś żył.
Ale żył tak naprawdę, bez tego wszystkiego. – Przez dłuższą chwilę milczy,
pociągając nosem, kiedy się odzywa jego ton jest odrobinę weselszy: − Ale
porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład… Takuma dzisiaj zerwał aż trzy struny.
Wiesz, mimo, że zawiesiliśmy działalność, nie chcemy wyjść z wprawy. Chcemy być
przygotowani, gdy już wrócimy. Bo przecież wrócimy, prawda? Razem z tobą. – Mocniej
ściska moją dłoń. – A Masatoshiemu spodobała się jakaś dziewczyna, którą
codziennie spotyka w sklepie spożywczym. Nawet nam ją pokazał. Trzeba przyznać,
że ładna. Taka naturalna: czarne włosy, zwyczajny ubiór. No i Masatoshi
postanowił zrobić na niej wrażenie. Tyle, że, kiedy do niej szedł… przewrócił
się tuż przed nią. – Śmieje się delikatnie, w głębi duszy robię to samo. Biedny
Masatoshi… − Pomogła mu wstać i zapytała, czy wszystko w porządku, na co Masa
się zarumienił i uciekł. Zmarnować taką szansę. – Wzdycha. – Masatoshi
powiedział nam, że bardzo by chciał tobie również ją pokazać. Narysowałem ją
dla ciebie. – Rozpina zamek swojej torby i coś z niej wyciąga. Świst powietrza,
które zapewne przecięła kartka. – Podoba ci się? Mi niezbyt. Ostatnio nic mi
nie wychodzi – mówi ponuro.
Żałuję, że nie mogę zobaczyć jego
dzieła. Na pewno jest piękne. Wszystko, co robi Shindy jest piękne. Jest tak
idealny, że trochę mu tego zazdroszczę. A właściwie nie trochę, ale bardzo.
Przy nim jestem nikim, zawsze byłem nikim. Shindy miał rację. Po co być z taką
nic niewartą osobą, jak ja?
− Muszę już iść, Kiyozumi –
oznajmia, puszcza moją dłoń i wstaje. – Jutro przyjdę. Do zobaczenia. – Całuje
mnie w policzek.
Zawsze, kiedy wychodzi, mam
wrażenie, że już nigdy nie wróci. Mimo, że obiecuje co innego. Wsłuchuję się w
jego kroki, jakbym miał już nigdy ich nie usłyszeć. Jakby to był dźwięk
pożegnania, które stopniowo cichnie aż całkiem milknie. Słyszę jak zamyka drzwi
i się oddala. A potem znów zwracam uwagę na to irytujące pikanie, które
przecież towarzyszyło nam przez cały czas, a które dociera do mnie dopiero
wtedy, gdy Shindy wychodzi, zostawiając po sobie tylko ciszę, dotyk ust na policzku
i niknący zapach włosów.
***
− Wiesz, Masatoshi w końcu się
przełamał i porozmawiał z tą dziewczyną. Ponoć mają się spotkać. Mam nadzieję,
że mu się uda. A Takuma zmienił kolor włosów na fioletowy. Mam zdjęcie. –
Szpera w swojej torbie i chyba wydobywa z niej fotografię. – Proszę. Na razie
nie wiem, co o tym myśleć. Chyba będę musiał się przyzwyczaić. Ja w swoim
wyglądzie nic nie zmieniam. Chcę pozostać taki, jakim mnie zapamiętałeś. –
Całuje moje palce. Jest taki delikatny. Nie jestem przyzwyczajony do takich
gestów z jego strony. – Yoichi ostatnio wyszedł z domu w kapciach. I poszedł
tak na próbę. Wszedł do sali i zaraz zaczął opowiadać, że ludzie mu się dziwnie
przyglądali, a Takuma na to: „Stary… ty jesteś w kapciach” i zaczęliśmy się
śmiać. Yoichi na moment zrobił idiotyczną minę, a potem również się roześmiał.
Szkoda, że tego nie widziałeś. Tak wiele rzeczy cię omija, Kiyozumi… − Opiera
policzek o moją dłoń. Wiem to, ponieważ czuję gładkość jego skóry. – Wróć do
mnie.
Chciałbym do niego wrócić, ale się
boję. Boję się, że jego przemiana jest krótkotrwała, że po jakimś czasie znowu zaczniemy
się kłócić, a on stwierdzi, że wolałby, żebym nie żył. Drugi raz tego nie
wytrzymam. Teraz jest dobrze. On jest przy mnie i martwi się o mnie. Nigdy
przedtem tak naprawdę ze mną nie był. Mieszkaliśmy obok siebie, nigdy ze sobą.
Chociaż pewnie była w tym też moja wina. Może za bardzo go ograniczałem,
chciałem mieć go tylko dla siebie? Nic dziwnego, że miał mnie dość, skoro
chodziłem za nim krok w krok. Ale ja się najzwyczajniej w świecie bałem. Bałem
się, że kiedy tylko spuszczę go z oka zjawi się mężczyzna idealny, który mi go
odbierze.
A teraz… teraz czuję się cudownie,
kiedy wiem, że jestem dla niego najważniejszy. Że mnie kocha. Że o mnie dba.
Gdyby było inaczej, nie przychodziłby do mnie, tylko znalazł sobie kogoś innego
i ułożył sobie życie. Nie zawracałby sobie głowy tym, że jego chłopak leży w
śpiączce, skoro w domu czekałby na niego ten cholerny ideał, którego ja jestem
tak daleki. Na myśl o moim Shindym w ramionach innego mężczyzny, zaciskam
dłonie w pięści. Ale robię to naprawdę, nie w myślach. Shindy to czuje, bo
zdziwiony mówi:
− Kiyozumi… Ty… ty się budzisz? Kochanie,
budzisz się? – Dotyk jego palców na moim policzku.
Próbuję otworzyć oczy, ale nie
daję rady. Znów zaciskam ręce.
− Słyszysz mnie? – Ujmuje moją
twarz w dłonie. – Proszę, Kiyozumi, obudź się. Dasz radę. – Musi się nade mną
pochylać, bo czuję jak na moje policzki spływają jego łzy. Pewnie wygląda to
tak, jakbym płakał jego łzami. I rzeczywiście mam ochotę płakać. Z bezradności.
Teraz, kiedy tak bardzo chcę do niego wrócić, nie mogę zrobić nic, by chociaż
zamrugać powiekami.
Wzdycha i opuszcza dłonie.
− Już miałem nadzieję, że do mnie
wrócisz – mówi, przygnębionym głosem.
Czuję się wyczerpany. Zwykłe
zaciśnięcie dłoni, a tak męczy… Może to i dobrze, że jeszcze się nie obudziłem?
Shindy jest teraz moim aniołem. I jestem na tyle egoistyczny, by chcieć go przy
sobie zatrzymać najdłużej, jak tylko się da. Zwłaszcza, że mam ku temu powody.
Nieraz próbowali mi go odebrać. Krążyli wokół niego jak rekiny, czekając aż
tylko odwrócę wzrok, by go dorwać i zabrać ze sobą. A teraz on jest zajęty mną
i nawet nie zauważa tego tłumu piękniejszych ode mnie. Ale co jeśli się obudzę?
Czy wtedy przestanie się mną opiekować? I zwróci uwagę na resztę? Co jeśli już
ktoś się wokół niego zakręcił i krok po kroku mi go odbiera?
Otwieram oczy. Szeroko. Pierwszą
rzeczą, jaką widzę jest biały sufit.
− Kiyozumi?
Przenoszę wzrok na mojego anioła.
Patrzę na najpiękniejsze stworzenie na świecie. Nareszcie na niego patrzę. Ale
trwa to tylko sekundę, bo po chwili powieki znów opadają.
− Kiyozumi! – Zrywa się z krzesła
i dotyka mojej twarzy. – Nie zasypiaj. – Płacze. Znowu. Przeze mnie. – Nie
zostawiaj mnie…
Wtula głowę w mój tors; kołdra
chłonie jego łzy.
− Nie zostawiaj mnie… − powtarza.
– Moje życie jest beznadziejne, kiedy nie ma w nim ciebie.
Kilkakrotnie łka, poczym się
uspokaja. Jego oddech się wyrównuje. Zasnął, wymęczony płaczem. Nic dziwnego,
tyle już przeze mnie przepłakał. Dlaczego nie mogę się obudzić? Chcę go
przytulić, zapewnić, że nigdy nie zostawię.
Kiedy leży na moim torsie,
pogrążony w śnie, ja robię to samo. Różnica jest taka, że on może się obudzić.
Ale nagle ponownie otwieram oczy. Mrugam kilkakrotnie powiekami. Biały sufit
widzę przez coś na kształt szarej mgiełki. Spuszczam wzrok i widzę jego głowę
ułożoną na mojej klatce piersiowej. Z trudem unoszę rękę i zanurzam palce w
jego włosach, tak jak o tym marzyłem. Budzi się i rozgląda rozespany.
− Kiyozumi! – Całe zmęczenie jakby
go opuszcza. Rzuca się na mnie i przytula mnie mocno. – Moje kochanie, moje
słoneczko – mówi między pocałunkami, którymi obsypuje moją twarz.
− Coś z twoją główką? Nigdy
wcześniej mnie tak nie nazywałeś. – Mój głos jest strasznie zachrypnięty.
− Teraz to się zmieni. Obiecuję. –
Zgarnia z mojej twarzy kosmyki.
− I zawsze będziemy razem? Nie
zostawisz mnie? – upewniam się.
− Nigdy cię nie zostawię. –
Pochyla się i całuje mnie w usta, a ja po raz pierwszy od dawna oddaję ten
pocałunek.